Wprowadzenie do medytacji
Jezus wie, że nie jesteśmy w stanie zrozumieć tajemnicy Jego miłości; wie, że upadamy, wyrzekamy się Go i uciekamy. Ale właśnie nam przyrzeka swoją wierność, nawet poza swoją śmierć.
Jan Mazur SJ
Ból Jezusa w zaparciu się Piotra (por. Mk 14,26-31. 66-72)
W: W cierpieniu z Chrystusem. Wokół treści Trzeciego Tygodnia Ćwiczeń Duchownych św. Ignacego Loyoli, Wydawnictwo WAM, Kraków 2005, s. 170-173
Modlitwa przygotowawcza zwyczajna (CD, 46): Będę prosił o tę łaskę, aby wszystkie moje zamiary, decyzje i czyny były skierowane wyłącznie ku służbie i chwale Boga.
Wprowadzenie 1: przypomnieć sobie wydarzenie (CD, 292): Przeprowadzili Jezusa z domu Annasza do Kajfasza, gdzie św. Piotr zaparł się Go dwukrotnie, a kiedy Pan spojrzał na niego, wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał.
Wprowadzenie 2: wyobrazić sobie miejsce: wyobraźmy sobie dziedziniec pałacu arcykapłana. Na dziedzińcu płonie ognisko, przy którym w chłodną noc ogrzewa się grupa ludzi. Pośród nich jest Piotr oczekujący na wynik przesłuchania Jezusa. W drugim obrazie zobaczmy, jak Piotr wybucha płaczem z powodu zaparcia się Jezusa.
Wprowadzenie 3: prosić o to, czego chcę; o boleść, współczucie i zawstydzenie, że z powodu moich grzechów Pan idzie na mękę. Prosić także o głębokie upokorzenie przed Panem i przyznanie, że jestem słaby i że bez Jego pomocy mogę popełnić najgorsze zło.
1.Trzy razy się Mnie wyprzesz (Mk 14,30) - tak rozpoczyna się chrzest Piotra, któremu Jezus uświadamia dwie podstawowe prawdy wiary: grzech człowieka i przebaczenie Boga. Jeżeli w Judaszu widzimy zło, to w Piotrze widzimy „dobro", od którego Jezus nas ocala. Jest to dobro, które służy za płaszczyk dla pychy. Nie tylko jest to nieuniknione, ale także dobre, że Piotr upada. W ten sposób, zamiast przeceniać siebie, aby potem popadać w rozpacz, zawierzy Jezusowi, z nadzieją, że już nie zawiedzie. Bardzo ważne jest to, że grzech Piotra był przewidziany i przepowiedziany. Jezus umiera za niego nie dlatego, że uważa go za zacnego, ale wiedząc, że Piotr się Go wypiera. Tylko w ten sposób staje się jasne, kim jest Pan i kim jest Piotr - Pan jest bezinteresowną i wierną miłością, a Piotr jest uczniem umiłowanym przez Niego. Właśnie upadając, odkrywamy tożsamość Boga i naszą. Różnica między Judaszem a Piotrem nie tyle polega na ich grzechu - wspólnym także nam wszystkim. Odmienne zakończenie, tj. wybór śmierci lub życia, zależy od zgody lub nie na życie Bożym przebaczeniem. Jezus wie, że nie jesteśmy w stanie zrozumieć tajemnicy Jego miłości; wie, że upadamy, wypieramy się Go i uciekamy. Ale właśnie nam przyrzeka swoją wierność, nawet poza swoją śmierć.
2. Wyprzesz się Mnie - wyparcie się odpowiada wstydzeniu się Jezusa i Jego słów. Jest ono czymś przeciwnym świadczeniu; to jak by zaprzeczanie znajomości z kimś, trudność z przypominaniem go sobie. Uczeń, który nie wypiera się samego siebie, w końcu wypiera się swojego Pana, stając po stronie tego, który Go skazuje. On tak bardzo zapewniał - tą samą przesadą będzie się posługiwał w wypieraniu się. Nadmiar słów zawsze ukrywa niepewność lub wręcz kłamstwo. Choćby mi przyszło umrzeć z Tobą (Mk 14,31) - to pragnienie bycia z Jezusem, chociaż podyktowane przez miłość, jest jeszcze jedną próbą potwierdzenia siebie, ostatnią ze strony Piotra.
3.Piotr, nie przyznając się i trzykrotnie wypierając się swojego Mistrza, nie kłamie, jak mogłoby się wydawać. Jak Jezus przedtem, teraz także on wyznaje swoją prawdę: nie jest „z Nim", nie jest „z tych", którzy są Jego uczniami, „nie zna tego Człowieka". On zna innego Chrystusa, za którego był gotów także umrzeć; natomiast ten, ubogi i upokorzony, bulwersuje go i gorszy. Zasłona, która jest na jego sercu, nie pozwala mu poznać Pana. Płacz rozdziera tę zasłonę i Piotr odkrywa prawdę. Ponad wszelkim złudzeniem widzi wreszcie siebie samego. Jednak wspomnienie słowa Jezusa nie pozwala mu popaść w rozpacz i wydobywa go z piekła upadłego ,ja". Łzy Piotra stają się łzami chrztu. Oczyszczają i uświęcają jego serce. Piotr widzi teraz, że nie potrafi umrzeć za Jezusa. Ważne jest, że Jezus przepowiedział Piotrowi jego zaparcie się i że Piotr o tym pamięta. Piotr wie, że Jezus miłuje go i umiera za niego jako grzesznika. Jezus kocha Piotra nie dlatego, że ten jest dzielny, ale dlatego, że Piotr Go miłuje. I nie przebacza Piotrowi dlatego, że jest pełen skruchy. Piotr może bowiem odczuwać żal tylko dlatego, że od zawsze doświadczał przebaczenia.
On zaprzeczył temu, mówiąc: Nie wiem i nie rozumiem, co mówisz! (Mk 14,68). Piotr zaprzecza, że jest z „tym" Jezusem. Był z „innym", którego znał i dobrze rozumiał - przynajmniej tak uważał! Był z Nazareńczykiem, który uzdrawiał chorych i wskrzeszał umarłych, dawał chleb i zawstydzał wrogów. Natomiast nigdy nie rozumiał Tego, który mówił, że „musi wiele wycierpieć" od wszystkich; już wtedy zbuntował się, gdy Jezus po raz pierwszy to objawił. Prawdą jest, że miłuje Jezusa, ale nie zgadza się z tym, że jest On ubogi, poniżony i pokorny; pragnie, aby był bogaty, potężny i dumny. Kogut zapiał - pianie koguta oznacza koniec nocy i początek dnia. Światło rozprasza ciemności i ukazuje się rzeczywistość. Także dla Piotra ulatniają się dymy jego zarozumialstwa Ujrzawszy go, znowu zaczęła mówić do tych, którzy tam stali (Mk 14, 70) - Piotr widzi czyjeś spojrzenie, które bada i docieka bardziej dogłębnie - to spojrzenie, dla zadowolenia którego człowiek od czasu do czasu musi zmieniać swój ą tożsamość. A on ponownie zaprzeczył - Piotr w dalszym ciągu zaprzecza. Nie wystarcza bowiem przynależeć do wspólnoty, aby być chrześcijaninem; trzeba zgodzić się na Chrystusa ubogiego i pokornego jako Zbawiciela i Pana. Począł się zaklinać i przysięgać - Piotr wypiera się z taką samą gwałtownością, z jaką kilka godzin wcześniej deklarował swoją wierność wobec Jezusa. Nie znam tego człowieka, o którym mówicie (Mk 14, 71) - w tych słowach Piotr dystansuje się do Jezusa. Nawet nie wypowiada Jego imienia. Jezus jest odtąd dla niego „tym człowiekiem", kimś, kogo nie zna.
Wspomniał Piotr na słowa Jezusa... - bez tego słowa Piotr byłby zgubiony. Przypomina mu ono, że Pan wybrał go, wiedząc, że on się Go zaprze. To słowo zapewnia go, że Pan go zna i miłuje takim, jaki jest. Spojrzenie Jezusa na Piotra nie jest sądem, ale przebaczeniem i przyjęciem go przez miłosierdzie. / wybuchnął płaczem (dosłownie: rzuciwszy się, zapłakał, Mk 14, 72) - Piotr oddala się od Jezusa, zawstydzony i rozgoryczony sobą. Nie wie już, kim jest. Kim naprawdę jest on, który zapewniał, że chce umrzeć z Jezusem? Kim jest Jezus, który zna jego zaparcie, a mimo to spogląda na niego z miłością i łagodnością, bez nagany?
Rozmowa końcowa: Poproszę Jezusa o to, czego pragnę: żyć nie moim lub czyimś, ale Jego spojrzeniem na mnie. (Odmówić: Ojcze nasz).
Ks. Kazimierz Kucharski SJ
„Abyśmy żyli już nie dla siebie”,
Rekolekcje oparte na „Ćwiczeniach duchownych” św. Ignacego Loyoli
Tydzień czwarty, Wyd. WAM, Kraków 2006, s. 26-30
Chrystus, nasz Pan, ukazał się naszej Pani
Pierwsza wiadomość o zmartwychwstaniu Jezusa dotarła do Jego Matki, choć Ewangelie tego nie podkreślają. Św. Ignacy w pierwszym wprowadzeniu pisze: „Wydarzenie: Po tym jak Chrystus umarł na krzyżu, kiedy to Jego ciało zostało oddzielone od duszy choć złączone z Bóstwem, błogosławiona dusza zstąpiła do piekieł, także złączona z Bóstwem. Stamtąd wyprowadził dusze sprawiedliwych, przyszedł do grobu, a zmartwychwstając ukazał się z ciałem i duszą swojej błogosławionej Matce"1.
„Prosić o to, czego chcę. Tutaj prosić o łaskę wielkiej radości i wesela z tak wielkiej chwały i radości Chrystusa, naszego Pana"2.
Po złożeniu ciała Jezusa do grobu Maryja „pozostaje sama żywą pochodnią wiary, przygotowując się na przyjęcie radosnego i zdumiewającego orędzia ewangelicznego o zmartwychwstaniu"3. Przeżywane oczekiwanie w Wielką Sobotę stanowi akt wiary Matki Jezusa pośród ciemności, która ogarnęła ziemię. Maryi nie ma przy grobie. Ten trudny czas spędziła na modlitwie i podobnie, jak u początków wydarzeń ewangelicznych, z pewnością rozważała całe nauczanie Jezusa: „Maryja zachowywała wszystkie te słowa i rozważała je w swoim sercu" (Łk 2, 19).
Ewangelie mówią o różnych pojawieniach się Zmartwychwstałego Jezusa, ale nie wspominają o spotkaniu ze swoją Matką. Widocznie nie było to konieczne dla naszego zbawczego poznania. „Bóg wskrzesił Go trzeciego dnia i pozwolił Mu się ukazać nie całemu ludowi, ale świadkom uprzednio wybranym przez Boga, nam, którzy z Nim jedliśmy i piliśmy po Jego zmartwychwstaniu. Rozkazał nam też ogłosić ludowi i dać świadectwo, że On jest ustanowionym przez Boga sędzią żywych i umarłych" (Dz 10, 41-42) - mówi św. Piotr. Ewangelie przekazują, że Jezus ukazał się najpierw niewiastom w drodze, które z radością niosły od aniołów wiadomość uczniom, że Jezus żyje: „Nagle Jezus wyszedł im naprzeciw i pozdrowił je: Witajcie! One zaś podeszły, objęły Go za nogi i złożyły Mu pokłon: Nie bójcie się! Idźcie i powiedzcie Moim braciom, aby poszli do Galilei. Tam Mnie zobaczą" (Mt 28, 9-10).
Nie mamy wielu dowodów tych wydarzeń w Tradycji świętej. Są tylko dwie wypowiedzi Ojców Kościoła na ten temat. Przytoczę fragment autora z V wieku Seduliusza: Twierdzi on, „że Chrystus objawił się w blasku życia zmartwychwstałego przede wszystkim własnej Matce. Ta bowiem, która w chwili Zwiastowania stała się drogą Jego przyjścia na świat, była wezwana do szerzenia wspaniałej wieści o zmartwychwstaniu, by stać się głosicielką Jego powrotu w chwale. Zanurzona w ten sposób w chwale Zmartwychwstałego, jest zapowiedzią „promieniowania" Kościoła"4.
Mamy dowody pośrednie. Matki Jezusa nie widzimy przy Grobie Pańskim. Nie było Jej tam z niewiastami, bo Jezusa już w grobie nie było. Zaskakująca jest analiza papieża Jana Pawła II na ten temat, który powiada, że zasadne jest przekonanie, iż Maryja była pierwszą osobą, której ukazał się zmartwychwstały Jezus. Czyż nieobecność Maryi w grupie kobiet, które o świcie udają się do grobu, nie wskazuje na fakt, że Ona spotkała się już z Jezusem? Ten fakt zdaje się potwierdzać i to, że pierwszymi świadkami zmartwychwstania były te kobiety, które stały obok Krzyża, zatem najbardziej niezachwianej wiary. Wyjątkowa była obecność Maryi na Kalwarii, Jej doskonała jedność z cierpiącym Synem, by uczestniczyć w sposób wyjątkowy w tajemnicy zmartwychwstania5. To przekonanie podpowiada nam intuicja, że ta, która była złączona z Nim wiarą i miłością, która z Nim współcierpiała i wytrwała do końca, której wiara się nie załamana, która wierzyła, że po trzech dniach zmartwychwstanie, doczekała się odwiedzin Swojego Syna i Swojego Zbawiciela. Radość uczennicy Pańskiej, najwierniejszej. I możemy się na kontemplacji dłużej zatrzymać i trwać w izdebce, gdzie przebywała Maryja, razem ze Swoim Synem6.
Przez Anioła wiadomość o zmartwychwstaniu dociera do niewiast: „Anioł zaś powiedział do kobiet: Nie bójcie się! Wiem, że szukacie ukrzyżowanego Jezusa. Nie ma Go tu, zmartwychwstał, tak jak zapowiedział. Chodźcie, zobaczcie miejsce, gdzie leżał. Pójdźcie też szybko i oznajmijcie Jego uczniom: Powstał z martwych i idzie przed wami do Galilei, tam Go zobaczycie. Oto, co miałem wam powiedzieć" (Mt 28, 5-7).
Zanieście radość. I możemy patrzeć na pusty grób i dziwić się, że zostały szaty na tym miejscu, gdzie leżał Jezus, że chusta z głowy leżała osobno, poskładana. Kiedy miano opieczętować grób, urzędnicy najpierw musieli sprawdzić, że to jest ten sam Jezus z Nazaretu, dlatego odwinęli opaskę na głowie, a po stwierdzeniu identyczności, nie mieli ochoty czy czasu zawijać. Chusta, która była na głowie, „nie leżała... z płótnami, ale była zwinięta oddzielnie, na jednym miejscu" (J 20, 7). To była obserwacja Jana, który uczestniczył w pogrzebie.
Patrzymy na postać Matki Jezusa i przeżywamy z Nią radość. Wspólnota chrześcijańska w okresie wielkanocnym zaprasza Ją do udziału w tej wielkiej radości.
„Królowo nieba, wesel się, alleluja,
Bo Ten, któregoś nosiła, alleluja,
Zmartwychwstał, jak powiedział, alleluja.
Módl się za nami do Boga, alleluja.
K.: Raduj się i wesel się, Panno Maryjo, Alleluja.
W.: Bo zmartwychwstał Pan prawdziwie, Alleluja.
Módlmy się.
Boże, któryś raczył uweselić świat przez zmartwychwstanie Syna Twego, Pana naszego Jezusa Chrystusa, daj, prosimy, abyśmy przez Jego Rodzicielką Maryją Panną, dostąpili radości życia wiecznego. Przez Chrystusa, Pana naszego.
W.: Amen.
Przypisy
1 Św. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowne, Kraków 1996, nr 219.
2 Tamże, nr 221.
3 Jan Paweł II, Przemówienie podczas audiencji ogólnej, w: L'Oservatore Romano, 4 IV 1986 r.
4 Seduliusz, w: Jan Paweł II, Przemówienie na audiencji generalnej, 21 V 1997.
5 Por. Jan Paweł II, Przemówienie na audiencji generalnej, 21 V 1997, w: Wiadomości Katolickiej Agencji
Informacyjnej, 27 V 1997, s. 17.
6 Por. Ś w. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowne, Kraków 1996, nr 220.
Nasze najbardziej powszednie doświadczenie Wielkiego Postu zaczyna się od pytania, które sobie zadajemy od Środy Popielcowej: "Co zamierzasz zrobić w Wielkim Poście?"
Robert Fabing SJ
„Prawdziwy pokarm. Duchowość Eucharystii”, Wyd. WAM , Kraków 1996, s.91-99
Prawdziwy pokarm: Zmartwychwstały Jezus
Wieczernik na Górze Syjon jest jedenastowieczną salą pochodzącą z czasów wypraw krzyżowych, która upamiętnia Ostatnią Wieczerzę Apostołów z Panem. Wielu ludzi udaje się tam na pielgrzymkę i modli się w tym miejscu. Gdy rozważamy na modlitwie biblijne wydarzenia, które miały miejsce w sali na górze, to uderza nas, jak wiele wydarzyło się wtedy, gdy spożywali oni posiłek przy wspólnym stole.
Opisy zmartwychwstania ukazują nam, jak wielka radość napełniła serca Apostołów, gdy pojawił się im zmartwychwstały Jezus, podczas gdy oni jedli.
Gdy rozważamy ich radość, to spontanicznie pragniemy takiej samej radości dla siebie. Chcemy się tak samo radować. Gdy jednak w trakcie naszej kontemplacji przypatrzymy się bliżej tamtej sali, to zaczniemy zdawać sobie sprawę z tego, że ci, którzy byli tam obecni, radowali się w takim stopniu, w jakim poprzednio cierpieli widząc mękę Jezusa podczas Jego śmierci krzyżowej na Kalwarii. Istnieje ścisły związek miedzy tymi dwoma wydarzeniami! Ci, którzy opuścili Chrystusa wiszącego na krzyżu i od innych dowiedzieli się o Jego śmierci na Kalwarii, ucieszyli się na widok Jezusa zmartwychwstałego. To prawda. Ale ci, którzy zostali z Jezusem, gdy umierał On na Kalwarii, głębiej się uradowali, gdy Go ujrzeli zmartwychwstałego w wieczerniku. Takiej właśnie głębszej radości i my pragniemy. Takiej głębszej radości poszukujemy.
Gdy we wspólnocie wierzących kontemplujemy doświadczenie Jezusa zmartwychwstałego, w naszej świadomości pojawiają się twarze tych osób z naszego życia, które cierpią z powodu zła tego świata. Boża łaska uświadamia nam tę prawdę, że w cierpieniu moich rozbitych braci i sióstr Jezus przeżywa swoją śmierć krzyżową. To dotyczy zarówno najbliższych nam osób, jak i tych, z którymi mieszkamy. Mamy więc szansę. Mamy okazję, by nie opuścić Chrystusa cierpiącego na krzyżu. Mamy szansę, by mieć udział w radości ze zmartwychwstania poprzez bycie z Chrystusem na Kalwarii. Możemy stanąć przy tych ludziach, w których cierpi Chrystus. Możemy być przy tych ludziach, w których cierpi Chrystus. Możemy być przy tych ludziach, którzy wiszą na swoim krzyżu i przynosząc pociechę im, przynieść pociechę Chrystusowi. Wówczas będziemy mieli tę głębszą radość, której pragniemy. Mamy szansę. Wtedy mamy szansę na nowo z większą miłością i zapałem oddać się służbie drugiemu człowiekowi.
Zastanawiające jest, że ci, którzy byli wtedy w górnej sali, cieszyli się wówczas, gdy siedzieli wspólnie „za stołem". W Piśmie świętym czytamy:
„Po swym zmartwychwstaniu, wczesnym rankiem w pierwszy dzień tygodnia, Jezus ukazał się najpierw Marii Magdalenie, z której wyrzucił siedem złych duchów. Ona poszła i oznajmiła to tym, którzy byli z Nim, pogrążonym w smutku i płaczącym. Ci jednak słysząc, że żyje i że ona Go widziała, nie chcieli wierzyć. Potem ukazał się w innej postaci dwom z nich na drodze, gdy szli na wieś. Oni powrócili i oznajmili pozostałym. Lecz im też nie uwierzyli. W końcu ukazał się samym Jedenastu, gdy siedzieli za stołem (...) I rzekł do nich: « Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony (...). Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie»" (Mk 16, 9-18).
Kościół przez trzynaście tygodni w roku kontempluje tę tajemnicę
Zmartwychwstanie naszego Pana zostało objawione Apostołom i tym, którzy siedzieli z nimi „za stołem". Jezus pojawił się podczas posiłku i objawił się jako ten, który ma władzę nad śmiercią. To jest wielka tajemnica. To jest tak potężna tajemnica, że co roku Kościół poświęca aż sześć tygodni na to, by przygotować się do kontemplacji znaczenia i bogactwa tajemnicy paschalnej, męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa. Czas tego doświadczenia nazywa się Wielkim Postem. Następnie Kościół przez siedem tygodni kontempluje samą tajemnicę zmartwychwstania.
Co zamierzasz zrobić w Wielkim Poście?
To, co Jezus objawił siedzącym „za stołem", wymaga czasu, modlitwy i długiego zmagania się z tym. Wiele czasu poświęcamy na kontemplowanie tej tajemnicy łaski każdego roku. Czas spędzony na przygotowywaniu się do zgłębienia bogactwa tego wydarzenia nazywamy „Wielkim Postem". Sześć tygodni każdego roku! To jest imponujące! Chciałbym zatrzymać się i zastanowić nad tym zjawiskiem Wielkiego Postu, aby w ten sposób wydobyć bogactwo tego, czym Jezus podzielił się z siedzącymi „za stołem". Nasze najbardziej powszednie doświadczenie Wielkiego Postu zaczyna się od pytania, które sobie zadajemy od Środy Popielcowej: „Co zamierzasz zrobić w Wielkim Poście?"
Odpowiedź na to pytanie może brzmieć mniej więcej tak: „mam zamiar przestać jeść słodycze" lub „nie będę pić alkoholu", albo „mam zamiar zastosować dietę". Takie odpowiedzi świadczą o głęboko tkwiącym w nas zbiorowym marazmie narosłym podczas wielu lat historii tradycji naszej wiary katolickiej.
Istnieje inna możliwość zareagowania na Wielki Post, która zasługuje na to, by tutaj ją przedstawić. Niektórzy mogą zadać pytanie: „Co Ty Panie chcesz, abym zrobił dla Ciebie podczas Wielkiego Postu?" Oczywiście takie pytanie będzie wymagało ze strony pytającego, aby poświęcił trochę czasu na słuchanie po to, aby otrzymać odpowiedź, a Pan może odpowiedzieć na to pytanie za trzy dni, za tydzień albo po dziesięciu dniach od rozpoczęcia Wielkiego Postu. W miarę upływu czasu osoba modląca się „pozostaje" z tym pytaniem na modlitwie i w naturalny sposób pojawiają się wtedy także inne pytania: „Co ludzie mówią mi o mnie?", „O czym mówi do mnie życie w tym momencie?" Jeżeli na początku Wielkiego Postu wrzucimy te pytania niejako do garnka i pozwolimy im powoli gotować się na wolnym ogniu modlitwy przez jakiś czas, to otrzymamy pełną aromatu odpowiedź na pytanie: „Co ja powinienem robić dla Ciebie w Wielkim Poście?" To jest jedno „zadanie", które czas Wielkiego Postu stawia przed nami.
Inną naszą powinnością w czasie Wielkiego Postu jest kontemplacja działań Jezusa na podstawie tych tekstów z Pisma św., które podsuwa nam wielkopostna liturgia. Naszym zadaniem jest mieć wzrok utkwiony w Jezusie. Wielki Post kończy się okresem, który nazywamy Wielkim Tygodniem, kiedy to Kościół głosi mękę, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa.
I to wcale nie jest tak, jakbyśmy nie wiedzieli, co się wydarzy w Wielkim Tygodniu. Wiele razy już słyszeliśmy tę historię. Nie ma niespodzianek. Wiemy, że Jezus będzie zdradzony w sercu Judasza w Wielką Środę, wiemy, że Jezus będzie obchodził Paschę ze swoimi uczniami w Wielki Czwartek wieczorem, że w Wielki Piątek stanie przed sądem i potem będzie znosił biczowanie, ukrzyżowanie i umrze. Wiemy, że Wielka Sobota będzie bardzo pustym dniem i że tego dnia wieczorem oraz w Wielkanocną Niedzielę rankiem będziemy obchodzili pamiątkę zmartwychwstania Jezusa. Wiemy o tym.
Chwała Jezusowi
Jakie więc ma dla nas dzisiaj znaczenie święte triduum Wielkiego Tygodnia? Myślę, że jest to czas dany nam, aby uroczyście świętować to, co Bóg uczynił nam w cierpieniu, męce, śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa. Jest to dla nas czas, abyśmy Jezusowi oddali chwałę i cześć, abyśmy Go wysławiali i chwalili radośnie za to, co dla nas zrobił, gdyż zgodził się dla nas wycierpieć swoją mękę, umarł i zmartwychwstał dla nas. Byliśmy dla Niego warci tego. Triduum Paschalne i cały Wielki Tydzień jest uroczystym świętowaniem tego faktu.
Gdy oddajemy Bogu cześć i chwałę, i dziękczynienie, wielbimy i wychwalamy Boga w naszych sercach. Podczas tego wielbienia Boga w ciągu całego Wielkiego Tygodnia, gdy oddajemy chwałę Jezusowi za to, że dźwigał krzyż dla nas, wyłania się przed naszymi oczami nasze własne życie. Pojawia się to, do czego jesteśmy powołani podczas Wielkiego Postu. Otrzymujemy od Boga łaskę, odsłaniającą nam prawdę o chwale krzyża Chrystusa. Zaczynamy rozumieć, że Jezus musiał cierpieć i umrzeć, „aby wejść do swej chwały" (Łk 24, 26).
Krzyż zaczyna teraz zakwitać. Postrzegamy dźwiganie krzyża przez Jezusa Chrystusa i ukrzyżowanie Jezusa na Kalwarii jako powód do chwały, a nie jako cierpienie. To jest łaska misterium paschalnego. Chwalimy Chrystusa na krzyżu. Obchodzimy ukrzyżowanie Chrystusa. Dziękujemy Jezusowi, chwalimy Go i wielbimy za to, że niesie On swój krzyż.
Nasz krzyż zakwita
Gdy dziękujemy i wysławiamy Jezusa, łaska się pogłębia. Gdy wychwalamy Jezusa, to doświadczamy tego, że On zwraca się w naszym kierunku i wychwala nas za to, iż niesiemy własny krzyż. Jezus dziękuje nam za dźwiganie naszego krzyża podczas naszego dziękczynienia. Wtedy odczuwamy, że nasz krzyż jest tym samym krzyżem, który dźwiga Jezus. Nasz krzyż jest wychwalany. Nasz krzyż zakwita i staje się kwiatem. My jesteśmy wychwalani. Nasz krzyż, ten, którego wolelibyśmy nie mieć, jest naszą chwałą - nasz krzyż, ten, o którym myślimy, że gdybyśmy go nie mieli, to wszystko byłoby dobrze i bylibyśmy tak dalece wolni, że nasze życie byłoby takie, jakiego zawsze pragnęliśmy. Ten krzyż jest naszą chwałą. Nasz krzyż, ten, który nas całkowicie powala, jest naszą chwałą. Nie krzyż, który ma do noszenia ktoś inny, ale krzyż, który tylko ja mam nosić - to jest moja chwała. Są takie oblicza tego krzyża i taka jego dynamika, że tylko ja o tym wiem. Właśnie o tym krzyżu jest mowa. To ten krzyż jest wychwalany. To ten krzyż jest moją chwałą. To dlatego, że dźwigam ten krzyż, Jezus mnie wychwala i oklaskuje.
To jest zmartwychwstanie!
Gdy potrafimy zwrócić się do swojego krzyża z żarliwą miłością i nieść go z radością, to jest to łaska zmartwychwstania!
Jest tylko jedna osoba na całym świecie, która potrafi do tego uzdolnić. Jest tylko jedna osoba, która ma taką miłość, aby spowodować taką zmianę. To Jezus! To jest wielki dar! Większość ludzi spędza życie na tym, by uśmierzyć ten wewnętrzny ból lub od niego uciec. A tylko w Chrystusie możemy mieć pokój i wolność, aby pogodzić się i zjednoczyć z rzeczywistością krzyża w naszym życiu. To jest łaska męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa.
Łaska zmartwychwstania Jezusa pogłębia się, gdy zmartwychwstały Chrystus obdarza swoich Apostołów siedzących „za stołem" darem głoszenia Ewangelii. „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu” (Mk 16, 15).
Poczucie, że jest się wysłanym przez Boga, przynosi wolność
Jest to taki dar, który dokonuje tego, co sam głosi. Już samo głoszenie Ewangelii ma moc. Ma moc przemiany serca. To jest wyjątkowy dar, że w głoszeniu słowa Bożego przez apostoła zawarta jest ta ukryta prawda, że jeden jest wysłany przez drugiego i jeden dla drugiego jest posłańcem. Chodzi o to, by jeden mówił drugiemu to, co tamten by mu powiedział. Apostoł nie ma głosić „słowa apostoła”, lecz „słowo Boże”. Wolność przynosi to poczucie, które mają apostołowie, że są oni wysłani przez Boga. To poczucie, że „słowo”, które oni wypowiadają, nie jest ich własnym słowem, lecz, że są inspirowani przez Ducha Świętego zmartwychwstałego Jezusa, który przynosi wolność i pokój.
Podczas gdy jedli za stołem
Ta wolność i pokój jest pogłębiana w apostole przez nakaz, by głosił to „słowo” wszelkiemu stworzeniu. Nikt nie może nie usłyszeć o Ewangelii. Nie może istnieć żadna przeszkoda w docieraniu z Ewangelią. Czyjaś przeszłość, rasa, płeć, stan majątkowy, poziom wykształcenia, kariera, zdrowie, wiek, talenty czy stopień dojrzałości nie mają żadnego znaczenia. To przykazanie, które Apostołowie otrzymali wówczas, gdy siedzieli „za stołem” i jedli, ukazuje pragnienie Boga, aby wszyscy znali zmartwychwstałego Jezusa poprzez głoszenie Ewangelii, poprzez głoszenie o życiu, śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa.
Jezus mówi, że głoszeniu Ewangelii będą towarzyszyć znaki, które zaświadczać będą o autentyczności i pochodzeniu „słowa”. Najpotężniejszym znakiem jest proste przekonanie rodzące się w sercach i umysłach słuchaczy, że „Jezus jest Panem!"
Daru wiedzy, że Jezus z Nazaretu jest Bogiem wszelkiego życia, nie można opisać słowami. Dar odnalezienia znaczenia całej naszej egzystencji w Chrystusie napawa nabożną czcią. Gdy pomyślimy o poszukiwaniach, jakich dokonują ludzie, by dotrzeć do odczucia tego znaczenia, i o ogromnej energii, jaką ludzie wkładają w to poszukiwanie, wówczas do pewnego stopnia rozumiemy wartość tego daru. Czas i ogromny wysiłek wkładany w to przedsięwzięcie pozwala nam częściowo ujrzeć ogrom i znaczenie tego daru.
Gdy kontemplujemy tę scenę przedstawiającą zmartwychwstałego Chrystusa siedzącego za stołem i dzielącego się tym darem, znów rozumiemy, co znaczy prawdziwy pokarm wspólnego przebywania razem i rozmowy.
„Czyż nie wiadomo wam, że my wszyscy, którzyśmy otrzymali chrzest zanurzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć? Zatem przez chrzest zanurzający nas w śmierć zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie - jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca. Jeżeli bowiem przez śmierć, podobną do Jego śmierci, zostaliśmy z Nim złączeni w jedno, to tak samo będziemy z Nim złączeni w jedno poprzez podobne zmartwychwstanie" (Rz 6, 3-5).
Zdolność objęcia z żarliwą miłością i radosnym powitaniem krzyża, który jest przeznaczony tylko dla nas, jest naprawdę początkiem nowego życia. Jest to nowe zjawisko w obrębie ludzkiej świadomości. To jest łaska. To jest łaska zmartwychwstania. Zdolność do wyszukiwania, szukania połamanego na cząstki Ciała Pańskiego wśród nas samych - wśród naszych braci i sióstr, którzy dziś cierpią swoje własne ukrzyżowanie na swoich własnych krzyżach - jest łaską. Głód poszukiwania cierpiącego Chrystusa jest łaską zmartwychwstania. Pragnienie, by pozostać z Jezusem na krzyżu i nie porzucać Go w życiu naszych braci i sióstr, jest łaską zmartwychwstania Jezusa. Otrzymaliśmy chrzest po to, byśmy zostali zanurzeni w łaskę śmierci i zmartwychwstania Jezusa. Ta łaska została dana, gdy siedzieli „za stołem”, ponieważ jest to prawdziwy pokarm dla naszego istnienia.
Ks. Kazimierz Kucharski SJ
„Weź Mój krzyż”,
Rekolekcje oparte na „Ćwiczeniach duchownych” św. Ignacego Loyoli
Tydzień trzeci, Wyd. WAM Kraków 2006, s. 63-73.
Rozważanie:
Czy Chrystus musiał cierpieć i umierać?
„Następnie Jezus poszedł ze swoimi uczniami do wiosek w pobliżu Cezarei Filipowej. Po drodze pytał swoich uczniów: Za kogo uważają Mnie ludzie? (Mk 8, 27). Powiedzieli o wszystkich opiniach ludzkich. Zapytał ich: „ A wy za kogo Mnie uważacie?" (Mk 8, 29). Wtedy swoją wiarę wyznał Piotr. Jezus potwierdził, że jest Mesjaszem. W takich okolicznościach, sprowokowanych przez Jezusa, pada pierwsza zapowiedź męki. „Potem zaczął ich nauczać, że Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć, że zostanie odrzucony przez starszych, arcykapłanów i nauczycieli Prawa, że zostanie zabity, ale po trzech dniach zmartwychwstanie" (Mk 8,31). Mateusz podkreśla słowa Jezusa: „że musi iść do Jerozolimy i wiele wycierpieć od starszych i arcykapłanów, i nauczycieli Prawa, że zostanie zabity i trzeciego dnia wskrzeszony" (Mt 16, 21).
Jezus mówi uczniom o wydarzeniach, które nastąpią. Kiedy z Jego ust pada słowo: „musi", to oznacza, że powinien, że to zadanie. A wszystko to musi się zdarzyć, ponieważ tak zostało postanowione w zbawczym planie Boga. To „musi" przychodzi od Boga, to Jego inicjatywa. Jest to Boska konieczność, przymus miłości, który budzi w nas najgłębszy szacunek i milczenie pełne zdumienia. Jeżeli nie ma innej drogi, nie mógł oszczędzić swojego Syna. Przed nami, jak ciemna ściana, Boska tajemnica.
Jezus mówi o Jeruzalem, świętym mieście, miejscu cierpienia i śmierci. Syn człowieczy musi wiele wycierpieć ze strony... najpobożniejszych w Izraelu, duchowych przedstawicieli Narodu.
Lecz trzeciego dnia zmartwychwstanie... Łukasz Ewangelista przytacza słowa Jezusa: „Przecież Mesjasz musiał to wycierpieć, aby wejść do swojej chwały" (Łk 24,26).
Powoli odsłaniają się przed człowiekiem tajemnice Bożej drogi, która będzie stawać się również drogą kochającego człowieka.
Ananiasz doświadczając objawienia, otrzymuje misję: ma pouczyć nawróconego Szawła. Rodzi się w nim sprzeciw i opór. Wie, kim jest Szaweł. Słyszy wtedy: „Idź, bo wybrałem go sobie za narzędzie. On zaniesie Moje imię do pogan i królów, i Synów Izraela. Pokażę mu też, jak wiele będzie musiał wycierpieć dla Mojego imienia" (Dz 9, 15-16). Tej dziwnej Bożej drogi doświadczą wszyscy apostołowie. Wkrótce po zesłaniu Ducha Świętego Piotr i apostołowie uwięzieni i ubiczowani za nauczanie Ewangelii będą dziwnie odważni i radośni. „A oni odchodzili sprzed Sanhedrynu i cieszyli się, że stali się godni cierpieć dla tego Imienia" (Dz 5,41).
Czas Męki Pańskiej jest dla nas czasem sprzeciwu. Nasza ludzka męka rodzi te same uczucia. Wszystko się w nas buntuje. Bóg w Nieznajomym Człowieku - Jezusie z Nazaretu objawił swoją ludzką i Boską twarz, piękną i dobrą i ta została opluta i zeszpecona. „Przed świętem Paschy Jezus wiedząc, że nadeszła Jego godzina, aby przeszedł z tego świata do Ojca, umiłował swoich w świecie, i to umiłował ich do końca. Podczas wieczerzy, gdy w sercu Judasza, syna Szymona Iskarioty, diabeł wzniecił zamiar, aby Go wydać, Jezus wiedząc, że Ojciec dał Mu wszystko w ręce i że od Boga wyszedł i do Boga idzie, wstał od stołu, złożył szaty, wziął prześcieradło i nim się przepasał" (J 13, 1-4). Ojciec oddał wszystko w Jego ręce. Godzina Jezusowa, godzina najdoskonalszej miłości Jezusa do człowieka. Umiłował do końca - aż do śmierci i poza śmierć.
„Wy wszyscy zwątpicie we Mnie tej nocy. Bo jest napisane: Uderzę pasterza, i stado owiec zostanie rozproszone" (Mt 26, 31). Jezus wcześniej uczył: „Szczęśliwy jest ten, kto nie gorszy się z Mojego powodu" (Mt 11, 6). Jezus został przybity do krzyża. Krzyż rodzi bunt, zgorszenie i protest. Tego zgorszenia, jakim jest krzyż nie da się uniknąć. Chrześcijaństwo niesie ze sobą krzyż, niesie zaproszenie do krzyża. Jezus dopowie: „Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje" (Mt 16, 24). Paweł Apostoł mówi: „my głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan" (l Kor l, 23). Śmierć Jezusa na krzyżu budzi wiele wątpliwości i sprzeciwów. Dlaczego Bóg zażądał od Syna swego tak krwawej ofiary? Ludziom przychodzą do głowy nawet bluźniercze myśli, że było to żądanie okrutne. Dlaczego nie było innej drogi? Dotykamy tajemnicy zła, tajemnicy nieprawości i tajemnicy Odkupienia. Tajemnica Odkupienia zawiera tajemnicę Wcielenia i tajemnicę Śmierci na krzyżu. To jest dopełnienie Wcielenia Syna Bożego, Jego uniżenia.
Aby nas wyzwolić ze zła i podnieść do stanu uczestniczenia w życiu swoim - Bożym, musiał wpierw uwolnić nas od złego ducha i naszych grzechów. Przyszedł do nas ludzi upadłych, zniewolonych grzechem.
Przed Przeistoczeniem Kościół modli się: „Boże, przyjmij łaskawie tę Ofiarę od nas, sług Twoich i całego ludu Twego. Napełnij nasze życie swoim pokojem, zachowaj nas od wiecznego potępienia i dołącz do grona swoich wybranych" (ME, l). Tak Bóg, krzyż - symbol niewolnictwa i haniebnej śmierci przez ukrzyżowanie, przemienił w krzyż - symbol wyzwolenia i wybawienia. Św. Paweł pisze: „Odtąd niech już nikt nie sprawia mi przykrości! Ja bowiem na moim ciele noszę znamiona Jezusa" (Ga 6, 17).
Bóg w naturze ludzkiej przyjmuje śmierć jako fakt i zdaje się poddawać mocy ciemności. Lecz w swej naturze Boskiej odnosi triumf. Wszystko cokolwiek bierze przemieni w siebie. Jego ludzka natura przyjmuje śmierć, ale jako Osoba Boska nie może jej ulec. Przyjmuje ją jako czyn miłosierny Boga. Ta Boska moc w Męce Syna Człowieczego jaśnieje zwłaszcza w Ewangelii św. Jana. Jezus przyjmuje swoją śmierć na krzyżu z pełną wolnością. „Dlatego Ojciec Mnie miłuje, bo Ja oddaję swoje życie, aby na nowo je odzyskać. Nikt Mi go nie odbiera, lecz sam dobrowolnie je oddaję. Mam moc je oddać i mam moc znowu je odzyskać. Taki nakaz otrzymałem od Mojego Ojca" (J 10, 17-18). Rozkaz Ojca - to Boska wolność Jezusa. To decyzja z potrzeby serca, Jego miłości do nas.
Misterium Odkupienia - centralne Misterium Chrześcijaństwa - jest najbardziej ze wszystkich niepojęte. Księga Apokalipsy wyjaśnia: „Jesteś godny wziąć zwój i otworzyć jego pieczęcie, ponieważ zostałeś zabity i swoją krwią nabyłeś dla Boga ludzi z każdego pokolenia, języka, ludu i narodu. I uczyniłeś ich dla naszego Boga królestwem i kapłanami, a będą królować na ziemi" (Ap 5,9). Odkupienie to wykup, zadośćuczynienie, zastępstwo, lecz przede wszystkim konsekwencja tajemnicy Wcielenia. Przyjął na siebie całą ludzką naturę. Stał się jednym z nas. W Odkupieniu Chrystus jako człowiek płaci za człowieka, zajmuje jego miejsce. Leksykon pojęć teologicznych i kościelnych wyjaśnia: Odkupienie, to „działanie Boże mające na celu wyzwolenie nas z niewoli grzechu i zła. Wyzwolenie z ucisku w Egipcie było wydarzeniem, które w Starym Testamencie stało się przykładem zbawczej działalności Boga (Wj 15, l-21;Pwt7,8; 13,5; 24,18)... Chrystus wyzwolił nas spod władzy grzechu i zła (Koi 1,13-14) przez zbawienie, w którym uczestniczy się dzięki wierze ( Rz 3, 24-30), a które się wypełni w przyszłym zmartwychwstaniu"1. Odkupienie - Męka, Śmierć i Zmartwychwstanie - to ten jedyny rys życia Chrystusa, który uobecnia się za pośrednictwem Ofiary Eucharystycznej.
Czym jest Odkupienie? To czyn Boskiej miłości, miłości niepojętej. Wziął na siebie wszystko, nasze grzechy, jak gdyby sam je popełnił. To dar Boskiej miłości dla każdego człowieka. A nasza odpowiedź, to przyjęcie Boskiego daru odkupienia. Przez Odkupienie nie tylko nas uwolnił od grzechu, przemocy zła, lecz ofiarował nam swoją Boską przyjaźń, za cenę swojej Krwi. Krew wylana na odpuszczenie grzechów, krew Nowego Przymierza - źródło życia. W Kafarnaum nad jeziorem Jezus powiedział: „Kto spożywa Moje ciało i pije Moją krew, pozostaje we Mnie, a Ja w nim" (J 6, 56).
Krew Jezusa to nie tylko cena Odkupienia, lecz nadto krynica życia Bożego. Stąd Msza św., aby każdy człowiek miał dostęp do owoców zbawienia, aby ludzie stawali się świętymi, stawali się jednością. „Przez tę jedną ofiarę przecież uczynił na zawsze doskonałymi tych, którzy dostępują uświęcenia" (Hbr 10, 14). Żyć Męką Pańską: „Ile razy bowiem spożywacie ten chleb i pijecie kielich, śmierć Pana głosicie, aż przyjdzie" (lKor 11,26).
Co było duchem ofiary Jezusa? Syn Boży po to stał się człowiekiem, żeby jako jedyny z ludzi oddać się całkowicie Ojcu. To było dzieło miłości. Do tego nie był zdolny żaden człowiek po grzechu pierworodnym i żaden człowiek z powodu grzechów osobistych. Jezus do końca, w godzinach najstraszniejszej męki był sprawiedliwym i bez reszty oddany Ojcu. Pierwszy, który przeszedł przez ziemię zatrutą grzechem, bez skażenia złem, oddany Ojcu, „posłuszny aż do śmierci i to do śmierci na krzyżu" (Flp 2, 8).
Jesteśmy zbawieni przez łączność z Chrystusem, który uwolnił nas od zła i sprawia, że jesteśmy zdolni do czynienia dobra. Łączność z Jezusem nie zwalnia nas od pracy moralnej, ponieważ wiara nie istnieje bez uczynków. Bóg uczynił nas zdolnymi do Bożego życia, do ofiary czyli do oddania się Bogu i ludziom, do pracy nad sobą, do dobrych czynów.
Ta rzeczywistość dokonuje się podczas Mszy świętej. Ona wyzwala nas od zła. Dzięki niej spłynie na nas cała moc sakramentów. Ona prowadzi do życia wiecznego. W Odkupieniu, w Męce Krzyżowej „nie chodzi o sumę cierpień fizycznych, tak jak gdyby dzieło Odkupienia zależało od możliwie największej liczby mąk. Jakże mógłby Pan Bóg radować się z męki swego stworzenia, czy wręcz swego Syna, lub widzieć w niej „walutę", za którą można kupić u Niego pojednanie"2. Biblia i prawdziwa wiara chrześcijańska dalekie są od takiego rozumienia męki. Nie liczy się cierpienie jako takie, tylko miłość, która nadaje cierpieniu sens.
Najstraszniejszą chwilą w historii męki Jezusa jest ten moment, kiedy w największym bólu woła: „Boże mój, Boże, dlaczego Mnie opuściłeś" (Mt 27,46). Jakże bliski jest ten krzyk ludziom Oświęcimia i obozów zagłady. „Boże, gdzie jesteś". Jezus jest obecny w drugim człowieku. To nie są tylko słowa, to ofiara - czyn, to wyjście z ciasnych granic naszego egoizmu, z naszej pyszałkowatej samowystarczalności. Takiemu poddaniu się prawu miłości sami nie sprostamy. Pozwólmy się więc wziąć za rękę i poprowadzić Jezusowi do pełnej jedności z Nim, z Jego Ciałem.
„Jest rzeczą uderzającą, że większość oskarżeń przeciwko Panu Bogu nie pochodzi od cierpiących tego świata, ale od sytych, widzów, którzy nigdy nie cierpieli - napisze Kardynał Ratzinger - Cierpiący nauczyli się widzieć"3. Bóg stał się człowiekiem - aby współ-cierpieć. Jezus włączył się w ludzkie cierpienie. Cierpiący poznają, że w głębi ich cierpienia mieszka sam Bóg. Dlatego przez swój Krzyż przemienia ludzi, stąd nasze nabożeństwo do Męki Pańskiej. Są rzeczy, których nie można kupić. Chrześcijaństwo, dzięki Jezusowi, przekazuje sens ludzkiego bólu, jako sens zbawczy. „A właśnie za wszystkich umarł, aby ci, co żyją, nie żyli już dłużej dla siebie, lecz dla Tego, który za nich umarł i zmartwychwstał" (2 Kor 5, 15).
Zaparcie się Piotra
„Następnie po odśpiewaniu hymnu poszli na Górę Oliwną. Jezus powiedział im: Wszyscy zwątpicie, gdyż jest napisane: Uderzę pasterza i owce zostaną rozproszone. Ale po Moim wskrzeszeniu pójdę przed wami do Galilei. Wtedy Piotr powiedział: Gdyby nawet wszyscy zwątpili, to jednak nie ja. Jezus mu odpowiedział: Zapewniam cię, że ty dzisiaj, tej nocy, zanim kogut dwa razy zapieje, trzy razy się Mnie wyprzesz. Ale on tym bardziej zapewniał: Choćby mi przyszło umrzeć z Tobą, nie wyprę się Ciebie. I wszyscy tak samo mówili" (Mk 14, 26-31).
Posługujemy się dzisiaj Ewangelią św. Marka, która jest zapisem nauczania Piotra w Rzymie. Jest po prostu jego katechezą.
Jezus z ogromnym zatroskaniem przygotowywał uczniów i nas na swoją mękę i nasze drogi krzyżowe. Ostrzegał i zachęcał do czujności i modlitwy. „Uważajcie, bądźcie czujni, bo nie wiecie, kiedy ten czas nadejdzie. To jest tak, jak z człowiekiem na obczyźnie, który zostawił swój dom, dał pełnomocnictwo swoim sługom, każdemu jego pracę, a strażnikowi nakazał, żeby czuwał. Czuwajcie więc, bo nie wiecie, kiedy pan domu przyjdzie: o zmierzchu czy w środku nocy, o świtaniu czy o poranku, aby, gdy niespodziewanie powróci, nie zastał was śpiących. To, co wam mówię, mówię wszystkim: Czuwajcie!" (Mk 13, 33-37).
„Mówię wszystkim". Piotr i inni zapewniali Jezusa, że są gotowi pójść z Nim nawet na śmierć. Za parę godzin zawiodą, chociaż ich prosił, aby z Nim czuwali na modlitwie, w czasie męki w Getsemani, gdy Jezus doznał całego porażającego zła grzechów ludzkich. „Potem przyszedł i zastał ich śpiących. Powiedział więc do Piotra: Szymonie, śpisz? Nawet przez godzinę nie mogłeś czuwać? Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie. Duch wprawdzie jest pełen zapału, ale ciało słabe" (Mk 14,37-38). Jezus mówi do Piotra ciepło, bez wyrzutów, zwraca się do niego pierwszym imieniem - Szymonie. Ten sam Ewangelista św. Marek dopowie po pojmaniu Jezusa: „Wtedy wszyscy opuścili Go i uciekli" (Mk 14,50). Pan do tego dopuścił, bo chciał ich i nas nauczyć, żeby zbytnio nie ufać sobie, lecz zaufać Bogu, Bożemu Słowu, które prowadzi.
Jezus Chrystus podczas pojmania jeszcze raz udowodnił, że na śmierć idzie dobrowolnie. Przekonał o tym Żydów w Ogrójcu: „Kiedy powiedział im: Ja jestem, cofnęli się i padli na ziemię" (J 18,6). Można przeczytać dłuższy fragment z Ewangelii św. Jana, opisujący tę sytuacje. (J 18, 1-15).
Jezus mógł przecież spokojnie ogród opuścić, tak jak to zdarzyło się już kiedyś w Nazarecie. Judasz i ci, którzy przyszli Go pojmać, nie wyciągnęli z tego faktu żadnego wniosku. Grzech zaślepia i kusi. Podobnie, nie zastanowił ich cud, gdy uzdrowił odcięte ucho jednemu ze sług o imieniu Malchos. Jezus realizuje wszystkie proroctwa i zapowiedzi „Jeśli więc Mnie szukacie, pozwólcie tym odejść. Stało się tak, aby się wypełniły słowa, które powiedział: Nie utraciłem żadnego z tych, których Mi powierzyłeś" (J 18,8-9).
„Kiedy Piotr był na dole, na dziedzińcu, przyszła jedna ze służących arcykapłana. Gdy zobaczyła Piotra, jak się ogrzewa, popatrzyła na niego i powiedziała: Ty też byłeś z Jezusem Nazarejczykiem. Lecz on wyparł się i oznajmił: Ani nie wiem, ani nie rozumiem, o czym mówisz. I wyszedł na zewnątrz do przedsionka, a kogut zapiał. Gdy służąca go zobaczyła, zaczęła znowu mówić do tych, którzy stali obok: On także jest jednym z nich. On zaś znowu się wyparł. Za chwilę ponownie ci, którzy tam stali, powiedzieli Piotrowi: Na pewno ty jesteś jednym z nich, jesteś przecież Galilejczykiem. On zaś zaczął zaklinać się i przysięgać: Nie znam tego Człowieka, o którym mówicie! I zaraz kogut zapiał po raz drugi. Wówczas Piotr przypomniał sobie słowa, które powiedział mu Jezus: Zanim kogut dwa razy zapieje, ty trzy razy się Mnie wyprzesz. I wybuchnął płaczem" (Mk 14, 66-72).
Szymonie, synu Jony, „Ty jesteś Piotr i na tej skale zbuduję Mój Kościół, a potęga śmierci go nie zwycięży" (Mt 16,18). Piotr skała, zaparł się Jezusa, ale Jezus łatwo nie rezygnuje. Piotr przez całe życie będzie przepowiadał Jezusa i będzie mówił o swoich upadkach. W Ewangelii Markowej nie mamy opisu wszystkich wyróżnień, którymi Jezus obdarzył Piotra, natomiast sam Piotr z bólem tak skrzętnie opowiada o swojej nie dość wielkiej miłości do Jezusa. Ewangelista pokazuje drogę, jaką apostoł przeszedł od wieczernika, od słów przywiązania i oddania aż do - „nie znam tego człowieka" słów wypowiedzianych na dziedzińcu arcykapłana. Starał się przecież być wiernym, stanął w obronie Jezusa, uciął ucho Malchosowi, szedł z daleka za Jezusem aż na dziedziniec. A jednak Jezus w końcu został sam. Sam ze swoim Ojcem Niebieskim.
Podobne sytuacje będziemy przeżywać w naszych rodzinach, wspólnotach, kiedy pozostaniemy sami, jedynie z Bogiem. To też będzie wyraz podobieństwa do Jezusa. Opuścili Go wszyscy uczniowie. Pozostał tylko Ojciec. Nie tak dawno mówił apostołom: „Przychodzi godzina, a nawet już nadeszła, że rozproszycie się, każdy w swoją stronę i zostawicie Mnie samego. Ale nie jestem sam, bo Ojciec jest ze Mną" (J 16, 32).
„Wpatrujmy się w Jezusa, który jest twórcą naszej wiary i ją doskonali. On to zamiast zapewnionej Mu radości wziął krzyż, nie myśląc o jego hańbie, i zasiadł po prawej strome tronu Boga" (Hbr 12, 2) - napisze autor listu do Hebrajczyków. Patrzmy na Jezusa, ale także na Piotra i uczniów. Mówimy, że człowiek musi dopiero sprawdzić, sam doświadczyć, przekonać się, jak wiele słów ostrzeżenia przechodzi mimo jego uszu. Nie dowierza innym, bo się nie modli, nie prosi o mądrość w postępowaniu, o roztropność. A przede wszystkim nie dostrzega tego, że tam gdzie nie ma na pierwszym miejscu Pana Boga, tam się wszystko rozpada.
Uczyć się trzeba odkrywać Jezusa we wszystkich doświadczeniach. Wyciągać wnioski patrząc na Chrystusa, na Jego Matkę, na Piotra, apostołów, ludzi Kościoła. Musimy modlić się, czuwać, iść drogą codziennego krzyża, świadomi obecności Jezusa, trzymać się Jego ręki. To codzienna Eucharystia. I pytać: „Kto nas odłączy od miłości Chrystusa? Czy utrapienie, ucisk, prześladowanie, głód, nagość, niebezpieczeństwo lub miecz?" (Rz 8,35). Św. Paweł, wymienił tylko niektóre przyczyny odchodzenia od Jezusa, dodajmy swoje. Co dotychczas dla nas było zagrożeniem, w jakiej sytuacji traciliśmy sprzed oczu Chrystusa?
Piotra zgubiła zbytnia pewność siebie. Miłość ryzyka bez potrzeby, nierozważny entuzjazm, brak refleksji. Piotr mógł się wycofać już po pierwszej porażce. Mógł uciec. Czasem ucieczka jest jedynym rozwiązaniem. Ale trzeba mieć także zaufanie do siebie i innych, trzeba i ryzyko podejmować z miłości, wtedy, gdy zajdzie tego konieczność. Trzeba nieustannie rozwijać entuzjazm dla spraw Bożych. Potrzeba nam refleksji i umiejętności wyciągania wniosków, jak mówi księga Mądrości: „Nic nie czyń bez zastanowienia, a nie będziesz żałował swego czynu" (Syr 32,19). To są nasze codzienne rachunki sumienia. Bóg buduje na miłości słabego człowieka, nie zniechęca się naszymi upadkami, naszymi wadami. I z tego spotkania mocy Boskiej i ludzkiej słabości rodzą się cudowne dzieła Boże.
Uwagi pomocnicze:
„Kościół Chrystusowy, pokładając ufność w zamyśle Stwórcy, choć uznaje, że postęp ludzki może służyć prawdziwemu szczęściu ludzi, nie może jednak nie głosić tych słów Apostoła: „Nie bierzcie wzoru z tego świata" (Rz 12, 2), to znaczy z tego ducha próżności i zła, który aktywność ludzką, przeznaczoną do służby Bogu i człowiekowi, przekształca w narzędzie grzechu.
Na pytanie, w jaki sposób można przezwyciężyć to nieszczęście, chrześcijanie odpowiadają, że wszystkie działania ludzkie, które na skutek pychy i nieumiarkowanej miłości własnej codziennie narażane są na niebezpieczeństwo, powinny być oczyszczane i doprowadzone do doskonałości przez krzyż i zmartwychwstanie Chrystusa"4.
„Ponosząc śmierć za nas wszystkich grzeszników, poucza swoim przykładem, że należy dźwigać także ten krzyż, który ciało i świat nakładają na barki poszukujących pokoju i sprawiedliwości. Ustanowiony Panem przez swoje zmartwychwstanie, Chrystus, któremu została dana wszelka władza w niebie i na ziemi, przez moc swojego Ducha działa już w sercach ludzkich, nie tylko budząc pragnienie mającego nadejść świata, lecz przez to samo również ożywiając, oczyszczając i umacniając szlachetne pragnienia, dzięki którym rodzina ludzka stara się uczynić własne życie bardziej ludzkim"5.
Przypisy
1Leksykon pojęć teologicznych i kościelnych, Kraków 2002, s. 216.
2Ks. Kard. Józef Ratzinger, Służyć Prawdzie, Wrocław 1986, s. 100.
3Tamże, s. 157.
4Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym, Poznań 2002, nr 37.
5Tamże, nr 38.
Ks. Kazimierz Kucharski SJ
„Weź Mój krzyż”,
Rekolekcje oparte na „Ćwiczeniach duchownych” św. Ignacego Loyoli
Tydzień trzeci, Wyd. WAM, Kraków 2006, s. 210-218
Droga Krzyżowa
Panie Jezu! Drogą Krzyżową idziesz od wieków za nas, dla naszego zbawienia. Rozpoczęła się Tajemnicą Wcielenia, gdy stałeś się człowiekiem. To miłość do nas i tajemnica ludzkich nieprawości postawiła Cię na tej drodze. Podjąłeś mękę dobrowolnie dla przekreślenia przeklętej wieczności, aby dać nam Boże życie. Zostaliśmy okupieni Twoją Krwią Przenajświętszą.
Stacja I Jezus na śmierć skazany
K. Wielbimy Cię Chryste i błogosławimy Ciebie.
W. Bo przez krzyż Twój świat odkupiłeś.
Ustami Piłata skazały Ciebie na śmierć nasze serca i nasze usta, nasze złe myśli i nasze złe czyny. Kiedy człowiek wydawał na Ciebie wyrok śmierci, Ty modliłeś się: Ojcze odpuść mu, bo nie wie co czyni. „Nie sądźcie, abyście nie zostali osądzeni" (Mt 7,1) - ostrzegasz nas wszystkich.
Co chciałbym dla Ciebie odtąd robić?
Stacja II Jezus bierze krzyż na Swoje ramiona
K. Wielbimy Cię Chryste i błogosławimy Ciebie.
W. Bo przez krzyż Twój świat odkupiłeś.
Pokazałeś Panie swój ą odwieczną miłość do człowieka, gdy dobrowolnie, z potrzeby Boskiego Serca wziąłeś krzyż. Uczestniczymy w Twoim życiu, otrzymaliśmy „łaskę za łaską" (J 1,16). Zapraszasz nas na drogę podobieństwa do siebie, na drogę pomagania w zbawianiu człowieka - dzisiaj zagubionego. Mówisz do nas: Jeżeli chcesz iść za Mną, stać się doskonały, weź swój krzyż na każdy dzień.
Stacja III Jezus upada pod krzyżem, po raz pierwszy
K. Wielbimy Cię Chryste i błogosławimy Ciebie.
W. Bo przez krzyż Twój świat odkupiłeś.
Jesteś prawdziwym człowiekiem. Twoja ludzka natura jest taka, jak i nasza. Upadasz. Twój widok wywołał ludzki odruch nawet u Piłata, gdy Ciebie pokazywał tłumom: „Oto Człowiek" (J 19, 5). Teraz nie miałeś już siły dźwigać swój krzyż, ale na moment nie przestałeś myśleć o nas.
Jak mogę Ci pomóc najlepiej?
Stacja IV Matka Jezusa na Drodze Krzyżowej
K. Wielbimy Cię Chryste i błogosławimy Ciebie.
W. Bo przez krzyż Twój świat odkupiłeś.
Razem ze swoim Synem cierpiącym jest Matka. Ona Go rozumie. Rozumie sens Jego zbawczego dzieła. Wie, że tak trzeba. Dzieli miłość swojego Syna i Zbawcy do wszystkich ludzi. W Niej nie ma wrogości do wrogów, nienawiści do krzyczących: „Ukrzyżuj Go". Tak wyraża się Jej „Fiat" ze Zwiastowania. Tak realizują się słowa Symeona. Tak Ona wprowadza nas w życie Jezusa Chrystusa.
Matko nasza! W tym krzyczącym tłumie: „Ukrzyżuj Go", byliśmy wszyscy. Zapomnij nam.
Jezus potrzebował Twojego matczynego serca w cierpieniu. Potrzebuje również naszego.
Stacja V Szymon Cyrenejczyk pomaga nieść krzyż
K. Wielbimy Cię Chryste i błogosławimy Ciebie.
W. Bo przez krzyż Twój świat odkupiłeś.
Prócz pomocy i obecności Matki potrzebna jest pomoc drugiego człowieka. Szymon zaskoczony, zajęty swoimi sprawami, zmęczony broni się przed pomaganiem Skazańcowi. A potem? Będzie całe życie błogosławił tę niepowtarzalną chwilę.
Jezus żyje i cierpi w Swoim Kościele, w drugim człowieku. Szymon - to nasza droga wyborów. Jezus przyjmuje każdy okruch dobra, nawet ten wymuszony. Ale z naszej strony oczekuje wdzięczności, wynagrodzenia.
Piotrze, czy ty Mnie kochasz? Szymonie, czy ty Mnie kochasz? Człowieku czy ty... Mnie kochasz?
Stacja VI Weronika ociera twarz Jezusowi
K. Wielbimy Cię Chryste i błogosławimy Ciebie.
W. Bo przez krzyż Twój świat odkupiłeś.
Tak reaguje serce człowieka. Serce wdzięczne, które pamięta. Człowiek, który ma imię i którego Bóg zna po imieniu. I raduje się nim.
Odpychająca jest twarz w stanie poniżenia, pobita, opluta, pokryta krwią zmieszaną z brudem. To jest przecież Najświętsze Oblicze. Na twarzy Jezusa nasze duchowe brudy. To nasze winy. Łatwiej umyć twarz pobrudzoną i zaleczyć rany, niż porzucić łatwe, choć grzeszne życie.
Przyszedł nas uleczyć z brudu naszych grzechów. Czy pomożesz Mi - pyta Jezus. Wynagradzać - to usuwać najpierw swój grzech. Trzeba miłości i odwagi Weroniki. Bez odwagi i wierności nie ma ani przyjaźni, ani miłości.
Stacja VII Jezus upada po raz drugi
K. Wielbimy Cię Chryste i błogosławimy Ciebie.
W. Bo przez krzyż Twój świat odkupiłeś.
Mimo pomocy Szymona, Jezus pada na ziemię. Dziwi, że po straszliwym biczowaniu, które było wstępem do śmierci, Jezus potrafił jeszcze iść. Człowieczeństwo Jezusa sponiewierane do granic.
Jezus dźwiga na sobie świadomość win i upadków wszystkich ludzi. Cierpi za wszystkie powtarzające się upadki, abyśmy mogli powstawać, nabierać otuchy i nadziei, aby się nie załamywać. Bóg ciągle wybacza człowiekowi, bo żadne ludzkie środki nie są w stanie uzdrowić jego duchowych ran. Jedynie Jezus.
Stacja VIII Jezus pociesza płaczące niewiasty
K. Wielbimy Cię Chryste i błogosławimy Ciebie.
W. Bo przez krzyż Twój świat odkupiłeś.
Za okruch ludzkiej dobroci Jezus wynagradza hojnie. W cierpieniu zauważył każdy gest dobroci, pamięci. „Nie płaczcie nade Mną". Pokazuje trudne dobro, ostrzega przed prawdziwym złem, spełnia proroctwa. To nie jest zdawkowe słowo: dziękuję. „Nie płaczcie nade Mną" idzie przez całą Ewangelię, zwłaszcza podczas Męki. Bo moje sponiewierane człowieczeństwo - zdaje się mówić Jezus -to wasze dzieło.
Droga Krzyżowa, to Jego straszliwa męka, ale to nade wszystko wielkie pragnienie zniszczenia zła, pragnienie ratowania człowieka. Boli Go bardziej niż męka ukrzyżowania obojętność, lekceważenie Jego miłości, boli Go straszliwa konsekwencja winy, jaka czeka człowieka, cierpienie i wieczne odrzucenie przez Boga.
Stacja IX Jezus po raz trzeci upada pod krzyżem
K. Wielbimy Cię Chryste i błogosławimy Ciebie.
W. Bo przez krzyż Twój świat odkupiłeś.
Zdarzyło się to tuż pod skałą Golgoty. Za grzechy człowieka leży sponiewierany w prochu ziemi, aby ten proch mógł powstać z martwych.
Żołnierze odgradzali Go od tłumu. Patrzyli ze zdumieniem na tego Skazańca. Tak jeszcze nikt się nie zachowywał. Refleksja musiała przyjść później. Teraz swoje czynności wykonywali rutynowo, pod krzyżem potrafili skracać czas grą w kości. Wszystko, co robili to robili to z zawziętością pewni słuszności wyroku. A potem,.. . od rozpaczy ratuje człowieka właśnie ten dziwny Skazany.
Kiedy przyjdzie na nas lęk przedśmiertelny - dozwól nam skierować swój wzrok na Ciebie, - Umęczony i Zmartwychwstały Panie.
Stacja X Jezus szat pozbawiony
K. Wielbimy Cię Chryste i błogosławimy Ciebie.
W. Bo przez krzyż Twój świat odkupiłeś.
Bóg - Człowiek sponiewierany do końca. Trzeba było i taką przejść mękę: ogołocenia i pohańbienia. Jezus chce odpokutować każdy rodzaj zła. W tej stacji za poniewieraną godność osoby ludzkiej, za łamane szóste przykazanie.
Człowiek zatraca poczucie wstydu. Winę i lekceważenie praw Boskich uważa się za postęp. Zdeprawowany człowiek.
Stacja XI Jezus do krzyża przybity
K. Wielbimy Cię Chryste i błogosławimy Ciebie.
W. Bo przez krzyż Twój świat odkupiłeś.
„Kiedy przyszli na miejsce zwane Golgota, to znaczy Miejscem Czaszki, dali Mu do wypicia wino zaprawione żółcią. Spróbował, ale nie chciał pić. Gdy Go ukrzyżowali, rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając o nie losy. Następnie usiedli i Go pilnowali. A nad Jego głową umieścili napis określający Jego winę: To jest Jezus, król Żydów" (Mt 27, 33-36). Nie chciał wypić odurzającego płynu, by świadomie cierpieć. Skosztował, aby nie robić przykrości osobom, które go przygotowały.
Św. Łukasz podaje przejmujący szczegół z ukrzyżowania. „Wtedy Jezus powiedział: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią" (Łk 23,34). Nie rozumie tajemnicy mądrości Bożej. „Gdyby ją bowiem poznali, nie ukrzyżowaliby Pana chwały" (l Kor 2, 8).
Stacja XII Jezus umiera na krzyżu
K. Wielbimy Cię Chryste i błogosławimy Ciebie
W. Bo przez krzyż Twój świat odkupiłeś.
Wsłuchujemy się w Jezusa, który głosi nauki o Królestwie Bożym. Wpatrujemy się teraz w umęczonego na Krzyżu, wsłuchujemy się w modlitwę, w której wypowiada z trudem ostatnie słowa Testamentu, wypowiada słowa Psalmu 22, którymi wyraża straszliwą mękę opuszczenia. Oddaje nam Swoją Matkę, zapewnia nawróconego łotra o zbawieniu. Jezus wypełnił dzieło zlecone przez Ojca. Posłuszeństwem zbawił człowieka. Wykonało się.
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami.
Stacja XIII Jezus zdjęty z krzyża
K. Wielbimy Cię Chryste i błogosławimy Ciebie.
W. Bo przez krzyż Twój świat odkupiłeś.
Refleksja setnika przychodzi po śmierci Jezusa. „Gdy setnik zobaczył, co się wydarzyło, uwielbiając Boga, powiedział: Naprawdę, ten Człowiek był sprawiedliwy. A wszyscy, którzy się zgromadzili na to widowisko, gdy zobaczyli, co się wydarzyło, bijąc się w piersi, zawracali" (Łk 23,47-48).
Jezus mówił Nikodemowi: „I jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak musi być wywyższony Syn Człowieczy, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne" (J 3,14). W tej scenie rozpoczyna się proces, o którym mówił Jezus: „A Ja, gdy zostanę wywyższony nad ziemię, pociągnę wszystkich do siebie" (J 12, 32). Nawrócony łotr, skruszony setnik, Józef z Arymatei i Nikodem świadczą o swojej miłości do Jezusa.
Miłość wymaga wierności i odwagi. W tej chwili zdejmując Jezusa z krzyża oddają Mu wszystko: siebie i swoją przyszłość.
Matko Bolesna przyjmij nasze serca i przekaż je Swojemu Synowi.
Stacja XIV Jezus do grobu złożony
K. Wielbimy Cię Chryste i błogosławimy Ciebie.
W. Bo przez krzyż Twój świat odkupiłeś.
Jezus złożony do wypożyczonego grobowca, jakby wszystko nie było Jego własnością i nie wyszło z Jego ręki. Ziarno musiało paść w ziemię, aby mogło powstać z martwych, aby mogło wydać owoc. Miejsce męki i rozkładu, staje się miejscem radości, nowego, nieśmiertelnego życia. Za parę dni powie uczniom: „Przecież Mesjasz musiał to wycierpieć, by wejść do swojej chwały" (Łk 24,26).
Dzięki Ci Jezu, za Twoją drogę, dzięki Ci, bo jesteś drogą do Ojca. Dzięki Ci, za szkołę życia wiecznego, za pokazany kierunek, naukę i Boską moc.
„Przyjmij, Panie, całą moją wolność; przyjmij pamięć, rozum i całą wolę. Cokolwiek mam i posiadam, Tyś mi to dal. Wszystko to zwracam Tobie i całkowicie poddaję panowaniu Twojej woli. Daj mi tylko miłość ku Tobie i Twoją łaskę, a będę dość bogaty; niczego więcej nie pragnę”1. Amen.
Przypis
1 Ofiarowanie siebie, w: Liturgia godzin, Poznań 1987, t. III, s. 1698.
Duszo Chrystusowa
Nie znamy autora tej, ulubionej przez św. Ignacego, modlitwy. Święty zaleca odmawianie jej kilkakrotnie w Ćwiczeniach duchownych. W pierwszej połowie XIV w. spotyka się ją w Anglii. Od XVI w. dzięki Rekolekcjom ignacjańskim upowszechnia się na Zachodzie. Do Ćwiczeń duchownych została dołączona w 15761.
Ponieważ Ignacy Loyola zaleca odmawianie wielu znanych modlitw i ich przemyślenie, warto zatrzymać się i nad tą modlitewną prośbą.
Duszo Chrystusowa, uświęć mnie. Dobry Bóg zbawił nas człowieczeństwem Jezusa Chrystusa. Syn Boży „dla nas ludzi i dlanaszego zbawienia zstąpił z nieba. I za sprawą Ducha Świętego przyjął ciało z Maryi Dziewicy i stał się człowiekiem. Ukrzyżowany również za nas, pod Poncjuszem Piłatem został umęczony i pogrzebany. I zmartwychwstał dnia trzeciego, jak oznajmia Pismo. I wstąpił do nieba; siedzi po prawicy Ojca"2.
Jezus jest prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem. Ma duszę i ciało stworzone. „Ojcowie Kościoła kontemplują Zmartwychwstanie, wychodząc od Boskiej Osoby Chrystusa, która pozostała zjednoczona z Jego duszą i Jego ciałem, rozdzielonymi od siebie przez śmierć: „Przez jedność Boskiej natury, która pozostaje obecna w każdej z dwóch części człowieka, jednoczą się one na nowo. W ten sposób śmierć dokonuje się przez rozdzielenie elementu ludzkiego, a zmartwychwstanie przez połączenie dwóch rozdzielonych części"3. Wszyscy potrzebujemy nawrócenia, przebudzenia do życia z Bogiem, duchowej odnowy i uświęcenia. W jakichkolwiek duchowych trudnościach, trzeba wołać: Duszo Chrystusowa, uświęć mnie.
Ciało Chrystusowe, zbaw mnie. Odczuwamy ociężałość naszego ciała, jego opór w sprawach duchowych, brak siły i zdrowia, nie akceptujemy go. „Ciało i krew" - to człowiek z całą swoją ziemską ułomnością". Problemem przede wszystkim jest doświadczenie św.Pawła: „Co bowiem robię, nie pojmuję, ponieważ nie dokonuję tego, czego chcę, ale czynię to, czego nienawidzę" (Rz 7, 15). Dlategowołamy o zbawienie. Ciało Chrystusa wydane za nas, stało się świątynią nowego kultu i ciałem duchowym, bramą do życia wiecznego.Codziennie możemy przyjmować Jezusa Chrystusa i na wezwanie kapłana: „Ciało Chrystusa" - odpowiadać z wiarą: „Amen". Zbawienie nasze dokonuje się w Kościele, który jest Ciałem Chrystusa.
Krwi Chrystusowa, napój mnie. Odczuwamy w sobie panowanie zła, egoizmu i przyziemności. Odczuwamy tęsknoty za wyzwoleniem, dlatego wołamy o nasycenie naszych pragnień. „Wejrzyj , prosimy, na dar Twojego Kościoła i przyjmij Ofiarę, przez którąnas pojednałeś ze sobą. Spraw, abyśmy posileni Ciałem i Krwią Twojego Syna i napełnieni Duchem Świętym, stali się jednym ciałem i jedna duszą w Chrystusie"4
Wodo z boku Chrystusowego, obmyj mnie. Boleśnie doznajemy uciążliwości grzechów, ich ciężar, który nas przygniata. Czujemy się brudni i skalani. „Czy nie wiecie, że my wszyscy, którzy zostaliśmy zanurzeni w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w śmierć Jego? Zostaliśmy więc pogrzebani z Nim przez zanurzenie w śmierć, abyśmy tak, jak Chrystus został wskrzeszony z martwych dzięki chwale Ojca, i my prowadzili nowe życie" (Rz 6, 3-4). Wracamy z wdzięcznością do daru chrztu św. i ciągle prosimy o oczyszczenie.
Męko Chrystusowa, wzmocnij mnie. Cierpienie zaskakuje nas, zniewala i rodzi bunt, trudno nam brać swój codzienny krzyż i opuścić szerokie drogi i wygodne ścieżki. Wtedy patrzymy na Ukrzyżowanego i prosimy, aby nas umocnił. Modlitwa niesie umocnienie. To Getsemani i Golgota. Umocnienie zawsze idzie z Góry.
O dobry Jezu, wysłuchaj mnie. To krzyk ludzkiego serca, bo nie potrafimy wierzyć i ufać, modlić się i miłować. Prosimy tak, jak to robili Jego uczniowie: Panie, „dodaj nam wiary" (Łk 17, 5), „Panie naucz nas modlić się" (Łk 11, 1).
W ranach swoich ukryj mnie. Może najtrudniej nam przyjąć to wezwanie. Zamknięci na głębsze sprawy, wylani na zewnątrz, puści i zniewoleni. Czujemy zagrożenia i bezsens życia. Droga Jezusa jest drogą wyzwolenia. „Lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści, a myśmy Go za skazańca uznali, chłostanego przez Boga i zdeptanego. Lecz On był przebity za nasze grzechy,zdruzgotany za nasze winy. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie" (Iz 53, 4-5).
Nie dozwól mi oddalić się od Ciebie. Brakuje nam często doznania bliskości Osoby Jezusa. Czujemy się wypaleni i pewniedlatego oddalamy się od Niego, pojawia się zamknięty krąg i droga donikąd. „Nawróć nas, Panie, do Ciebie wrócimy" (Lm 5, 21). Gorąco prośmy w naszych strapieniach o przetrwanie i odzyskanie pokoju serca.
Od nieprzyjaciela złośliwego broń mnie. W modlitwie Pańskiej dwie ostatnie prośby wołają o to samo: „i nie dopuść, abyśmyulegli pokusie, ale nas zachowaj od złego" (Mt 6,13). „Zło, o którym mówi ta prośba, nie jest jakąś abstrakcją, lecz oznacza osobę,Szatana, Złego, anioła, który sprzeciwił się Bogu. „Diabeł (dia-bolos) jest tym, który „sprzeciwia się" zamysłowi Boga i Jego „dziełuzbawienia" wypełnionemu w Chrystusie"5. Pokusy szatańskie będą nas dotykać wprost lub przez otoczenie. Dlatego prosimy PanaJezusa: „Od sideł szatańskich, wybaw nas, Jezu". Słowem od ducha tego świata. „Nie miłujcie świata ani tego, co jest na świecie. Jeżeli ktoś miłuje świat, nie ma w nim miłości Ojca. To wszystko bowiem, co jest w świecie: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu, pycha tego życia, nie pochodzi od Ojca, lecz jest ze świata" (l J 2, 16). Ignacy będzie go często nazywał: „nieprzyjaciel natury ludzkiej"6. Zbawia nas tylko Pan Bóg. Dlatego w każdej sytuacji duchowej zwracamy się z prośbą do Boga.
W godzinę śmierci mojej wezwij mnie i każ mi przyjść do siebie, abym ze świętymi Twoimi chwalił Cię na wieki wieków. Amen. Codziennie tyle razy prosimy o to Matkę Jezusa: „Módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej". Codziennie o to prosimy w Eucharystii i to wielokrotnie. „O dobry Ojcze, daj nam swoim dzieciom, dziedzictwo życia wiecznego z Najświętszą Dziewicą,Bogurodzicą Maryją, z Apostołami i wszystkimi Świętymi w Twoim Królestwie, gdzie z całym stworzeniem wyzwolonym z grzechu i śmierci będziemy Cię chwalić przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, przez którego obdarzasz świat wszelkimi darami"7
Ks. Kazimierz Kucharski SJ,
„Nawróć nas, Panie, do Ciebie wrócimy”.
Rekolekcje oparte na „Ćwiczeniach duchownych” św. Ignacego Loyoli
Tydzień pierwszy, Wyd. WAM Kraków 2006, s. 178-181.
Przypisy
1 Por. Ks. Mieczysław Bednarz, Pisma wybrane, Kraków 1968,t.II,s. 181-182.
2 Credo mszalne.
3 Katechizm Kościoła Katolickiego, 650.
4 III Modlitwa eucharystyczna.
5 Katechizm Kościoła Katolickiego, 2851.
6 Św. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowne, Kraków 1996, nr 334.
7 IV Modlitwa eucharystyczna.
E.E. Cummings: „Teraz jesteś ty, i teraz jestem ja, jesteśmy tajemnicą, która się już nigdy nie wydarzy".
John Powell SJ
„Oczami wiary”, wyd. WAM – Księża Jezuici, Kraków 1998, s. 129-130
DWA WAŻNE DARY MIŁOŚCI
Wakacje zawsze mi przypominały o tym, że inni ludzie są darami Bożymi - darami miłości jedni dla drugich.
Będąc darem, chcemy powiedzieć, być, zrobić to, co jest najlepsze dla tej osoby, którą kochamy. Ale czasami muszę przyznać, nie wiem, co jest najlepsze dla tych, którzy się pojawiają w moim życiu - dla ludzi, których próbuję kochać. Czy powinienem być twardy? Czy też łagodny? Czy powinienem mówić, czy milczeć? Muszę odgadywać i prosić Boga, aby błogosławił moim pełnym potknięć wysiłkom.
Są jednakże dwa istotne dary miłości, i myślę, że nie czynimy źle, obdarowując się nimi nawzajem. Te dary są zawsze na właściwym miejscu i zawsze są częścią tego, co najlepsze dla drugich.
Pierwszym z nich jest, moim zdaniem, dar przekazywany poprzez samoodkrywanie się. Mówienie drugiemu, kim naprawdę jesteśmy. Każdy z nas jest tak wyjątkowy jak nasze odciski palców. Jak to napisał poeta E.E. Cummings: „Teraz jesteś ty, i teraz jestem ja, jesteśmy tajemnicą, która się już nigdy nie wydarzy". Jeżeli dokonasz wyboru i poskąpisz mi swojego daru, to ja będę na zawsze pozbawiony udziału w niepowtarzalnej tajemnicy i niepowtarzalnym doświadczeniu, jakim jesteś ty, ponieważ tylko ty możesz mnie tym obdarzyć. Równie prawdziwe jest takie stwierdzenie w odniesieniu do mojego dzielenia się tym, kim ja jestem, z tobą.
Jakiś czas temu dostałem anonimowy artykuł zatytułowany Osoby są darami. Autor w cudowny sposób pisał w nim po prostu o tym, że musimy przyjmować siebie nawzajem bezwarunkowo jako dary. Ludzie, czytamy w owym artykule, przychodzą do nas „opakowani"- niektórzy pięknie, inni mniej atrakcyjnie. Na niektórych widoczne są ślady złego traktowania przez pocztę, a inni przychodzą do nas jako przesyłki specjalne. Niektórzy są opakowani luźno i łatwo jest ich otworzyć, inni są zawinięci bardzo ściśle, ale opakowanie nie stanowi daru. Moim darem jestem ja, a twoim ty, a tymczasem łatwo jest pomylić się i osądzać zawartość na podstawie okładki.
Drugim darem miłości jest obdarzenie kochanej osoby zwiększoną świadomością jej wyjątkowej dobroci. W pewnym sensie twój wewnętrzny obraz siebie jest w moich rękach, a mój w twoich.
To jest szczególnie ważny dar, ponieważ pozytywny obraz samego siebie jest podstawą szczęśliwego życia. Jeśli nie lubisz siebie, nie mogę sobie wyobrazić, byś mógł być kiedykolwiek szczęśliwy. Spędzasz każdą chwilę swojego życia z kimś, kogo tak naprawdę nie lubisz. I jeśli to fakt, że odgrywamy role tych osób, którymi wydaje się nam, że jesteśmy, to wytwarzasz takie niemiłe zwyczaje, które będą pasowały do twojego wyobrażonego, nielubianego przez ciebie ja.
Jest wówczas również prawdą, że jeśli ktokolwiek będzie próbował cię kochać, to zaczniesz podejrzewać ją lub jego o nieszczerą motywację. Nie będziesz w stanie wyobrazić sobie, że ktoś inny mógłby ewentualnie kochać ciebie, skoro ty sam o sobie nie myślisz jako o tym, którego można kochać.
Z drugiej strony, jeśli naprawdę doceniasz swoją niepowtarzalną dobroć i talenty i widzisz je jako dary Boże dla ciebie, to nie wiem, co mogłoby uczynić cię nieszczęśliwym. Wtedy żyjesz z kimś, kogo naprawdę lubisz dwadzieścia cztery godziny na dobę. Gdy odgrywasz swój własny obraz, jesteś przyjemny i pełen pokoju, ponieważ przepełnia cię zadowolenie. A gdy inni wyrażają swą miłość do ciebie, będziesz mógł ją przyjąć, wierzyć w nią i cenić sobie dary miłości, które ci zostały ofiarowane.
Ten drugi dar jest rezultatem tego, co nazywamy afirmacją. Swoimi oczami, słowami, uśmiechami i dobrocią wobec mnie będziesz mi przypominać, że jestem w niepowtarzalny sposób dobrym i utalentowanym stworzeniem Bożym, a ja będę próbował robić to samo dla ciebie.
A Bóg, który stworzył nas na swój obraz i podobieństwo, będzie się uśmiechał, patrząc na nas. Pan, który prosił nas, abyśmy kochali jedni drugich, będzie szeptał do naszych serc: „Bardzo dobrze, moi dobrzy i wierni słudzy. Cokolwiek robicie dla najmniejszego z moich dzieci, przyjmę, jakbyście to robili dla mnie".
Ks. Kazimierz Kucharski SJ
„Abyśmy żyli już nie dla siebie”,
Rekolekcje oparte na „Ćwiczeniach duchownych” św. Ignacego Loyoli
Tydzień czwarty, Wyd. WAM, Kraków 2006, s. 38-46
Rozważanie: Jak dobrze się spowiadać?
Bóg nie przechodzi obojętnie obok cierpienia człowieka, obok grzechów swojego ludu. Jezus Chrystus, Jego człowieczeństwo, nauka i życie, to świadectwo Bożej łaski. „To jest Moje ciało, które za was będzie wydane... Ten kielich to Nowe Przymierze w Mojej krwi, która za was będzie wylana" (Łk 22, 19-20). Czyn Boga - Człowieka to nieustanne Boże działanie w nas, aby pobudzić i nakłonić nas do powrotu: „Nadszedł czas, Królestwo Boga jest już blisko, nawróćcie się i wierzcie w Ewangelię" (Mk l, 15). Te słowa czekają na odpowiedź.
Księga Hioba mówi nam: „Gdy będziesz miał wierne serce, do Niego wzniesiesz swe ręce. Gdy odsuniesz dłonie od występku i nie ścierpisz grzechu w namiocie - to głowę podniesiesz: bez winyś; staniesz się mocnym, bez lęku. Cierpienie twe pójdzie w niepamięć, jak deszcz miniony je wspomnisz. Życie roztoczy swój blask jak południe, mrok się przemieni w poranek. Pełen nadziei, ufności, odpoczniesz bezpiecznie strzeżony. Nikt nie zakłóci spokoju, a wielu ci będzie schlebiało" (Hi 11, 13-19).
„Nawróćcie się" znaczy tyle, co odmieńcie się, zwróćcie się do Boga, oddalcie nieprawość, zło, usuńcie grzech ze swojego sumienia. Trzeba po prostu posłuchać głosu Boga, bo nawrócenie jest Jego inicjatywą. On wyciąga ręce do człowieka z darem przebaczenia, aby go wydobyć z głębi jego utrapień. Człowiek powinien również wyciągnąć swoje ręce i przyjąć Boży dar. Wołanie, prośba, krzyk kierowany do Boga jest takim zwróceniem się do Pana: „Z głębokości wołam do Ciebie, Jahwe” (Ps 130,1), z naszej ludzkiej niemocy i niemożności. Bóg pochylił się nad człowiekiem. Prorok Jeremiasz naszą sytuację zobrazował w ten sposób: „Czy Etiopczyk może zmienić swoją skórę, a lampart swoje pręgi? Tak samo czy możecie czynić dobrze, wy, którzyście się nauczyli postępować przewrotnie?" (Jr 13, 23). To jest tyrania zła nad człowiekiem. Człowiek grzeszny sam z siebie jest wrogiem Boga, od Niego ucieka. „Już bowiem Chrystus, gdy byliśmy bezsilni, w wyznaczonym czasie umarł za bezbożnych... Bóg natomiast okazuje nam swoją miłość przez to, że gdy byliśmy jeszcze grzesznikami, Chrystus za nas umarł" (Rz 5, 6. 8). My często nie chcemy wierzyć w tę swoją bezsiłę czy też w naszą wrogość wobec Boga.
Nasze pojednanie z Bogiem dokonało się w spotkaniu z Jezusem Chrystusem. „On nas wybawił z mocy ciemności i przeniósł do Królestwa swego umiłowanego Syna, w którym mamy odkupienie, uwolnienie od grzechów" (Kol l, 13-14).
Jezusowe przepowiadanie i działanie ogniskuje się wokół daru przebaczenia. „Gdy Jezus zobaczył ich wiarę, powiedział do sparaliżowanego: Dziecko, twoje grzechy są odpuszczone. A siedzieli tam jacyś nauczyciele Prawa i rozważali w swoich sercach: Jak On może tak mówić? To bluźnierstwo! Kto może odpuszczać grzechy, jeśli nie sam Bóg? Jezus przejrzał jednak zaraz ich myśli i zapytał: Dlaczego takie myśli nurtują wasze serca? Co jest łatwiej - powiedzieć sparaliżowanemu: Odpuszczone są twoje grzechy, czy też: Wstań, weź swoje posłanie i zacznij chodzić? Abyście jednak wiedzieli, że Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów - powiedział do sparaliżowanego: Mówię ci, wstań, weź swoje posłanie i idź do domu! Wtedy on wstał, natychmiast wziął swoje posłanie i wyszedł w obecności wszystkich. Zdumieli się więc wszyscy i wielbili Boga mówiąc: Nigdy nie widzieliśmy czegoś podobnego" (Mk 2, 5-12).
Tę władzę Jezus Chrystus przekazał apostołom, ich następcom biskupom i kapłanom w niedzielę Zmartwychwstania: „Weźcie Ducha Świętego! Komu grzechy odpuścicie, są mu odpuszczone, a komu zatrzymacie, samu zatrzymane" (J 20, 22-23). Przebaczenie ludziom winy i pojednanie z Bogiem to dar męki, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, dar Jego wylanej Krwi. Bóg stawia człowiekowi swoje warunki pojednania. Ujął je trafnie Jan Paweł II w dokumencie ogłoszonym na otwarcie Jubileuszu Odkupienia 25 marca 1983 r.: „Niech to będzie rzeczywiście czas łaski i zbawienia szczególniej uświęcony przyjęciem łask Odkupienia przez ludzkość naszej epoki, poprzez duchową odnowę całego Ludu Bożego"1. Przyjąć łaski Odkupienia - to znaczy odzyskać przekonanie o miłości Boga. Rozbudzić wiarę w Syna Bożego, „który mnie umiłował i wydał za mnie samego siebie" (Ga 2, 20).
To Bóg Najświętszy zbliżył się do człowieka i pragnie go obdarzyć swoją świętością, przemienić go, ukazując mu jego grzeszność. Bóg działa w nas poprzez sumienie. On duchowo człowieka oświeca i budzi w nim potrzebę powrotu, daje łaskę skruchy. Już w Starym Testamencie skrucha serca, łaska jest również najcenniejszym darem, który człowiek przekazywał Bogu: „Moją ofiarą, Boże, duch skruszony, nie gardzisz, Boże, sercem pokornym i skruszonym" (Ps 51,19). Duchową postawę człowieka i właściwą ofiarę ukazuje modlitwa kapłana po przygotowaniu darów ofiarnych we Mszy świętej. „Przyjmij nas, Panie, stojących przed Tobą w duchu pokory i z sercem skruszonym; niech nasza Ofiara tak się dzisiaj dokona przed Tobą, Panie Boże, aby się Tobie podobała". „Obmyj mnie, Panie, z mojej winy i oczyść mnie z grzechu mojego" - prosi kapłan przy umyciu rąk.
Sakrament pojednania z Bogiem nosi wiele nazw po to, aby nam przybliżyć tajemnicę Boskiego wybaczenia. Katechizm Kościoła Katolickiego podaje kilka określeń. Mówi o sakramencie nawrócenia, ponieważ w sposób sakramentalny urzeczywistnia wezwanie Jezusa do nawrócenia, drogą powrotu do Ojca. Nazywa go sakramentem pokuty - drogą skruchy i zadośćuczynienia ze strony grzesznego chrześcijanina. Sakrament spowiedzi jest ujawnieniem grzechów przed kapłanem. Jest również wyznaniem świętości Boga. Kolejne określenie to sakrament przebaczenia - wyraża sakramentalne rozgrzeszenie. I wreszcie jest to sakrament pojednania, ponieważ udziela grzesznikowi miłości Boga przynoszącej pojednanie z Nim2.
Jak dobrze się spowiadać? Nie chodzi o technikę spowiadania się, choć i ona jest ważna. Wiele osób ma wątpliwości, czy dobrze się spowiada. Czy mają na myśli technikę spowiadania? Popatrzmy na spowiedź łotra na krzyżu. „Jeden z powieszonych złoczyńców urągał Mu i mówił: Czy nie Ty jesteś Mesjaszem? Ocal siebie samego i nas. W odpowiedzi drugi skarcił go i powiedział: Czy ty się Boga nie boisz? Ponosisz przecież tę samą karę. My co prawda sprawiedliwie otrzymujemy to, na co zasłużyliśmy, Ten zaś nic złego nie uczynił. I dodał: Jezu, pamiętaj o mnie, gdy wejdziesz do Twojego Królestwa. Odpowiedział mu: Zapewniam cię, dziś będziesz ze Mną w raju" (Łk 23, 39-43). Najistotniejszy jest cały proces nawrócenia, który rodzi się z modlitwy. Ten sakrament jest modlitwą pojedynczego człowieka i Kościoła. Prawdziwa świadomość winy, rodzi się wtedy, gdy człowiek wie o tym, że stoi przed Bogiem. Świętość i Boże światło rozjaśnia nasze sumienie. Wtedy rozpoznajemy całe zło swojego wnętrza, świat myśli, słów i zachowań, naszych czynów i postaw, jak Piotr po cudownym połowie ryb (por. Łk 5, 8). Od winy nikt nas nie uwolni poza Bogiem. Inicjatywa wychodzi od Niego. Człowiek nie jest w stanie o własnych siłach pogodzić się z Bogiem. Stąd na pierwszym miejscu jest modlitwa. Człowiek wtedy otwiera się, wyraża gotowość, prosi. Kto się źle modli, źle się spowiada, ma źle uformowane sumienie. Droga do naprawy prowadzi przez świadomość, że sakrament pojednania z Bogiem i z Kościołem jest przede wszystkim modlitwą, spotkaniem z Bogiem, któremu wyznajemy nasze winy.
Uderza nas dzisiaj w praktyce tego sakramentu brak związku z żywym Bogiem, głębszej modlitwy, wsłuchiwania się w życzenia Boże. Nieobecny jest duch Ewangelii, Jezusowej nauki, Jego błogosławieństw na Górze, brak czystej motywacji w działaniu czy postawy zdecydowanego usuwania z życia zła.
Właściwa forma modlitwy wyraża się w skrusze serca. Skrucha serca to uznanie winy, odcięcie się od zła, potępienie zła i zwrot ku Chrystusowi. Jezus w przypowieści o synu marnotrawnym pokazuje tę postawę skruchy. „Wtedy pomyślał: Tak wielu najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja umieram tu z głodu. Wstanę i udam się do mojego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw niebu i względem ciebie. Nie jestem już godny nazywać się twoim synem. Uczyń mnie choćby jednym ze swoich najemników. Wstał więc i wrócił do swojego ojca" (Łk 15,17-20). W skrusze zawarte jest: uznanie winy, decyzję poprawy i ufność w dobroć Bożą. Pod wpływem łaski zobaczyłem swoje zło, dostrzegłem, że zlekceważyłem Boga. Rodzi się mocne postanowienie poprawy. Bez tej decyzji nie ma skruchy i przebaczenia. Za nią bowiem idzie naprawa i wynagrodzenie.
Święty Ignacy każe nam stawać przed Ukrzyżowanym. Każe pytać się siebie: „Co uczyniłem Chrystusowi? Co dotychczas czyniłem dla Chrystusa? Co czynię dzisiaj? Co chciałbym zrobić dla Chrystusa"3.
W całym procesie nawrócenia ważne jest przygotowanie do sakramentu pojednania, modlitwa o światło Ducha Świętego, abym zobaczył stan swojej duszy: złe myśli, słowa, czyny i zaniedbania dobra, abym pomyślał o tym, co Bóg potępia i czego oczekuje ode mnie. Brak przygotowania jest przyczyną złej spowiedzi świętej. Ludzie spowiadają się i nie zmieniają na lepsze. Wady takie jak: egoizm, lenistwo duchowe, pycha i ambicja, złe motywy działania tkwią w ludziach przez dziesiątki lat, bo nie mieli ochoty przez te lata dotykać korzeni zła w sobie.
W pojednaniu pośredniczy kapłan, który razem z penitentem modli się i udziela mu w imieniu Chrystusa przebaczenia. Tutaj Chrystus działa jako lekarz, uzdrawia człowieka. Ale ważny jest proces poznawania siebie. Wspólnie ze spowiednikiem trzeba sięgać do korzeni zła, przyczyn i źródeł grzechów. Każdy kapłan, jeżeli ma pomóc, powinien poznać przebyte choroby duchowe, słabości i odporność człowieka. Brak rozpoznawania źródeł grzechu lub ich zaciemnianie blokuje proces leczenia. Czasem wymienia się jakieś grzechy mniejszego kalibru, a zupełnie nie pamięta się o grzechach ciężkich wobec innych z powodu np. złego języka czy pychy, która boleśnie raniła innych, przechodziła po nich, jak „walec drogowy". Skuteczność sakramentu pojednania niszczy bezmyślność, rutyna, pośpiech, próba „odfajkowania", brak pracy nad sobą, jej nieumiejętność, próba wymuszania rozgrzeszenia, brak szczerego żalu.
Drastycznym przykładem bezmyślności bywa odejście od konfesjonału bez rozgrzeszenia, zlekceważenie najważniejszego momentu spowiedzi, gdy przez kapłana Chrystus mówi grzesznikowi: „I ja odpuszczam tobie grzechy w imię Ojca, i Syna i Ducha Świętego". Penitent odpowiada ważne słowo: Amen.
Naszą chorobą jest ogólnikowość tak w ocenie win, jak i w ich wyznawaniu. Ogólne postanowienie poprawy jest żadnym postanowieniem. Jeżeli człowiek posługuje się ciągle tym samym schematem żalu, bez postanowienia poprawy, nie ma zamiaru zrezygnować ze zła, to czy spowiedź święta może być ważna? Dochodzą jeszcze inne postawy, gdy człowiek woli raczej nie pytać się, co jest, a co nie jest grzechem, aby żyć w nieświadomości, i aby grzeszyć dalej. Gorzej, gdy sobie mówi: „I tak się wyspowiadam". Taka postawa jest nie tylko przeciwieństwem skruchy, ale czyni odpuszczenie grzechów niemożliwym.
Wcześniej wspomniałem o rutynie. Jedni koncentrują się na praktykach zewnętrznych: paciorek, Msza św., post, poszanowanie życia. Inni spowiadają się podług ustalonego od dzieciństwa schematu. Zapytani o trudności, niejasności w życiu duchowym nie widzą potrzeby rozmowy ze spowiednikiem. Czego on ode mnie chce, przecież powiedziałem wszystko.
Dla innej kategorii ludzi jest ważne wyłącznie, żeby wszystkie grzechy skrupulatnie wyliczyć. Nie jest istotny żal, postanowienie poprawy, uciszenie sumienia. A człowiek powinien docierać do istoty zła.
Zaniechanie jest poważną winą wobec Boga. Dlaczego niszczyłem siebie i Boże oblicze w sobie? Ja przecież swoją winą dotknąłem Chrystusa, zraniłem lub zabiłem Go, dotknąłem Jego Ciało - Kościół święty, drugiego człowieka. Dlaczego mój duchowy katar dostawał się innym z otoczenia? Zaszkodziłem Kościołowi.
Skąd bierze się tyle rozczarowań do sakramentu pojednania? Mówimy złe doświadczenia ze spowiednikami, brak zainteresowania z ich strony moją sytuacją duchową, zbywanie czy ostre traktowanie, i to jest prawdą. Ale czy zbyt łatwo ludzie nie zwalają winy na innych. Złe doświadczenia trzeba usuwać przez dobre.
Chrystus przekazał moc odpuszczania grzechów apostołom i ich następcom biskupom i kapłanom. Jedynie w Kościele i poprzez Kościół może człowiek pojednać się z Bogiem. Nie ma drogi prywatnej. Nikt nie jest w stanie sam siebie zbawić. Kapłan także nie może sobie udzielić rozgrzeszenia, lecz potrzebuje drugiego kapłana. Bo i grzech nigdy nie jest sprawą prywatną. Przyczyną oporów wobec tego sakramentu jest postawa samego człowieka. Trudno mu się przyznać do winy. Szukamy różnych usprawiedliwień. Boimy się prawdy. Oszukujemy siebie. Nie mamy ochoty znać całej prawdy o sobie. Tu kapłan jest wielką pomocą. Może pokazać drogę, pouczyć, pomoże zobaczyć prawdziwe wartości. Tutaj człowiek uczy się, że prawda wyzwala i jest błogosławieństwem dla człowieka. Uczy się również czegoś ważnego: że nigdy nie jest przegrany i przekreślony, że za niego w tej chwili modli się Kościół święty.
Niezmiernie ważne jest spotkanie ze spowiednikiem i zaufanie, świadomość, że on nas rozumie, że chce nam pomóc. Spróbujmy popatrzeć na księdza. Wszystkie braki w przygotowaniu wiernych do spowiedzi św., wszystkie negatywne postawy i zachowania uderzające w księdza, nie zachęcają do siadania w konfesjonale. Jak po dobrych spowiedziach kapłan czuje się podniesiony na duchu i zachęcony, to po złych jest odwrotnie. Nie ma się ochoty uczestniczyć w tych zakłamaniach. Spowiedź, jak każda praca kapłańska powinna być pomocą i zachętą, a nie udręką i niesmakiem, gdy ksiądz wyczuwa brak skruchy i szczerego żalu.
Kiedy przeżywasz duchową zgagę z racji częstych spowiedzi, to pomyśl tylko, co by było z tobą bez nich. Czy bez tej siły duchowej byłby człowiek lepszy, np. po roku. Po spowiedzi św. inaczej się jednak żyje. Św. Jan w rozdziale 8 opisuje zdarzenie z kobietą cudzołożną, którą przyprowadzili do Jezusa, aby Go postawić w trudnej sytuacji. Jeżeli ją potępi, to go oskarżymy o brak miłosierdzia. Jeżeli nie, to o łamanie prawa. Wtedy Chrystus zaczął pisać palcem na piasku. Oskarżyciele jeden po drugim opuszczali miejsce. „Kobieto, gdzie oni są? Nikt cię nie potępił? Ona odpowiedziała: Nikt, Panie! Wówczas Jezus oznajmił: Ja również ciebie nie potępiam. Idź, i od tej chwili nie grzesz więcej" (J 8,10-11). Popatrzmy ile w postawie Jezusa miłości, dobroci i szacunku dla słabego człowieka.
„Wyznanie grzechów, nawet z ludzkiego tylko punktu widzenia, wyzwala nas i ułatwia nasze pojednanie z innymi. Przez spowiedź człowiek patrzy w prawdzie na popełnione grzechy, i bierze za nie odpowiedzialność, a przez to na nowo otwiera się na Boga i na komunię Kościoła, by umożliwić nową przyszłość"4.
O naszych spowiedziach świętych mówi wiele nasza postawa wobec ostatniego warunku: zadośćuczynienia. Czy staramy się naprawić wszystko, co możliwe np. oddać ukradzione rzeczy, przywrócić dobrą sławę temu, kto został oczerniony, wynagrodzić krzywdy. Człowiek powinien odbyć pokutę. Może nią być modlitwa, jakaś ofiara, dzieło miłosierdzia, służba bliźniemu, dobrowolne wyrzeczenie, cierpienie, a zwłaszcza cierpliwa akceptacja krzyża, który musimy dźwigać. Do takich form pokuty może nakłaniać spowiednik.
Przyjęcie daru pojednania z rąk Kościoła winno nas zachęcać nie tylko do modlitwy, prośby o przebaczenie, o szczery żal, ale i o to, by nasze postanowienia i decyzje Bóg umocnił. Człowiek powinien za ten wielki dar nieustannie Bogu dziękować.
Przypisy:
1 Jan Paweł II, Inauguracja Roku Odkupienia, Rzym 1983, nr 3.
2 Por. Katechizm Kościoła Katolickiego, 1423, 1424.
3 Św. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowne, Kraków 1996, nr 53.
4 Katechizm Kościoła Katolickiego, 1455.
Bóg, dając nam Maryję za Matkę naszego życia nadprzyrodzonego, pragnął, aby Ona stawała się dla nas wzorem i wychowawczynią na drodze miłości do Boga i bliźnich. W Niej miłość stworzenia ku swemu Stwórcy i ku ludziom osiągnęła swój szczyt.
Jesteś mi bardzo bliska
Czy wołam do Ciebie, Maryjo,
Czy tylko wzdycham, jestem pewny,
Że mnie słyszysz.
Ode mnie do Ciebie nigdy nie jest daleko.
Pozdrawiam Cię jak kogoś,
Kto mi jest najbliższy.
Jesteś dla mnie Królową pełną majestatu
Z sercem matki
Widzę w Tobie wszelką piękność,
Widzę w Tobie wszelką dobroć.
Ty jesteś dla mnie wielką serdecznością,
Ty jesteś dla mnie życiem, słodyczą i nadzieją.
Jesteś mi bardzo bliska.
Régis Bernard, Skarbnica modlitw, Wyd. WAM, Kraków 1997, s. 401
o. Bronisław Mokrzycki SJ: Matka Boża Matką Kościoła
w: W cierpieniu i chwale. Ćwiczenia Duchowe w życiu codziennym, tydzień trzeci i czwarty,
Wyd. WAM, Kraków 2001, s. 258-261
Oto Matka twoja
Maryjność Kościoła nie jest dodatkiem, dekoracją, chwilowym uniesieniem. Jest darem Boga, paschalnym darem Pana dla Kościoła. Czy jednak zarzuty o zbytniej uczuciowości w stosunku do Maryi, kierowane zwłaszcza pod adresem Kościoła polskiego, nie zawierają prawdy? Musimy tu rozróżnić: niezdrową, płytką serdeczność - oraz głęboką i mocną więź synowskiej miłości. Jean Guitton, w swojej znakomitej pracy Maryja, pisze, że Kościół nie jest zimną instytucją, ale rodziną Bożą. A w rodzinie istnieją takie sposoby wyrażania się, gesty, uśmiechy, których obcy człowiek nie zrozumie. W stosunku zaś do matki jest zastrzeżony cały świat uczuć, głębokich i trwałych. Refleksja ta jest bardzo trafna.
Jeżeli więc Syn Boży na wieki będzie mówił do Maryi: „Mamo", to czy człowiekowi ubliża to, że do tej samej Matki, może tak samo się zwracać? Syn Boży w testamencie z krzyża powiedział nam wszystko w słowach: Oto Matka twoja (J 19, 27). Człowiek prawidłowo rozumiejący określenie „matka", zrozumie również dlaczego w tym wypadku Bóg nie chce mu nakazywać serdeczności w stosunku do Maryi; mają to być relacje serca. Nie bójmy się więc uczuć głębokich i pełnych treści w stosunku do Maryi, byle one były prawdziwe i trwałe, a nie czcze i przemijające, jak nas przestrzega sobór (por. KK 67).
Przykładem i zachętą niech nam będzie osoba Ojca świętego Jana Pawła II, który całkowicie zawierzył Maryi. Totus Tuus, Cały Twój - oto motto Jego pontyfikatu. Jak sam stwierdził: Formuła ta nie ma tylko charakteru pobożnościowego, nie jest wyrazem tylko dewocji, lecz jest czymś więcej. W książce Dar i tajemnica wspomina: Nabożeństwo do Matki Bożej w postaci tradycyjnej wyniosłem z domu rodzinnego i z parafii wadowickiej.(...) Na Dębnikach w okresie, w którym krystalizowała się sprawa mojego powołania kapłańskiego, a także pod wpływem osoby Jana Tyranowskiego, mój sposób pojmowania nabożeństwa do Matki Bożej uległ pewnej przebudowie. O ile dawniej byłem przekonany, że Maryja prowadzi nas do Chrystusa, to w tym okresie zacząłem rozumieć, że również i Chrystus prowadzi nas do swojej Matki. Był taki moment, kiedy poniekąd zakwestionowałem swoją pobożność maryjną uważając, ze posiada ona w sposób przesadny pierwszeństwo przed nabożeństwem do samego Chrystusa. Muszę przyznać, ze wówczas z pomocą przyszła mi książeczka św. Ludwika Marii Grignion de Montfort, nosząca tytuł: „Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny". W książeczce tej znalazłem poniekąd gotową odpowiedź na moje pytania. Tak, Maryja nas przybliża do Chrystusa, prowadzi nas do Niego, ale pod warunkiem, ze przeżyjemy Jej tajemnicę w Chrystusie. Traktat św. Ludwika Marii Grignion de Montfort może razić swoim stylem przesadnym i barokowym, ale sam rdzeń prawd teologicznych, które w tym traktacie się zawierają, jest bezcenny. Autor jest teologiem wielkiej klasy. Jego myśl mariologiczna zakorzeniona jest w tajemnicy trynitarnej oraz wprawdzie o Wcieleniu Słowa Bożego. (...) Tak więc dzięki św. Ludwikowi zacząłem na nowo odkrywać wszystkie skarby dotychczasowej pobożności maryjnej, ale niejako z nowych pozycji: na przykład od dziecka słuchałem „Godzinek o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny" śpiewanych w kościele parafialnym, ale dopiero wówczas dostrzegłem, jakie bogactwo treści teologicznej oraz treści biblijnej jest w nich zawarte. To samo odnosi się poniekąd do pieśni ludowych, chociażby do polskich kolęd na Boże Narodzenie, Gorzkich Żalów na Wielki Post, w których osobne miejsce zajmuje dialog duszy z matką Bolesną. Wszystkie te doświadczenia duchowe wyznaczyły jak gdyby szlak modlitewny i kontemplacyjny mojej drogi do kapłaństwa, a potem w kapłaństwie - aż do dnia dzisiejszego.
Maryjność w życiu duchowym
Cel Ćwiczeń Duchowych to nie tylko rozważanie prawd religijnych, sięganie do wiedzy ewangelicznej, to nie tylko sprawa przeżyć i doświadczeń religijnych, ale to także uporządkowanie uczuć. Wróćmy do tytułu: Ćwiczenia duchowe służące do przezwyciężenia samego siebie i do uporządkowania swego życia - bez kierowania się jakimkolwiek przywiązaniem, które byłoby nieuporządkowane (CD 21). W samym więc tytule Ćwiczeń mamy zawarty ten cel, gdyż przywiązania nieuporządkowane są przywiązaniami emocjonalnymi, uczuciowymi. Wydawać się nam może, że w perspektywie tyłu ważnych spraw i zadań apostolskich jest to cel mocno zawężony. Wiemy jednak, szczególnie z psychologii i z historii, że w życiu ludzkim decydującą rolę odgrywają uczucia. One stają się motywem i motorem działania. Nawet wielkie przewroty, wielkie wojny, które zmieniały kształt świata, bardzo często miały u swoich początków pobudki emocjonalne. Faktycznie, w życiu człowiek najczęściej kieruje się uczuciami; wstydząc się jednak tego, ukrywa je pod zasłoną różnorakich racjonalizacji - „rozumowych" uzasadnień motywów swego działania.
Psychologia, mówiąc o rozwoju sfery emocjonalnej, wskazuje na ogromną rolę matki w kształtowaniu uczuć oraz ich porządkowaniu. Matka pierwsza wychowuje uczucia człowieka, ona też głównie sublimuje całe jego człowieczeństwo; a brak matki, szczególnie w pierwszych latach życia, brak jej ciepła, jej serca - powoduje chorobę sierocą i niedorozwój emocjonalny.
Jeśli więc oddziaływanie osoby matki jest tak ważne na płaszczyźnie naturalnego rozwoju, to jakże ważną rolę musi spełniać Maryja jako Matka w życiu duchowym człowieka. Bóg, dając nam Maryję za Matkę naszego życia nadprzyrodzonego, pragnął, aby Ona stała się dla nas wzorem i wychowawczynią na drodze miłości do Boga i bliźnich. W Niej miłość stworzenia ku swemu Stwórcy i ku ludziom osiągnęła swój szczyt. Św. Maksymilian pisze: W zjednoczeniu Ducha Świętego z Nią, nie tylko miłość łączy te dwie Istoty, ale jedna z nich - to cała miłość Trójcy Przenajświętszej, a druga - to cała miłość stworzenia, i tak w tym zjednoczeniu łączy się niebo z ziemią, całe niebo z całą ziemią, cała Miłość Odwieczna z całą miłością stworzoną, to miłości szczyt. W Maryi więc spotkała się miłość niestworzona Boga i cała najpiękniejsza miłość stworzenia. W tym przymierzu miłości poczęło się Słowo Odwieczne - Jezus Chrystus, który krwią swoją obmył cały świat i każdego człowieka, przywracając w nim oblicze prawdziwej miłości. Zatem Maryja od wieków jest zamierzoną przez Boga i wcieloną miłością całego stworzenia; jest samym pięknem. Słusznie śpiewamy: Wszystkie skarby, co są w niebie, Bóg wydał Panno dla Ciebie. Ona jest nam dana jako „środowisko" sublimacji emocjonalnej; by więc osiągnąć pełnię rozwoju człowieczeństwa, musimy - tak jak Jan - wziąć Ją do siebie (por. J 19, 27), czyli nawiązać z Nią stały i serdeczny kontakt.
Praktycznie powinno się to wyrazić w prostym, ale codziennym nabożeństwie do Matki Bożej. Może to być Różaniec, Godzinki czy też modlitwa o czystość serca taka, jaką swoim penitentom zalecał św. Alfons Liguori, doktor Kościoła. Polecał on mianowicie, szczególnie tym, którzy mieli kłopoty z czystością, aby odmawiali codziennie trzy Zdrowaś Maryjo i kolektę z uroczystości Niepokalanego Poczęcia, będącą zresztą modlitwą zamykającą Godzinki. Najważniejsza jednak w nabożeństwie do Maryi jest wytrwałość, jak na to zwrócił uwagę św. Jan Berhmans, kleryk Towarzystwa Jezusowego. Do Matki nie wystarczy raz przyjść, trzeba przebywać z Nią stale; warto na co dzień być niejako w kręgu Jej oddziaływania. Ona nada naszym uczuciom czystość, subtelność, czułość i piękno; Ona jedynie czysta, jedynie błogosławiona.
Zakończmy nasze rozważania modlitwą błagalną wielkiego czciciela Matki Bożej - papieża Piusa XII, ułożoną w 1957 roku do Matki Bożej Dobrej Drogi - Delia Strada:
O Maryjo, słodka nasza Matko w niebie,
prowadź nasze kroki po drodze żywota,
jakże często stromej i pełnej wyboi,
a u kresu drogi bądź nam Niebios Bramą
i błogosławiony owoc Twego łona
ukaż nam Jezusa.
Aleksander Jacyniak SJ
Ikona Trójcy Świętej
W: „Przyjąć miłość i we wszystkim miłować”, WAM, Kraków 2008, s. 122-131
Jeszcze raz odwołajmy się do przytoczonego wcześniej fragmentu Ćwiczeń duchowych: „Wyobrażenie sobie miejsca. Widzieć siebie, jak stoję przed obliczem Boga, naszego Pana, przed aniołami i świętymi, którzy się za mną wstawiają" (CD 232). By nie rozwodzić się za bardzo teoretycznie nad tą kwestią, zatrzymajmy się przed wizerunkiem Trójcy Świętej, na którym widzimy trzech aniołów. Mamy bowiem stanąć, jak sugeruje św. Ignacy, m.in. przed aniołami. Wpatrując się w ikonę Trójcy, stajemy jednocześnie przed aniołami i przed samym Bogiem, naszym Panem. Nieco wcześniej św. Ignacy napisał: „miłość polega na wzajemnej wymianie dwóch stron, to znaczy, że kochający daje i przekazuje umiłowanemu to, co posiada" (CD 231). Ta ikona nad ikonami może nam wizualnie pomóc w wejściu w tę kontemplację i we właściwym przeżywaniu poszczególnych jej elementów. Na początku tej części, gdy stajemy przed ikoną, pojawiają się jedynie dwie uwagi wstępne. Po pierwsze, stając przed ikoną, powinienem wiedzieć, że jest ona obrazem czasu przyszłego. Ikona to obraz wieczności. Stając przed ikonami, stajemy niejako już w niebie. Z ikon wychodzą nam naprzeciw wizerunki wszechogarnięte Bożym blaskiem. Po drugie, w ikonie to, co widzialne, ma nas naprowadzić na to, co niewidzialne.
Zacznijmy od stanięcia przed Bogiem, który ukazany jest pod postacią trzech aniołów. Od razu może zrodzić się pytanie, kto jest kim na tej ikonie; która z tych postaci jest Bogiem Ojcem, która Jezusem Chrystusem, a która Duchem Świętym. Evdokimov, jeden z największym teologów prawosławnych XX wieku, a także inni autorzy mówią, że w środku znajduje się Bóg Ojciec, z lewej strony, gdy patrzymy na ikonę, znajduje się Jezus Chrystus, a z prawej - Duch Święty. Za Bogiem Ojcem jest drzewo, które symbolizuje życie, bo On jest dawcą wszelkiego życia. Natomiast za postacią Chrystusa - dom symbolizujący Kościół, założony przez Niego na ziemi. Tego typu spojrzenie nie wytrzymuje jednak próby poważnej analizy ikony. Spójrzmy na kolory szat. Kolor szaty spodniej (wewnętrznej) postaci po lewej i prawej stronie jest błękitny. Natomiast kolor szaty spodniej (wewnętrznej) środkowej postaci jest czerwony, a szata zewnętrzna ma kolor błękitny. Coś sprawiło, że postać w środku kolorem swojej szaty odbiega od dwu pozostałych. Porzuciła ona błękit nieba, by przyodziać szatę człowieczeństwa, szatę królewską, ale i szatę symbolizującą męczeńską krew. Jeśli ktoś uważa, że to błahy argument, niech spojrzy na ikonę Spasa - Zbawiciela tego samego autora - Andrieja Rublowa. Jezus ma na niej spodnią szatę koloru czerwonego i wierzchnią koloru błękitnego. A więc sam Rublow podpowiada, kto jest kim na ikonie Trójcy. Poza tym, gdyby postacią w centrum był Bóg Ojciec, dlaczego swój wzrok miałby utkwiony tylko w postaci po swej prawej stronie - w Synu Bożym? Właśnie, coś się nie zgadza. Trzeba wiedzieć, że centrum ikony nie znajduje się tam, gdzie znajdują się jej przekątne. Ikona wychodzi naprzeciw człowieka, który na nią patrzy i przed nią się modli. Jest gdzieś pośrodku, między modlącym się człowiekiem a deską, na której uwieczniono cudowny wizerunek.
Wyjdźmy od prostego stwierdzenia, że postać najbardziej statyczna, po lewej stronie ikony, to Bóg Ojciec, postać w środku to Jezus Chrystus i postać po prawej to Duch Święty. Pozwoli nam to uporządkować spojrzenie na poszczególne Osoby i w pełni Je odczytać. Ikona - jak już wspomniałem - to obraz czasu przyszłego. Obcując z nią, przebywamy już niejako po stronie niebios. Dlatego też nie powinno nas dziwić, że po naszej stronie stołu, który jest jednocześnie tronem Trójcy Świętej, znajduje się Bóg Ojciec i Duch Święty. Natomiast Jezus Chrystus przeszedł na drugą stronę, bo to On się wcielił.
Przeanalizujmy ukierunkowanie spojrzenia poszczególnych postaci. Postać po lewej stronie ma utkwiony wzrok gdzieś w oddali. Mówi się, że jest to odwieczne spojrzenie Boga Ojca. Natomiast postać w środku ma swój wzrok utkwiony w postaci po lewej stronie. Syn Boży, który odwiecznie od Boga Ojca pochodzi. To odwieczne rodzenie Syna przez Ojca jest wyrażone w postaci wzroku utkwionego w Bogu Ojcu. Postać po prawej stronie ma wzrok utkwiony w kielichu. Tym gestem nawiązuje do epiklezy - momentu zstąpienia Ducha Świętego na dary złożone na ołtarzu.
Mamy trzy Osoby i żadna z Nich nie wysuwa się na plan pierwszy. Wszystkie są jednakowo ważne, choć postacie w środku i po prawej stronie ikony znajdują się w geście skłonu wobec postaci po lewej stronie. Równocześnie te trzy postaci zawierają się w okręgu, który mówi o jedności, bo One tworzą jedność. Trzy Osoby jednakowo istotne, ważne, tworzące doskonałą wspólnotę, komunię. Ta ikona ma przedstawiać wieczną ucztę. Trójcy Świętej. Jest ona także syntezą całej historii zbawienia.
W pierwszym punkcie kontemplacji Ad amorem św. Ignacy zachęca, by „przypomnieć sobie otrzymane dobrodziejstwa", wśród których na pierwszym miejscu wymienia stworzenie (por. CD 234). Do tego motywu powraca w punkcie drugim: „Zwrócić uwagę na to, jak Bóg przebywa w stworzeniach" (CD 235). Wreszcie w punkcie trzecim: „Pomyśleć nad tym, jak się Bóg dla mnie trudzi i działa we wszystkich rzeczach stworzonych" (CD 236). Odniesienie do stworzenia i do stworzeń jest pierwszoplanowe w tej kontemplacji. Możemy przybliżać się do tej rzeczywiści, korzystając z ikony Trójcy. Jak przebiega dynamika stwarzania? Możemy ją dostrzec, analizując ruch na ikonie. Rozpoczyna się on od prawej nogi postaci po lewej stronie, czyli Boga Ojca, przechodzi przez lewą stopę postaci po prawej stronie. Dalej przez ruch skały (skała nienaturalnie wygięta), przez ruch drzewa (drzewo też wygięte) i kończy się w postaci Boga Ojca, który jest początkiem i kresem całej dynamiki stwarzania. Dynamika stwarzania przebiega przez Ducha Świętego. Jeżeli tak popatrzymy na ruch stworzenia: Bóg Ojciec, który jest źródłem i kresem dzieła stworzenia, dostrzeżemy jednocześnie, że Jezus Chrystus jest centrum stworzenia, Ten, przez którego i dla którego wszystko zostało stworzone, Ten, który jest ośrodkiem wszechświata i historii.
Powróćmy do pierwszego punktu kontemplacji Ad amorem. Św. Ignacy zapraszając w nim, by „przypomnieć sobie otrzymane dobrodziejstwa", oprócz stworzenia mówi o odkupieniu. Możemy wchodzić w tę rzeczywistość, kontemplując różne wymiary wpisane w tę ikonę. W dzieło Bożego odkupienia wpisuje się przymierze, które Bóg zawarł z ojcem naszej wiary i ojcem naszych zawierzeń - Abrahamem. Biblijną podstawą do zaistnienia tej ikony jest osiemnasty rozdział pierwszej księgi Biblii, ukazujący trzech aniołów przybywających do Abrahama i Sary (por. Rdz 18, 1-16). Czytając ten tekst, jedno zadziwia: do Abrahama i Sary przychodzą trzej przybysze, ale tekst zdaje się sugerować, że jednocześnie jest to ktoś jeden i Abraham zwraca się do nich, jakby był to ktoś jeden. To przybycie trzech wysłanników do Abrahama, którzy zdają się kimś jednym, odczytywano jako pierwsze biblijne objawienie się człowiekowi Trójcy Świętej. Właśnie to wydarzenie zostało utrwalone przez Andrieja Rublowa, by przybliżyć misterium Trójcy Świętej. Ikona ta ukazuje trzy aspekty tego wydarzenia.
Po pierwsze, wymiar historyczny, a więc to, co rzeczywiście zaistniało według opisu biblijnego. Przybywają trzej pielgrzymi. Każdy z nich trzyma pielgrzymią laskę. Siadają pod dębami Mamre do posiłku, który podają im Abraham i Sara. Siadają jednocześnie w pobliżu namiotu, domu, w którym mieszka Abraham i Sara.
Po drugie, aspekt kolektywny. Nie ma tu przedstawionych Abrahama i Sary. Na innych tego typu wyobrażeniach Trójcy Świętej pojawiają się oni po bokach u dołu ikony. W tej ikonie ich nie ma, gdyż w tożsamości chrześcijańskiego Wschodu, zwłaszcza Rusi, wymiar kolektywny był dogłębnie zakorzeniony. Ten wymiar w sposób brutalny wykorzystał totalitarny komunizm po rewolucji październikowej.
Po trzecie, aspekt symboliczny. Skąd to dowartościowanie spotkania Boga objawiającego się w Trójcy Abrahamowi i Sarze? Ponieważ przyjście Bożej Trójcy do Abrahama i Sary jest nowym stworzeniem. Bóg w tym momencie stwarza naród wybrany. Na początku stwarzał człowieka jako takiego, teraz stwarza naród wybrany, który wywodzi się od Abrahama.
Gdy patrzymy dalej, jakimi drogami przebiega dzieło odkupienia, nie możemy nie dostrzec rzeczywistości Wcielenia. Do niej też nawiązuje omawiana ikona. Wspomniałem już, że postać w środku przywdziewa inną szatę, szatę człowieczeństwa, męczeńskiej krwi i władzy królewskiej. Gdybyśmy chcieli w kluczu Wcielenia patrzeć na wzrok postaci w środku, którą utożsamiamy z Jezusem Chrystusem, możemy przypomnieć sobie kontemplację O Wcieleniu. Trójca Święta spogląda na wielkie zło dziejące się na ziemi. Pojawia się pytanie, kogo poślemy. Jezus Chrystus odpowiada: Oto Ja, poślijcie Mnie (por. CD 102). Jezus z tej ikony to Jezus z tego momentu dialogu, który zachodzi według Ignacego we wspólnocie Trójcy Świętej. O Wcieleniu mówi także przejście postaci znajdującej się w centrum na drugą stronę stołu, który jest jednocześnie tronem Trójcy Świętej. Mówią o tym także trójkąty wpisane w Trójcę Świętą. Trójkąt to symbol Boga trójjedynego. Możemy w ikonie dostrzec trójkąty, które swoim wierzchołkiem są skierowane do dołu, na przykład trójkąt równoramienny, którego podstawą jest górna szerokość ikony, a swoimi ramionami dotyka środka podstawy ikony. W centrum tego trójkąta znajduje się nie kto inny, tylko wcielający się Jezus Chrystus. Ma to oznaczać m.in., że Boży Syn zstępuje na ziemię, przybliża się do niej, na niej się wciela. Spójrzmy także na prawą rękę postaci w środku. Jest ona sztucznie pogrubiona, jak gdyby chciało się pokazać moc Chrystusa Pantokratora. Jednocześnie ułożenie palców tej ręki pokazuje, że chodzi o dwie natury - boską i ludzką - tej postaci. Jak gdyby chciała podpowiedzieć: to Ja jestem tym, który ma w sobie naturę boską i ludzką. W tym kluczu możemy odczytać także wymowę spojrzenia postaci w środku. Benoit Standaert napisał: „On to, dzięki gestowi prawej dłoni, wskazuje na dar ze swego życia, gdy jednocześnie wzrok skierowany ku Ojcu tłumaczy, iż wszystko czyni z miłości do Niego"1.
Idąc dalej poprzez dynamikę odkupienia, nie możemy nie dostrzec w niej rzeczywistości Eucharystii. Stanowi ona bardzo istotny element na drodze odkupienia. W tę ikonę prawda Eucharystii jest wpisana do tego stopnia, że często widzi się w niej syntezę w przybliżeniu dwu największych tajemnic: największego misterium, jakie w ogóle istnieje, czyli Trójcy Świętej, i największego misterium, które istnieje na tym świecie, czyli Eucharystii. Ta ostatnia tajemnica jest zaakcentowana przede wszystkim przez kielich. W ikonie to, co widzialne, ma nas naprowadzić na to, co niewidzialne. Kielich, który znajduje się na ołtarzu, ma nas naprowadzić na kielich niewidzialny. Kielich widzialny, w którym jest mały baranek, pokazuje nam kielich niewidzialny, który jest ukształtowany przez linie zarysowujące się od środka postaci po prawej i lewej stronie ikony. Wewnątrz dużego kielicha nie może być nikt inny jak duży Baranek - Jezus Chrystus. I to jest dla mnie koronny argument, że postacią w centrum ikony jest właśnie On. W tej Eucharystii ma swój udział cała Trójca Święta. Bóg Ojciec błogosławiąc prawą ręką, natomiast Duch Święty poprzez swoje błogosławiące spojrzenie skierowane na kielich stojący na ołtarzu, które nawiązuje do realizacji epiklezy, czyli modlitwy kierowanej do Boga Ojca, by Duch Święty zstąpił na dary złożone na ołtarzu.
Możemy tu jednocześnie dostrzec, co jest ołtarzem, na którym rozgrywa się Eucharystia. Jest nim cała ziemia. Eucharystia jest rzeczywistością tak wielką, że rozgrywa się na tym wielkim ołtarzu, którym jest cały świat. Jednocześnie zauważmy, że postać w środku ma złotą szarfę przewieszoną przez prawe ramię. Jest to stuła Arcykapłana, którym jest Jezus Chrystus. Tej stuły nie posiadają pozostałe dwie postacie. Zobaczmy też, gdzie Jezus ma złożoną swoją rękę? Spoczywa ona na tej części ołtarza, w której znajdują się relikwie. Jeżeli kapłan przybliża się do ołtarza i całuje go, to nie jest to tylko gest symboliczny. To ucałowanie relikwii, które są wmontowane w stół ołtarzowy.
Co jeszcze wskazuje na Eucharystię? Spójrzmy na dolną część ikony. Znajdziemy tu przedziwną rzecz. Zobaczymy, że linie rozchodzą się i zbiegają według prawideł odwróconej perspektywy, która czasami jest stosowana w ikonografii. W naszej ikonie ma to zachęcić osobę kontemplującą ikonę, by spojrzała, gdzie te linie się przetną. Jeżeli poszlibyśmy do świątyni, w której pierwotnie umieszczona była ta ikona, a w której obecnie znajduje się jej reprodukcja, i jeśli chcielibyśmy przedłużyć te linie, zauważylibyśmy, że spotkają się pod ikoną, w pobliżu ołtarza umieszczonego za ikonostasem. Ikona zdaje się podpowiadać: to, co ja tu przedstawiam, dzieje się tuż za ikonostasem, na eucharystycznym stole. Na centralne momenty wschodniej liturgii ikonostas jest zamykany. Dlaczego? By widzieć naprawdę. Patrząc wprost na kapłana, człowiek i tak nie zrozumie tego, co się dzieje. Trzeba więc zamknąć wrota. Wierny, kontemplując ikony, może pełniej otworzyć się na Boże misteria, w tym na tajemnicę Eucharystii. Pod to m.in. podprowadza odwrócona perspektywa, a cała ikona pomaga pełniej wejść w tajemnicę Eucharystii.
W kontemplacji rzeczywistości odkupienia nie można pominąć tajemnicy krzyża. Krzyż w ikonografii i duchowości wschodniej nie był nigdy tak wyakcentowany czy przeakcentowany jak w Kościele zachodnim. Krzyż jest tu obecny, ale nie narzuca się. Jeżeli chcielibyśmy szerokość ikony odłożyć od dołu na jej wysokości, zobaczylibyśmy, że powstanie linia spoczywająca na barkach postaci po lewej i prawej stronie ikony. To horyzontalne ramię krzyża. Drzewo zielone za postacią w centrum nawiązuje do drzewa krzyża i wskazuje na wertykalne ramię krzyża biegnące pionowo dokładnie przez środek. Krzyż jest wpisany w ikonę. Jest to jednak krzyż, w którym uczestniczą wszystkie trzy boskie Postaci, podtrzymywany ramionami Boga Ojca i Ducha Świętego. Znajdujemy tu przedziwne współbrzmienie: ziemia będąca tronem, na którym zasiada Bóg, jest jednocześnie stołem eucharystycznym, jest także podstawą dużego kielicha i fundamentem, z którego wyrasta krzyż. Misterium krzyża rozgrywa się na całej ziemi. Do wydarzenia śmierci na krzyżu zdaje się odwoływać także sposób przedstawienia skały. Kiedy Jezus umierał, ziemia zadrżała. Jeżeli chcielibyśmy zobaczyć niewidzialny duży kielich, krzyż oraz rozpiętego na nim Jezusa Chrystusa, zobaczylibyśmy, że ten duży kielich zbiera wszelką krew spływającą z Jezusa. To nie jest tak jak w niektórych obrazkach zachodnich, gdzie Jezus wisi rozpięty na krzyżu i aniołek z kielichem podlatuje, by zebrać krew wyciekającą tylko z Jego piersi. Nie, tu ów duży kielich, który ma za podstawę ziemię, zbiera wszelką krew wypływającą z Jezusa wiszącego na krzyżu.
Takiej jedności - ziemia jako tron Boga i jako podstawa stołu eucharystycznego oraz fundament krzyża - nie udało się osiągnąć żadnemu innemu dziełu sztuki chrześcijańskiej. Niektóre z dzieł zachodnich jedynie nieco do tego się przybliżyły. Żadne jednak nie doszło do tej perfekcji, którą osiągnęła ikona Trójcy Świętej Rublowa.
Dzieło odkupienia jest kontynuowane w życiu Kościoła. Także tę prawdę przybliża omawiana ikona, ukazując czas Kościoła, w którym obecny jest Jezus Chrystus jako Pantokrator. Może o tym świadczyć pogrubiona prawa ręka. Różni się On jednak od przedstawień Pantokratora z rozpostartymi ramionami w absydach bazylik, w których zajmował On całą przestrzeń absyd i nawet nieraz przerażał swój ą potęgą. Tu Pantokrator jest tym, który służy, wpatrzony w Boga Ojca, Tym, który nieustannie jest Barankiem.
Dzieło odkupienia znajduje swój kres w paruzji. Jest to ruch eschatologiczny, który dopełni dzieła odkupienia. Jest on częściowo zbieżny z ruchem stwarzania: ruch, który wychodzi od prawej stopy postaci po lewej stronie poprzez lewą stopę postaci po prawej stronie, poprzez ruch skały i drzewa, a kończący się w statyce domu znajdującym się za Bogiem Ojcem, gdyż to On przygotował nam dom, w którym jest mieszkań wiele. Jezus Chrystus odchodząc mówi: W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. [...] Idę przecież przygotować wam miejsce (J 14, 2).
Ikona ta może nam pomagać w dalszych partiach Kontemplacji dla uzyskania miłości. Czytamy w niej: „Zwrócić uwagę na to, jak Bóg przebywa w stworzeniach [...]. Ponadto czyni ze mnie świątynię" (CD 235). „Zastanowić się, jak wszystkie te dobra i dary zstępują z góry" (CD 237). To, że jestem Bożą świątynią, możemy kontemplować za pomocą tej ikony. Jej tajemnicą pozostaje złote tło (czyli światło ikony), które przechodzi w zieleń, zieleń zaś przechodzi w złoto. Żadnemu innemu artyście nie udało się tego nigdy osiągnąć. Człowiek wpatrujący się w światło ikony mówi: „To jest złoto". Wpatruje się dalej i stwierdza: „Nie, to jest zieleń". Wpatruje się jeszcze bardziej i stwierdza: „Nie, to jest jednak złoto". Jak zieleń może stawać się złotem? Jak złoto może stawać się zielenią? Zieleń oznacza młodość, odradzanie się i życie na ziemi. Jest to symbol żywotności ziemskiej. Ale jednocześnie owa zieleń staje się złotem, które jest światłem Boga. Rzeczywistość ziemska staje się rzeczywistością Boga. To wszystko, co ziemskie, zostaje przebóstwione, wszechogarnięte Bożym światłem. Prawdę tę wyraża ikona, do tego przebóstwienia pragnie podprowadzić także kontemplacja Ad amorem.
Ikona Trójcy Świętej, będąca szczytem chrześcijańskiej ikonografii, może nam pomóc w przeżywaniu szczytu, apogeum Ćwiczeń, którym jest kontemplacja Ad amorem. Ikona - szczyt ikonografii podprowadza więc nas pod szczyt Ćwiczeń.
Aleksander Jacyniak S] (ur. 1959), kierownik Podyplomowego Studium Duchowości na Papieskim Wydziale Teologicznym „Bobolanum" w Warszawie, dyrektor Biura Misyjnego Prowincji Wielkopolsko-Mazowieckiej Towarzystwa Jezusowego. Opublikował: Ze świętym Józefem na przełomie tysiącleci; Świat ludzkich kryzysów (współautor); W drodze z Królową (współautor).
1 B. Standaert, Ikona Trójcy Andrieja Rublowa, Bydgoszcz 2002, s. 25.
ANSELM GRUN OSB
Medytacja słowa Bożego drogą do nadziei
W: „Rozeznawanie duchowe na trzecie tysiąclecie”, WAM, Kraków 2001, s. 45-53
Wierzący Starego Testamentu to człowiek pokładający nadzieję w Bogu; ktoś, kto wie, że jego nadzieja nie będzie próżna. W Nowym Testamencie nadzieję chrześcijanina opisuje zwłaszcza św. Paweł Apostoł. W Liście do Rzymian stwierdza on: W nadziei bowiem już jesteśmy zbawieni. Nadzieja zaś, której spełnienie już się ogląda, nie jest nadzieją (Rz 8, 24). Nadzieja chrześcijanina zatem skierowana jest na doświadczenie zbawienia i życia wiecznego dla siebie osobiście, ale także dla całego świata. Powodem naszej nadziei jest Jezus Chrystus. Czytamy w Liście do Kolosan: Chrystus pośród was - nadzieja chwały (Kol 1, 27). Spojrzenie na Jezusa Chrystusa umacnia nadzieję chrześcijanina.
We wczesnym monastycyzmie słowo Boże było centralnym tematem medytacji. Podczas codziennej pracy w milczeniu mnisi bez przerwy powtarzali w duchu słowo Boże, aby poprzez medytację słowa Biblii odkrywać źródło nadziei, która poprzez Jezusa Chrystusa zawsze w nich była. Zadaniem medytacji była nie tylko pomoc w docieraniu do źródła nadziei, ale i sprawianie, by nadzieja tryskała z niego z nową siłą. Mnichom chodziło przy tym przede wszystkim o osobistą nadzieję, mniej zaś o nadzieję dla świata. Ponieważ jednak dzięki medytacji słowa Bożego byli bardziej pełni nadziei, stawali się znakiem nadziei dla świata. Wielu ludzi z bliska i z daleka, od Aten po Rzym, ciągnęło na pustynię egipską, by u ojców monastycyzmu otrzymywać nadzieję i ufność w swym życiu, by opisywać im swą nędzę i rozdarcie, czekając na słowo wskazówki.
Mnisi znali dwa sposoby medytacji słowa Bożego: ruminatio -przetrawianie słowa Bożego poprzez jego ciągłe powtarzanie oraz lectio divina - Bożą lekturę, czytanie Pisma Świętego.
Ruminatio
W ruminatio chodziło o ciągłe powtarzanie słowa Pisma Świętego, które w ten sposób coraz głębiej wnika w duszę. Mnisi wiązali słowo Pisma Świętego z rytmem oddechu, tak iż słowo nie tylko kształtowało myśli i uczucia mnicha, ale także oczyszczało i uzdrawiało jego podświadomość. Dla mnichów słowa Pisma były słowami uzdrowienia. Gdy rozważali słowo Boże, Bóg mógł uzdrawiać ich rany i napełniać ich coraz bardziej Duchem Świętym. Słowo Boże przemieniało ich myślenie i działanie. Formowało w nich coraz wyraźniej postać Jezusa Chrystusa, Słowa Bożego, które stało się Ciałem. Poprzez medytację słowo Boże miało się i w nich ucieleśniać. W ćwiczeniu ruminatio istniały dwie drogi: droga antyretyczna oraz droga modlitwy jednosłownej.
Metoda antytetyczna
Najlepszy opis metody antyretycznej znajdziemy u Ewagriusza z Pontu (zm. 399). Dokonuje on najpierw analizy ludzkiego myślenia. Odkrywa, że opiera się ono na pewnych stereotypowych zdaniach, sądach. Ewagriusz nazywa je logismoi - są to myśli, wyrażenia, które podświadomie zadomawiają się w naszej duszy i oddziałują na nasze emocje. Są to pewne przeświadczenia, które człowiek sobie wmawia: „Nikt mnie nie lubi, nikt się o mnie nie troszczy. Boję się. Nie potrafię tego. Wszystko jest bez sensu. Nie mam ochoty. Nie ma nadziei. Wszystko jest daremne". Psychologia nazywa takie autosugestie „zapisami życia". W analizie transakcyjnej wyróżnia się na przykład zapis życia nieudacznika: „Nic mi się nigdy nie udaje. Zawsze zawodzę. Nigdy niczego nie osiągnę". Tego rodzaju przeświadczenia wpędzają człowieka w chorobę i odbierają mu wszelką nadzieję. Ściągają go w dół i sprawiają, że bez przerwy lituje się nad sobą. Ewagriusz opisał około 600 tego typu myśli i zdań wpędzających człowieka w chorobę. Jego zdaniem za ich pośrednictwem mają na nas wpływ złe duchy, które chcą nas odciągnąć od pokładania nadziei w Bogu.
Metoda antyretyczna polega na tym, że słowu, które mnie wpędza w chorobę, świadomie przeciwstawiam słowo biblijne, powtarzając je nieustannie w rytmie oddechu, tak iż przepędza ono negatywne myśli i napełnia mnie Duchem Jezusa Chrystusa. Kiedy na przykład odczuwam lęk przed czymś, winienem powtarzać słowa Psalmu 118: Pan jest ze mną, nie lękam się: cóż mi może zrobić człowiek? (Ps 118, 6). Nie chodzi jednak o wypieranie lęku, lecz o to, by poczucie lęku przepajać słowami nadziei psalmisty. Wówczas doświadczę tego, że jest we mnie nie tylko lęk, ale pomimo lęku - także ufność. Słowo Pisma pomaga mi na nowo odkryć i umocnić nadzieję, która już jest we mnie, lecz do tej pory leżała przywalona warstwą lęku. Prowadzi to do relatywizacji lęku i stopniowego wzrostu ufności. Ewagriusz nazywa tę metodę metodą Jezusową: podczas kuszenia na pustyni Pan Jezus na słowa szatana odpowiadał słowami Pisma, by odeprzeć pokusę.
Dzisiaj wielu ludzi odczuwa rezygnację. Czują się zrezygnowani w obliczu trudności gospodarczych i społecznych w świecie, który staje się coraz bardziej nieprzejrzysty. Widzą cierpienie świata na ekranie telewizyjnym, lecz nic nie mogą na to poradzić. Czują się bezradni w obliczu osobistych problemów, trudności w stosunkach partnerskich. Są bezsilni wobec swoich dzieci, które idą własną drogą. Czują rozpacz, gdyż nie mogą sobie poradzić z depresją lub nałogiem. Zamykają oczy na przyszłość, gdyż nie spodziewają się po niej niczego dobrego. Uważają, że może być tylko gorzej.
Kiedy dręczą nas takie pesymistyczne i beznadziejne myśli czy uczucia, trzeba przywoływać któreś z licznych słów nadziei Pisma Świętego. Mogę na przykład powtarzać werset: Ty bowiem, mój Boże,jesteś moją nadzieją. Panie, ufności moja od moich lat młodych! (Ps 71, 5). Nie chodzi o to, by za pomocą tego zdania rozproszyć wszelkie negatywne myśli. Muszę najpierw przyznać sam przed sobą, że są we mnie także myśli pozbawione nadziei. Nie wypieram ich, lecz się im przyglądam. Nie poprzestaję jednak na tym. Mimo tych uczuć powtarzam nieustannie słowa Psalmisty - bez pośpiechu, bez niecierpliwości, ufny, że słowo Boże jest pełne mocy i potrafi przemienić moją duszę. Wówczas będzie we mnie wzrastała nadzieja. Zobaczę moją sytuację innymi oczami. Stopniowo będzie się we mnie umacniała nadzieja, że moje życie będzie udane, że Bóg rozpostarł nade mną swoją dobrą dłoń i że nie mogę ponieść klęski na mojej drodze.
W Biblii jest wiele słów nadziei. Znajdziemy je przede wszystkim w psalmach. Autor opisuje w nich swoje cierpienia i udręki, lecz nie przestaje pokładać ufności w Panu. Św. Augustyn uważa, że powinniśmy powtarzać słowa psalmów głosem Pana Jezusa. Wszak sam Jezus modlił się słowami psalmów. Na krzyżu odmówił żydowską modlitwę wieczorną, Psalm 31. W agonii modli się do Ojca: Panie, do Ciebie się uciekam, niech nigdy nie doznam zawodu (Ps 31, 2). Toteż mimo śmiertelnej męki mówi pełen ufności: W ręce Twoje powierzam ducha mojego (Ps 31, 6), jeśli wraz z Jezusem będziemy powtarzać takie słowa w naszych lękach, beznadziei, rozpaczy, klęsce, to światło Zmartwychwstania opromieni nasz krzyż. Nie będziemy już kroczyć przez życie zrezygnowani i przytłoczeni, lecz wyprostowani, podniesieni przez błogosławioną nadzieję (Tt 2, 13), którą nam ofiarował Jezus Chrystus.
Modlitwa jednosłowna
Drugą metodą ruminatio jest tak zwana modlitwa jednosłowna. Rezygnujemy w niej z wyszukiwania osobnego słowa Pisma na każdą negatywną autosugestię, by rozproszyć ponury nastrój. Ograniczamy się do jednego słowa lub jednego zdania Biblii, które nieustannie powtarzamy. Kościół Wschodni nie czerpał bezpośrednio z Pisma, lecz posługiwał się modlitwą Jezusową: Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną! W słowach tych powtarzamy jednak wołanie niewidomego: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się, nade mną! (Łk 18, 38). Dla mnichów modlitwa Jezusowa oznaczała kwintesencję całej Ewangelii. Widziano w niej wyraz wiary we wcielenie Boga w Jezusie Chrystusie i w zbawienie. Na Zachodzie św. Jan Kasjan szczególnie polecał następujący werset psalmu: Boże, wejrzyj ku wspomożeniu memu. Panie, pośpiesz ku ratunkowi memu (Ps 70, 2). Kasjan opisuje dokładnie, w jaki sposób należy modlić się tym wersetem psalmu we wszystkich sytuacjach życiowych - przy pracy, w drodze, podczas posiłku, kładąc się spać. Słowo Boże winno ściśle złączyć się z rytmem oddychania, tak by całkowicie nas przenikało. Przepędzi ono negatywne myśli, stłumi gniew, przemieni nasz smutek. Uspokoi naszego niespokojnego ducha i zwiąże go z Bogiem. Doprowadzi nas też - zdaniem Kasjana - do najwyższej kontemplacji.
Gdy będziemy się nieustannie modlić modlitwą Jezusową lub innym słowem Pisma Świętego, wówczas doprowadzi nas to do wewnętrznego źródła nadziei, które zawsze w nas było. Ze źródła tego możemy czerpać, gdy stajemy przed trudnym zadaniem, gdy czujemy własną bezsilność, gdy z rezygnacją stwierdzamy, że ponieśliśmy porażkę. Gdy będziemy pić z tego źródła, nigdy nie będziemy zmęczeni, choćbyśmy nie wiem jak ciężko pracowali. Jest to bowiem źródło Boże, a tym samym niewyczerpane. Wielu ludzi starających się, aby świat był lepszy, angażujących się w ochronę przyrody, walczących o bardziej sprawiedliwe struktury w gospodarce, o bardziej ludzkie warunki pracy, o sprawiedliwy podział dóbr, przeżywa często gorycz rozczarowania. Czują się wypaleni, zrezygnowani porzucają swoją działalność. Tymczasem modlitwa nie jest ucieczką przed zadaniami, jakie stawia przed nami świat, lecz wiąże nas z owym wewnętrznym źródłem, byśmy czerpiąc z niego, angażowali się w sprawy świata. Wówczas nasze zaangażowanie będzie oparte na nadziei i ufności. Wówczas nawet rozczarowania i porażki nie odbiorą nam naszej nadziei.
Lectio divina
Drugą metodą posługiwania się słowem Pisma Świętego stosowaną przez mnichów jest tak zwana lectio divina. Tradycja benedyktyńska zaleca mnichom codzienną trzygodzinną lekturę Biblii. Celem tej lektury ma być jednak nie studiowanie, lecz medytacja, rozważanie słowa Bożego, a poprzez medytację odkrywanie w tym słowie Serca Bożego.
Lectio divina dzieli się na cztery stopnie:
1. Lectio - czytanie. Czytam Pismo Święte powoli i uważnie, nie po to, by pomnożyć swoją wiedzę, lecz by spotkać Boga w Jego słowie. Czytam tak długo, aż jakieś miejsce Pisma mnie wewnętrznie poruszy. Wówczas przerywam czytanie, by głębiej przeżyć to słowo.
2. Meditatio - medytacja, rozmyślanie. Powtarzam słowo Pisma, smakuję je, aby wnikało we mnie coraz głębiej. Nie zastanawiam się nad tym słowem, nie dociekam jego teologicznej treści. Pozwalam, by słowo to samo we mnie działało. Słowo ma z mojej głowy przeniknąć do serca i w moim sercu obudzić tęsknotę za Bogiem, którego dotykam w słowie.
3. Oratio - modlitwa. W krótkiej, żarliwej modlitwie proszę Boga, by ukoił moją tęsknotę, by pozwolił się doświadczyć i ujrzeć.
4. Contemplatio - kontemplacja. Kontemplacja polega na tym, że porzucam myśli, obrazy i wyobrażenia, wnikając w głąb własnej duszy. Tam myśli znajdują swój kres. Tam staję się jedno z Bogiem, który jest poza wszelkim obrazem i słowem. Słowo - powiada Izaak z Niniwy - otwiera drzwi ku bezsłownej tajemnicy Boga mieszkającej w nas.
Lectio divina - lektura Biblii - ukształtowana jest przez duchową egzegezę Pisma Świętego, ustanowioną przez Orygenesa. W egzegezie tej chodzi o to, że wszystkie słowa Biblii rozumiem jako drogę do Boga, jako opis drogi duchowej, jaką dusza kroczy ku Niemu. Nie chodzi przy tym o kwestię, co mam czynić. Pytanie o nowe działanie należy - według Orygenesa - do tak zwanej moralnej egzegezy Pisma Świętego. Tutaj chodzi raczej o pytanie: kim jestem, co jest tajemnicą mojego życia, kim i czym stałem się dzięki Jezusowi Chrystusowi? Na pierwszy rzut oka pytanie to zdaje się nie mieć żadnego związku z nadzieją chrześcijańską. Kiedy jednak przyjrzymy się temu uważnie, okaże się, że właśnie ten sposób medytacji Pisma staje się źródłem nadziei chrześcijańskiej. Kiedy bowiem poprzez medytację poczuję, kim jestem, zmieni się także moje działanie w świecie.
Źródło nadziei chrześcijańskiej
Najważniejsze doświadczenie, jakie daje mi medytacja słowa Bożego, to poczucie tego, że jestem synem lub córką Bożą. Świat nie ma nade mną władzy. Jestem zanurzony w miłości między Ojcem i Synem. Jestem kochany całkowicie, mam bezwarunkową rację bytu. Nie muszę dowodzić sobie własnej wartości przez osiągnięcia życiowe. Również przed Bogiem nie muszę się sprawdzać ani usprawiedliwiać. Jestem wolny od presji wykazania się sukcesami. Skoro świat nie ma nade mną władzy, to i probierze świata przestają się do mnie odnosić. Jestem w świecie, ale nie ze świata. Medytacja prowadzi do doświadczenia wewnętrznej wolności i pokoju wewnętrznego. Gdy doświadczam Boga w Jego słowie, doświadczam także siebie w nowy sposób. Uwalniam się od obrazów, jakie inni sobie o mnie wytworzyli, a dotykam tego unikalnego obrazu, jaki wytworzył sobie o mnie Bóg.
Jeśli jestem wolny wobec świata, to mogę niezłomnie pełnić swoje dzieło, choćby ludzie mnie nie rozumieli. Nie poddaję się, gdy moje wysiłki spełzają na niczym. Nic czuję rozgoryczenia, gdy świat nie daje się ukształtować według moich wyobrażeń. Być w świecie, ale nie ze świata, nie oznacza jednak ucieczki od niego. Przeciwnie, angażuję się w sprawy tego świata, ponieważ poprzez medytację słowa Bożego ujrzałem go nowymi oczami. Wszak właśnie Pisma Nowego Testamentu mówią mi, że Bóg ma pozytywne zamiary co do tego świata, że w Jezusie Chrystusie nadeszło już królestwo Boże i pragnie stać się widzialne w tym świecie. Nie uzależniam jednak świata od ludzkich wysiłków. Jestem cierpliwy, gdyż wiem, że świat jest w ręku Boga, a nie w rękach ludzi, którzy mylą politykę z własnymi interesami.
Nadzieja dla Kościoła
Żyję we wspólnocie klasztornej. W domu rekolekcyjnym stykam się z wieloma księżmi, którzy są rozczarowani, wewnętrznie wypaleni i bez entuzjazmu wypełniają swoje powinności w Kościele. Obecnie kształtu Kościoła nie wyznacza nadzieja, lecz raczej rezygnacja, rozczarowanie. Ironia, gorycz. Dla mnie osobiście medytacja Pisma Świętego stanowi ważną pomoc, bym nie poddawał się rezygnacji we wspólnocie zakonnej i w Kościele. Doświadczam również rozczarowań z powodu mojej wspólnoty. Wówczas widzę wszystko w czarnych barwach. Złoszcząc się na współbraci, wmawiam sobie, że u nas wszystko idzie kulawo, że nie ma entuzjazmu, że nasze wspólne życie nie jest nacechowane miłością. Gdy dopuszczam te myśli do serca, wówczas widzę wszystko w negatywnym świetle. W takich sytuacjach pomaga mi powtarzanie wersetu psalmu: Ciężary nasze dźwiga Bóg, zbawienie nasze (Ps 68, 20). Wtedy widzę moją wspólnotę w zupełnie innym świetle. Gorycz zamienia się w poczucie humoru. Bóg dźwiga także ciężary naszej wspólnoty. Bóg okazuje nam cierpliwość i poczucie humoru. W ten sposób znów odzyskuję nadzieję w stosunku do naszej wspólnoty.
Pełniąc posługę kierownictwa duchowego wobec księży, którzy zeszli na manowce, którzy już tylko pracują, nie krocząc drogą duchową - muszę mieć wielką wiarę w Kościół. Zderzając się z negatywnymi stronami Kościoła, muszę się jednak umacniać słowem Bożym. W przeciwnym razie te smutne fakty paraliżowałyby mnie. Oczywiście, słowo Boże to nie różowe okulary, pozwalające nie dostrzegać konkretnych problemów. Słowo Boże daje mi po prostu nadzieję, że Bóg działa i w Kościele, tak jak działał we wspólnocie Izraela, która również nie zawsze dawała budujące świadectwo wiary i miłości. Staram się relatywizować problemy, zwracając wzrok ku Bogu, który i nam dzisiaj objawia swoje miłosierdzie. Wszak Chrystus nie powierzył kierownictwa swojego Kościoła jakimś superludziom, lecz ludziom słabym, takim jak św. Piotr i św. Paweł, którzy - każdy na swój sposób - borykali się z trudnościami wewnętrznymi.
Tak więc medytacja słowa Bożego pomaga mi żyć w Kościele pełnią nadziei. A kiedy jestem całkowicie przeniknięty słowem Bożym, mogę doświadczyć, że sam staję się dla wielu źródłem nadziei. Jest to zapewne najwyższy dar, jaki przynosi nam medytacja słowa Bożego: że możemy być nawzajem dla siebie źródłem ufności i błogosławieństwa.
W cierpieniu i chwale, Ćwiczenia Duchowe w życiu codziennym, tydzień trzeci i czwarty
Wyd. WAM, Kraków 2001, s. 123-125
Czesław Kozłowski SJ
Jezus pośród Apostołów
A gdy rozmawiali o tym, On sam stanął pośród nich i rzekł do nich: «Pokój wam!». Zatrwożonym i wylękłym zdawało się, że widzą ducha. Lecz On rzekł do nich: «Czemu jesteście zmieszani i dlaczego wątpliwości budzą się w waszych sercach? Popatrzcie na moje ręce i nogi: to Ja jestem. Dotknijcie się Mnie i przekonajcie: duch nie ma ciała ani kości, jak widzicie, że Ja mam.» Przy tych słowach pokazał im swoje ręce i nogi. Lecz gdy oni z radości jeszcze nie wierzyli i pełni byli zdumienia, rzekł do nich: «Macie tu coś do jedzenia?» Oni podali Mu kawałek pieczonej ryby. Wziął i jadł wobec nich.
Potem rzekł do nich: «To właśnie znaczyły słowa, które mówiłem do was, gdy byłem jeszcze z wami: Musi się wypełnić wszystko, co napisane jest o Mnie w Prawie Mojżesza, u Proroków i w Psalmach. » Wtedy oświecił ich umysły, aby rozumieli Pisma, i rzekł do nich: «Tak jest napisane: Mesjasz będzie cierpiał i trzeciego dnia zmartwychwstanie; w imię Jego głoszone będzie nawrócenie i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom, począwszy od Jerozolimy. Wy jesteście świadkami tego. Oto Ja ześlę na was obietnicę mojego Ojca. Wy zaś pozostańcie w mieście, aż będziecie przyobleczeni mocą z wysoka» (Łk 24, 36-49).
Obraz dla obecnej modlitwy
Wyobraźmy sobie Jezusa Zmartwychwstałego pośród Apostołów w Wieczerniku, spróbujmy doświadczyć ich uczuć, zobaczyć ich zmieszanie, zaskoczenie, radość.
Prośba o owoc modlitwy
Prośmy o zrozumienie słów Jezusa kierowanych w tej kontemplacji do mnie.
1. Pokój wam
Te słowa w różnych odmianach powtarzają się w Ewangeliach, a zwłaszcza po Zmartwychwstaniu, jak refren. Jakby bardzo Panu Jezusowi zależało na tym, by był w nas rzeczywiście Jego pokój.
Do uczniów w Wieczerniku docierały już jakieś wieści o żyjącym Jezusie. Mówiły o tym niewiasty, byli przy grobie Piotr i Jan, a także opowiedzieli już o swoim doświadczeniu w drodze uczniowie z Emaus. Ci jednak, którzy nie doświadczyli Jezusa osobiście ciągle byli przerażeni, niespokojni, nic z tego nie rozumieli, choć pewnie błyskały im jakieś iskierki nadziei. Więcej jednak było w nich różnych wątpliwości, zmieszania i podejrzeń.
I oto w takiej sytuacji zjawia się Pan Jezus. Gdy człowiek jest za bardzo przejęty swoim lękiem, gdy jego serce jest zbyt zatrwożone, wtedy nawet gdy Bóg do niego przychodzi, człowiek nie jest w stanie Go rozpoznać. Zatrwożonym i wylękłym zdawało się, że widzą ducha. Ale Bóg i do tego się dostosowuje; uspokaja, tłumaczy, pokazuje rany. Zniża się do ich lęku, wątpliwości, podejrzeń, małej wiary.
Ta scena jest dla nas wszystkich bardzo pocieszająca. Bóg przemawia do mnie przez różnych ludzi, różne zdarzenia, zachęca do wiary, ufnego spojrzenia w przyszłość. Ale gdy to nie wystarcza - przychodzi osobiście - jak w Wieczerniku do uczniów, daje się poznać, odczuć, przynosi swój pokój. Gdy pocieszy, wytłumaczy, zachęci, od razu wszystko wygląda inaczej. Czy znajdujemy podobne doświadczenia w naszym życiu? Jak reagujemy, jaka jest nasza wiara?
2. Pouczenia
Gdy wszystko wróciło do normy, minął strach, beznadzieja i pojawiła się ufność - Pan Jezus „wziął się" za pouczenia. Przypomina to, co już kiedyś mówił, pokazuje znaczenie i sens tamtych słów i zapowiedzi. Oświecił ich umysły, aby rozumieli Pisma. W kilku zdaniach ukazuje jaki był plan Boży, co Bóg uczynił, w jakim celu i co chciałby dalej osiągnąć. W imię Jego głoszone będzie nawrócenie i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom, począwszy od Jerozolimy. Wy jesteście świadkami tego.
My też chyba mamy podobne doświadczenia. Tyle rzeczy słyszymy, tyle rzeczy się dzieje, czytamy Pismo Święte - nie wszystko z tego rozumiemy, nie wszystko do nas dociera. Przychodzą jednak momenty specjalne, momenty kiedy czujemy Boga blisko siebie i wtedy zaczynamy rozumieć więcej. Zaczyna nam się wszystko składać w jedną całość, w jeden plan, w którym odnajdujemy mądrość Bożą. Wtedy jaśniej stają przed nami Boże oczekiwania. Wyraźniej widzimy gdzie nas Bóg prowadzi. Czy staramy się Boży plan w historii, w historii naszego życia, odczytać i lepiej zrozumieć?
3. Obietnica
Bóg wzywając człowieka do jakiejś drogi, nie pozostawia go samego, jego własnym siłom. Oto Ja ześlę na was obietnicę mojego Ojca. Wy zaś pozostańcie w mieście, aż będziecie przyobleczeni mocą z wysoka. Pan Jezus wiedział, jakie zadania przed uczniami stoją, wiedział w jakich warunkach, w jakim świecie przyjdzie im działać. Cóż zdziałaliby ci uczniowie sami z siebie - ci zaspani z Ogrójca, ci przestraszeni z Wieczernika - gdyby moc Chrystusa nie była z nimi.
Jak często przeraża nas przyszłość, to nieznane przed nami, nasze obowiązki i zadania, jakie przed nami stają. Odczuwamy to zwłaszcza w sytuacji strapienia, kiedy nie czujemy Boga blisko, kiedy zdaje się nam, że jesteśmy zdani na siebie, kiedy podobni jesteśmy do uczniów w Wieczerniku. Niech nam wtedy wystarczy obietnica Boża, że o nas pamięta, że przyjdzie czas wzmocnienia i siły, przyjdzie moc z wysoka. Bóg zna nasze siły i zadania jakie nam stawia. On jest naszym pracodawcą i naszym mocodawcą. W naszym życiu, w naszych poczynaniach: na ile liczymy na siły własne, na ile szukamy mocy z wysoka? Czy korzystamy z tej Mocy?
Na zakończenie prośmy, abyśmy poznali oczekiwania Boże względem nas i umieli na nie wielkodusznie odpowiedzieć.
Kontemplacja o Narodzeniu Łk 2, 1-14 (ĆD 264, 110)
Modlitwa przygotowawcza zwyczajna: Prosić Boga, Pana naszego, aby wszystkie moje zamiary, decyzje i czyny były skierowane w sposób czysty do służby i chwały jego Boskiego Majestatu.
Pani nasza i św. Józef, jej oblubieniec, idą z Nazaretu do Betlejem: Poszedł Józef z Galilei do Betlejem, aby okazać poddanie się cesarzowi, z Maryją, poślubioną sobie małżonką brzemienną”.
„Porodziła syna swego pierworodnego i uwinęła go w pieluszki i położyła w żłobie”
„Zjawiło się mnóstwo wojska niebieskiego, które mówiło: Chwała Bogu w niebiosach”
Punkt 1. Widzieć osoby, a mianowicie Panią naszą i Józefa, i służącą, i Dzieciątko Jezus po jego narodzeniu.
Ja zaś sam stanę się służką ubożuchnym i niegodnym, patrząc na nich, kontemplując ich i służąc im w ich potrzebach tak, jakbym tam znalazł się obecny, z całym, jakie tylko jest możliwe, uszanowaniem i ze czcią.
A potem wejść w siebie samego, aby jakiś pożytek duchowny wyciągnąć.
Punkt 2. Patrzeć, zwracać uwagę i kontemplować to, co mówią osoby, a wszedłszy w siebie pożytek z tego jakiś wyciągnąć.
Punkt 3. Patrzeć i rozważać to, co czynią, jak podróżują i trudzą się, aby Pan narodził się w skrajnym ubóstwie, a po tylu trudach, doznawszy głodu i pragnienia, upału i zimna, krzywd i zniewag, umarł wreszcie na krzyżu, a to wszystko dla mnie. Potem wejść w siebie i pożytek jakiś duchowny wyciągnąć.
Rozmowa końcowa (109) : Na końcu przeprowadzić rozmowę, myśląc o tym, co powinienem powiedzieć trzem Osobom Boskim, albo Słowu Odwiecznemu i Wcielonemu, albo Matce jego i Pani naszej. Prosić wedle wewnętrznego odczucia o to, co pomaga więcej do wstępowania w ślady i do większego naśladowania Pana naszego tylko co wcielonego. Odmówić Ojcze nasz.
John Callanan SJ: Poszukiwania duchowe z Tonym de Mello, Wyd. WAM, Kraków 2003, s.224-226.
MEDYTACJA NA ZAKOŃCZENIE DNIA
Bardzo niewielu z nas ma możliwość zakończenia dnia bez pozostawienia na później jakichś niezałatwionych spraw. Nie kończymy każdej rozmowy, nie zauważamy ani nie wyrażamy wszystkich emocji, nie wykonujemy wszystkich zamierzonych czynności ani nie doceniamy odpowiednio ludzi żyjących wokół nas. Zawsze pozostaje jeszcze coś do zrobienia. Gdy poświęcisz temu świadomie i specjalnie czas na zakończenie dnia, uwalniasz tym sposobem swój wypoczynek nocny od niepotrzebnych zmartwień i wyrzutów.
Minutę albo dwie poświęć na uspokojenie się, po czym modlitewnie wróć pamięcią do kończącego się dnia.
Przeglądaj dzień - albo od początku do końca, albo począwszy od bieżącej chwili, przesuwając się w tył aż do momentu przebudzenia się rano. Dotknij wszystkich ważnych obszarów, takich jak sprawy, które cię martwią, lub interesy, które się nie układają. Przywołaj na pamięć także spotkanych dziś ludzi. Czy jakieś spotkanie pozostawiło niemiłe wrażenie? Jeśli tak, poproś o przebaczenie za udział w tym konflikcie. Dziękuj za otrzymane podczas dnia łaski, a kiedy będziesz gotów, zakończ medytację.
Jako rozszerzenie niniejszej medytacji możesz zastosować następujące ćwiczenie: Cofaj się pamięcią przez cały ostatni rok. Pomyśl o wielu aspektach swej egzystencji, które wymknęły się spod kontroli i przerosły cię. Co zajmowało nieproporcjonalnie dużo miejsca na przestrzeni całego roku? Odnajdź owe budzące zastrzeżenia wielkie sprawy. Jeśli odkryjesz pewne momenty, o których myślisz, że powinny zajmować ci mniej czasu, postaraj się zobaczyć, czy istnieją takie sprawy, które zaniedbujesz. W jaki sposób znajdziesz czas na nie w przyszłości?
Także inne ćwiczenie może znaleźć się w tej medytacji. Sięga głębiej i poddaje w wątpliwość mocniej niż pozostałe, dlatego stosuj je ostrożnie. Chodzi o to, że możesz wyobrazić sobie samego siebie pod koniec życia. Może to wydawać się bardzo odległe, choć moment ten zbliża się szybciej, niż większość z nas sądzi. Jeśli posiadasz jakichś starszych przyjaciół lub krewnych, oni to potwierdzą. Spójrz na decyzje, jakie teraz podejmujesz, z perspektywy zbliżającej się śmierci. Jak twe życiowe decyzje wyglądają z tamtego miejsca? Biorąc koniec życia za punkt odniesienia, odkryjesz może, że lepiej widzisz swe obecne decyzje.
Taka prosta praktyka przeglądania minionego dnia może znacznie poprawić niejedną sprawę. Wielu ludzi robi to spontanicznie i nie uważa tego nawet za medytację. Inni stosowali tę praktykę w szkole. Jednakże zakończenie szkoły, nowa praca, nowe znajomości, nowe dziecko lub inne wydarzenia życiowe mogą ją przerwać. Po latach odczuwają, że czegoś w ich życiu brakuje. Jeśli mają szczęście, odkryją, że nie poświęcają sobie odpowiednio dużo czasu na przepracowanie w ciszy wszystkiego, co w ich wnętrzu się dzieje.
Mt 6
Jezus widząc tłumy ludzi, litował się nad nimi, bo byli znękani i porzuceni, jak owce nie mające pasterza. Wtedy rzekł do swych uczniów: Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało. Proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo.
R o z w a ż a n i e
Jak trudno Murzynom przebić się do wiary w Chrystusa poprzez chrześcijan, którzy napadli ich nadmorskie wsie, porywali przodków i wywozili do Ameryki w potwornych warunkach, gdzie zmuszali ich do nadludzkich prac. Poprzez chrześcijan, którzy eksploatowali ich ciemnotę w ciągu tylu wieków.
Jak trudno było Rzymianom i Grekom przebić się do wiary w Chrystusa poprzez niezdarne opowiadania prymitywnych Żydów, którzy głosili się świadkami Zbawiciela.
Jak trudno nam przebić się do wiary w Chrystusa przez obleśnych bigotów i dewotki; zwyczajną złość i głupotę tych, którzy mienią się Jego wyznawcami.
Jak dużo trzeba tu tęsknoty za prawdą, dobrej woli- Łaski.
Mt.7
Nie każdy, który mi mówi: Panie, Panie, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten co spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie.
I gdybyś był inny, toś źle zrozumiał, toś ty nie z tej szkoły toś ty nie chrześcijanin.
Mt 6
Jezus widząc tłumy ludzi, litował się nad nimi, bo byli znękani i porzuceni, jak owce nie mające pasterza. Wtedy rzekł do swych uczniów: Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało. Proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo.
R o z w a ż a n i e
Jak trudno Murzynom przebić się do wiary w Chrystusa poprzez chrześcijan, którzy napadli ich nadmorskie wsie, porywali przodków i wywozili do Ameryki w potwornych warunkach, gdzie zmuszali ich do nadludzkich prac. Poprzez chrześcijan, którzy eksploatowali ich ciemnotę w ciągu tylu wieków.
Jak trudno było Rzymianom i Grekom przebić się do wiary w Chrystusa poprzez niezdarne opowiadania prymitywnych Żydów, którzy głosili się świadkami Zbawiciela.
Jak trudno nam przebić się do wiary w Chrystusa przez obleśnych bigotów i dewotki; zwyczajną złość i głupotę tych, którzy mienią się Jego wyznawcami.
Jak dużo trzeba tu tęsknoty za prawdą, dobrej woli- Łaski.
Mt.7
Nie każdy, który mi mówi: Panie, Panie, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten co spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie.
I gdybyś był inny, toś źle zrozumiał, toś ty nie z tej szkoły toś ty nie chrześcijanin.
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną (Ps 23, 4)
Powracam jeszcze raz do Adama i Ewy. Przyglądam się ich pierwszej reakcji na popełnione przez nich zło. Tą reakcją jest lęk: ukrycie się przed Tobą Boże, ze strachu przed karą, przed Twoją reakcją, a może także z powodu lęku przed złem, które odkrywają w samych sobie. Tak, to ważna prawda: boję się zła, które jest we mnie. Boję się nie tylko zła, które mogą mi uczynić inni, które może mi się przydarzyć z powodu niedoskonałości tego świata, ale także z powodu mojej niedoskonałości, którą w sobie noszę. Moją ciemną doliną są te wszystkie sytuacje, gdy dotykają mnie konsekwencje złych wyborów, myśli, decyzji i czynów dokonanych czy to przez innych, czy to przeze mnie samego. Czyż największym moim lękiem nie jest lęk przed samym sobą? Przed swoją własną niedoskonałością, własną nieodpowiedzialnością i moim własnym błądzeniem? Może najbardziej lękam się siebie samego? A jeśli tak jest to muszę się lękać także Ciebie, który odważyłeś się mnie takim niedoskonałym stworzyć. Dlaczego to uczyniłeś, Panie Boże? Dlaczego tak bardzo zaryzykowałeś? Dlaczego dopuszczasz te sytuacje, w których mogę skrzywdzić nie tylko siebie samego ale i także innych? Przecież wiesz, że często tego nie chcę, a jednak tak, jak św. Paweł czynię to, czego nie chcę. Ty jednak nie odwracasz się ode mnie. Pokazujesz mi, że sama wiedza, której pragnęli Ewa i Adam, wiedza pochodząca z drzewa poznania dobra i zła nie wystarcza. Zły duch wie, że istniejesz, wie, że jesteś dobry. Wie też, że on sam jest zły. A jednak ta wiedza jeszcze bardziej ugruntowuje go w jego buncie przeciw Tobie i mnie. Sama wiedza nie wystarcza. Wiedza o tym, co dobre a co złe może wywołać lęk, tak jak wywołała go w Adamie i Ewie. Potrzeba jeszcze łaski. I przynosisz mi tę łaskę przez swego Syna Jezusa Chrystusa. On ukazuje mi pełnię Twej dobroci dając mi łaskę przyjęcia Cię jako mego najlepszego i najbardziej wyrozumiałego Ojca. To nie wszystko. Uczy mnie ponadto kochać mnie takiego jakim jestem.
W tej perspektywie odkrywam korzenie swego lęku. Mój lęk bierze się z przypatrywania się temu, co złe czy to we mnie, czy w innych, czy też w otaczającej mnie rzeczywistości. Kiedy mój wzrok dostrzega zupełnie poprawnie zło, wtedy ogarnia mnie lęk. A myśli, które się we mnie kłębią są niezwykle logiczne i poprawne. Jedynie serce podpowiada mi, że nie chce takiego spojrzenia, że to nie cała prawda. I wtedy wiem, że mogę otworzyć się na łaskę pokoju, Twojego pokoju. Mogę uwierzyć w dobro, które we mnie składasz. Mogę uwierzyć w miłość, którą do mnie czujesz niezależnie od tego czy grzeszę czy robię coś dobrego. Bo ona jest większa od mojego zła. Pokój, który mi ofiarujesz to spojrzenie w głąb Twego miłującego, miłosiernego i przebaczającego serca. Napełnionego zelżywością, które się nie gniewa, nie pamięta złego, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję...
Patrzę w głąb Twego serca, przyglądam się temu, jak potrafisz i chcesz mnie kochać takim, jakim jestem i odczuwam pokój i radość. Nic więcej nie potrzebuję. I widzę jak z ciemnej doliny wyprowadzasz mnie na zielone łąki Twego pokoju.
Panie, proszę usuń mój lęk, niepewność i strach. Pokaż mi, że nie jest najważniejsza moja ocena siebie. Dobrze wiesz, że jestem trochę dobry i trochę zły. Proszę przyjmij mnie właśnie takim. Pozwól, żebym nie musiał już się troszczyć o swoją dobroć, o wymazywanie swoich grzechów i błędów. Po prostu proszę, byś uwolnił mnie ode mnie samego. Możesz to uczynić, bo przecież to właśnie Twoja miłość mnie stworzyła i tylko ona może mnie ocalić, nawet przede mną samym. Panie Boże, proszę Ty sam bądź moim pokojem.
O. D. Michalski SJ
Ks. Kazimierz Kucharski SJ
Chodźcie za Mną, Rekolekcje oparte na „Ćwiczeniach duchownych” św. Ignacego Loyoli
Wydawnictwo WAM, Kraków 2006, s. 47-51
O Bożym Narodzeniu
„I urodziła swojego pierworodnego syna, zawinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie, ponieważ zabrakło dla nich miejsca w zajeździe" (Łk 2, 7).
„Prosić o to, czego chcę. Tutaj będzie to prośba o wewnętrzne poznanie Pana, który dla mnie stał się człowiekiem, abym Go bardziej kochał i naśladował"/1.
Dla biednych, ubogich i zmęczonych podróżą, Maryi i jej Syna, nie znalazło się miejsca, czytamy w Ewangelii. W tej tak trudnej chwili pojawi się jednak jasny promień. To dla nich znak z nieba przywiódł pasterzy, którzy pierwsi oddali hołd Jezusowi. To wszystko stało się, aby się spełniło życzenie Boże, by wypełniły się proroctwa. To z woli Boga został zarządzony spis ludności, by Maryja mogła porodzić Dziecię w Betlejem. Fakt, że Bóg jest Panem historii, jest ważny dla nas. Zobaczyć we wszystkim Boży zamysł, to przyjąć dziejące się wydarzenia - choćby bardzo bolesne, jako Jego wolę.
Bóg nie tylko stał się człowiekiem, i to ubogim człowiekiem, w ubogiej rodzinie i w biednym kraju. Taką drogę wybrał dla siebie. Już na początku nie ma dla Niego miejsca. Rodzi się poza miastem, tak jak potem umrze poza murami Jerozolimy. „Na świecie było Słowo i świat przez Nie powstał, ale świat Go nie poznał. Przyszło do swoich, lecz swoi Go nie przyjęli" (J l, 10-11). Świat, czyli ludzie Go nie poznali. Ubóstwo to będzie towarzyszyć Jezusowemu ziemskiemu życiu. Potem zaleci je swoim uczniom, bo taki styl życia wybrał dla swoich, jako drogę wyzwolenia z ludzkich ograniczeń. Nie uczynił tego z kaprysu czy dla przykładu. Chciał nam tym wskazać, że jest to droga do autentycznej wolności.
Z doświadczenia dobrze wiemy, że bogactwo, wyniosłość, pogarda dla innych, przywileje niszczą ludzkie społeczności. Tak jak bogactwo niszczy wspólnoty. Ubóstwo z wyboru jest drogą do wolności duchowej. Bogactwo jest jak mgła, która spłyca człowieka, ma zdolność zasłaniania ludzi, dobra i piękna. Poprzez mgłę materialnych wartości niewiele widzimy. Spróbuj spojrzeć na przebijające się słońce, aby zobaczyć kierunek drogi, zobaczyć przede wszystkim światłość świata, Jezusa.
Bogactwo może być darem Bożym, jeżeli nie zamyka nas na świat, nie staje się bożkiem, jeżeli jest jedynie środkiem. Jezus Chrystus od Nazaretu i Betlejem otwiera nam drogę i oczy na prawdziwe potrzeby człowieka i na zbawienie ludzi. Dziwne zdanie zapisze św. Paweł w 2 Liście do Koryntian: „Znacie przecież łaskę naszego Pana Jezusa Chrystusa: dla was stał się ubogim, będąc bogaty, abyście się ubogacili Jego ubóstwem" (2 Kor 8,9). Ubóstwo jest kształtem miłości. Co to znaczy, że Jezus przyszedł nas swoim ubóstwem ubogacić? To znaczy otworzyć nam oczy na wartości życia wiecznego, pokazać prawdziwe bogactwo, aby otworzyć nam oczy na potrzeby ubogich, naszych bliźnich.
Szukamy prawdziwie Pana Boga, jeżeli nas ono zwróci do ludzi potrzebujących, ubogich. Pójdziemy w ich stronę, jeżeli w nich zobaczymy twarz Boga, Jego zniekształcony obraz. Bóg chce przez nas pomóc tym zagubionym w biedzie na nowo odzyskać obraz Boży. Może to będzie człowiek duchowo poraniony, nie wychowany i zaniedbany, podaj mu rękę i okaż serce. Dobroć to jest jedyne lekarstwo na wszystkie udręki tych ludzi. Często nie będzie to droga łatwa, może natrafimy na gorycz i ścianę zdawałoby się nie do pokonania. Ale Bóg może wszystko, bo ten człowiek jest również Jego dzieckiem, stworzonym na obraz i Boże podobieństwo, to nasz brat i siostra. W tym zmaganiu się ludzkie siły nie wystarczą. Do tego potrzeba modlitwy, potrzeba Bożego światła, by zrozumieć, że ci biedni, to nieraz grzechy naszych zaniedbań i naszego egoizmu.
Miłość ubóstwa, to miłość Chrystusa ubogiego. Po tym rysie rozpoznaje się czasy mesjańskie i uczniów Jezusa. Ubodzy, tzn. ludzie, którzy całą ufność pokładają w Bogu. Jezus głosił Ewangelię ubogim. Ubodzy w duchu po raz pierwszy pada w kazaniu na Górze. Błogosławiąc ubogich w duchu Jezus wybrał radykalne lekarstwo na ludzką zachłanność, chciwość i egoizm - fałszywe ideały i iluzje.
Ziemskie bogactwo ma coś z trucizny dla ducha. Ze wszystkich stron wciska się ono w nasze życie jako wartość. Idzie do nas przez środki przekazu, ludzkie zachowania i ludzkie postawy. Dotyczy to wszystkich ludzi Kościoła.
A jednak droga ubóstwa jest niczym magnes, który przyciąga opiłki żelaza. To biedaczyna z Asyżu, to Matka Teresa z Kalkuty i każdy święty. To droga powołanych. Wielkie dzieła zawsze rozpoczynali ludzie często bez grosza przy duszy, licząc na Opatrzność Bożą. I nie zawodzili się. W ten sposób doszliśmy do tajemnicy Bożego Narodzenia.
Popatrzmy na postacie Świętej Rodziny. Swoją miłość do Boga i do ludzi wyrażają sobą. Chrystus dla nas stał się człowiekiem. Przy chodzi jako ubogi, od początku idzie drogą krzyża, drogą posłuszeństwa Ojcu, ale nad całym Jego życiem unosi się miłość do Ojca i do człowieka. Popatrzmy na Matkę Jezusa. Żyli z pracy rąk, choć Józef był z królewskiego rodu Dawida. Bez protestu i bez wymówek podporządkowali się decyzji władz. Zmuszeni dekretem cesarza Augusta, wędrują około 130 kilometrów, Maryja w stanie błogosławionym. Idą, aby spełniło się proroctwo, że Jej Syn narodzi się w Betlejem. Jak cudownie jest patrzeć i dostrzec w tym Boży zamysł.
Trudna wędrówka z Nazaretu do Betlejem, to przykład trudu odkrywania Pana Boga w kłopotach, w cierpieniu, w zmaganiach. Na tej drodze najłatwiej znaleźć Pana Boga.
„W tej okolicy koczowali pasterze i trzymali nocne straże nad swoim stadem. Nagle ukazał się im anioł Pana i chwała Pana zajaśniała wokół nich. Ogarnął ich wielki strach, lecz anioł powiedział do nich: Nie bójcie się! Oto przynoszę wam dobrą nowinę, radość wielką dla całego ludu. Dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, który jest Chrystusem, Panem. A oto znak dla was: Znajdziecie Niemowlę zawinięte w pieluszki i położone w żłobie" (Łk 2, 8-12).
Wszyscy oczekiwali, że Mesjasz przyjdzie z mocą. Jezus zapytany kiedyś o Królestwo Boże, czyli o Mesjasza, odpowiedział, „Królestwo Boga nie przyjdzie dostrzegalnie. Nie powiedzą: Oto jest tutaj; lub: Oto jest tam, ponieważ Królestwo Boga jest pośród was" (Łk 17,20-21).
Przyjdzie pośrodku nocy, w ciszy, pod osłoną znaków, jako niemowlę leżące w żłobie. Ten żłób i dziecko to symbole bezradności. Jezus złożony w żłobie w symbolu znikomości materii. Kamień - grota jest związany ze Zbawicielem. „On jest kamieniem, odrzuconym przez was budujących, Tym, który stał się kamieniem węgielnym" (Dz 4, 11). Rodzi się w zagłębieniu skały na pustkowiu. Z grot pustkowia przychodzili do ludzi prorocy. Rodzi się ubogi, wybiera ubogich, zwraca się do Maryi, Józefa i pasterzy. Przychodzi w znakach bezradności. Jest to wezwanie do pomocy, bo wszyscy pragniemy innego, nowego, dobrego świata. Chrystus nam powie: „Królestwo Boże pośród was jest".
Pasterze poszli z pośpiechem, znaleźli Józefa, Maryję i niemowlę leżące w żłobie. Uwierzyli, znaleźli, a potem dzielili się tym, co im zostało objawione. Inni się tylko dziwili, a Maryja i pasterze medytują. „Gdy Je zobaczyli, opowiedzieli, co im zostało objawione o tym Dziecku. Wszyscy, którzy słuchali, dziwili się temu, co opowiadali im pasterze. A Maria zachowywała wszystkie te słowa i rozważała je w swoim sercu. Pasterze natomiast wrócili, wielbiąc i wysławiając Boga za wszystko, co usłyszeli i zobaczyli, jak zostało im powiedziane" (Łk 2, 17-20).
To, co pasterze widzieli i przeżywali, jest kontemplacją. Boga wielbili za wszystko. To sens kontemplacji, sens chrześcijańskiej modlitwy: spotykać Boga we wszystkim, wielbić Jego obecność w wydarzeniach. Celem kontemplacji nie jest dokonywanie przeglądu życia Jezusa. Celem jest pogłębienie osobistego kontaktu z Panem. Modlitwa powinna się przemieniać w spokojną i stałą świadomość pełnej miłości obecności Boga w naszym życiu, aby wiedzieć, czego On od nas oczekuje. Modlitwa powinna nas zmieniać, przemiana to sens kontemplacji. Modlitwa jest dobra, jeżeli nas zmienia, prowadzi do drugiego człowieka, do służby. Trzeba z uwagą patrzeć na owoce modlitwy.
„Patrzeć, zwracać uwagę, i kontemplować, co te osoby mówią, a oddając się refleksji odnieść jakąś korzyść"/2
Przypisy:
1 Św. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowne, Kraków 1996, nr 104.
2 Tamże, nr 115.
Rozważanie (Mt 16, 24-25)
Pójść za Jezusem
„Wtedy Jezus rzekł do swoich uczniów: <Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie straci je, a kto straci swe życie z mego powodu znajdzie je>”
Pójść za Jezusem jak szły za Nim tłumy.
Iść za Nim w tłumie jest łatwo, bo tłum to masa bezkształtna, bezrozumna <rzecz>.
Iść za Nim bez względu na wszystko - tak jak uczynili to Jego uczniowie...
Jezus przemawiał do tłumu, ale Jego słowa docierały do człowieka jako jednostki.
Kto nie potrafił Jego słuchać - nie potrafił iść za Nim, jak bogaty młodzieniec.
Nie potrafił się wyrzec swego świata i słuchać Go.
To jest kwestia wyboru.
Słowa Jezusa, Jego nauczanie, jest drogą niełatwą, pełną trudu, znoju, ale prostą.
Nie ma na niej ostrych zakrętów, wzniesień, niebezpiecznych wiraży.
Jest drogą, która kończy się bezpieczną przystanią.
Wybieramy nasze ścieżki życia i nie zawsze są one jak droga Jezusa.
Czasem zbliżają się do niej, biegną obok niej, czasem przecinają,
ale często bardzo daleko odchodzą...
Spróbujmy teraz porozmawiać z Jezusem.
Zobaczyć – czy wybory w moim życiu były według Jego nauki?
Który z moich wyborów według mnie był najlepszy, a który najgorszy?
Czy jest we mnie odwaga podjęcia drogi, którą Bóg mi powierza?
Pytanie o nasze wybory leży w przyszłości,
a odpowiedź na nasze wybory jest w przeszłości...
Halinka i Benek Borko
(grupa „Arka”)
-- NASZ CHLEB POWSZEDNI – ks. M. Maliński
1. A PRAWDA NAS WYSWOBODZI.
Dotąd twoja prawda nie jest twoją prawdą, dopóki jej nie wypowiesz:
dopóki jej nie usłyszysz, dopóki się nie skonfrontujesz z ludźmi.
Dowiedz się, co masz w rękach – skarby czy trociny. A mówiąc słuchaj – słuchaj siebie i słuchaj ludzi. Patrz uważnie w ich twarze – nie, nie zawsze po to, żeby ci przytakiwali. Czasem właśnie ich zaprzeczenie potwierdzi twoje racje. Ale pokaż, nie skrywaj, bo się może okazać, że to, czym tyle lat żyłeś, to są tylko trociny; bo się może okazać, żeś ty skrywał skarby i leżały w tobie tyle lat nawet w części nie wykorzystane. Wynieś to, co masz, przed sobą, na rękach. Mów, pytaj, szukaj. Bo prawda to nie jest rzecz dana, rzecz którą posiadasz. To jest coś, o czym musisz się sam przekonać, sam odkryć. A jest ona istotna dla ciebie. Bo według prawdy się żyje.
Oburza cię nieuczciwość, to nie rozkładaj rąk, ale rąbnij pięścią w stół
i zaprotestuj; nie zgadzasz się z tym, co mówią, to nie rób ulizanej
miny, ale powiedz, co o tym myślisz; widzisz brak szczerości, to nie
uśmiechaj się ironicznie, ale wygarnij prosto w oczy komu należy:
koledze, kierownikowi, biskupowi. Przypuszczasz, że nie będą zachwyceni
i spotkają cię z tego powodu jakieś przykrości? Chyba się nie mylisz.
Nie zrobisz tego? Wolno ci. Tylko nazwij taką postawę po imieniu i
powiedz sobie, że to jest tchórzostwo, a nie doszukuj się w tym miłości
chrześcijańskiej.
Miłujesz bowiem wszystkie stworzenia, niczym się nie brzydzisz, co uczyniłeś, bo gdybyś miał coś w nienawiści, nie byłbyś tego uczynił. Jakżeby coś trwać mogło, gdybyś Ty tego nie chciał? Jak by się zachowało, czego byś nie wezwał? Oszczędzasz wszystko, bo to wszystko Twoje, Panie, miłośniku życia! (Mdr 11, 24-26)
Kolejny raz zaskakujesz mnie, Panie, swoją bezgraniczną miłością. Przyglądam się Tobie, Twojej dobroci. Uświadamiam ją sobie w odniesieniu właśnie do mnie, do mojego grzechu, mojej słabości, mojego błądzenia po omacku. Ilekroć bowiem chcę coś zrobić samemu, bez Ciebie, tylekroć upadam, oddalam się od Ciebie, nie osiągam celu swojego działania. Zamiast być lepiej jest gorzej. Zamiast być bliżej Ciebie, oddalam się. Ty jednak nie tak patrzysz na mnie. Nie ma w Tobie cienia potępienia, oskarżenia, złości czy gniewu. Jak trudno mi w to uwierzyć. Dziś na modlitwie zrozumiałem i poczułem, że ilekroć mi przebaczasz zawsze czynisz to w miłości, ale nie w jakiejś miłości abstrakcyjnej, sędziowskiej – wyrok uchylony. Nie! Czynisz to odwołując się do swojej pierwotnej miłości. Nie mógłbyś mi przebaczyć bez miłości! Ale co to znaczy? To znaczy, że wybaczając mi stwarzasz mnie na nowo. Tak! Właśnie tak! Stwarzasz mnie na nowo, jeszcze raz staję się całkowicie Twój, tak jak to miało miejsce przed założeniem świata, gdy Twoja miłość zrodziła mnie do istnienia, gdy zaistniałem w Twoim sercu, gdy zrodziłeś mnie dla siebie.
Patrzę na syna marnotrawnego. Uratowała go wiara w Twoją dobroć. Uważał, że skoro jesteś dobry dla swoich sług, to pewnie nie okażesz się zły dla niego samego. Dlatego powrócił. Kiedy przyglądam się mu spoczywającemu w Twoich ramionach, całkowicie skruszonemu, wtedy widzę jak Twoja miłość go podnosi, jak stwarzasz go na nowo. Na nowo czynisz go w pełni swoim dziedzicem, swoim umiłowanym synem i znów całkowicie mu ufasz.
Jak można ufać komuś, kto zgrzeszył, kto wzgardził wcześniej Tobą? Przebaczenie. To jedyna odpowiedź. Tu nie chodzi o byle jakie przebaczenie, nie chodzi o przebaczenie po ludzku. To jest Twoje, Boskie przebaczenie. Ty nie patrzysz na to, co było wcześniej. Tak pięknie ujął to św. Paweł: Miłość nie pamięta złego, nie unosi się gniewem. Oto cały Ty! Przebaczasz mi czyli nie baczysz na to, co było wcześniej. Nie masz na mnie żadnej teczki. Nie przechowujesz żadnych złych zapisów o mnie, żadnych świadectw mojego odchodzenia od Ciebie. Po prostu przebaczasz, nie patrzysz na to, co było wcześniej. Odwracasz wzrok od mego zła. Widzisz mnie na nowo, stworzonego ponownie w miłości i do miłości. Masz upodobanie we mnie i uczysz mnie ufać Twojej dobroci.
Panie Boże, dziękuję Ci za Twoją niezmierzoną dobroć i miłosierdzie. Chcę całą swoją ufność złożyć w Twojej dobroci i uwierzyć, że ona mnie ocala, że mnie nie osądza, tak, jak ja często osądzam i skazuję samego siebie. Wiem, że ranię tym siebie i Ciebie, bo próbuję to robić po swojemu. Daj mi proszę jedynie odwagę bym umiał przyjąć Twoją miłość i łaskę, bym umiał w pełni uwierzyć, że jestem Twoim ukochanym dzieckiem, Twoim umiłowanym synem, Twoją
umiłowaną córką.
O.D. Michalski SJ
Benek Borko
Rozważanie J 8, 1-10 „Kobieta cudzołożna”
Na początku jest myśl. Na początku naszego działania zawsze jest myśl: czy to nasze działanie będzie zgodne z tym czego oczekuje od nas Bóg? Czy będzie przeczyć temu?
Grzechu według mnie nie można stopniować. Bo nasze drobne zaniedbanie, albo niewinna ploteczka może, jak drobna śnieżka na zboczu, sprowadzić lawinę.
Trudne, wręcz niemożliwe, jest opanowanie swoich myśli. Dlatego wszystkie słowa, przykazania, modlitwy mogą zbliżyć nas do poddania się woli Stwórcy. Bo Jego myśli są myślami tylko prawdy, czystości, miłości. Są pozbawione pierwiastka zła. I gdy poddamy się im w dobrowolną niewolę, On nie kieruje nas w stronę grzechu, umysł zapanuje nad ciałem.
Czy potrafię się wyciszyć i jednocześnie skoncentrować, i trwać w tym jakiś czas?
Czy mogę kontrolować swoje myśli, np. koncentrując się na jednym słowie?
Wyobraźmy sobie swój grzech i spróbujmy prześledzić wszystkie drogi, które do niego doprowadziły, i wszystkie skutki, które mój grzech spowodował, lub mógł spowodować.
Dziękując za Jezusa Chrystusa, prośmy, aby wyrwał nas z tej grzeszności.
Podzielmy się ze wspólnotą poruszeniami z tego rozważania.
W cierpieniu i chwale, Ćwiczenia Duchowe w życiu codziennym, tydzień trzeci i czwarty. Wyd. WAM, Kraków 2001, s. 65-67.
Norbert Kotyła SJ
SZYMON CYRENEJCZYK
Gdy Go wyprowadzili, zatrzymali niejakiego Szymona z Cyreny, który wracał z pola, i włożyli na niego krzyż, aby go niósł za Jezusem (Łk 23, 26).
Obraz dla obecnej modlitwy: Wyobraźmy sobie scenę, w której obcy człowiek, Szymon z Cyreny, a nie jeden z Apostołów, zmuszony jest do niesienia krzyża Jezusa.
Prośba o owoc modlitwy: Prośmy o łaskę dobrowolnego wyboru Jezusa jako Pana i Mistrza naszego życia.
Jak połączymy sobie tę postać i następne z dotychczasowym sposobem rozważania Męki Pańskiej? Dotąd widzieliśmy i przyglądaliśmy się uczniom Pana Jezusa: Piotrowi, Judaszowi, uczniom w Ogrójcu, a teraz Szymonowi z Cyreny. Szymon Cyrenejczyk jest towarzyszem Jezusa. Nie jest uczniem, lecz towarzyszy Jezusowi, jest przy Jego boku. Tradycja chrześcijańska uznaje, że Szymon się nawrócił, a jego synowie Rufus i Aleksander są znani chrześcijanom w Kościele Rzymskim.
1. Postać Szymona z Cyreny
Co wiemy o Szymonie Cyrenejczyku? Jezus był bardzo słaby, dlatego żołnierze zdjęli z Niego krzyż i włożyli Szymonowi na barki aby go niósł za Jezusem. To zdanie zapamiętajmy: aby go niósł za Jezusem. Co Łukasz chce przez to powiedzieć? Na pewno relacjonuje. Tak się rzeczywiście zdarzyło. Jezus był słaby. Szymon wracał do miasta z pola i przejął krzyż Jezusa. Jezus szedł bez obciążenia trochę z przodu, a Szymon, ponieważ krzyż był ciężki - szedł za Jezusem. To jest relacja faktu, ale nie tylko. Tutaj Łukasz wskazuje na coś innego. Właśnie on pisze o Jezusie, który napominał uczniów: Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje (Łk 9, 23). Pisząc o tym wydarzeniu, Łukasz myśli także o naśladowaniu Jezusa. Dlatego tutaj, w obrazie Szymona z Cyreny, Łukasz wskazuje chrześcijanom na ucznia, który idzie za Jezusem, dźwigając swój codzienny krzyż. Tak trzeba patrzeć na to proste zdanie: I włożyli na niego krzyż, aby niósł go za Jezusem.
2. Ból Jezusa na Drodze Krzyżowej
W naszej kontemplacji zatrzymajmy się na bólu Jezusa. Są jak gdyby dwa rodzaje bólów: pierwszy ból, to ból fizyczny Jezusa. Droga krzyżowa była bardzo trudną drogą. Tym bardziej, że Jezus był wcześniej biczowany, torturowany - teraz jest więc wyczerpany. Gdyby Jezus nie był słaby - żołnierze nie ściągnęliby krzyża z Jego ramion. Jezus jest tak słaby, że boją się, aby nie umarł przed ukrzyżowaniem.
Ale szczególnie zatrzymamy się przy bólu psychicznym Jezusa, który pochodzi stąd, że musi On oddać Swój krzyż do niesienia komuś obcemu, że musi oddać krzyż komuś, kto nie należał do grona Jego uczniów. To jest wielkie źródło bólu Jezusa. Dlaczego? Jezus czuje się bardzo samotny. Właśnie w tym momencie, kiedy jest słaby, ściągają Mu krzyż i szukają, komu by go dać. Nie ma żadnego z uczniów Jezusa, bo gdyby byli uczniowie, chociażby tylko Piotr, to by na pewno żołnierze włożyli krzyż na jego ramiona. Nie ma przy Jezusie uczniów, którzy by Mu pomogli. Żeby sobie ten ból uświadomić, przypomnijmy, że uczniowie zawsze byli przy Jezusie w chwilach radosnych, w chwilach triumfu. Byli przy Jezusie, korzystali z tego, ale w nieszczęściu zostawili Go samego. W nieszczęściu okazało się, że Jezus nie może liczyć na przyjaciół, i dlatego musi przyjąć pomoc kogoś obcego. To jest ogromny ból, na który może nie zwracamy uwagi patrząc na tę scenę Jezusa i Szymona Cyrenejczyka. Ten ból jest o wiele głębszy i bardziej dokuczliwy niż ból fizyczny. Ból opuszczenia Jezusa w nieszczęściu. Nie ma przy Jezusie Szymona Piotra, ale jest Szymon z Cyreny - obcy. W tym miejscu warto się zatrzymać dłużej.
3. Ból Jezusa dzisiaj
Zwróćmy uwagę na ból Jezusa dzisiaj. Jest bardzo ciekawe źródło bólu Jezusa dzisiaj, bardzo ciekawa przyczyna. Nie ulega wątpliwości, że Pan Jezus ma dzisiaj w Kościele, także w Kościele polskim, wielu uczniów, przyjaciół, towarzyszy. Źródło dzisiejszego bólu Jezusa leży w tym, że ci przyjaciele, ci towarzysze, ci uczniowie pozwalają na to, aby ludzie obcy nieśli krzyż Jezusa. Kim są ci ludzie obcy? Są to ci, którzy nie należą do kręgu uczniów Jezusa, bo albo nie są chrześcijanami, a jeżeli są nimi, nie są praktykującymi w Kościele. W każdym bądź razie nie należą do grupy bliskich uczniów Jezusa - są obcy. Boli Go, że Jego prawdziwi przyjaciele pozwalają na to, by obcy dla Jezusa nosili dzisiaj Jego krzyż. Kim są ci obcy? Są to wszyscy ludzie biedni na całym świecie - ci, których los doświadczył krzyżem: chorzy, starcy, ludzie nieszczęśliwi. Są to wierzący i niewierzący, którzy są zmuszeni nosić krzyż Chrystusa - dla kogoś to będzie choroba, bieda, dla kogoś starość, analfabetyzm, itd. To są ludzie, którzy czy chcą, czy nie chcą, jednak muszą przez całe życie nosić swój krzyż, l oni nawet nie wiedzą, że to jest cząstka krzyża Jezusowego. Często buntują się przeciw cierpieniu, biedzie, ale muszą to znosić. Często przeklinają swój los, czy nawet bluźnią przeciw Bogu. Zaś ci wybrani, uczniowie, przyjaciele Jezusa bardzo łatwo uciekają, kiedy przyjdzie im nosić codzienny krzyż Jezusa. Ale gdy jest coś radosnego, chwile tryumfu w Kościele, sukcesu w życiu - to szybko zbierają się w ogromny tłum obok Pana Jezusa. Taki jest ból Jezusa dzisiaj.
Chciejmy w tym rozważaniu dobrze zrozumieć ból Jezusa dzisiaj i stanąć przy Nim żywym w Kościele. Chodzi o to, by stanąć przy Jezusie z własnego, dobrowolnego wyboru. Stańmy przy Jezusie i przedstawmy się.
Powiedzmy Mu: «Nazywam się Szymon Piotr, a nie Szymon Cyrenejczyk. Nazywam się Szymonem z wyboru - Twojego wyboru, potwierdzonego przez mnie - a nie Szymonem zmuszonym».
John Callanan SJ Rekolekcje z Tonym de Mello, Wyd. WAM, Kraków 1997, s. 87-88
Ćwiczenie to oparte jest na Ignacjańskiej medytacji o Trójcy Świętej pochodzącej z jego „Ćwiczeń duchownych” [ĆD 102].
Tajemnica Wcielenia
Etap pierwszy:
Przygotuj się tak jak zwykle do medytacji. Następnie wyobraź sobie, że wszystkie trzy Osoby Boskie zapraszają cię do siebie, ogarniając cię zewsząd swoją miłością. Uświadom sobie, jakie uczucia wzbudza w tobie takie bliskie przebywanie z Bogiem. Pozostań przez chwilę w ciszy, pozwalając, by twoje serce wypełniła tęsknota za Bogiem.
Etap drugi:
Przenieś się teraz w wyobraźni do czasów poprzedzających przyjście Mesjasza. Wyobraź sobie, że trzy Osoby Boskie spoglądają na świat i całą jego biedę – toczą się wojny, epidemie dziesiątkują ludzi. Do ich uszu stale dobiega płacz ubogich, uciskanych i prześladowanych. Czy można zaradzić takiemu złu? W jaki sposób to uczynić?
Bóg Ojciec, Syn i Duch Święty przepełnieni są ogromnym współczuciem dla świata. Zobacz w wyobraźni, jak naradzają się wspólnie, próbując znaleźć najlepszy plan działania.
Etap trzeci:
Patrz dalej: oto Syn Boży ofiarowuje się wypełnić podjętą przez Trójcę Świętą misję, a następnie wszyscy razem wybierają Maryję na Matkę Jezusa.
Etap czwarty:
Wyobraź sobie teraz, że trzy Osoby Boskie patrzą na współczesny świat i widza jego zmagania o pokój, szczęście i sprawiedliwość. Uświadom sobie, że patrzą także na ciebie. Ich Oczy wyrażają miłość i ufność, że możesz uczynić wiele dobra w otaczającym cię świecie. Trójca Przenajświętsza zaprasza cię do współuczestnictwa w misji niesienia ludziom Dobrej Nowiny.
Etap piąty:
Zwróć się teraz ku uczuciom i myślom, jakie zrodziły się w tobie podczas tego ćwiczenia. Porozmawiaj o nich szczerze z Bogiem. Czy pragniesz w jakiś sposób odpowiedzieć na wezwanie Trójcy Świętej i podjąć wraz z Nią misje zbawiania świata? Posłuchaj, co trzy Osoby Boskie mówią o dobru, jakie uczyniłeś w ciągu całego swego życia, a zwłaszcza w ostatnich miesiącach. Pomyśl, ile jeszcze dobra możesz uczynić dla Boga.
Etap szósty:
Zwróć uwagę, jak trzy Osoby Trójcy Świętej przyzywają cię, abyś stał się częścią Ich wspólnoty, a następnie pomódl się o zdolność i zapał do odpowiedzi na Boże wezwanie.
John Callanan SJ Rekolekcje z Tonym de Mello, Wyd. WAM, Kraków 1997, s. 87-88
Ćwiczenie to oparte jest na Ignacjańskiej medytacji o Trójcy Świętej pochodzącej z jego „Ćwiczeń duchownych” [ĆD 102].
Tajemnica Wcielenia
Etap pierwszy:
Przygotuj się tak jak zwykle do medytacji. Następnie wyobraź sobie, że wszystkie trzy Osoby Boskie zapraszają cię do siebie, ogarniając cię zewsząd swoją miłością. Uświadom sobie, jakie uczucia wzbudza w tobie takie bliskie przebywanie z Bogiem. Pozostań przez chwilę w ciszy, pozwalając, by twoje serce wypełniła tęsknota za Bogiem.
Etap drugi:
Przenieś się teraz w wyobraźni do czasów poprzedzających przyjście Mesjasza. Wyobraź sobie, że trzy Osoby Boskie spoglądają na świat i całą jego biedę – toczą się wojny, epidemie dziesiątkują ludzi. Do ich uszu stale dobiega płacz ubogich, uciskanych i prześladowanych. Czy można zaradzić takiemu złu? W jaki sposób to uczynić?
Bóg Ojciec, Syn i Duch Święty przepełnieni są ogromnym współczuciem dla świata. Zobacz w wyobraźni, jak naradzają się wspólnie, próbując znaleźć najlepszy plan działania.
Etap trzeci:
Patrz dalej: oto Syn Boży ofiarowuje się wypełnić podjętą przez Trójcę Świętą misję, a następnie wszyscy razem wybierają Maryję na Matkę Jezusa.
Etap czwarty:
Wyobraź sobie teraz, że trzy Osoby Boskie patrzą na współczesny świat i widza jego zmagania o pokój, szczęście i sprawiedliwość. Uświadom sobie, że patrzą także na ciebie. Ich Oczy wyrażają miłość i ufność, że możesz uczynić wiele dobra w otaczającym cię świecie. Trójca Przenajświętsza zaprasza cię do współuczestnictwa w misji niesienia ludziom Dobrej Nowiny.
Etap piąty:
Zwróć się teraz ku uczuciom i myślom, jakie zrodziły się w tobie podczas tego ćwiczenia. Porozmawiaj o nich szczerze z Bogiem. Czy pragniesz w jakiś sposób odpowiedzieć na wezwanie Trójcy Świętej i podjąć wraz z Nią misje zbawiania świata? Posłuchaj, co trzy Osoby Boskie mówią o dobru, jakie uczyniłeś w ciągu całego swego życia, a zwłaszcza w ostatnich miesiącach. Pomyśl, ile jeszcze dobra możesz uczynić dla Boga.
Etap szósty:
Zwróć uwagę, jak trzy Osoby Trójcy Świętej przyzywają cię, abyś stał się częścią Ich wspólnoty, a następnie pomódl się o zdolność i zapał do odpowiedzi na Boże wezwanie.
Teksty ks. M. Maliński - Nasz chleb powszedni -
1. - Troszczysz się i frasujesz o bardzo wiele -

Coraz bardziej jesteś zalatany, zagoniony, zagadany, zapracowany, zajęty. Coraz bardziej gubisz siebie. Coraz bardziej przestajesz być sobą, a jesteś jednostką popychaną impulsami z zewnątrz, której pozostaje tylko instynkt samoobrony: chaotyczne tłuczenie ramionami, byle się utrzymać na powierzchni.
Czasem łaska, jak mokra gałąź, trzaśnie cię po twarzy, i przerazisz się siebie. Co się ze mną stało, co życie ze mną zrobiło? Czasem łaska, jak mokra gałąź, trzaśnie cię i oprzytomniejesz, aby się ratować. A czasem już nawet ono nie pomoże.
Coś zrobił ze swoim pragnieniem wielkości? Jak przeżyłeś swoje zderzenie się z innymi ludźmi?
Czy skwitowałeś je stwierdzeniem, że wszyscy są głupi, czy też przeciwnie gdy ci udowadniali,
że to ty jesteś słaby, poszedłeś w kolekcjonowanie pieniędzy, tytułów, stanowisk, urządzanie
mieszkania, w zasiedziałość.
A prawda jest taka że każdy jest stworzony przez Boga jako ktoś niepowtarzalny, jedyny, któremu nikt inny zagrozić nie może.
A prawda jest taka, że wszyscy jesteśmy dziećmi jednego Ojca i tylko wrastając w środowisko,
otwierając się na nie, potrafimy w pełni rozwijać swoją indywidualność.
Medytacje
Teksty ks. M. Malińskiego - Nasz Chleb Powszedni
1. Trzcina chwiejąca się od wiatru
My, wychowani pod stołem. Ustawiali nas pod sznurek, bili po łapach, wsadzali do kąta, klepali po główkach, dawali cukierk, przycinali nam czuby, żeby ich wichry nie czesały. Wciąż musieliśmy uważać na siebie, żeby się nie spocić, żeby nie zmarznąć, żeby nam nic nie zaszkodziło. Nauczyliśmy się nie wkładać palców między drzwi, nie narażać się, nie ryzykować. I już się cieszymy, że jesteśmy roztropni, opanowani, zimni, nie wyrywający się do przodu.
Jak tu teraz pragnąć wody życia, jak wychodzić w ciemną noc, by szukać prawdy, brać gołymi rękami żagwie z ogniska, pracować do siódmego potu, jak tu teraz zastawić się aż do krwi.
2. Jeść nie obmytymi rękami człowieka nie plami.
Nie staraj się zbytnio o to, abyś był człowiekiem dobrze ułożonym. Gdy uchybisz w tym względzie, nie rób sobie zbytnich wyrzutów. Bo może się w tobie wytworzyć przekonanie, że na tym polega istota twojego życia. A przecież chodzi o twoją wewnętrzną uczciwość, o czystość twoich intencji, o twoją bezinteresowność.
Nie staraj się zbytnio o to, abyś był człowiekiem dobrze ułożonym, bo może się zdarzyć, że osiągniesz sukces w tym względzie i tak otoczenie twoje, jak i ty sam uznasz, że postępujesz poprawnie, a nawet nie zauważysz, że wnętrze twoje jest kłębowiskiem żmij
Nie staraj się za wszelką cenę być człowiekiem dobrze ułożonym...
Nie wierz, że musisz być buntownikiem, bo utracisz swą wolność i kreatywność...
Może bowiem Ci się wydawać, że to jedyny właściwy sposób na życie. Zdepczesz mądrość przodków i prawa, i wcale nie zajdziesz dalej niż ewangeliczni faryzeusze ganieni przez Jezusa...
Poza granicą wolności, z której możesz zapragną czerpać całymi garściami, czekają chciwe posążki pychy, próżnej sławy, perfekcjonizmu. I to, co mało Cię doprowadzić do czystości serca, okaże się zgubnym zaułkiem...
Żadna przestrzeń nie jest właściwa człowiekowi, o ile twardnieje i staje się martwą stabilizacją, zabijając życie serca. O ile staje się iluzją, zastępując istotę życia, do którego jesteśmy powołani: ukorzeniania się w Bogu, przybliżania się do Boga, ocalania życia przez Niego zadanego.
Boże, zmienność przestrzeni, w których próbuję żyć, to Twoja łaska. Bym nie ostała się w żadnej z nich i nie zagubiła w złudzeniu, że to właściwe życie...
Prawdziwe życie jest zawsze pomiędzy, jak górska ścieżka w chmurach, gdzie zbyt wiele kroków w jedną lub drugą stronę grozi utratą życia. Otaczają mnie przepaście: martwego prawa i buntowniczej wolności, miłości i nienawiści siebie, wyniszczającej powinności i obezwładniającego lenistwa...
Strzeż, Boże, mego serca i myśli
bym odnalazła przestrzeń Twojej czujnej obecności już teraz.
Wprowadzenie w kontemplację o Maryi.
Stańmy w obecności Boga. Otwórzmy nasze serca na Jego działanie. Ofiarujmy Mu ten czas z całą wielkodusznością na jaką nas stać. Odsuńmy to wszystko co przeszkadza nam w spotkaniu z Bogiem. Wyciszmy nasze myśli, przyjmijmy postawę pokory i otwartości na to co Bóg zechce nam powiedzieć lub pokazać.
W modlitwie przygotowawczej : Prosić Boga, Pana naszego, aby wszystkie moje zamiary, decyzje i czyny były skierowane w sposób czysty do służby Jego Boskiego Majestatu.
Do tej kontemplacji wybierzmy sobie jedną ze scen z życia Maryi jakie przedstawia nam Pismo św. Scenę która nas najbardziej porusza. Wyobraźmy sobie osobę Maryi, w swym domu w czasie Zwiastowania. Czy też podążającą śpiesznie do Elżbiety, aby dzielić się z nią radością jakiej dostąpiła i pomagać krewnej. Utrudzoną w dziewiątym miesiącu ciąży podążająca do Betlejem, aby tam w tak ciężkich warunkach urodzić Bożego Syna. Jej spotkanie z Symeonem podczas ofiarowania Jezusa w świątyni. Zaniepokojoną o Jezusa gdy się im zagubił w Jerozolimie, troszczącą się o wesele w Kanie. Czy wreszcie przez ponad 30 lat zatroskaną o codzienność, w której wzrastał Jezus do wypełnienia swej misji. Podążającą za swym Synem aż po krzyż. Przypatrzmy się jak jest ubrana, jak się zachowuje? Jak zajmuje się codziennymi domowymi sprawami. O czym mówi do innych... do nas...? Wejdźmy z Nią w dialog.
W tej kontemplacji prośmy o łaskę większego zbliżenia do Tajemnicy powołania Maryi.
W Zwiastowaniu spełnia się tajemnica przewyższająca ludzki rozum - Wcielenie Boga. Druga Osoba Trójcy Świętej, sam Bóg w niepojęty sposób wciela się w Dziewicę. W Zwiastowaniu rodzi się człowieczeństwo Chrystusa.
„Tak „ Maryi spełnia zamysł zbawienia rodzaju ludzkiego. Słowo Boże urzeczywistniło się przez pokorę Maryi. Maryja nie pyta dlaczego właśnie ja. Pyta „Jakże to się stanie...” Jej wielkie zaufanie do Boga który „wejrzał na uniżenie Służebnicy swojej”.
Maryja po Zwiastowaniu udaje się do Elżbiety. Przebywa z nią trzy miesiące. Nie zatrzymuje się na sobie, nie zamyka wśród swoich spraw, nie rozpamiętuje tego co się wydarzyło, lecz jak podaje Pismo „rusza z pośpiechem” do swej krewnej, aby się z nią dzielić radością i być pomocą. Spotkanie z Bożym Słowem nie zamyka Jej w sobie lecz kieruje do drugiego człowieka. Łaska, która Ją napełnia prowadzi do działania poza domem, dostrzega potrzeby innych. Maryja jest Kobietą dla innych. Tak było za czasów Jej ziemskiego życia tak jest i teraz jak często wzywamy Jej pomocy i pośrednictwa : Maryja Matka Kościoła, Pośredniczka Najlepsza, Wspomożenie Wiernych, Orędowniczka nasza, Pocieszycielko nasza, szczególna Opiekunko WZCh. Maryja pośredniczy w niesieniu Chrystusa ludziom.
W swym życiu Maryja pozostaje w cieniu Syna to On jest najważniejszy. Całe życie podporządkowuje Jego misji. Jest dla Niego wsparciem, kochającą czułą Matką poświęcającą swe życie w codzienności.
Bóg wchodzi w prostotę życia Maryi i inicjuje dialog w tym dialogu Maryja wytrwa aż do końca. Prostota Maryi, która mimo szczególnego wybrania pozostaje przystępna, bliska, oddana zwykłym ludzkim sprawom.
Każdy owładnięty miłością Boga, realizuje wcielenie „tu i teraz” poprzez służbę.
Zadajmy sobie pytanie parząc na osobę Maryi jak ja trwam w dialogu z Bogiem? Czy rozmawiam z Nim o swoim powołaniu, które przyszło mi wypełnić tu na ziemi? Czy realizuję to powołanie wspólnie z Panem Bogiem, ciągle rozeznając do czego mnie wzywa każdego dnia? Czy nie traktuję swego powołania jak ciężaru, który dźwigam za karę? Czy moje „tak” stawia na pierwszym miejscu Boga. Czy przez dobrze wypełnione powołanie pozwalam Jezusowi przychodzić na Ziemie aby kontynuować dzieło zbawienia. Bóg potrzebuje naszego „tak” aby docierać do ludzi. Nasze „tak” jest przedłużeniem zgody Maryi na przyjście Chrystusa. Czy troszczę się o postawę prostoty, czy moje powołanie zbliża mnie czy oddala od drugiego człowieka.
Porozmawiam na koniec tej medytacji z Maryją o moim osobistym powołaniu. O tym jak je przeżywam?
Na zakończenie kontemplacji odmówię Zdrowaś Maryja....
Oto tak właśnie ze mną jest, Boże - tu są moje zranienia i mój ból, a tu mój grzech.
Tak wyglądam i Ty o tym wiesz. I tylko przed Tobą mogę to wszystko obnażyć.
Abyś zbawił.
Wspólnota „ARKA”
Za Jezusem, Jego drogą
Jezus już nie działa, nie naucza, nie przemierza Palestyny, nie czyni cudów. Niesie krzyż mój i wszystkich ludzi. Modli się, o wszystkich pamięta, ogarnia sercem. Cierpi z nimi i za nich. Do końca wierny woli i miłości Ojca. By tak działać przez cierpienie trzeba naprawdę „zaprzeć się siebie”, „stracić swe życie z Jego powodu”. Nie da się inaczej iść Jego drogą. Ale On jest pomocą, wzorem, dał przykład możliwy do naśladowania – skoro do tego wzywa, zaprasza – „jeśli chcesz...” – Czy chcę i pragnę?
Śp. Ks. Stanisław Andrukiewicz powiedział kiedyś: „Kto kocha – będzie modlił się, pościł i służył”.
Prośmy o taką miłość, która uczyni z nas wiernych przyjaciół Jezusa, dających siebie Bogu i ludziom „do końca”.
I/ Sąd.
Skazany na śmierć, odejście ostateczne, nieuniknione. Sama świadomość tego potrafi zabić. A Jezus? Jezus przyjął ten wyrok jako życie, może nie te ziemskie – ale życie
II/ Jezus bierze krzyż
O miłosierny Jezu Chryste, dźwigając swój krzyż spoglądasz na mnie i mówisz: „Jeśli kto chce pójść za Mną niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Mt 16, 24).
Proszę, daj mi łaskę, abym swoje krzyże znosił ze spokojem i ufnością
III/ Pierwszy upadek
Jezu Chryste, Synu Boga żywego! Ty odkupiłeś każdy nasz grzech. Przyjmij naszą skruchę. Przywróć nas życiu.
Niech przepaść dzieląca nas od Ciebie zapełni się Twoim miłosierdziem.
IV/ Matka
Jest ktoś obok, towarzyszy modlitwą, spojrzeniem, sercem. Wie, że nie może mnie wyręczyć, ale wspiera miłością. Jak Maryja – „Niewiasta cienia”, która pojmuje najgłębiej co znaczy „być w sprawach Ojca”. Pamięta wszystko, zachowała Słowo i rozważała je w swoim sercu. Teraz Słowo się wypełnia. Gdy brak mi wiary, nadziei i miłości – Ona jest obok, żebym się mogła wesprzeć na Jej bezgranicznym oddaniu Bogu.
Naśladować Maryję - Jej cichą obecność wspierającą modlitwą z głębi serca – tak też mam towarzyszyć innym ludziom, w nieustającej modlitwie współ-drogi, współ-ofiarowania. Nie przesłaniać sobą, być razem, w cichym, pokornym oddaniu.
V/ Cyrenejczyk
Na drodze krzyżowej, na drodze zbawienia, nie było przypadków. Mimo iż dzieło zbawienia dokonałoby się i bez udziału Szymona, to on nie znalazł się tam bez woli Boga. W swojej codzienności spotkał umęczonego Chrystusa dźwigającego krzyż. Ani się tego spodziewał ani pragnął. I pewnie mocno się opierał, skoro żołnierze musieli go przymusić do pomocy Jezusowi. Może czuł gniew, upokorzenie, bunt, miał poczucie niesprawiedliwości i nie myślał o Chrystusie najlepiej. Zachował się jak większość z nas, doświadczających niezawinionej krzywdy, bólu, choroby, cierpienia. W tym momencie Szymon nie rozpoznawał w Chrystusie Zbawiciela, jego serce nie słyszało niezwykłej łaski zaproszenia do udziału w dziele zbawienia.
Często własne trudności przesłaniają nam cały świat, patrzymy na nie w odwróconej perspektywie, nie widzimy, że całą mękę dobrowolnie przeżył Jezus, a my jedynie bywamy powołani do roli Szymona Cyrenejczyka.
VI/ Weronika
Łotrzy nie tylko umierali z Jezusem. Cała droga Jezusa na miejsce kaźni wiodła wśród nich. Ale i tam, między wrzeszczącymi, biczującymi słowem i nienawistnymi spojrzeniami był też ktoś, kto w Nim - sponiewieranym, poniżonym, pełnym bólu – widział człowieka. Ten odruch taki prosty: otrzeć twarz, współczuć i być z nim.
To bardzo trudne.
VII/ Drugi upadek
Jezu, nie mam wątpliwości, że do siły razów i uderzeń przyczyniłam się także i ja swoimi grzechami ciągle popełnianymi. Jak niegdyś wobec katów okazałeś nadludzką cierpliwość, tak teraz okazujesz ją wobec mnie. Daruj, Jezu, moje nowe upadki, i daj siłę do systematycznej pracy nad sobą.
VIII/ Płaczące niewiasty
Jezu Chryste, Synu Boga żywego! Ty widzisz nasze zagrożenia i stajesz się Pokarmem specjalnie dla nas przeznaczonym. Daj nam swoją siłę. Nie pozwól się zagubić. Niech poza Tobą nie będzie dla nas głodu i pragnienia.
IX/ Trzeci upadek
Upadek u kresu drogi, z wyczerpania swoich sił, z niemocy, w której teraz inni będą mnie ciągnąć. To znów upokarza i boli, ale inaczej nie dotrę do celu. Patrzyłam kiedyś na powój pnący się po ogrodzeniu, jak wykorzystywał każdą możliwość, jak każda przeszkoda stawała się kolejnym stopniem pomocnym do wspięcia się wyżej, ku światłu
Bez Ciebie, Jezu, nic nie mogę uczynić, a z Tobą wszystko jest łaską..
X/ Obnażenie
Jezus wiedział jak będzie przebiegała Jego męka. Obnażył się przed ludźmi nie tylko ze swoją fizyczną nagością. Pokazał wszystkie swoje rany, krew, bezradność, umęczenie, wstyd. Niczego nie zakrył, nie ukrył. Chciał abyśmy Go takim widzieli. Nagim do głębi duszy.
I takimi chce mieć nas przed sobą. I takie stanięcie przed Bogiem ma sens. W prawdzie, bez osłonek i kłamstwa. Oto tak właśnie ze mną jest, Boże – tu są moje zranienia i mój ból, a tu mój grzech. Tak wyglądam i Ty o tym wiesz. I tylko przed Tobą mogę to wszystko obnażyć. Abyś zbawił.
XI/ Przybicie do krzyża
Ostre gwoździe rozrywają ciało. Ból nie do zniesienia – a jednak pokora i wielka wiara, że to jest wypełnienie woli Ojca.
XII/ Śmierć Jezusa
I dla mnie nadejdzie kiedyś chwila opuszczenia tego świata. Moje doczesne życie byłoby bezcelowe, gdybym nie żył wiecznie. Jezu, spraw, bym w chwili śmierci z mocną wiarą mógł powiedzieć: Ojcze miłosierdzia, który mnie chroniłeś od złego i zbawiasz od śmierci wiecznej, w Twoje ręce oddaję ducha mego.
XIII/ Zdjęcie z krzyża
Jezu Chryste, Synu Boga żywego! Ty powierzyłeś się naszym rękom. Twoja pokora jest źródłem naszej siły. Uczyń z nas narzędzia Twego pokoju. Niech nasze usta głoszą Twoje zbawienie.
XIV/ Złożenie do grobu
Złożono ciało w grobie, zatoczono wielki kamień. Czas nie-Obecności, bolesnej utraty, czas ciemności, poczucie opuszczenia, bezsilnego czekania. Pozostała pamięć o słowach i czynach – tyle mi powiedział, tylu cudów dokonał. Mam teraz nie skupiać się na sobie, swoich brakach, ale razem z Nim powierzyć się Ojcu, ufnie, jak dziecko. Już teraz dziękować Mu, wielbić.
Czas samotności i opuszczenia to wezwanie do odkrywania w sercu przestrzeni spotkania z Bogiem tak jak On chce mi się udzielać. Powierzenie się Jego prowadzeniu w modlitwie i służbie, by ufnie „szukać i znajdować Go we wszystkim, kochać... służyć...”
XV. Zmartwychwstanie
Jezus w całym swoim ludzkim życiu i na drodze męki krzyżowej miał cel – nasze zbawienie, zmartwychwstanie i życie wieczne. I tylko kierując się perspektywą Chrystusa możemy godnie przejść przez życie i udźwignąć krzyż swój i innych ludzi.
Panie Jezu, powierzamy się Tobie prosząc abyś nas w tej drodze z Tobą i za Tobą prowadził ku przemianie naszych serc. Jak bardzo potrzeba nam Twojej prawdy i miłości. Prosimy, aby świadectwo Twojego oddania Bogu i ludziom w miłości „do końca” głęboko nas poruszyło, abyśmy bardziej troszczyli się w modlitwie i działaniu o to co jest bólem, cierpieniem Twoim, Jezu, i świata
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami
Zamyślenie świąteczne
Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążenie jesteście, a Ja Was pokrzepię
Wydarzenie Bożego Narodzenia jest przykładem spełnienia proroctwa, zapowiedzianego już w Starym Testamencie. Oto Bóg w postaci Człowieka przyszedł w nasz ziemski czas. Bóg wcielił się w ten świat. Wszystko od tej chwili zyskuje nowe znaczenie. Człowiek może być świątynią Boga, nosić Go w swoim sercu i dzielić się Nim z innymi. Od tego czasu Bóg szczególnie pragnie przemawiać i udzielać się nam przez drugiego człowieka. Jak ważna staje się, zatem, uważność na Boga mieszkającego w drugim człowieku i pokora, by zechcieć Go usłyszeć. Nie jest najważniejsze, by wszystko rozumieć – co dzieje się ze mną czy z innymi. Ważne w usłyszeniu Boga jest poruszenie serca, umysłu…i pójście za tym poruszeniem, z pokorą szukania potwierdzenia u towarzysza duchowego (kierownika duchowego).
Przykładem dla nas może być Maryja - oddana Bogu w czystości - która usłyszała, że będzie Matką bez udziału mężczyzny i…odpowiedziała „TAK”. Nie rozumiała, ale się zgodziła, bo zaufała. Najpierw usłyszała od Boga, potem przekazała wieść Józefowi, nie obawiając się jego reakcji.
Warto też przyjrzeć się Józefowi, który dowiedział się od Maryi, że będzie miała Dziecko i nie rozumiał. Chciał czynić po ludzku, po prostu oddalić Maryję, by ratować Ją przed ukamienowaniem. Był jednak tak zasłuchany w Boga, że usłyszał Jego potwierdzenie. Uczynił tak, jak usłyszał. Już nie działał po ludzku, ale czynił to, czego pragnął Bóg.
A jak jest ze mną?
Co dzieje się w moim życiu, gdy usłyszę poruszenie w moim sercu?
Co dzieje się ze Słowem Boga w moim życiu?
Życzenia
Spróbujmy w tym świątecznym czasie podejść do siebie samych z miłością, nie żałując czasu na dłuższe zamyślenie, medytację. Przecież sam Bóg zapewnia nas, że: …ci, co zaufali Panu, odzyskują siły, otrzymują skrzydła jak orły; biegną bez zmęczenia, bez znużenia idą (Iz 40, 31). Przekazujmy innym, znajomym przyjaciołom, radość takich spotkań z Bogiem.
Nasze wspólnoty mają być wspólnotami prorockimi, jak zauważył O. Generał, nasz Asystent Światowej WŻCh, o. Adolfo Nicolás, który powiedział w czasie XV. Zgromadzenia Ogólnego w Fatimie w 2008 roku: „czuję, że zdecydowanie w tym kierunku zdążacie”. I dalej wyjaśnia, że prorok to ten, kto patrzy na świat oczami Boga, słucha Jego uszami i czuje sercem Boga.
Niech w czasie Świąt Bożego Narodzenia i cały Nowy Rok 2009 prowadzą nas słowa św. Pawła: Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś {zobaczymy} twarzą w twarz. Teraz poznaję po części, wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany. Tak więc trwają wiara, nadzieja i miłość – te trzy; z nich zaś największa jest miłość (1 Kor 13, 12-13)
W imieniu Rady Wykonawczej
Krystyna Seremak
Prezydent WŻCh w Polsce
Jeżeli Jezus umarł za rozproszone dzieci Boże, żeby zgromadzić je w jedno, więc ja też jestem w tym obecna. Widzę w tym swoją szansę i nadzieję.
Elżbieta Czerkacz - wspólnota Droga
Życie człowieka jest pytaniem. Odpowiedzią jest Jezus Chrystus.
Medytacja J 11,45-53
Żeby rozszerzyć kontekst, warto przeczytać poprzedzający fragment z Ewangelii. Jest to fragment o wskrzeszeniu Łazarza.
Ewangelia mówi, że wielu spośród Żydów widząc dokonania Jezusa- uwierzyło w Niego.
Zatrzymałam się przy słowach uwierzyło w Niego.
Uwierzyło w Niego, bo zobaczyli że ma moc…
Myślę że nie można wyobrazić sobie większego znaku niż przywrócenie do życia osoby zmarłej, będącej w stanie rozkładu.
Nie wiem, czego mogli oczekiwać od Jezusa świadkowie tych wielkich, nadzwyczajnych znaków. Myślę że mogli oczekiwać że będzie przywódcą narodu, że wyzwoli z ucisku i podległości wobec Rzymu, może coś jeszcze…
A jak jest ze mną rozważającą te słowa i wczuwającą się w wydarzenia w domu Marii.
Z czego wynika moja wiara?....
Czy mam doświadczenie znaku, który dotknął mnie tak mocno, że uwierzyłam w Niego?...
W tym fragmencie jest konkretny znak: przywrócenie do życia Łazarza, który był martwy.
Czy w moim własnym kontekście życia nie byłam świadkiem takich zdarzeń?
Czy widziałam umarłych, którzy ożyli?...
Może tym umarłym, poddanym rozkładowi byłem, byłam ja sama?....
Byłam umarła, a żyję…
Czy to dostrzegam, czy w to wierzę?.....
Reflektując dalej fragment Ewangelii widzimy, że Jezus poprzez swoje życie, naukę i znaki staje się zagrożeniem dla struktury władzy świątynnej, co też przekłada się na cały naród Izraela.
W Sanhedrynie powstaje wielki lęk przed możliwością dalszej konfrontacji z Jezusem. Jezus staje się niebezpieczny dla wielu. Więc żeby ochronić status quo powstaje decyzja - zabić Jezusa.
Możemy się tu zatrzymać i uczynić wgląd w siebie wraz z pytaniem: jak bardzo chronię swoje status quo w różnych obszarach życia?...
Od jakiej konfrontacji uciekam?.....
Co jest we mnie martwe, co wymaga uzdrowienia, przywrócenia do życia?
Do czego trudno mi się przyznać?
Jakie lęki otamowują otwartą prośbę o pomoc i uzdrowienie?
I jeszcze bardzo istotny fragment z proroctwa Kajfasza:
…że Jezus miał umrzeć za naród, a nie tylko za naród, ale także by rozproszone dzieci Boże zgromadzić w jedno.
Jeżeli Jezus umarł za rozproszone dzieci Boże, żeby zgromadzić je w jedno, więc ja też jestem w tym obecna. Widzę w tym swoją szansę i nadzieję.
Logika Ewangelii jest prosta:
Jezus umarł za mnie, żyję w rozproszeniu, chce przywrócić mi życie które prowadzi do jedności.
Jak to rozumieć?
Szukałam znaczenia kluczowych słów z tego akapitu.
Rozproszenie, jedność - co to znaczy?
Nie doszukałam się głębokich wyjaśnień, ale nawet z tych które brałam pod uwagę wychodziło, że rozproszenie to rodzaj rozbicia , natomiast jedno można rozumieć jako scalenie.
Przyglądając się życiu wokół nas nie trzeba być wnikliwym obserwatorem by widzieć niezwykle rozproszoną rzeczywistość, która wpływa również na nasze konkretne życie.
Jesteśmy bombardowani tysiącami różnorodnych bodźców, tracimy grunt i nie wiemy w jakim miejscu jesteśmy. Zagubieni chcemy odzyskać kontrolę, podejmować decyzje w sprawie życia, aż nagle nie wiedząc kiedy tracimy sprzed oczu Tego, w którego uwierzyliśmy.
Zaczynamy być bogami sami dla siebie….
Potrzebujemy wyjścia z rozproszenia i ciemności do światła, żeby odnaleźć drogę do jedności z Bogiem, ze sobą i drugim człowiekiem….
Jezus umarł aby zgromadzić nas w jedno, rozproszone dzieci Boże, ale umarł też, by w moim sercu rozbitym często na kawałki- mógł dokonać się cud uzdrowienia.
Za wielką cenę zostaliśmy nabyci. Za cenę bezcennej krwi Chrystusowej.
Prośmy też byśmy w naszym zagubieniu i rozproszeniu widzieli wspólnotę WŻCH, jako miejsce udzielającej się łaski.
Wspólnota którą tworzymy jest odzwierciedleniem nas samych.
Przemiana każdego z nas przemienia społeczność którą współtworzymy.
Przemieniajmy się w Chrystusie mocą Jego Paschy.
„Skarbnica modlitw” (WAM 1997 )
Szukać i znaleźć Ciebie
Dobry jesteś, Panie, dla duszy,
która Ciebie szuka.
Ale jaki jesteś dla tej,
która Cię już znalazła!
A jednak, rzecz to dziwna,
nikt nie może Cię szukać,
jeśli Cię już nie znalazł.
Pozwalasz się znaleźć,
żeby Cię znów szukano,
i chcesz być szukany,
ażeby pozwolić się znaleźć.
/ Św. Bernard/
Zabierz moje uczucia
Panie, otwórz moje serce.
Wejdź w to miejsce buntu.
Zabierz moje uczucia,
które świat Ci ukradł.
Odbierz je, bo one należą do Ciebie
jako danina, którą Ci jestem winien.
W moim sercu jest tak bardzo wyryty obraz świata,
że Twój obraz już tam nie jest poznawalny.
Ty sam, Panie, tylko Ty mogłeś stworzyć moje serce
i Ty sam możesz je stworzyć na nowo.
Ty sam mogłeś utworzyć w nim Twój obraz
i możesz wyryć na nowo Twój wymazany obraz.
Panie, wszystko co nie jest Tobą,
nie może zaspokoić mojego wyczekiwania.
/Blaise Pascal/
Chcę iść do Ciebie w prostocie
Panie, dość się naczytałem o Tobie,
dość się nasłuchałem o Tobie,
dość się nagadałem o Tobie.
Chciałbym się zbliżyć do Ciebie
w ciszy i prostocie.
Pozwól mi zamknąć książki.
Niech między nami - Tobą i mną -
nic już nie stoi.
Pozwól mi przyjść do Ciebie.
Pozwól mi zanurzyć się po prostu
w Twojej obecności.
Niech Twoje Serce
samo mówi do mego serca.
Pragnę iść do Ciebie
w prostocie serca.
/Mnich Kościoła Wschodniego/
Zostań ze mną
Zostań ze mną, Panie,
bo konieczna jest mi Twoja obecność,
żeby nie zapomnieć o Tobie.
Ty wiesz, jak łatwo opuszczam Ciebie.
Zostań ze mną, Panie,
bo jestem słaby.
Potrzebuję Twojej siły, ażeby nie upaść.
Bez Ciebie nie ma we mnie gorliwości.
Zostań ze mną, Panie,
bo tylko Ty jesteś moim światłem.
Ukaż mi Twoją wolę,
ażebym usłyszał Twój głos i poszedł za nim.
Zostań ze mną, abym był Tobie wierny.
Moja biedna dusza pragnie być dla Ciebie
miejscem pocieszenia.
Zostań ze mną, Panie,
bo robi się późno i dzień się już nachylił.
Życie przemija, wieczność się przybliża...
Trzeba odnowić moje siły, abym nie ustał w drodze.
Zostań ze mną, Panie, bo tak Cię potrzebuję
w tej nocy życia pełnej niebezpieczeństw.
Nie żądam pocieszeń Boskich, bom na nie nie zasłużył,
ale proszę o dar Twojej obecności.
O tak, Panie, proszę Cię, zostań ze mną,
bo tylko Ciebie szukam,
Twojej miłości, Twojej łaski, Twojego Ducha.
Kocham Cię i proszę o jedną tylko nagrodę,
żebym Cię kochał coraz więcej
/Ojciec Pio/
Imię Jezusa
Pomóż mi, Panie Jezu!
Pomóż mi dobrze wypowiadać Twoje Imię,
Dobrze modlić się Twoim imieniem.
Jestem słaby – Imię Twoje, Jezu, jest moja mocą.
Jestem w ciemnościach, gubię się
Imię Twoje, Jezu, jest mi tarczą,
Broni mnie w każdym niebezpieczeństwie.
Jestem stary i bliski śmierci
Imię Twoje, mój Jezu, Synu Ojca i Maryi,
Prowadzi mnie w Duchu Świętym
Do Ojca i do Matki.
Mam wszystko w Twoim Imieniu, mój Jezu.
Wystarcza mi Twoje Imię.
Wołam Cię Twoim Imieniem:
Panie Jezu, przyjdź!
/Anthony.de Mello SJ/
Tutaj zamieszczamy teksty modlitw dla nas ważnych oraz nasze przemyślenia i komentarze do nich. Szukamy także odpowiedzi, jak się modlić.
NA początek modlitwa najważniejsza, bo nauczył jej nas sam Pan Jezus:
Ojcze nasz, który jesteś w niebie,
niech się święci imię Twoje!
Niech przyjdzie królestwo Twoje; niech Twoja wola spełnia się na ziemi, tak jak i w niebie. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj;
I przebacz nam nasze winy, jak i my przebaczamy tym, którzy przeciw nam zawinili;
I nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zachowaj od złego!
Mt. 6, 9-15
Modlitwę Ojcze nasz powtarzam tak często, że nieraz staje się to automatyczne. Fraza za frazą, choć w pełni modlitewnej postawy. Staram się więc poszczególne fragmenty dopełniać przemyśleniami z moich medytacji czy lektur duchowych. Najpierw przyjmowałam je z trudem, siląc intelekt i pamięć. Z czasem wypełniły moje serce.
Wygląda to tak, jakbym wraz z wiekiem traciła zdolność zwracania się do Boga jak do Ojca w niebie, ja Jego dziecko... Trzeba się bowiem wtedy przyznać, że od kogoś zależę, na nic moja dojrzałość, niezależność. Wobec Boga jestem ciągle dzieckiem. Odmawiać "Ojcze Nasz", to znaczy powracać do prawdy o dziecięctwie bożym.
Grażyna
Modlitwę Ojcze nasz powtarzam tak często, że nieraz staje się to automatyczne. Fraza za frazą, choć w pełni modlitewnej postawy. Staram się więc poszczególne fragmenty dopełniać przemyśleniami z moich medytacji czy lektur duchowych. Najpierw przyjmowałam je z trudem, siląc intelekt i pamięć. Z czasem wypełniły moje serce.
Wygląda to tak, jakbym wraz z wiekiem traciła zdolność zwracania się do Boga jak do Ojca w niebie, ja Jego dziecko... Trzeba się bowiem wtedy przyznać, że od kogoś zależę, na nic moja dojrzałość, niezależność. Wobec Boga jestem ciągle dzieckiem. Odmawiać "Ojcze Nasz", to znaczy powracać do prawdy o dziecięctwie bożym.
Grażyna
Ojcze Nasz, któryś jest w niebie...
Pozwoliłeś mi się odkryć jako Ocean Miłości Miłosiernej
Miłością wierną i niezmienną
Przyjdź Królestwo Twoje
I odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom
W ogromie Twej miłości wejrzyj na mą słabość
Naucz mnie ufności w Tobie
I oczyść z niedowiarstwa
Uznaję bowiem, że znasz mnie lepiej
I moją letniośc w wierze
Tylko przeciw Tobie zgrzeszyłam
I zablokowałam Twoją łaskę
A Ty szanujesz moją wolnośc
I pragniesz zawsze mego szczęścia
Oto zgrzeszyłem jęcząc zamiast ufać
Grzech zaćmił, że Ty wszystko możesz
A Ty nagradzasz tych, którzy Ci ufają
Naucz mnie tajników zaufania
Przyjmij moją słabośc, a stanę się czysta
Zmuj moje grzechy, bym wielbiła Cię bez przeszkód
Spraw, bym zawsze Twój głos słyszła
I nie ustawała w rozsiewaniu Twej radości
Wejrzyj na moją nieprawość
I wkładaj swoje słowa w moje usta
Stwórz we mnie serce miłujące
I odnów moje zawierzenie w Tobie
Nie odrzucaj mnie w mojej nędzy
I nie gardz moją małą wiarą
Przywróć mi radość z Twojego zwycięstwa
I wzmocnij me świadectwo o nim
Przywróć mi radość z zaufania Tobie
I postaw straż moim wargom
Chcę, aby poprzez moje uczynki
nawrócili się do Ciebie grzesznicy
Od mojej głupoty uwolnij mnie Boże, mój Zbawco
Niech mój język opowiada Twe cuda
Napełnij moje usta Panie
Pieśnią chwały i dziękczynienia Tobie
Ty bowiem nie radujesz się niedowiarkami
I nie chcesz ofiary, chocby była największa
Moją ofiarą, Boże, pokora i bojaźń
Ty nie gardzisz pokornym i tym, co Ci ufsa
Panie,okaż mi miłosierdzie w swej dobroci
oytwórz wreszcie ślepe oczy mej wiary
Wtedy będą Ci się podobać moje uczynki
Wtedy objawi się Twoja chwała.
Rozważania o modlitwie - o.Leszek Gołębiewski SJ
________________________________
Modlitwa jest rozmową
Modlitwa jest rozmową z Bogiem. Bóg jest osobą. Rozmawiać można tylko z osobą. Rozmowa rodzi się w myśli, kształtują ją słowa skierowane do Boga, w którego wierzymy, którego przeczuwamy. Bóg przenika wszystko: działa w przyrodzie, jest w umyśle i w sercu człowieka. Bez Niego nie moglibyśmy myśleć, kochać, tworzyć dzieł techniki i sztuki.
Bóg objawił się ludziom, mówił do nich przez natchnionych pisarzy, a najpełniej objawił się przez Jezusa Chrystusa mówiąc do nas naszym językiem. Czujemy jednak, że Jego myśli nie mieszczą się w naszych słowach. Stąd rozmowa z Nim jest łatwa i niełatwa zarazem. Łatwa, bo On wszystko rozumie. Niełatwa, bo nam czasami tak trudno Go zrozumieć. Bo to, co On mówi, jest tak różne od tego, co naokoło słyszymy, i dlatego nieraz trudno się nam z Nim porozumieć.
Istnieje jednak płaszczyzna, gdzie dokonać się może głębokie porozumienie między nami. Stanowi ją serce. Serce Boga i serce człowieka. Serce nie potrzebuje słów. Serce rozumie, że w tym, co niezrozumiałe i niepojęte kryje się największa miłość Ojca. Jeżeli ma to być prawdziwa rozmowa, musi być szczera, w przeciwnym razie nie będzie ona prowadzić do porozumienia, do wzajemnego zbliżenia się dwóch osób: Boga i mnie. Modląc się, rozmawiając z Bogiem – muszę być sobą i muszę zarazem starać się zrozumieć Boga, Ojca, który mnie nieskończenie kocha i właśnie dlatego wiele ode mnie wymaga. Moja modlitwa często nie jest prawdziwa, ponieważ mój stosunek do Boga jest zafałszowany. Muszę stale pamiętać o tym, że Bóg chce przede wszystkim mojego serca i że tak długo nie da mi spokoju, dopóki Mu go wreszcie nie otworzę.
Modlitwa jest dialogiem
Modlitwa jest dialogiem między Bogiem i człowiekiem. Aby ten dialog był możliwy człowiek musi najpierw usłyszeć Boga. Bóg mówi do nas poprzez swoje słowo. Ono rodzi w nas duchowe pragnienia i wewnętrzne natchnienia: pragnienie głębszej i dłuższej modlitwy, pragnienie większej szczerości i uczciwości, pragnienie ofiarniejszego służenia innym.
Bóg mówi do nas nie tylko poprzez pragnienia i wewnętrzne natchnienia, ale także poprzez fakty. Życiowe porażki i trudne sytuacje, pogoda i radość życia, zagrażające nam niebezpieczeństwa czy ich uniknięcie – na te i wszystkie inne doświadczenia trzeba nam patrzeć jako na znaki, poprzez które Pan Bóg pragnie nas pouczać i prowadzić do siebie. Wszystkie zdarzenia historii życia, każdy jej dzień jest miejscem przemawiania Boga do nas.
Słuchanie Boga jest jednak rzeczą ogromnie trudną. Człowiek jest bowiem istotą rozdartą. Oprócz głosu Boga dają się w nim słyszeć inne głosy: głosy ludzkich nieuporządkowanych pragnień i potrzeb, głosy namiętności i żądz. W tych ludzkich głosach działa nieprzyjaciel Boga i człowieka – zły duch. Nieuporządkowane pragnienia stwarzają w nas wewnętrzny chaos i zamęt tak, że stajemy się niezdolni do słuchania czegokolwiek poza sobą.
Modlitwa wymaga oczyszczenia i uwrażliwienia naszych uszu. Trzeba wpierw starać się wyciszyć w sobie inne głosy, które są wrogie słowu Boga: egoistyczne pragnienia, żądzę posiadania, chęć znaczenia, głód doznań. Dopiero wówczas staniemy się zdolni do słuchania i przyjęcia słowa Bożego.
Wierność modlitwie
Dla współczesnego człowieka jedną z najtrudniejszych spraw jest wierność w relacjach międzyosobowych. Niewiernością nacechowane są dziś niemal wszystkie więzi międzyludzkie. Niewierność ujawnia się zwłaszcza w życiu rodzinnym i małżeńskim. Niewierność ujawnia się również w relacji do Boga. Wielu ludzi dzisiaj łatwo rezygnuje z aktywnego życia religijnego tłumacząc się brakiem czasu. Dla wielu życie duchowe wydaje się już być tylko luksusem, na który mogą sobie pozwolić jedynie mnisi.
Aby nasza modlitwa mogła wpływać na nasze życie i przemieniać je, musi być wierna. Nie wystarczy chwilowy zapał i entuzjazm. Kiedy człowiek wchodzi w głęboką relację z Bogiem i pragnie, aby Bóg zawładnął jego życiem, to musi mieć świadomość, że rozpoczyna się w nim nowe życie. Wymaga ono troski, ofiary i pracy.
W naszym życiu możemy mieć chwile, w których modlitwa będzie przychodzić łatwo. Częściej jednak będziemy doświadczać trudu modlitwy. Nierzadko staniemy przed jakąś pustką wewnętrzną, jakby niemożnością wydobycia z siebie czegokolwiek. Nieraz ogarnie nas niepokój i lęk o siebie, wątpliwości, czy nasza modlitwa ma sens. W takich chwilach dialog z Bogiem jest trudny. Wierność modlitwie wymaga wówczas zmagania wewnętrznego. Tej wierności na modlitwie domaga się od nas Jezus.
Wierność modlitwie to nie tylko wierność czasowi modlitwy, ale przede wszystkim wierność wezwaniu, które Bóg kieruje do nas, wierność Jego miłości, Jego woli. Ta właśnie wierność wymaga jedności pomiędzy czasem modlitwy a naszym życiem. Wierność Bożemu wezwaniu usłyszanemu na modlitwie sprawia, że modlitwa przemienia życie; być może bardzo powoli, ale widocznie.
Rozproszenia na modlitwie
Często narzekamy na rozproszenia na modlitwie. Rozproszenia mogą być jednak przez nas traktowane nie tylko jako przeszkoda w rozwoju naszej modlitwy, ale także jako pomoc w jej oczyszczaniu. Nie należy się ich obawiać ani wstydzić. Należy je potraktować na serio. Mogą one stać się źródłem wiedzy o nas samych. Kiedy rozproszenia powtarzają się w sposób systematyczny, powinniśmy pytać siebie o ich przyczyny.
Rozproszenia mogą wynikać z różnych powodów. Zewnętrzne przyczyny naszych rozproszeń, takie jak: zmęczenie fizyczne lub psychiczne, nieodpowiednie miejsce lub nieodpowiedni czas modlitwy, brak wewnętrznego skupienia i koncentracji, mogą być przez nas stosunkowo łatwo przezwyciężone. Dobra modlitwa wymaga spełnienia pewnych podstawowych warunków, które należy poznać i dostosować się do nich.
Rozproszenia mogą wypływać także z głębszych, dotychczas nierozwiązanych problemów naszego życia. Mogą być zewnętrznym objawem niedojrzałości uczuciowej, nieuporządkowanych potrzeb emocjonalnych, czy głębokich zranień uczuciowych. Jeśli np. osoba podatna na urazy, zostanie choćby w najmniejszym stopniu zraniona przez kogoś, wówczas modlitwa może być dla niej czasem, w którym często wracają odczucia żalu, skrzywdzenia, niechęci czy nawet nienawiści. W takiej sytuacji nie wystarczy zmienić zewnętrzne okoliczności, np. bardziej skoncentrować się i wyciszyć, zmienić miejsce lub czas modlitwy. Trzeba wejść w postawę urazowości, by leczyć jej głębokie korzenie. Sama modlitwa stanie się wówczas nie tyle miejscem walki z rozproszeniami, ile raczej miejscem rozwiązywania problemów.
Modlitwa we wspólnocie
Modlimy się do Boga indywidualnie, ale jeszcze bardziej, gdy gromadzimy się wspólnie na modlitwie. Chrystus obiecał swoją szczególną obecność i wstawiennictwo tam, gdzie przynajmniej dwóch zgromadzi się w Jego imię.
Modlitwy wspólnotowej najłatwiej nauczyć się w rodzinie, wśród osób bliskich, czując wzajemną bliskość i odpowiedzialność za siebie przed Bogiem. W Kościele wśród obcych trudniej jest uświadomić sobie braterstwo. Wymaga to osobistej refleksji. Chrystus, obecny w szczególny sposób w czasie Mszy św., włącza nas wszystkich przez modlitwę w swoją Ofiarę, jednoczy w Komunii św. Aby w pełni i we wspólnocie przeżyć modlitwę w Kościele, trzeba dobrze znać występujące w niej teksty. Stąd konieczność osobistego ich przemyślenia i przemodlenia.
W Kościele powstaje coraz więcej grup modlitewnych różnego rodzaju. Zjawisko to jest jak najbardziej pożądane, bo właśnie w grupie, której członkowie coraz lepiej się poznają, powstaje łatwiej poczucie wspólnoty. Kształt modlitwy jest tu różny od tego, jaki spotykamy w czasie liturgii czy w czasie innych nabożeństw. Modlitwa przybiera tu charakter spontaniczny i bardziej osobisty.
Celem modlitwy wspólnej nie jest jedynie to, by człowiek czuł się dobrze w grupie, lecz chodzi o przeżycie wspólnoty w Chrystusie. Chodzi o głęboką, wewnętrzną przemianę człowieka, o rozwój jego ofiarnej miłości do Boga i do ludzi.
Z modlitwy wspólnotowej rodzi się żywy Kościół, rodzina dzieci Bożych, która w zjednoczeniu z Chrystusem chwali Boga w Trójcy Jedynego, dziękuje za otrzymane łaski, prosi o nawrócenie i odpuszczenie grzechów oraz zanosi błagania w różnych potrzebach.
Gdy modlitwa wydaje się bezowocna
Doświadczenie rozczarowania, zawodu na modlitwie jest naszym subiektywnym odczuciem. Pan Bóg nigdy nas nie zawodzi. Zawodzą nas natomiast nasze własne uczucia i oczekiwania. Kiedy czujemy się rozczarowani, zawiedzeni, czy nawet oszukani przez Boga, to najpierw powinniśmy się zapytać, czego oczekiwaliśmy od Boga i od modlitwy? Z jakimi pragnieniami, odczuciami i oczekiwaniami wchodziliśmy w modlitwę?
Modlitwa nie może być sposobem manipulowania Bogiem, próbą nakłonienia Go do kroczenia naszymi drogami. Powinna być raczej „miejscem” szukania i poznawania woli Bożej. Dobrym przykładem osoby zawiedzionej w rozmowie z Jezusem może być człowiek, który zwrócił się do Niego z prośbą o rozstrzygnięcie sporu z bratem: Nauczycielu, powiedz mojemu bratu, żeby się podzielił ze mną spadkiem. Lecz Jezus mu odpowiedział: Człowieku, któż mnie ustanowił rozjemcą lub sędzią nad wami” (Łk 12,13-14). Jezus nie stanął po stronie proszącego, lecz zaczął mu mówić o chciwości pragnąc naprowadzić go na odkrycie prawdziwej motywacji, którą się kierował w prośbie.
Pan Jezus nie wysłucha również naszych modlitw, jeśli będziemy próbowali przez nie wykorzystać Boga dla naszych ludzkich celów, potrzeb i pragnień. Odczucie zawodu na modlitwie może być dla nas wyzwaniem do oczyszczenia motywacji, która kryje się w naszych prośbach.
Odczucie bezowocności naszej modlitwy jest zaproszeniem do szukania nie naszej, lecz Bożej woli. Nie to, co mówimy stanowi modlitwę, lecz to, co Bóg urzeczywistnia w nas, gdy pozwalamy Mu działać.
Modlitwa przemienia życie
Modlitwa, aby była dobra, musi przemieniać życie. Nie to, co mówimy stanowi modlitwę, lecz to, co Bóg urzeczywistnia w nas, gdy pozwalamy Mu działać. Nie można sobie Boga „podporządkować”, trzeba być otwartym na Jego działanie. Prawdziwa modlitwa polega na tym, aby całkowicie poddać się Jemu oraz pozwolić Mu zawładnąć swym życiem i wszystko pozostawić w Jego rękach.
Aby tak się stało, potrzebny jest całkowity zwrot w naszym życiu polegający na wyrzeczeniu się zła i zwróceniu się ku Bogu. Nawrócenie oznacza przemianę serca i umysłu. Dokonuje się to stopniowo. Najpierw mamy do czynienia z nawróceniem, które pomaga w głębszym doświadczeniu Chrystusa, a dopiero w ślad za tym doświadczeniem otrzymujemy łaskę nawrócenia w całej pełni.
Tak było np. ze św. Pawłem, który uważał, że wyświadczał Bogu przysługę, prześladując Kościół. Dopiero po spotkaniu z Chrystusem uświadomił sobie swój grzech. Odtąd nazywał siebie najmniejszym z apostołów. Doszło nawet do tego, że uważał się za pierwszego z grzeszników. Żeby jednak pojąć to wszystko, musiał najpierw spotkać Pana.
Etapy nawrócenia, przez które przechodzi większość ludzi, dobrze wyraża modlitwa przypisywana św. Anzelmowi: „Panie, nasz Boże, udziel nam łaski, byśmy pragnęli Cię z całego serca, a pragnąc Cię, byśmy mogli Cię szukać i znajdować; a znajdując Cię, byśmy mogli Cię ukochać; a pokochawszy Cię, byśmy obrzydzili sobie to wszystko, od czego nas wybawiłeś. Amen”.
Modlitwa – wznoszeniem serca do Boga
Narzekamy często, że świat współczesny jest tak bardzo bezosobowy. Ludzie są wobec siebie obojętni, nikogo nie obchodzi to, że ktoś może być samotny, że jest w potrzebie. Osiągnięcia nauki, konstrukcje technologiczne, polityka i biurokracja, w których nie liczy się osoba, wydają się odgrywać coraz większą rolę we współczesnym życiu. Towarem, który można dobrze sprzedać i odnieść zyski staje się nawet wiara chrześcijańska. Człowiek popada też w drugą skrajność: wiara staje się tak zinstytucjonalizowana i zorganizowana, że staje się martwa. W tym wszystkim człowiek, który ma swoje uczucia, zniechęca się do życia duchowego i szuka rekompensaty w intensywnych, ale płytkich przeżyciach emocjonalnych.
Tymczasem większa wrażliwość w sferze uczuciowej człowieka jest właśnie owocem przyjęcia Ewangelii. Dobra Nowina o zbawieniu przenika sferę emocjonalną człowieka. Cali zostaliśmy odkupieni, z naszą uczuciowością włącznie. Budzi się w nas radość i pełni wdzięczności kierujemy nasze uczucia ku Bogu. Celem chrześcijańskiego życia nie jest jedynie wypełnianie umysłu wiedzą o świecie duchowym, ale przebudzenie duchowego wymiaru życia, które fascynuje, jest pełne mocy i ubogaca. Kiedy otwieramy nasze serce na Ducha Świętego, On nas przemienia tak, jak czarno biały film, który nagle zaskakuje całym bogactwem barw.
To właśnie znaczy wznieść serc do Boga. Ku Bogu wznosimy całe nasze człowieczeństwo, a konsekwencją tego jest życie pod kierownictwem Boga, z Jego inspiracją i tak, aby wszystkie sprawy skoncentrowane były na Nim. Otwierając się na Ducha Świętego doznajemy ożywienia tego, co w nas najbardziej ludzkie.
Modlitwa jest powierzaniem się Bogu
Modlitwa polega na zaufaniu. Aby się szczerze modlić trzeba nam ufności dziecka, które szuka schronienia w ramionach rodziców; trzeba nam zaufania, które usuwa wszelkie obawy. Dziecko, które otrzymało dużo miłości, będzie tym więcej kochać. Miłość, którą otrzymujemy od innych daje nam poczucie wartości niezbędne do tego, by kochać innych, ufać im i utrzymywać z nimi zdrowe relacje. To samo dotyczy modlitwy. Kiedy naprawdę przekonamy się, że należymy do Boga, ponieważ On nas pierwszy umiłował, będziemy zdolni do tego, by Go umiłować, zaufać Mu i być coraz bliżej Niego w zażyłej relacji.
Skoro zaś Bóg nas miłuje to znaczy, że nas zna. Prawdziwy przyjaciel mimo tego, że wie o mnie dużo zaakceptuje mnie, ponieważ mnie kocha. Bóg przenika nas, widzi nasze grzechy, te dziedziny, w których jesteśmy najbardziej bezradni i zagubieni. Jakieś dziedziny naszego życia mogą pozostawać ukryte przed przyjaciółmi, nawet przed nami samymi, ale nigdy przed Bogiem, który wie o nas wszystko. W Ewangelii znajdujemy wiele opisów tego, jak Jezus dokładnie wiedział, o czym ludzie myślą i co zamierzają w swoim sercu. Uczniowie Jezusa również zdawali sobie sprawę z tego, że ich serca są dla Niego przezroczyste, ale odczuwali jednocześnie, że Jezus rozumiał ich smutki, samotność, słabość i pokusy, które ich nękały.
Gdy powierzamy się ufnie Jezusowi i dzielimy z Nim wszystkie sprawy naszego życia, taka zażyłość z Nim przynosi zdrowie i równowagę całej osobie. Znika w nas wówczas rozdźwięk pomiędzy naszymi myślami a słowami, pomiędzy tym, co mówimy i tym, co czynimy. Pozostając w jedności z Bogiem, żyjemy w jedności z samymi sobą.
Otchłań ludzkiego serca
Człowiek sam dla siebie jest zagadką. Szukając uzasadnienia samego siebie, swojego życia, zapada w niezmierzone otchłanie własnej duszy. Wyczuwa, że istnieją w nim utajone głębie, do których nie ma dostępu według swej woli, a które przecież stanowią go. Widzi, że jest w nim splątany wir dążeń i możliwości i nie wie już sam, które są decydujące. Nie wie z czym ma się związać, co ma uczynić swym prawdziwym „ja”, od którego wszystko inne otrzymałoby miarę i kierunek. Gdy daremne okazują się wszystkie wysiłki dotarcia do czegoś, co na dnie ludzkiego serca byłoby jedynie ważne, trwałe i nieskończone, wtedy do człowieka rozczarowanego, zrozpaczonego poszukiwaniem sensu, przemawia słowo Boże: w otchłani ludzkiego serca jest Bóg Żywy, Święty, Nieskończony.
Jest w nas Bóg, który nie tylko wyzwala nas z samotności okalającej nasze serce, ale jest wewnątrz nas tym, co jedynie może być punktem wyjścia, byśmy zrozumieli, kim jesteśmy. Bóg jest w nas, bo nam o tym zaświadczył własnym słowem. I ten Bóg, który w nas żyje jako prawdziwa nieskończoność, nazywa się w słowie Pisma: Duchem Świętym. Jest głębią głębszą niż całe zło naszych otchłani, jest mocą mieszkającą poza całą naszą słabością.
Duch Święty wstawia się za nami westchnieniem niewypowiedzianym. On jest nie tylko Bogiem, przed którym zginamy kolana, lecz działa w nas, z nami i dla nas. Najbardziej wtedy, gdy spełniamy to, co rozstrzyga o naszym życiu: gdy się modlimy. Wówczas to, co wypowiadamy i co nasze tak zwane „ja” dostrzega, jest jak echo wołania, w którym Bóg sam siebie woła, raduje się wspaniałomyślnością swej nieskończoności.
Modlitwa i apostolstwo
Potrzeba Boga i rozmowy z Nim należy do głębokich tęsknot duszy ludzkiej. Na modlitwie wraca równowaga ducha, znika uczucie osamotnienia, bezradności i tego, że jesteśmy niepotrzebni. Świat przestaje być niesprawiedliwy i okrutny, staje się przyjazny. Dziwna moc rodzi się w nas na modlitwie. Modlitwa pozwala nam znieść troski i zmartwienia. Pozwala ufać, kiedy brak argumentów dla wiary. Z biegiem czasu zadomawia się w duszy modlącego się człowieka pokój wewnętrzny, harmonia w działaniu, a także zdolność znoszenia bólu, cierpienia, choroby i śmierci.
Pełne znaczenie modlitwy można dostrzec dopiero w świetle wiary. W życiu religijnym i moralnym człowieka modlitwa jest absolutnie konieczna i niczym innym zastąpić się jej nie da. Zachowanie przykazań Bożych, pokonanie grzechu, ostateczne wytrwanie w dobrem – przekracza ludzkie siły i możliwości. Do tego potrzebna jest łaska, którą wyprosić można tylko modlitwą. Wiara czerpie siłę z modlitwy, a modlitwa z kolei zakłada wiarę w Boga żywego. Gdzie się urywa modlitwa, wygasa również wiara. Nawet wtedy, gdy nasze dni przeciążone są ponad miarę pracą w służbie ludzi, nie może zabraknąć czasu poświęconego ciszy i modlitwie.
Każda nasza zasługa i modlitwa może być ofiarowana w intencji innych ludzi, może stać się ich duchowym wsparciem. Wiele łask spływa na świat bez naszych próśb, ale są takie dobra, które wyprosić może jedynie modlitwa. Modlitwa nie zna ograniczeń czasu i przestrzeni. Nawet najbardziej osobista, w samotności i ukryciu, zdolna jest w każdej chwili dotrzeć w najdalszy zakątek świata, dosięgnąć ludzi nie znających Chrystusa ani Ewangelii, przynieść pokrzepienie ofiarom głodu, wojen i niesprawiedliwości.
Naucz mnie swojego sposobu patrzenia na ludzi: gdy spoglądałeś na św. Piotra po jego zaparciu się Ciebie; gdy swoim wzrokiem przenikałeś serce bogatego młodzieńca i serca Twoich uczniów. Chciałbym Cię spotkać takim, jakim byłeś w rzeczywistości, albowiem przemieniałeś tych, którzy zetknęli się z Tobą bezpośrednio.
ZNAK 1980, Nr 311-312, s. 767-769
Pedro Arrupe SJ: MODLITWA DO CHRYSTUSA „NASZEGO WZORU”
Panie, rozważając „nasz sposób postępowania" odkryłem, że ideałem naszego sposobu działania jest Twój sposób działania. Dlatego też skierowałem swój wzrok ku Tobie; oczy wiary widzą Ciebie takim, jakim ukazujesz się w Ewangelii, Jestem jednym z tych do których św. Piotr mówi: „Miłujecie Go chociaż Go nie widzieliście; aczkolwiek teraz jeszcze Go nie oglądacie, to dzięki swej wierze już jesteście napełnieni niewysłowioną radością".
Panie, Ty sam powiedziałeś: „Dałem wam wzór do naśladowania”. Pragnę naśladować Ciebie tak, abym mógł powiedzieć: „Bądźcie naśladowcami moimi, jak ja jestem naśladowcą Chrystusa”. Nie mogę tych słów powtórzyć za św, Janem w sensie dosłownym. Chciałbym jednak móc głosić o Słowie życia, przynajmniej przez mądrość i wiarę otrzymaną od Ciebie, to, co słyszałem, co widziały moje oczy i czego dotykały moje ręce; objawiło się bowiem Życie, a ja je widziałem (chociaż nie oczyma ciała, to z pewnością oczyma wiary) i o nim świadczę,
Panie, tym, co najbardziej chciałbym od Ciebie otrzymać, jest ten sensus Christi, o którym pisze św. Paweł:: abym mógł doznawać Twoich uczuć, wypływających z miłości Ojca i ludzkości. Nikt nie miał większej miłości od Ciebie, który życie swoje oddałeś za przyjaciół swoich, który, jak nas nauczył św. Paweł, ogołociłeś samego siebie. I chciałbym naśladować Ciebie nie tylko w Twoich uczuciach, lecz także w codziennym życiu, czyniąc wszystko, o ile to możliwe, tak jak Ty.
Naucz mnie Panie, swojego sposobu odnoszenia się do uczniów, do grzeszników, do dzieci, do faryzeuszy, do Piłata i do Heroda: a także do Jana Chrzciciela: przed jego narodzeniem i potem, nad Jordanem, Naucz mnie, jak postępowałeś ze swoimi uczniami, szczególnie z tymi najbliższymi: z Piotrem i z Janem, a jak ze zdrajcą Judaszem. Jak delikatnie potraktowałeś ich nad jeziorem Tyberiadzkim, gdy przygotowałeś im śniadanie. Jak również wtedy gdy umyłeś im nogi.
Naucz mnie, tak jak św. Ignacego, jak jeść i pić; jak brać udział w ucztach, jak postępować, gdy dokucza głód i pragnienie, gdy przychodzi zmęczenie posługą, gdy potrzeba odpoczynku lub snu.
Naucz mnie, jak współczuć cierpiącym i chorym, ślepym, chromym i trędowatym; ukaż mi, w jaki sposób Ty okazywałeś to, że byłeś bardzo głęboko wzruszony: wtedy, gdy płakałeś, albo gdy odczuwałeś tak wielki smutek i boleść, że aż oblewał Cię krwawy pot i potrzebowałeś anioła, aby Cię pocieszył. A nade wszystko pragnę się dowiedzieć, w jaki sposób zniosłeś straszliwy ból ukrzyżowania, skoro równocześnie doświadczałeś opuszczenia przez Ojca.
Twoje człowieczeństwo jak gdyby promienieje z Ewangelii, która ukazuje nam Ciebie jako osobę szlachetną, przyjazną, godną naśladowania i wspaniałą, jako człowieka zachowującego doskonałą harmonię pomiędzy własnym życiem a głoszoną nauką. Nawet Twoi wrogowie umieli to docenić i mówili dlatego; „Panie, wiemy, że jesteś prawdomówny i drogi Bożej nauczasz w prawdzie. Na nikim Ci nie zależy, bo nie oglądasz się na osobę ludzką". Ewangelia ukazuje nam Twój męski sposób bycia, surowy dla samego siebie w niedostatkach i wyczerpującej pracy, lecz dla drugich pełny dobroci i nieustannego pragnienia, aby służyć.
To prawda, że byłeś surowy w stosunku do tych, którzy działali w złej wierze, lecz Twoja dobroć przyciągała tłumy; chorzy i zniedołężniali czuli instynktownie, że Ty okażesz im miłosierdzie; tak bardzo skupiałeś na sobie uwagę tłumów, że zapominali o jedzeniu; znając ich codzienne życie mogłeś nauczać w przypowieściach zrozumiałych dla każdego, w przypowieściach bardzo życiowych i pełnych piękna. Do każdego odnosiłeś się przyjaźnie, ale niektórym okazywałeś szczególną miłość, tak jak Janowi, i szczególną przyjaźń, tak jak Łazarzowi, Marii i Marcie. Pokaż mi, jak okazywałeś radość podczas różnych uroczystości, jak na przykład w Kanie.
Ty byłeś ze swoim Ojcem w stałym modlitewnym kontakcie, a Twoja modlitwa, często trwająca całą noc, była z pewnością źródłem tej świetlistej transcendencji, którą dostrzegali Twoi współcześni. Już sama Twoja obecność wzbudzała u różnych ludzi szacunek, konsternację, obawę, uwielbienie, a czasami nawet głęboki strach.
Naucz mnie swojego sposobu patrzenia na ludzi: gdy spoglądałeś na św. Piotra po jego zaparciu się Ciebie; gdy swoim wzrokiem przenikałeś serce bogatego młodzieńca i serca Twoich uczniów. Chciałbym Cię spotkać takim, jakim byłeś w rzeczywistości, albowiem przemieniałeś tych, którzy zetknęli się z Tobą bezpośrednio. Pamiętasz swoje pierwsze spotkanie z Janem Chrzcicielem? A uczucie niegodności u celnika? A zdumienie tych wszystkich, którzy widzieli cuda dokonane przez Ciebie? Jak wielkie wrażenie wywarłeś na swoich uczniach, na tych, którzy pojmali Ciebie w Ogrodzie Oliwnym, na Piłacie i jego żonie, na setniku stojącym u stóp krzyża.
Ten sam Piotr, który został do głębi poruszony cudownym połowem ryb, równie silnie odczuł ogromny dystans między sobą, grzesznikiem, a Tobą. On i pozostali apostołowie byli wtedy przejęci strachem.
Chciałbym usłyszeć Ciebie i być pod wrażeniem Twojego sposób mówienia, słuchając im przykład Twojej mowy w synagodze w Kafarnaum lub Kazania na Górze, podczas którego zauważono, iż „nauczasz jak ktoś, kto ma władzę, a nie jak uczeni w Piśmie".
Moc Ducha Bożego była zauważalna w wypowiadanych przez Ciebie słowach dziękczynienia. Nikt nie miał najmniejszych wątpliwości, że ten nadludzki majestat był spowodowany ścisłym związkiem między Jezusem a Bogiem. Musimy się nauczyć od Ciebie tajemnicy zjednoczenia z Bogiem: w bardzo prostych codziennych działaniach, z całkowitym poświęceniem się miłości Boga i ludzkości. Zjednoczenia związanego z doskonałą kenosis w posłudze bliźnim. Zjednoczenia istniejącego równocześnie ze świadomością tego człowieczeństwa, które budzi w nas poczucie bliskości Ciebie i z świadomością boskiego majestatu, który sprawia, że odczuwamy nieprzekraczalny dystans między nami, a kimś tak wielkim,
Daj mi tę łaskę, ten sensus Christi, to swoje własne bicie serca, abym mógł przez całe swoje życie, wewnętrzne i zewnętrzne, postępując i rozeznając w Twoim duchu, żyć dokładnie tak, jak Ty to robiłeś w czasie swojego ziemskiego życia.
Naucz nas swojej drogi tak, aby stała się ona dzisiaj naszą drogą, aby stał się nam bliski wielki ideał św. Ignacego: być towarzyszem Jezusa, Jego współpracownikiem w dziele odkupienia, każdy jako alter Christus.
Błagam Twoją Najświętszą Matkę, która wniosła tak wiele do Twojego sposobu postępowania wtedy, gdy on się jeszcze formował, aby pomogła mnie i wszystkim synom Towarzystwa stać się Jej synami, takimi samymi jak Ty, przez Nią urodzony i wraz z Nią żyjący przez wszystkie dni swojego życia.
Pedro Arrupe SJ
tłum. Piotr Jasiński SJ
Pedro Arrupe SJ, Our Way of Proceeding w: Documentation nr 42, June 1979 s. 26-29 (przemówienie wygłoszone 18. 01. 1979 podczas konferencji zorganizowanej przez Centrum Ignatianum Spiritualitatis – CIS).
KRZYSZTOF OSUCH SJ
Mordercza zazdrość i inne żądze

1. Nasz (fatalny) punkt wyjścia
Słowo Boże, czytane w liturgii mszalnej, dość często konfrontuje nas z prawdą o nas samych, o naszym wnętrzu. Także powyższe słowo z Listu św. Jakuba przypomina prawdę i o jasnej, i o mrocznej stronie naszych serc. Jasne i piękne w nas jest to, że mamy dobrą wolę. W zasadzie wszyscy chcemy być życzliwi, przyjaźni dla bliźnich i sprawiedliwi. Chcemy być dobrzy i chcemy miłować. Widzimy wartość bycia kimś, kto umie ustąpić i stara się budować zgodę i zaprowadzać pokój.
Niestety, nie jest to cała prawda o nas. Słowo Boże przypomina nam, że między ludźmi toczą się spory i wojny. Jednak najważniejsza linia frontu biegnie w sercu każdego człowieka. Naprzeciwko siebie stają w naszym wnętrzu dwa dążenia: by czynić dobro, które buduje, i by czynić zło, które niszczy. Z serca zatem pochodzą piękne i wielkie pragnienia. Ale to samo serce jest też „rezerwuarem” negatywnej energii, która znajduje upust w wadach i grzechach głównych, a także, ogólnie mówiąc, w pożądliwości i żądzach. Te ostatnie tym się charakteryzują, że skłócają człowieka z Bogiem i człowieka z człowiekiem. Narzucające się zło raz bywa ewidentne i wulgarne, kiedy indziej przybiera pozór dobra.
Apostoł Jakub twierdzi, że wystarczy przyzwolić na jakiś rodzaj zła, na przykład oddać się zazdrości czy ulec żądzy sporu, by wnet doświadczyć wszechogarniającego bezładu i by popaść we wszelki występek. „Gdzie bowiem zazdrość i żądza sporu, tam też bezład i wszelki występek” (Jk 3, 16).
Św. Paweł w swym oglądzie wnętrza idzie jeszcze głębiej i wskazuje, co jest pierwszym ogniwem w łańcuchu zła i nieprawości. Twierdzi, że jeśli ktoś poznaje Boga (a każdy poznaje Go w dziele stworzenia), a nie oddaje Mu czci i nie dziękuje Mu, to fatalnym skutkiem takiego zaniechania (takiego grzechu) jest znikczemnienie myślenia i zaćmienie serca (por. Rz 1, 21-22). Ludzie lekceważący Boga są nieuchronnie porywani przez wysoką falę „wszelakiej nieprawości, przewrotności, chciwości, niegodziwości”. Tak łatwo jest im oddawać się „zazdrości, zabójstwu, waśniom, podstępowi, złośliwości”. Św. Paweł mówi o nich: „potwarcy, oszczercy, nienawidzący Boga, zuchwali, pyszni, chełpliwi, w tym, co złe - pomysłowi, rodzicom nieposłuszni, bezrozumni, niestali, bez serca, bez litości” (Rz 1,29-31).
Niestety, pomysłowość ludzi w czynieniu zła jest niebywała i może przerażać. Przeraża też i poraża bezczelność w żywieniu nieprawych myśli i w przeprowadzaniu nikczemnych rozumowań i wniosków. Księga Mądrości opisuje, na jaki tok rozumowania wpadają ludzie bezbożni, gdy stykają się z człowiekiem pobożnym i autentycznie sprawiedliwym. Przede wszystkim doznają irytacji, oburzają się na człowieka pobożnego i poddają go strasznej próbie. „Bezbożni mówili: Zróbmy zasadzkę na sprawiedliwego, bo nam niewygodny: sprzeciwia się naszym sprawom, zarzuca nam łamanie prawa, wypomina nam błędy naszych obyczajów. Zobaczmyż, czy prawdziwe są jego słowa, wybadajmy, co będzie przy jego zejściu. Bo jeśli sprawiedliwy jest synem Bożym, Bóg ujmie się za nim i wyrwie go z ręki przeciwników. Dotknijmy go obelgą i katuszą, by poznać jego łagodność i doświadczyć jego cierpliwości. Zasądźmy go na śmierć haniebną, bo - jak mówił - będzie ocalony” (Mdr 2,12.17-20).
– Aż trudno komentować ten jasny i precyzyjny tok nieprawego rozumowania! Zbyteczne wydaje się wykazywanie, jak wielka jest aberracja w myśleniu bezbożnych i do jakiego okrucieństwa potrafią się posunąć. To zdumiewające, że widok człowieka, który czci Boga i jest Mu wdzięczny, budzi w nich „uśpione demony”.
– Chyba z łatwością odkryjemy, że sytuacja opisana w Księdze Mądrości po wielekroć powtarzała się za sprawą bezbożnych ideologii XX wieku. Prześladowania wyznawców Boga dzieją się nadal; nie tylko w Chinach, ale także w Europie, choć w sposób nie tak brutalny, ale nadal bardzo dotkliwy. Benedykt XVI mówił niedawno w Bawarii (10. 09. 2006) o zagrożeniu dla współczesnego świata i dla tożsamości chrześcijańskiej, które płynie z pogardy dla Boga i z cynizmu. Bezczelni cynicy szydzą ze świętości, powołując się przy tym na prawo wolności.
2. „Czarne bagno”
Przywołane fragmenty Pisma Świętego ośmielają nas, by przypomnieć starą chrześcijańską tradycję, która nie waha się twierdzić, że po grzechu pierworodnym ulokowało się w ludzkiej duszy „czarne bagno”. A składa się na nie przede wszystkim samolubstwo, wola własna i nienawiść.
Samolubstwo to lubienie tylko siebie samego; to nierozumne pomijanie bliźniego, który jest przecież jakby częścią nas[1]. Pawłowy obraz Kościoła jako Ciała, którego Głową jest Chrystus, dobrze uwydatnia to nasze wzajemne powiązanie i niemożność obchodzenia się jednych bez drugich (por. Ef 4, 15n).
Drugi element „czarnego bagna” w nas to rodzaj obsesji, by pełnić jedynie wolę własną. Nie chodzi tu o bezcenny dar wolności i czynienie użytku z wolnej woli, ale o rodzaj zafiksowania na upartym (i nieraz demonstracyjnym) pełnieniu wyłącznie woli własnej. Każdemu z nas (co najmniej) zdarza się z uporem iść za jakąś własną myślą, emocją (impulsem, żądzą), nawet gdy widać, że wiedzie ona do zła. Satysfakcję czerpie się z tego, że jest to „moje”, własne, a nie czyjeś, dla czyjegoś dobra. Nie liczy się wtedy wola Boga i prawdziwe dobro własnej osoby. Wynosząc wolę własną ponad wszystko, człowiek zamyka się w swoim małym światku i karleje.
Kwintesencją wszelkiej złości, do której człowiek czuje się pociągany, jest nienawiść. Skrywa się w niej demoniczna zabójcza moc (por. J 8,44). Nienawiść odrzuca drugiego, nie chce go widzieć, a nawet potrafi go zabić, złośliwymi słowami czy też dosłownie[2].
Żywioł zła, które pochodzi z ludzkiego serca (i od wrogich Zwierzchności „na wyżynach niebieskich” – por. Ef 6, 12) stanowi największe zagrożenie dla człowieka. To dlatego ludzie wszystkich kultur i religii podejmowali starania, by nie dać się pochłonąć czarnemu bagnu samolubstwa, „woli własnej” i nienawiści. Człowiek, obdarowany podobieństwem do Boga i pragnieniem najwyższego Dobra, wie (wyraźnie czy jakoś), że wtedy rozkwita i staje się szczęśliwy, gdy jest miłowany i gdy miłuje. Tęskni za czystością serca i czynów. Czystość serca staje się jednak faktem wtedy, gdy wypełnia je miłość (a nie żądze, pożądania). Czystość serca – czystość płynąca z miłości – czyni człowieka zdatnym do zjednoczenia z Bogiem, który jest doskonale czysty, bo jest Miłością (por. 1 J 4, 16).
3. Jest na „to” sposób – rachunki sumienia
Dotychczasowe rozważanie prowadzi nas do zadania kilku praktycznych pytań.
Co należy czynić, aby nie dać się zwyciężyć żywiołom zła? Jak oczyścić swoje serce z żądz i pożądań, a przynajmniej, jak skutecznie opierać się ich naporowi? Jak wypełnić swe serce Boską miłością, by żyć mądrze, w pokoju ducha, w zgodzie z innymi?
Najpierw to spostrzeżenie: z atakującym nas złem nie poradzimy sobie sami. Staje się to jasne w świetle refleksji nad złem, doświadczanym w własnym sercu i w świecie, a także w świetle słowa Bożego. Tylko otwierając się na zbawcze działanie Boga, możemy odnieść zwycięstwo nad grzesznym egocentryzmem, który zakrzywia nas ku sobie samym. Tylko Boska miłość może wyrwać nas z samolubstwa i przeprowadzić ku miłowaniu Boga i bliźnich. Podobnie rzecz się ma z upodobaniem w woli własnej i nienawiścią oraz z wszystkimi innymi żądzami. „Tylko Bóg może nas uratować”.
Rzeczywiście, Bóg wyciąga nas z czarnego bagna grzechu, żądz i rozpaczy, gdy daje nam Swego Syna, Jezusa Chrystusa. Wystarczy uchwycić wyciągniętą dłoń Zbawiciela. Dokonuje się to w akcie wiary w nieskończoną i miłosierną miłość Boga Ojca do nas. Nasze zbawienie pogłębia się, gdy codziennie spotykamy się z Bogiem na modlitwie, gdy rozważamy Jego Słowo, a także gdy spotykamy się z Jezusem w sakramentach świętych (zwłaszcza Chrztu, Pokuty i Pojednania oraz Eucharystii). Proces zbawienia, uświęcenia i jednoczenia z Bogiem w miłości dzieje się w czasie i wymaga określonych duchowych działań. Niektóre z nich winny być regularnie ponawiane. Szczególnie pomocne w zmaganiach z naporem zaborczych żądz są regularnie odprawiane rachunki sumienia. Jest to taka modlitwa, którą św. Jakub na pewno bardzo by pochwalił.
Św. Jakub mówi wprost i chyba z niemałą emocją: „Prowadzicie walki i kłótnie, a nic nie posiadacie, gdyż się nie modlicie. Modlicie się, a nie otrzymujecie, bo się źle modlicie, starając się jedynie o zaspokojenie swych żądz” (Jk 4, 3). Tak, nie wystarczy modlić się jakkolwiek. Modlitwa może być chybiona, gdy polega na przychodzeniu do Boga z prośbą (czy nawet z żądaniem), by On zaspokajał nasze żądze. Chrześcijaninowi potrzebna jest również taka modlitwa, która na bieżąco ujawnia żądze, mające swe umiejscowienie w „czarnym bagnie” lub, jeśli kto woli, w mrocznej podświadomości. Żądz i pożądań na pewno nie należy maskować ani tym bardziej hołubić. Należy ujawniać je wobec siebie. Ale nie tylko to. Należy destrukcyjną „energię” żądz poddać Łasce, Miłości – i w tym sensie je wyeliminować.
Jeśli ktoś jest zainteresowany skuteczną walką z grzechem i oczyszczaniem sumienia z winy, to niech zechce bliżej poznać codzienny ogólny rachunek sumienia, proponowany przez św. Ignacego Loyolę. Zawiera on pięć punktów – pięć działań, które mają niebywałą skuteczność w strzeżeniu i odbudowywaniu naszego Przymierza Miłości z Bogiem[3]. Jeśli zaś jesteśmy zainteresowani efektywną współpracą z Chrystusem nad oczyszczeniem swego serca z żądz, pożądań i wadliwych postaw, to poznajmy dokładniej i praktykujmy - niełatwy, ale bardzo pomocny – szczegółowy rachunek sumienia, proponowany też przez św. Ignacego[4].
o. Krzysztof Osuch SJ
Częstochowa, niedziela 24 września 2006 AMDG et BVMH
[1] Tomasz Spidlik SI, U źródeł światłości, Wyd. Ks. Marianów, 1991, s. 196.
[2] Por. Spidlik, tamże, s. 196 n.
[3] Artykuł Georges Aschenbrenner SJ: kliknij tutaj, skrótowe opracowanie W. Lamberta SJ: kliknij tutaj, a także moje rozważanie: kliknij tutaj
[4] Św. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowne, numery 22-32; zob. Ćwiczenia duchowne
Oba rachunki sumienia omówione są m. in. w książce: Krzysztof Osuch SJ, Rachunek sumienia szczegółowy i ogólny. Jak codziennie ulepszać siebie, relacje z Bogiem i drugim człowiekiem, Wyd. WAM 2004.
Wyd. WAM, Kraków 2001, s. 204-211.
Bronisław Mokrzycki SJ
NAJWAŻNIEJSZE, WYTRWAĆ!
1. Modlitwa i wolność
Modlitwa, będąc dziełem Boga i wyrazem współpracy człowieka z Bogiem, jest czymś, co należy do spraw najważniejszych, a tym samym wolnych. Modlitwy nie można narzucić, bo człowiek nie musi się modlić. To nie jest sprawa z rzędu „koniecznych".
K. Rahner pisze: Człowiek wykonuje wiele różnorodnych czynności. Nie jest mu dane czynić zawsze coś jednego, choć nosi w sobie ukrytą, niedopowiedzianą może i na wpół tylko uświadomioną tęsknotę, by tak właśnie było: by móc zawsze i nieustannie czynić coś jedynego, w czym byłoby już wszystko i co byłoby warte wszystkich sił i całej miłości serca. Człowiek musi wykonywać rzeczy rozmaite. Ale nie wszystkie są tej samej rangi i godności. Coś może być „ważne", bo jest nieuniknione. A tymczasem to, co ważne rzeczywiście, co potrzebne naprawdę, może być łatwo pominięte i zapomniane. To, co czynią wszyscy i od czego nikt uchylić się nie może, nie musi więc koniecznie być tym, co jest najwyższym czynem serca.
Stanąć w obliczu Boga w czci i miłości, znaczy modlić się. Wprawdzie i wtedy człowiek nie osiąga w pełni tego, w czym „jest już wszystko", gdyż to - dla istoty skończonej - nie jest w tym życiu możliwe. Lecz przynajmniej staje wobec Tego, który jest wszystkim - w jedności i już to jest czynieniem czegoś z kręgu rzeczy najważniejszych i najpotrzebniejszych. I jest czynieniem czegoś, co czynią nie wszyscy. Bo to, co jest z kręgu rzeczy najważniejszych, jest tym samym czymś najbardziej wolnym, czymś, co nie narzuca się wcale jako nieuchronne, czymś, co albo jest wciąż od nowa darem dobrowolnej miłości, albo po prostu nie istnieje. I dlatego zdarza się rzadko.
Modlitwa, należąc do rzeczy najważniejszych, leży w sferze wolności. Ludzie zaś skupiają się przede wszystkim na tym, co muszą zrobić - i nawet na to brakuje im czasu. Stąd modlitwa spychana jest na margines. Tak niewielu z nas modli się naprawdę, bo nie popycha nas do tego „konieczność życiowa". Jedynie serce, miłość, prawdziwa wolność, pomogą nam w modlitwie. Dzięki temu zrozumiemy ją lepiej i nie stracimy tego daru, jaki nam Bóg ofiarowuje w możliwości modlenia się.
Są takie sprawy ludzkie, takie czyny serca, o których każdy myśli, że je zna, bo wszyscy o nich mówią; że je umie, bo widać przecież, jak są proste. A tymczasem one właśnie, najoczywistsze, najprostsze, są dla człowieka najtrudniejsze. Człowiek uczy się ich bardzo powoli i jeśli - u kresu życia - wreszcie je umie, to znaczy, że było to życie dobre, życie błogosławione. Do najprostszych i zarazem najtrudniejszych czynów serca należy dobroć, bezinteresowność, miłość, milczenie, wyrozumiałość, prawdziwa pogoda ducha i modlitwa (K. Rahner).
2. Dziwne etapy rozwoju modlitwy
Po tym, jak się modlimy, poznajemy, jak wygląda nasze życie wewnętrzne: czy jest żarliwe, czy też słabe; mocne, płomienne, autentyczne - czy powykrzywiane i letnie. Modlitwa to jakby „termometr" życia wewnętrznego; jaka modlitwa - takie życie wewnętrzne. Nie możemy jednak ulegać złudzeniom; dobra modlitwa to nie znaczy dobre samopoczucie na modlitwie i nasze zadowolenie z modlitwy. Dobra modlitwa to modlitwa Jezusowa, w Jego duchu, tak jak On się modlił.
Przechodzimy przez różne etapy w rozwoju modlitwy, przeżywamy chwile pocieszeń, bliskości Boga, przebywania z Nim jakby na Taborze - i chwile trudne, gdy w naszej modlitwie pojawia się krzyż, bo autentyczna modlitwa chrześcijańska musi dojść także do ukrzyżowania. Jak? W jaki sposób? Najpierw musimy ukrzyżować to wszystko, co odgradza nas od Boga, przeszkadza w dialogu z Nim, w przebywaniu w Jego obecności, a więc w oddaniu się Bogu w przemianie przebóstwiającej. Trzeba ukrzyżować w sobie „starego człowieka", zwłaszcza grzechy ciężkie, które odcinają nas od źródła prawdziwej modlitwy i prawie ją uniemożliwiają. Potem - grzechy powszednie, dobrowolne. Następnie, gdy zdecydujemy się na modlitwę i ukrzyżujemy nasze leniwe ciało (ociężałość, zniechęcenie), wtedy musimy ukrzyżować także nasze zmysły, ciekawość i wyobraźnię. One w czasie modlitwy mogą być bardzo żywe i zainteresowane wszystkim innym, tylko nie tym, co Bóg chce nam dać.
Modlitwa musi więc być złączona z krzyżem, aby była naprawdę chrześcijańska. Gdy będziemy wierni i będziemy medytować, przedzierając się przez różne trudności, dojdziemy na szczyt modlitwy. Okaże się wtedy, że ten szczyt to Golgota. Tu już nie my się wysilamy; to Bóg daje, a my się raczej otwieramy, aby brać. Będzie to modlitwa prostoty, prostego wejrzenia, ukojenia u stóp Pana; wręcz odpocznienia u stóp Jezusa, ale jakżeż pracowitego odpocznienia! Pracowitego przez „receptywność", przez pełne pokory i miłości otwarcie się na Boga i Jego słowo, przez coraz pełniejszą dyspozycyjność wobec woli Boga, umiłowanego całym sercem.
3. Ukrzyżowanie modlitwy
Na czym polega ta forma „pracowitości"? Głownie na przyjęciu krzyża, który jakby z nas przechodzi na samą modlitwę. Już nie siebie krzyżujemy, bo to już jest zasadniczo dokonane, już panujemy nad sobą, ale przy całym tym opanowaniu, przychodzi taki moment, że choć byśmy nie wiem jak chcieli, nie możemy medytować. Nie możemy rozmyślać dyskursywnie, bo właśnie wtedy się rozpraszamy. Wszystko się psuje, zaciera się poczucie obecności Boga, urywa się dialog, zakłócone jest nasze oddanie się Bogu i zjednoczenie z Nim. Dziwna jest ta przemiana. Pojawia się jakiś niesmak, niemożliwość rozmyślania, którym dotąd posługiwaliśmy się tak spokojnie. Bóg woła: «Chodź wyżej!» Wtedy nie wolno się opierać. Modlitwa jest żywą rzeczywistością; to rozwój w nas wiary, nadziei i miłości. Nie wolno jej krępować, lecz trzeba dać się poprowadzić Duchowi Świętemu - wyżej, na szczyt. Rozpoczyna się modlitwa, która w pewnym sensie staje się bierną, bardzo prostą, uspokojoną; modlitwą, która zamienia się w trwanie, trwanie przed Bogiem. Jest przyjęciem wszystkiego, co Bóg daje, chociaż teraz ten dar, sam dar, ma postać krzyża. Już nie tylko my i to wszystko, co nam przeszkadza, ale sama modlitwa staje się ukrzyżowaną, jakby przekreśloną i niemożliwą z naszej strony. Wielu ludzi Bożych, którzy dotąd tak bezpiecznie, radośnie szli, wręcz biegli do Pana i na modlitwę, staje i nie wie, co dalej robić. Szatan zaś krąży i mówi: «Widzisz, wszystko było złudzeniem, popatrz do czegoś doszedł!»
Zaczyna się dziwny proces: sama myśl o modlitwie staje się udręką; coś nas odrzuca od modlitwy. Wszystko, tylko nie modlitwa! Nie wiadomo jak się do niej zabrać, z której strony... Człowiek jest bardziej bezradny niż dziecko. Więcej, to nie tylko bezradność, ale wstręt, niemożność, szarpanina, coś z Ogrójca, coś z Golgoty, związanie, skrępowanie, przybicie, poznanie całej swej nędzy. Wtedy najgorsze rzeczy przychodzą do głowy, największe miotanie się dochodzi do głosu, zniechęcenie nas ogarnia i mogą się pojawiać przeróżne pokusy. Jak tu się modlić?
Wielu przestaje się modlić, byle tylko uspokoić tę burzę. I gdy przestają się modlić - wszystko chwilowo się uspokaja. Wtedy błędnie myślą, że to modlitwa jest „winna". Nie! To tylko znak jednego z etapów na drodze życia wewnętrznego; to jest swoisty dar; dar większy od wszystkich otrzymanych dotąd pocieszeń duchowych! Modlitwa w takim stanie jest cenniejsza niż wszystkie dotychczasowe zachwyty! Oczyszcza, zachowuje od wielu złudzeń i pułapek. Istnieje bowiem - jak stwierdza ktoś doświadczony - jeszcze jedna subtelna pokusa, która grozi każdemu wierzącemu i której wielu ulega w przekonaniu, że właśnie są na jak najlepszej drodze. W języku św. Jana od Krzyża nazywało się to „przywiązaniem do dóbr duchowych", a w tłumaczeniu na dzisiejszy język codzienny „pogoń za religijnym przeżyciem". Mnóstwo ludzi pracuje w najlepszej wierze nad tym właśnie, i urabia sobie ręce po łokcie, aby tylko dostarczyć ludziom jak najwięcej i jak najgłębszych religijnych przeżyć. Ale zakładanie, że Bóg istnieje po to, żeby nam dostarczać wzniosłych przyjemności jest równym błędem, jak zakładanie, że istnieje On dla naszego pożytku. Bo to my istniejemy dla Niego i nie po to, aby Go przeżyć, ale aby Go uwielbić. On sam zresztą, jakkolwiek prowadzi nas do pełni radości, właśnie dlatego nie chce, żebyśmy Go mylili z radościami niepełnymi i cząstkowymi. Zwłaszcza, jeżeli zakładamy, że to dla Niego chcemy żyć. On sam też jest Radością, ale zbyt wielką, żebyśmy ją potrafili rozpoznać w naszym ograniczeniu. Dlatego trzeba umieć wybierać raczej Boga niż radość z Boga, inaczej wciąż jeszcze bylibyśmy na etapie interesu, a tym samym stawianiu czegoś ponad Bogiem. I Bóg nie pozwala na to.
Zwróćmy uwagę na zasadnicze rozeznanie: okres strapienia i okres pocieszenia duchowego. Św. Ignacy Loyola mówi o strapieniu, jako o szansie pełnego udziału w kenozie Chrystusa, naszego zanurzenia w Paschę Chrystusa. Jakiego zanurzenia? Przemieniającego! Wydaje się nam, że to klęska - a to jest zwycięstwo; wydaje się nam, że to ruina - a to jest solidna budowa. Wtedy dopiero dokonuje się w nas to, do czego zmierza modlitwa. Bóg jest obecny, prowadzimy z Nim dialog, oddajemy się Mu, jednoczymy się z Nim, On nas przemienia w Siebie. Tylko, że z „nas" już nie ma prawie nic - i dlatego wszystko w nas płacze i krzyczy: nie! Jest nam źle; źle jest zmysłom, źle naturalnemu rozumowi, bo nic nie pojmują!
Nasza modlitwa musi stać się ukrzyżowaną, jeżeli w ogóle ma być prawdziwie chrześcijańską modlitwą. Możemy wtedy pomylić się sądząc, że jest to jakaś oziębłość, gdy mamy świadomość, że byliśmy wierni Bogu. Może tak się dziać i z powodu oziębłości, ale wtedy będziemy świadomi własnych zaniedbań. Jeśli jednak niczego nie zaniedbaliśmy, wszystko zrobiliśmy i robimy nadal, a przychodzi taka pustka, i taka ciemność, i taki wstręt - to znaczy, że nasza modlitwa staje się ukrzyżowaną. Ukrzyżowaną - to znaczy najbardziej owocną, bo w Jezusowym ukrzyżowaniu dokonało się zbawienie świata. Z ukrzyżowania wywodzi się zmartwychwstanie i nowe życie. Z ukrzyżowania Chrystusowego rodzi się nowa ludzkość i nowy człowiek. Z ukrzyżowanej naszej modlitwy rodzić się będzie nasza wierność przykazaniom, powołaniu, gdy trwamy, mimo wszystko, w łączności z Ukrzyżowanym Panem. W ten sposób rodzić się będzie nasz skuteczny apostolat, mądrość Boża, którą będziemy służyli ludziom tak skutecznie, że sami będziemy zadziwieni; bo nie będzie proporcji między prostymi słowami, które my wypowiemy, a skutkami czy owocami, które da Bóg; wstrząsające nawrócenia, zaprowadzenie Bożego ładu w sumieniach i sercach. I zdumieni - będziemy samych siebie pytać: skąd to wszystko? Wtedy zrozumiemy, że nie z nas, ale z Pana ukrzyżowanego, któremu zrobiliśmy miejsce w swoim sercu i pozwoliliśmy działać - przyjmując także dar modlitwy ukrzyżowanej.
4. Najważniejsze - wytrwać!
Ale jak mamy się wtedy modlić?! Mówmy sobie: Jezus, moja Miłość, jest ukrzyżowany! (św. Ignacy Loyola). «Moja modlitwa też jest ukrzyżowana. Trwajmy, wytrwajmy!» Teraz tylko tego Bóg od nas wymaga. Wytrwajmy z Jezusem w Ogrójcu, wytrwajmy z Jezusem na Golgocie, patrzmy na krzyż, patrzmy na tabernakulum i trwajmy. Wspomnijmy wtedy, co się działo w sercu Pana w Ogrójcu; będzie nam lżej. Patrząc na krzyż, przypominajmy sobie, jak Pan czuł się na krzyżu; nawet się poruszyć nie mógł, bo każdy gest był niewymownym bólem. Musimy więc tak trwać i mówić sobie: «Skoro mam walczyć pod sztandarem krzyża (por. CD 147), to ten krzyż musi wejść nie tylko w moją świadomość, ale musi wejść w moje ciało, w moje zmysły, w moją duszę i w moją modlitwę, w moją miłość do Pana». Wszystko musi być naznaczone znamieniem krzyża.
Nie szukajmy wtedy żadnych nowych czy specjalnych metod modlitwy; metody są dobre do startu, w początkach. Do Boga zaś trzeba iść całym sobą - bądźmy więc wierni Bogu także w tym stanie modlitwy ukrzyżowanej - i trwajmy! Ogromną wagę ma to, co obiektywnie w nas już jest z Bożego świata: wiara, nadzieja i miłość. One właśnie dźwigają nas do Boga; przez łaskę jesteśmy dziećmi Bożymi! To jest najważniejsze! Liczy się fakt, że jest Bóg i że ja, jako dziecko Boże, staję, klękam przed Bogiem żywym. A to właśnie, co jest najważniejsze - dziecięctwo Boże, nie jest w płaszczyźnie wrażeń odczuwalnych, ani pociech. Wystarczy nam wiedzieć, że jesteśmy dziećmi Bożymi, - pisze R. Voillaume - i że chcemy całkowicie należeć do Boga. Najlepszą cząstką naszej istoty nie jest to, co zdołamy odczuć. Któraż z naszych władz zdoła dostrzec rzeczywistość Bożego życia w nas lub znamię wyciśnięte w nas przez Chrzest św. ? Żadna z tych władz, tylko wiara. „Wzruszenia religijne" są zjawiskiem raczej naskórkowym; wynikają z zupełnie innych przyczyn aniżeli z przeżywania naszego stanu dzieci Bożych. I dlatego do prawdziwego, życiowego, przeżywania wiary, nadziei i miłości można dojść i trzeba dochodzić inaczej. Nie potrzebne jest żadne odczuwanie. Modlitwa nigdy nie bywa tak rzeczywista ani tak głęboka, jak wówczas, gdy rozwija się poza zasięgiem naszej świadomości odczuwalnej. Człowiek naprawdę modlący się traci siebie z oczu, całe jego spojrzenie jest zwrócone ku Bogu, a jest to spojrzenie czystej wiary, nadziei i miłości, którego częstokroć nie krzepi żadna rzecz widzialna ani nawet odczuwalna. Powinniśmy mocno utwierdzić się w tej pewności, aby móc ufnie spojrzeć na rozwój naszego życia modlitwy. Wydaje się bowiem, iż brak nam tej ufności i oto wymyka się wszelki punkt oparcia; ale właśnie wówczas zaczynamy działać na płaszczyźnie naprawdę Bożej. Mamy wrażenie, że źle się z nami dzieje, a tymczasem właśnie wtedy życie nasze układa się tak, jak Bóg chce. Kiedy kroczymy naprzód pod nakazem samej tylko wiary, kiedy „trwamy" przed Najśw. Sakramentem nie bardzo wiedząc ani dlaczego to czynimy, ani po co, kiedy służymy innym bez żadnej ochoty ani przyjemności, kiedy słowa Ewangelii i Liturgii wydają się nam odarte z wszelkiego uroku, pozbawione zdolności wzruszania, wtedy właśnie - dokonuje się w nas tajemnica wiary i poczynamy docierać do tej strefy naszej duszy, w której pulsuje życie Boże. I tylko w takim świetle, tylko wtedy, gdy jesteśmy dogłębnie przeświadczeni o jego słuszności, potrafimy należycie rozpatrywać zagadnienie modlitwy. Bo modlitwa to miłość. I zazwyczaj Jezus prowadząc nas po drogach modlitwy nie może nas nie doprowadzić na szczyt Golgoty, czyli na szczyt czystej wiary. Droga ta wiedzie przez ciemność ogołocenia rozumu i uczucia. Otóż takiego ogołocenia domaga się nie tylko sama natura oczyszczenia, ale i sposób, w jaki zazwyczaj postępuje Pan Jezus, który nie może zbliżyć się do nas, bez udzielenia nam czegoś ze swego konania i swego krzyża. Ci, którzy zaczynają od rozmyślania, muszą również z konieczności dojść do tego samego punktu. I Duch Święty doprowadzi ich do tego, bo uniemożliwi im medytację zmuszając ich wolę do dążenia wprost ku Bogu, bez zatrzymywania się na myślach i uczuciach. Tak samo bowiem jak rozmyślanie, uczucie także nie jest modlitwą. Uczucie jest zmienne, toteż co najwyżej początkującemu może ono być pożyteczne dla wprawienia w ruch woli. Bo prawdziwa miłość tkwi w woli. Powinniśmy niezachwianie wierzyć, iż sama istota modlitwy wiodącej do zjednoczenia z Bogiem leży poza zasięgiem uczuć, myśli i słów.
A zatem trwajmy z uporem i powracajmy do Ogrójca i na Golgotę, pod krzyż! Miejmy niezachwianą pewność, że i Pan przyjdzie do nas, kiedy my tak odważnie idziemy na modlitwę. On nie zawiedzie, wyjdzie na nasze spotkanie. On dokończy dzieła. To jest główna część roboty, której dokona sam Bóg. A to, co my mamy zrobić, to - wytrwać mimo wszystko i wbrew wszelkim najgorszym nawet pozorom niepowodzenia, l to jest właśnie nasza część roboty.
Wniosek: Aby nauczyć się modlić, trzeba więc po prostu modlić się, dużo się modlić, umieć ciągle na nowo rozpoczynać modlitwę nie zrażając się nawet jeśli nie ma odpowiedzi, nawet jeśli na pozór nie ma żadnego widocznego skutku. Jezus dlatego właśnie kładł tak nacisk na wytrwałość, że wiedział, iż nie przyjdzie nam to łatwo przy naszej ustawicznej potrzebie zmiany i nowości (R. Voillaume).
Wytrwać w takiej modlitwie jest bohaterstwem i jest to właśnie nasz wkład w cudowne misterium modlitwy; modlitwa tak „ukrzyżowana" pozwala nam utrzymać głęboki kontakt z misterium eucharystycznym, a także z mocą trwać we właściwym nam powołaniu. Taka modlitwa uświadamia nam naszą słabość, ale daje nam też moc! Wtedy zaczynamy inaczej myśleć, stajemy się malutcy przed Bogiem.I to nam pozwala być malutkimi przed ludźmi; czyli modlitwa wychowa nas do prawdziwej pokory, a więc do prawdy. Wtedy Bóg będzie wielki i w nas, i w naszym posługiwaniu. Jakie wielkie są pożytki z tej „modlitwy niemocy"! Tylko wytrwajmy! My będziemy słabi na modlitwie, ale Bóg będzie mocny w nas, gdy pójdziemy do ludzi, gdy staniemy w obliczu pokus, trudności, zadań i niebezpieczeństw. Będziemy mocni, bo będziemy pokorni i pełni Boga. A na modlitwie będziemy słabi, słabi i jeszcze raz słabi! Trwajmy w tej własnej „słabości" radując się, że wszystko i cała moc jest z Boga, a nie z nas.
Wytrwajmy więc pod krzyżem nie tylko życia, trudności, ale i pod krzyżem modlitwy! Tego uczy nas Eucharystia, tego uczy nas Pan, tego uczy nas Maryja, stojąca pod krzyżem (por. J 19, 25).
Prośmy o umiejętność szukania Boga, który "niknie" nam z oczu, o żywe spotkanie Go i umiejętność dzielenia się tą Dobrą Nowiną z innymi.
W cierpieniu i chwale, Ćwiczenia Duchowe w życiu codziennym, wyd. WAM, Kraków 2001, s.114-116
Czesław Kozłowski SJ
Niewiasty u grobu
W pierwszy dzień tygodnia [niewiasty] poszły skoro świt do grobu, niosąc przygotowane wonności. Kamień od grobu zastały odsunięty. A skoro weszły, nie znalazły ciała Pana Jezusa. Gdy wobec tego były bezradne, nagle stanęło przed nimi dwóch mężczyzn w lśniących szatach. Przestraszone, pochyliły twarze ku ziemi, lecz tamci rzekli do nich: «Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał. Przypomnijcie sobie, jak wam mówił, będąc jeszcze w Galilei: Syn Człowieczy musi być wydany w ręce grzeszników i ukrzyżowany, lecz trzeciego dnia zmartwychwstanie». Wtedy przypomniały sobie Jego słowa i wróciły od grobu, oznajmiły to wszystko Jedenastu i wszystkim pozostałym. A byty to: Maria Magdalena, Joanna i Maria, matka Jakuba; i inne z nimi opowiadały to Apostołom. Lecz słowa te wydały im się czczą gadaniną i nie dali im wiary (Łk 24, 1-11).
Obraz dla obecnej modlitwy
Wyobraźmy sobie kilka niewiast zbliżających się do grobu, w którym pochowano Jezusa; ich smutek, następnie konsternację, a potem radość.
Prośba o owoc modlitwy
Prośmy o radość płynącą z prawdy o Zmartwychwstaniu.
1. Przyszły do grobu
Nie trudno sobie wyobrazić, jak czuli się ci, którzy byli związani z Jezusem, po tym, co nastąpiło w Wielki Piątek. Po Jego śmierci, wszystko im się „zawaliło". Zabrakło Pana, który dotąd wypełniał przecież ich życie. W powstałym chaosie, zamieszaniu, smutku i lęku widzimy jednak różne reakcje i postawy. Jedni wracają do swoich dawnych prywatnych spraw (uczniowie z Emaus), inni siedzą zamknięci w Wieczerniku bojąc się o swoje życie. Nikt nie wie, co myśleć, co robić. Tylko niewiasty robią to, co należało uczynić. Skoro świt idą do grobu, by namaścić ciało. Są smutne. Również nic nie rozumieją, ale lęk o siebie nie paraliżuje ich zachowań, próbują zrobić coś dla Tego, którego kochały.
Szukają Jezusa, ale szukają wśród umarłych, w grobie. Nie zapamiętały Jego słów o zmartwychwstaniu, albo ich nie zrozumiały. Może nie starczyło wiary, która się załamała? Pozostało jednak przywiązanie i miłość, która coś nakazuje czynić - przynajmniej przyjść i namaścić ciało.
Nam też czasami „ginie" Jezus, łamie się wiara, ogarnia nas lęk, może bezradność. Jak się wówczas zachowujemy, co robimy? Czy szukamy Jezusa i gdzie Go szukamy? Czy potrafimy przezwyciężyć lęki o siebie, wyjść z zamknięcia i szukać jakiegoś rozwiązania?
2. Interwencja Boża
Bóg nie pozostawia człowieka w jego bezradności, zwłaszcza jeśli widzi wysiłki czynione z jego strony. Odnajduje niewiasty w momencie, kiedy ich bezradność i niezrozumienie sytuacji sięga szczytu, bo na domiar złego zginęło także ciało Jezusa. Przez swoich posłańców, aniołów mówi: Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał. Nie tylko objawia prawdę, ale odwołuje się do ich uprzednich doświadczeń. Przypomnijcie sobie, jak wam mówił, będąc jeszcze w Galilei: Syn Człowieczy musi być wydany w ręce grzeszników i ukrzyżowany, lecz trzeciego dnia zmartwychwstanie.
Bóg prowadzi człowieka cały czas, przez całe życie. Mówi, tłumaczy, daje odpowiednie łaski, światła, choć często nie odbieramy tego jako Jego prowadzenie. Uczniowie byli przygotowywani na śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa i dlatego było do czego się odwoływać. Bóg jest przy nas zawsze, choć nie zawsze jesteśmy tego świadomi. Prowadzi, formuje, poucza, przygotowuje na różne doświadczenia, czyni to jednak bardzo dyskretnie i delikatnie. Jednak gdy trzeba - interweniuje bardziej wyraźnie - odpowiednio do naszych potrzeb, sytuacji, kondycji.
Takie interwencje, to wyraźniejsze odczucie Bożej obecności przy nas, doświadczenia, które przywracają entuzjazm, wiarę, radość i sens życia. Jaka jest moja świadomość Bożego prowadzenia?
3. Świadectwo
Wtedy przypomniały sobie Jego słowa i wróciły od grobu, oznajmiły to wszystko Jedenastu i wszystkim pozostałym. Odżyło dawne doświadczenie Boga (przypomniały sobie), wróciła radość i naturalna chęć podzielenia się nią z innymi.
Każde tego typu spotkanie z Chrystusem kończy się podobnie. Idą i opowiadają z radością. Czasem Jezus dodawał: Idźcie i głoście, idźcie i opowiadajcie. Jeśli doświadczam Boga, jego obecności, Jego dobroci, miłości - muszę się tym dzielić. To jest dawanie świadectwa.
Nie zawsze jest ono przyjmowane przez innych. Opowiadały to Apostołom. Lecz słowa te wydały im się czczą gadaniną i nie dali im wiary. Bywa i tak. Nie jest łatwo świadczyć, przekonywać. Każdy apostoł może napotkać trudności, tak jak je napotykał sam Jezus. Słowo Boże jednak powoli przebija się przez trudności. Apostołowie nie dowierzają, ale niektórzy postanawiają sprawdzić. Coś się dzieje. Dobra Nowina zaczyna działać. Słowo Boże wydaje owoc, choć dopiero po pewnym czasie.
Trzeba więc świadczyć, nie trzeba się zrażać, owoce przyjdą.
Jak ja reaguję na doświadczenie Boga, doświadczenie Jego miłości? Czy jest we mnie chęć dzielenia się tą Dobrą Nowiną?
Prośmy o umiejętność szukania Boga, który „niknie" nam z oczu, o żywe spotkanie Go i umiejętność dzielenia się tą Dobrą Nowiną z innymi.
Wprowadzenie do Kontemplacji „O Wcieleniu” [ĆD 102–104.106-109]
Św. Ignacy proponuje, żeby modlitwę rozpocząć od uświadomienia sobie, że znajdujemy się przed Bogiem, On patrzy na nas, czeka na to spotkanie. Stajemy przed Nim w postawie uszanowania, pokory i miłości. Następnie kierujemy do Pana Boga prośbę „aby wszystkie moje zamiary, decyzje i czyny były skierowane w sposób czysty do służby i chwały Jego Boskiego Majestatu” (ĆD 46). Prośba ta jest stała dla wszystkich medytacji. W niej prosimy Boga, by On był rzeczywiście pierwszy w naszym życiu.
Kolejnym etapem jest zaangażowanie wyobraźni. Wyobrażamy sobie to, o czym chcemy medytować. Chodzi o w miarę dokładne wyobrażenie sobie jakiejś sceny (w dzisiejszej modlitwie sceny Zwiastowania). W trakcie modlitwy, gdy „zgubimy się”, gdy uciekną myśli, możemy powrócić do tego obrazu. Wreszcie przychodzi moment, kiedy przywołujemy cel modlitwy, to o co się modlimy podczas rozważania danego fragmentu Pisma Świętego, czyli prosimy o łaskę jaką pragniemy otrzymać (w dzisiejszej modlitwie prosimy o dogłębne poznanie Pana, który dla mnie stał się człowiekiem, abym go więcej kochał i więcej szedł w jego ślady.
Po tych wszystkich wprowadzeniach przechodzimy do rozmyślania nad treściami; słuchamy Słowa Bożego i odnosimy je do konkretu naszego życia, zastanawiamy się, co chce nam powiedzieć Pan Bóg, do czego zaprasza, na co zwraca uwagę. Z tego rozważania powinna wypływać nasza odpowiedź, może nawet jakaś decyzja.
Św. Ignacy proponuje rozpoczęcie kontemplacji Tajemnicy Wcielenia od oglądu rodzaju ludzkiego w całej jego różnorodności, ze wszystkimi dramatami właściwymi ludzkiemu życiu, wraz z całym złem, które przez ludzkość przepływa. Spróbujmy zobaczyć – poprzez archaiczny język – ogromną prawdę o tym, że to Bóg chce zbawić człowieka. A jedynym Jego motywem jest miłość.
Widzieć osoby jedne po drugich. A najpierw te na obliczu ziemi, tak bardzo różnorodne w stroju, w sposobie bycia. Jedni są biali, inni czarni; jedni żyją w pokoju, drudzy w stanie wojny; jedni płaczą, drudzy się śmieją; jedni zdrowi, drudzy chorzy; jedni się rodzą, inni umierają... Słyszeć, co mówią ludzie żyjący na powierzchni ziemi, czyli jak rozmawiają ze sobą, jak przeklinają i bluźnią... Potem patrzeć, co robią ludzie na ziemi, jak się między sobą biją, jak się zabijają i jak do piekła idą ...
Ta charakterystyka dziś też jest aktualna. Postęp cywilizacyjny i techniczny nie tylko nie przyniósł powszechnego szczęścia i dobrobytu, ale pogłębił istniejące już konflikty, napięcia i niepokoje. Rabunkowa gospodarka powoduje zniszczenie środowiska, postęp techniczny zastosowany w wojnach zwiększył zagrożenie ludzkości, wielu współczesnych twórców kultury w sposób przewrotny odwraca porządek rzeczy nazywając zło dobrem, a dobro złem. Przez nasz grzech osobisty, też mamy w tym zagrożeniu jakiś udział, bo każdy grzech zwraca się nie tylko przeciwko Bogu, ale także przeciwko ludzkości, przeciwko nam samym.
Po kontemplacji ludzkości jesteśmy zaproszeni do kontemplacji Trójcy Świętej, która z miłością czuwa nad całą ziemią i z troską patrzy na losy każdego człowieka.
Widzieć i rozważać, jak trzy Osoby Boskie siedzą na swojej królewskiej stolicy, albo na tronie swego Boskiego Majestatu, i jak patrzą na powierzchnię i na cały okrąg ziemi i na wszystkie ludy, które w zaślepieniu umierają... wsłuchać się w to, co mówią Osoby Boskie, mianowicie: Doprowadzimy do odkupienia rodzaju ludzkiego... co czynią Osoby Boskie, mianowicie jak doprowadzają do najświętszego Wcielenia
Bóg patrzy z miłosierdziem na udręczoną ludzkość. Stwórca nie pozostaje obojętny wobec nieszczęścia człowieka, ludzkości i każdego z nas osobiście. Widzi i słyszy każdego z nas; wzrusza się naszym zagubieniem i udręką. Bóg pełen współczucia dla nas zstępuje w swoim Synu Jezusie Chrystusie, aby okazać nam swoje miłosierdzie.
Postanawiają w swej wieczności, że druga Osoba Boska stanie się człowiekiem dla zbawienia rodzaju ludzkiego. I tak, gdy przyszła pełnia czasu, posyłają Anioła św. Gabriela do Pani naszej (Maryi).
Bóg mógłby zbawić świat bez pomocy człowieka. Mógłby tego dokonać jednym aktem swojej woli. Tego jednak nie chce. Bóg zawsze zaprasza człowieka do współpracy. W tym wypadku zaprasza Maryję do współpracy w dziele zbawienia. Bóg wszedł na drogę współpracy z człowiekiem. Interwencja Boga w historię pełna jest Jego pokory - wybiera to, co małe w oczach świata - prosi o współpracę kobietę żydowską. Bóg potrafi i chce często przez takie słabe narzędzia dokonać zbawienia świata.
Patrzeć, co czyni anioł i nasza Pani, mianowicie że Anioł wypełnia swój obowiązek posła, a nasza Pani uniża się i dziękuje Bożemu Majestatowi.
Maryja – w pokorze rozważała Słowo skierowane do Niej. Nie wahała się zapytać „Jak to się stanie” i podać okoliczności jej dotyczących. Uwierzyła Bożym wyjaśnieniom i całkowicie oddała Mu Siebie jako <Służebnica Słowa>. Maryja rozważała Słowo by móc podjąć Boże powołanie i lepiej się Mu powierzyć, żyć Nim, służyć, iść z Nim do ludzi, pomagać. Z pośpiechem, od razu poszła służyć Elżbiecie, niosąc jej spotkanie z Jezusem.
Po aktywnym ( patrzeć, słuchać, widzieć, rozważać) uczestniczeniu w podanych obrazach św. Ignacy zaprasza, aby: zastanowić się, żeby w każdej z tych spraw odnieść pożytek.
Rozważane treści odnosimy do naszego życia – do swego powołania, środowiska, świata, który i dziś potrzebuje Zbawiciela. Powołania najpierw do bycia człowiekiem, potem do bycia chrześcijaninem, powołanie do życia w rodzinie, małżeństwie, kapłaństwie, samotności, do bycia we wspólnocie, w pracy, odpoczynku. Tam gdzie jesteśmy – we wszystkim, co się składa na nasze powołanie. Patrzymy, słuchamy, rozważamy pytając – jak w nim żyję, jak je pielęgnuję? Jak Bóg, który był inspiratorem mojego powołania działa w nim dalej?
Bóg chce mieszkać w nas i przemieniać nas, bo to jest droga do przemiany i uświęcenia świata.
Jesteśmy wezwani, a zwłaszcza my, którzy rozpoznaliśmy swoje powołanie do WŻCh, aby spoglądać na świat "apostolskimi" oczami Boga, Trzech Osób Boskich, które przyglądają się temu, co dzieje się na całym świecie i posyłają Syna, aby wcielił się, niosąc ratunek dla ludzkości (por. Zasady Ogólne 1).
Bóg zbawia przez stanie się człowiekiem, a poprzez to wydarzenie Wcielenia - człowiek i ten świat jest światem pełnym Boga, i dlatego człowiek i ten świat jest godny szacunku, akceptacji. Wszystko w człowieku jest godne i dobre i także świat obok nas - życie polityczne, społeczne, gospodarcze, ekologia - to jest godne by nad tym modlić się i pracować. Świat i człowiek jest też grzeszny - ten obszar mówi jak był ważny dla Chrystusa. Ojciec posłał Go na ten świat. Pan Bóg wychodzi ku nam z inicjatywą, zaprasza do współpracy, do wspólnej troski o ginących ludzi.
Znamy własne słabości, ale one nie przeszkadzają Bogu. Bogu przeszkadza jedynie zatwardziałość w grzechu, złość człowieka. Jeżeli my, słabe narzędzie wybrane do współpracy z Bogiem, będziemy mówili tak, jak słabe narzędzie, Maryja: Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według słowa Twego, jeżeli będziemy chcieli pełnić wolę Boga, to On będzie działał przez nas w świecie.
Jak to się dokonuje, ukazuje scena Zwiastowania: najpierw słuchanie i rozważanie w sercu, potem pytanie o poznanie środków, na koniec, słuchanie odpowiedzi i decyzja pełnienia poznanej woli.
Powrócę jeszcze do dzisiejszego drugiego czytania (Ef 1, 3-6), które wpisuje się w naszą kontemplację. Wsłuchajmy się z uwagą w każde słowo.
„Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego, Jezusa Chrystusa;
On napełnił nas wszelkim błogosławieństwem duchowym na wyżynach niebieskich – w Chrystusie.
W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata,
abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem.
Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów poprzez Jezusa Chrystusa,
według postanowienia swej woli,
ku chwale majestatu swej łaski,
którą obdarzył nas w Umiłowanym”
Jedynym celem naszego życia jest zjednoczenie z Bogiem, już teraz, i kiedyś, w wieczności.
„... wybrał nas przed założeniem świata ... z miłości przeznaczył nas dla siebie ... ku chwale majestatu swej łaski ...”
Bóg w Jezusie przychodzi do człowieka, zaprasza go i oczekuje odpowiedzi
Żeby Go bardziej poznać, pokochać, naśladować i współpracować z Nim – trzeba mieć dla Niego czas. Mieć czas, żeby się z Nim spotkać – w tych podstawowych przestrzeniach, miejscach spotkania: w modlitwie, refleksji nad dniem, w Eucharystii. Wszystko inne ma ku temu zjednoczeniu prowadzić i z niego wypływać. Trzeba więc wybierać to co prowadzi do Boga, otwiera na ludzi, odchodzić od tego co przeszkadza, zamyka w sobie. Relacje, apostolstwo mają swój początek w zjednoczeniu w Eucharystii, modlitwie, refleksji.
Chrystus powołuje - wzywa każdego z osobna i mówi do niego. Chcę zwyciężyć całe zło, zniewolenie, cierpienie człowieka.
To wielka sprawa – doprowadzić ludzkość / człowieka / wspólnotę – do nieba. Chociaż uważamy często, że mamy zbyt małe środki, by uczynić coś znaczącego – ale możemy mieć szeroko otwarte serce – na cały świat – poprzez modlitwę. Możemy mieć udział we wszelkiej misji – tak jak św. Tereska od Dzieciątka Jezus – zakonnica zamknięta w klasztorze kontemplacyjnym, która jest patronką misji.
Możemy łączyć się z Panem Bogiem we wszystkich sytuacjach życia, we wszystkim co się staje naszym udziałem w życiu społecznym, politycznym, rodzinnym, wspólnotowym – w tym co przychodzi ze środowisk, w problemach, potrzebach, wydarzeniach. I przynosząc Bogu w sercu ludzi, wydarzenia – pytać Go, rozpoznawać razem z Nim – jak mogę się do tego przyczynić, by we mnie, w mojej rodzinie, wspólnocie, moich środowiskach było lepiej, więcej Bożej prawdy, miłości, sprawiedliwości i miłosierdzia. Przeżywać to w Bogu, łączyć się z Nim i z ludźmi, i wspierać tak jak potrafimy, jak to jest nam teraz dane – z uwagą i wrażliwością, czujną troską w postrzeganiu świata i ludzi, wydarzeń i potrzeb
Z Nim rozważać, czego mam szukać, co jest prawdziwym dobrem, co mam teraz wybrać, jak czynić, czego unikać. Najważniejsze jest zjednoczenie z Bogiem, świadomość Jego Obecności przy nas. To pomoże nam być wiernymi naszemu powołaniu i dobrze przeżywać czas codzienności, nasze staranie o pracę, o prowadzenie domu, pomaganie innym.
I dlatego tak ważne jest przylgnięcie do jego obecności w naszym codziennym życiu. Przeżywanie świadomie w łączności z Panem Bogiem wszystkich chwil naszego życia. Przynosząc Mu w modlitwie doświadczenia swoje, ludzi, świata – patrząc, rozważając, pytając, wstawiając się, słuchając. Troszcząc się w modlitwie o to co jest bólem, cierpieniem Jezusa i świata, rozpoznając drogę przemiany w Nim.
Jak przeżywamy teraz swoje życie, swoje chrześcijaństwo, swoje powołanie? W czym czujemy głębiej jego sens, pełnię, cel, również i nasze <zadanie do wykonania>. Czy szukam, wsłuchuję się w wolę Bożą, czy kieruję się Jego Słowem, czy czymś innym?
Czy jest w nas pragnienie pójścia za wezwaniem, zaproszeniem, zadaniem od Boga? Czy jest chęć, odwaga?
Co sprawia największą radość i co dziś rodzi się w sercu jako odpowiedź na słowo: <Pójdź za Mną>?
Porozmawiajmy o tym szczerze z Jezusem...
Na zakończenie kontemplacji odmówmy powoli modlitwę Ojcze nasz
Opracowała: eri
John Powell SJ, Oczami wiary, Wydawnictwo WAM, Kraków 1998, s. 82-87.
BÓG JEST MIŁOŚCIĄ
Jako nauczyciel, często zadaję swoim studentom trzy pytania, żeby zorientować się, co oni sądzą o Bogu. Uważam, że są to najważniejsze pytania, jakie można zadać na temat Boga: czy Bóg wpada w gniew? czy Bóg karze?, i ostatnie: czy gdybyś ty lub ja próbował być lepszym chrześcijaninem, czy Bóg kochałby nas bardziej? Moja odpowiedź na każde z tych pytań jest zdecydowana i bardzo przemodlona. Brzmi ona: „nie".
Po pierwsze, jestem pewien, że Bóg nie wpada w gniew. Dlaczego? Ponieważ Bóg jest niezmienny. I dlatego cokolwiek jest w Bogu, jak mówią teologowie, jest zawsze w Bogu. A zatem gdyby Bóg był kiedykolwiek naprawdę rozgniewany, musiałby być rozgniewany na zawsze. W takim wypadku musielibyśmy mówić „Bóg jest gniewem". Wiemy, że Biblia mówi o „gniewie Bożym". Ale wszyscy wielcy uczeni badający Pismo Święte twierdzą, że jest to tylko figura stylistyczna, antropomorfizm, projekcja cechy ludzkiej na Boga. A tymczasem naturą Boga jest kochać. „Bóg", jak pisze święty Jan, „JEST miłością".
Wiemy również, że nasze reakcje emocjonalne nie są automatyczną odpowiedzią na dany bodziec. Jeśli na przykład ktoś jest dla mnie przykry, to mogę zareagować na wiele różnych sposobów. Mogę wpaść w gniew lub mogę się czuć zraniony. Mogę odczuwać poczucie winy i być gotowym do tego, by przepraszać. Może mi być nawet przykro, że ta druga osoba tak się zachowała. To wszystko zależy ode mnie i od tego, co jest we mnie. Jeżeli poważnie zirytuję się z powodu czyjegoś zachowania, to złożyłem swoje szczęście w jego ręce. Dałem tej osobie władzę nade mną. Nie potrafię wyobrazić sobie takiego Boga, który na naszą słabość reagowałby gniewaniem się na nas. Dawałby nam wówczas władzę nad Nim, składałby swoje szczęście w naszych rękach.
Piotr kiedyś zapytał, jak często mamy przebaczać tym, którzy wobec nas zawinili. Siedem razy, sugeruje Piotr, ale Jezus odpowiedział, że raczej „siedemdziesiąt siedem". Dlatego nie potrafię sobie wyobrazić Boga, który nakładałby ograniczenia na swoje miłosierdzie. A Jezus powtarza nieustannie, że musimy kochać każdego, zwłaszcza tych, którzy nam zawinili. Czy potrafisz wyobrazić sobie Boga, który jest rozgniewany? Nie, uczeni mają rację. Bóg jest miłością i wszystko, cokolwiek On kiedykolwiek czyni, jest miłością.
Jeśli chodzi o drugie pytanie: Czy Bóg karze? Znowu odpowiadam: „nie". Gdy tłumaczę to moim studentom, to po prostu zadaję im pytanie: „Przypuśćmy, że uczę tego przedmiotu bardzo dobrze i oferuję wam wszelką pomoc, jakiej potrzebujecie, ponieważ was kocham i chcę, aby wam szło dobrze. I przypuśćmy, że wy z własnego wyboru nie współpracujecie ze mną. Nie piszecie zadanych prac i nie uczycie się. Gdy stwierdzam, że nie zdaliście, czy jest to moje niepowodzenie czy wasze? Czy was karzę, czy tylko rejestruję wyniki waszej pracy?" Moi studenci zawsze zgadzają się, że tylko rejestruję, co osiągnęli. Zapewniam ich, że jeśli ich wyniki będą słabe, to będę odczuwał jedynie smutek i będę chciał ich zapytać: „dlaczego?, co się stało?"
Pamiętacie zapewne moje ulubione porównanie. Bóg jest bardzo podobny do słońca. Słońce tylko świeci. Możemy stać pod słońcem, korzystać z jego darów ciepła i światła albo możemy z nich zrezygnować. Możemy się nawet zatrzasnąć w lochach ciemności. Ale słońce nie przestaje świecić dlatego, że myśmy odeszli. W taki sam sposób możemy opuścić Boga, ale On się nie zmienia. On tylko kocha. My jesteśmy wolni i możemy odrzucić ciepło i światło Jego miłości. Jeśli to zrobimy, jest nam coraz ciemniej i zimniej i możemy nawet wpaść w duchową śmierć. Ale zawsze jesteśmy wolni i nawet wtedy, gdy usychamy w ciemności, wiemy, że zawsze możemy wrócić z powrotem do ciepłego światła miłości Bożej.
I wreszcie nasze trzecie pytanie: Czy Bóg kochałby mnie bardziej, gdybym próbował usilniej i w końcu stał się lepszym chrześcijaninem? Jestem pewien, że Bóg odpowiedziałby: „nie mogę cię kochać bardziej. Dałem ci całą moją miłość. Jak każda prawdziwa miłość, moja miłość jest darem. Jesteś wolny i możesz ją przyjąć lub odrzucić. Nawet jeśli matka zapomni o dziecku swego łona, Ja nie zapomnę o tobie nigdy".
A zatem wszystkie trzy moje odpowiedzi na te pytania brzmią: „nie". Bóg nie wpada w gniew; tak zwany „gniew Boży" jest tylko figurą stylistyczną. Bóg nie karze; On jedynie rejestruje nasze zachowanie. I wreszcie Bóg nie może kochać nas bardziej, ponieważ już ofiarował nam całą swoją miłość, którą my możemy przyjąć lub odrzucić. Głęboko w to wierzę, że tak było na początku, jest teraz i zawsze będzie. Bóg jest miłością.
GŁOSZENIE DOBREJ NOWINY
Wierzymy, że Pismo Święte jest Słowem Bożym. Bóg przemawia do nas w Ewangeliach. Jak myślisz, na które z pięciu prawd ewangelicznych Bóg chce szczególnie zwrócić naszą uwagę?
Wiem, że jest to powtórka poprzedniego materiału, ale to jest bardzo ważne, jeśli mamy czytać Ewangelię jako „dobrą nowinę". Jak o mnie chodzi, to myślę, że Bóg mówi nam, kim jest. Ja to odczytuję bardzo wyraźnie: Bóg jest miłością. Miłość jest Jego naturą. Oznacza to, że Bóg nie wpada w gniew. Uczeni zajmujący się studiowaniem Biblii zapewniają nas, że „gniew Boży", o którym wspomina Pismo Święte, nie odnosi się do uczucia gniewu w Bogu. Jest to raczej figura stylistyczna. Gdy zapytano Jezusa, co czuje Bóg wobec grzeszników, On opowiedział przypowieść o synu marnotrawnym. Ojciec z tej przypowieści (Bóg) nigdy nie wpada w gniew z powodu swego niesfornego syna. Co więcej, Jezus mówi do Piotra, że miłość nigdy nie przestaje wybaczać.
Ta prawda, że Bóg jest miłością, oznacza, że Bóg nie karze. Moi studenci pojmują to z łatwością. Wiedzą, że jeżeli nie zdadzą egzaminu z mojego przedmiotu, to nie ja jestem powodem ich porażki. Ja tylko ze smutkiem rejestruję mierne wyniki ich pracy. Podobnie ma się rzecz z Bogiem. Bóg chce i ma nadzieję, że my odniesiemy sukces. Jeżeli odejdziemy od Niego, to będzie czekał na nas, podobnie jak ojciec w tej przypowieści. Ale jest też możliwe, że opuścimy Boga i nigdy nie powrócimy. Możemy nie zdać egzaminu z „przedmiotu", jakim jest życie i miłość. I na końcu naszego życia Bóg z wielkim żalem stwierdzi, jakie są wyniki naszego zachowania. Pozwoli nam na wybór, jakiego dokonaliśmy. Nie jest On Bogiem mściwym, ale kochającym.
Bóg kocha nas takimi, jakimi jesteśmy, to następna prawda, jaką chciałbym tu wymienić. To jest jedyny rodzaj miłości, który może nam pomóc. Zarówno ty, jak i ja nie chcemy być kochani za to, czym byliśmy, lub za to, czym moglibyśmy być. Gdyby inni kochali nas w ten sposób, to kochaliby tylko albo wspomnienie, albo marzenie. Ale Bóg wie, że słabość jest cechą naszej ludzkiej kondycji. Święty Paweł mówi, że podstawowym przymiotem Jezusa jest Jego współczucie: On rozumie naszą słabość, a jednak nas kocha.
Bóg mówi nam w Piśmie Świętym, że jest miłością i że kocha nas takimi, jakimi jesteśmy, mówi nam także, w jaki sposób odpowiadać na Jego miłość. Jezus zapewnia nas, że najważniejszą odpowiedzią na Jego miłość jest nasza miłość do braci. W istocie, gdy Jezus opisuje Dzień Sądu Ostatecznego, stwierdza, że cokolwiek uczyniliśmy najmniejszemu z Jego dzieci, będzie potraktowane jako uczynek Jemu uczyniony. W rezultacie Jezus mówi, że wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami, a Bóg jest naszym Ojcem. Więzy, jakie nas łączą, są znacznie silniejsze niż więzy krwi. Mamy prawdziwy udział w życiu Boga. Trójca Ojca, Syna i Ducha Świętego prawdziwie zamieszkuje w każdym z nas.
Następnym bardzo mocnym przesłaniem Dobrej Nowiny jest zapewnienie, że opatrzność Boża kieruje naszym życiem. Jezus upewnia nas, że ten sam Ojciec, który troszczy się o lilie w polu i ptaki powietrzne, jeszcze bardziej troszczy się o nas. Oczywiście będą takie momenty w naszym życiu, gdy Bóg będzie wzywał nas do wzrostu. Będą kryzysy wiary, podczas których stare formy będą umierały po to, aby nowe i głębsze mogły się narodzić. W tych momentach próby Bóg prosi, abyśmy Mu zaufali. Wszystko skończy się dobrze, jeśli potrafimy wypuścić kontrolę ze swoich rąk i pozwolimy Bogu działać w nas po swojemu.
Wreszcie w Ewangelii bardzo często powtarza się głębokie zapewnienie, że jesteśmy ludźmi, którzy mają swoje przeznaczenie. Bóg przygotował specjalne miejsce dla każdego z nas w swoim domu. Na stole wiecznej uczty jedna z wizytówek będzie miała wydrukowane twoje imię. Aby się tam dostać, musimy przejść przez napawający strachem korytarz śmierci, ale nie jesteśmy tylko prochem, którego przeznaczeniem jest powrót do stanu prochu. Jesteśmy dziećmi Bożymi, a On przyrzekł nam, że będziemy z Nim zamieszkiwać Jego dom, jeśli przyjmiemy zaproszenie Jego łaski. Będziemy z Nim szczęśliwi na zawsze. Dla mnie te prawdy tworzą fundament wiary i podsumowanie Dobrej Nowiny.
Ostatnio ktoś przeprowadził badania dotyczące osób wychowanych w wierze, które ją zarzuciły. Wiele z nich powiedziało, że stało się tak nie dlatego, że zbyt trudno było wierzyć, ale dlatego, że wierzyć, to zbyt dobre. To jest dla nas największe wyzwanie: wierzyć. Na ile chcemy przyjąć Boga i Jego Słowo poważnie, w takim stopniu Ewangelia przychodzi do nas jako Dobra Nowina. Aby to zrobić, musimy odnajdywać coraz głębsze korzenie naszej wiary i modlić się, żeby Pan Życia zesłał naszym korzeniom deszcz. Albo będziemy wierzyć w Boga, albo będziemy wierzyć, że Boga nie ma. Wybór pomiędzy zajęciem jednego lub drugiego stanowiska jest kwestią wiary. Ale jeśli wiara w kochającego Boga jest tylko sennym marzeniem, to musimy przyznać, że czyn przeciwny do aktu wiary jest koszmarem.
"Serce radosne jest zwyczajnym skutkiem serca płonącego miłością..."
„Dusza nasza wyczekuje Pana,
On jest naszą pomocą i tarczą.
W Nim przeto raduje się nasze serce”
(Ps 33, 20-21)
Adwent to czas przygotowania na przyjście Jezusa. To przyjście połączy ze sobą wszystkie wydarzenia osobiste i wydarzenia całej historii świata. Tak mówi o tym liturgia adwentowa:
„On przez pierwsze przyjście w ludzkiej naturze spełnił Twoje odwieczne postanowienia, a nam otworzył drogę wiecznego zbawienia.
On ponownie przyjdzie w blasku swej chwały, aby nam udzielić obiecanych darów, których czuwając z ufnością oczekujemy.
Jego przepowiadali wszyscy Prorocy, Dziewica Matka oczekiwała z wielką miłością, Jan Chrzciciel zwiastował Jego przyjście i ogłosił Jego obecność wśród ludu. On pozwala nam z radością przygotować się na święta Jego Narodzenia, aby gdy przyjdzie, znalazł nas czuwających na modlitwie i pełnych wdzięczności” (prefacje adwentowe).
Słowo Boże czytane w Adwencie zachęca każdego z nas do radości. Powinniśmy się radować, bo Pan jest z nami.
Radość ta jest zakorzeniona w nadziei na przyjście Chrystusa i powinna wyrażać się w szacunku i uprzejmości względem innych, w łagodności okazywanej bliźnim oraz w modlitwie i błaganiu z dziękczynieniem. Winna wyrażać się także w dziełach podejmowanych na rzecz sprawiedliwości i miłości.
„Serce radosne jest zwyczajnym skutkiem serca płonącego miłością. Darem Ducha Świętego jest uczestnictwo w radości Jezusa żyjącego w duszy. Strzeżmy w naszych sercach radości miłowania Boga i dzielmy się tą radością, kochając się wzajemnie, jak On kocha każdego z nas” (Matka Teresa z Kalkuty).
Ks. Józef Gaweł SCJ, 365 biblijnych zachęt do radości, wyd. Rafael 2008, s. 380-381.
Robert Fabing SJ
Uczta niebieska: Zaskoczenie!
w: „PRAWDZIWY POKARM”. Duchowość Eucharystii”,
wyd. WAM, Kraków 1996, s. 116-130
„Lecz powiadam wam: Wielu przyjdzie ze Wschodu i Zachodu i zasiądą do stołu z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w królestwie niebieskim" (Mt 8, 11). W tym wersecie Jezus ukazuje nam nasze przyszłe życie: wspólne ucztowanie. Słowa Jezusa, które wypowiedział On podczas posiłku, jaki spożył z Apostołami przed swoją męką, śmiercią i zmartwychwstaniem, mówią o prawdziwym pokarmie życia wiecznego. Tym życiem wiecznym jest jedzenie i picie, spożywanie posiłku, wspólnota przy stole i rozmowa: uczta życia wiecznego z Bogiem.
„Wyście wytrwali przy Mnie w moich przeciwnościach. Dlatego i Ja przekazuję wam królestwo, jak Mnie przekazał je mój Ojciec: abyście w królestwie moim jedli i pili przy moim stole" (Łk 22, 28-30).
Apokalipsa mówi o niebie, o doświadczeniu życia wiecznego tymi słowami:
„Błogosławieni, którzy są wezwani na ucztę Godów Baranka" (Ap 19, 9).
Gdy zatrzymamy się nad tymi słowami Pisma św. i ich znaczeniem, ogarnąć nas może głębokie zdumienie. Co oznaczają te słowa, które są nam dane do kontemplowania?
Po pierwsze Jezus wyraźnie mówi, że niebo i życie wieczne będzie bankietem, posiłkiem, wspólną ucztą z Nim na zawsze. Po drugie wiadomym jest, że wszyscy jesteśmy zaproszeni i wielu tam będzie. Ta biesiada będzie trwała przez całą wieczność.
Co to dla nas oznacza? To pytanie można jeszcze zmodyfikować tak, by je odnieść do naszego życia: co to dla nas oznacza dziś? Dodanie tego słowa „dziś" poszerza to pytanie o wymiar czasowy. Skoro my żyjemy w czasie i skoro rozważana jest kwestia czasu - wieczności - to wydaje się stosowne wprowadzenie tutaj elementu czasu.
Moc, jaką ma nad nami przeszłość
Co to oznacza dla nas w chwili obecnej? Wiemy, że w naszym ludzkim życiu mamy do czynienia z przeszłością, chwilą obecną i przyszłością. Żyjemy w świecie czasu. Ktoś, kto próbował zmierzyć się ze swoją przeszłością, wie, jaką ona ma nad nami władzę. Próba uwolnienia się od własnej przeszłości jest bardzo trudnym procesem i odsłania ona, jak niezwykle silnie tkwią w nas doświadczenia z przeszłości.
Moc przyszłości
Współcześni psychologowie stwierdzają na podstawie badań, że o ile przeszłość wywiera duży wpływ na człowieka, to jeszcze bardziej działa na nas przyszłość. Tezę tę ilustruje prosty przykład: wystarczy porównać, w jaki sposób wstajemy w sobotę rano i w poniedziałek rano. W soboty wstajemy ochoczo i pełni energii. Sobota jest dniem wolnym od pracy. Natomiast w poniedziałki wstajemy ociągając się, powoli, ze złym samopoczuciem. O co tu chodzi? To wpływ przyszłości. Gdy wstajemy w sobotę rano, to naszą przyszłością są dwa dni wolnego, sobota i niedziela; nie musimy iść do biura, podbijać karty zegarowej i zarabiać pieniędzy. Innymi słowy nie musimy iść do pracy przez dwa dni. To jest nasza najbliższa przyszłość. Ta bezpośrednia przyszłość ma konkretny i silny wpływ na nas. W sobotę rano czujemy się wspaniale, jesteśmy pełni energii, czujemy się lekko. Mamy ochotę na to, by coś zrobić, gdzieś pójść, mamy ochotę na to, żeby gwizdać lub wyrazić swą radość w jakiś inny sposób. Natomiast gdy wstajemy z łóżka w poniedziałek rano, nasza najbliższa przyszłość jawi się nam jako pięć dni, w czasie których będziemy pracować od ośmiu do dwunastu godzin. A zatem, ujmując rzecz najoględniej, wstajemy z łóżka powoli. Dlaczego? Dlaczego tak się dzieje? Bezpośrednio przed sobą mamy nie czas wolny, ale czas pracy. Nasza przyszłość wywiera na nas głęboki wpływ. Wcale nie czujemy takiej werwy, nie czujemy się tak lekko i wcale nie mamy ochoty na to, by sobie pogwizdać. Raczej na wpół przytomni prawie po omacku kierujemy się w stronę kuchni, by zaparzyć sobie kawę. Różnica naszych „nastrojów" zależy wprost od naszej przyszłości i dowodzi, jak głęboki wpływ ma na nas bezpośrednia przyszłość. Ten prosty przykład demonstruje ostatnie odkrycia w badaniach nad ludzkim zachowaniem, dowodzi, że jesteśmy pod większym wpływem przyszłości niż przeszłości.
Jeśli to prawda, a wierzę, że tak jest, to popatrzmy, jaki dar daje nam nasz Pan objawiając nam naszą przyszłość. Jakie bogactwa daje nam Jezus, gdy odsłania przed nami przyszłość, do której zmierza nasze ludzkie życie! Jeżeli na życie człowieka bardziej wpływa przyszłość niż przeszłość, to nie da się wyrazić słowami znaczenia, jakie ma dla jego świadomości odsłonięcie przed nim przyszłości. Popatrzmy na to, co Jezus nam objawia. Objawia nam, że całe nasze przyszłe życie w wieczności będzie wspólnym z Nim posiłkiem.
Naszą przyszłością jest Miłość
Z naszych poprzednich rozważań dowiedzieliśmy się już, co to oznacza. Dzielenie posiłku z Jezusem jest czymś więcej niż tylko spożywaniem pokarmu po to, by żywić nasze ciała. Dzielenie posiłku z Jezusem to przebywanie w Jego towarzystwie. To jest łamanie się chlebem z Jezusem. To jest przyjaźń z Jezusem. Dzielenie posiłku z Nim jest zaangażowaniem w rozmowę z Jezusem. To jest spożywanie Ciała i picie Krwi Chrystusa, karmienie się prawdziwym pokarmem dla naszej osoby. To jest komunia z Jezusem. Dar, jakim się z nami dzieli Jezus teraz, potwierdza fakt, iż życie wieczne dla nas to przyjaźń, rozmowa i komunia z Nim. To jest dar miłości. Nasza przyszłość na zawsze będzie zakochaniem się w Bogu, który kocha nas. Naszą przyszłość spędzimy na byciu kochanym przez naszego Boga i na kochaniu Go. Naszą przyszłość spędzimy z Bogiem, który jest Miłością. Naszą przyszłością jest Miłość.
Jednym ze sposobów na to, byśmy zrozumieli wartość tego daru poznania naszej przyszłości, jest zastanowienie się, jacy byśmy byli, gdybyśmy jej nie znali. Czy możecie sobie wyobrazić, co by to było, gdybyście czytali pierwszą stronę porannej gazety nie wiedząc o tym, że całe wasze przyszłe życie spędzicie z Bogiem, który was kocha na zawsze? Czy wyobrażacie sobie, co by było, gdybyście oglądali codziennie wieczorem w telewizji wiadomości, nie wiedząc o tym, że będziecie na zawsze serdecznie kochani przez naszego osobowego Boga? Jestem pewien, że jeśli jesteście podobni do mnie i przez chwilę się nad tym zastanowicie, to dojdziecie do wniosku, że jedyną uczciwą reakcją byłoby popadniecie w depresję. Ta depresja zaś tylko potwierdzałaby zasadność wniosku współczesnej psychologii, że człowiek jest bardziej motywowany przez przyszłość niż przez przeszłość. Jeśli czytamy na pierwszej stronie gazety o tym, co się dzieje w świecie, nie wiedząc, że nasze życie spędzimy z Bogiem, który nas kocha na zawsze, to stajemy w obliczu doświadczania „tego, co się dzieje teraz", a co jest bardzo często doświadczeniem bolesnym.
Gdy patrzymy na ten dar, jaki nam Jezus ofiarowuje: objawienie naszej przyszłości jako uczty z Nim, z naszymi siostrami i braćmi w miłości na zawsze, to czy nie przypomina nam się, że już to widzieliśmy przedtem? Objawienie tego daru nie wydaje się ani dziwne, ani nienaturalne. Już to przedtem widzieliśmy. Już widzieliśmy Jezusa jedzącego z naszymi braćmi i siostrami w Jego życiu z nami. Nic dziwnego, że jeśli Jezus pragnął to czynić z nami tutaj podczas naszego życia, to będzie pragnął czynić z nami to samo zawsze.
Jezus często mówił o życiu wiecznym, o tym jak Jego królestwo już jest w nas, o wzajemnym oddziaływaniu na siebie naszego przyszłego życia z Nim i naszego życia obecnego. Jezus często mówił o tym, że życie wieczne już teraz jest w nas.
Świat Jezusa jest światem więzi i związków
Jezus jest tak atrakcyjny, ponieważ mówi o życiu wiecznym. Jezus jest tak fascynujący, ponieważ mówi o miłości. Jezus jest „pierworodnym wobec każdego stworzenia" (Kol 1, 15). Jezus jest „pierworodnym wobec każdego stworzenia", ponieważ zdobywa ludzkie serce miłością. Ludzkie serce można zdobyć dzięki wielu rzeczom: przez władzę, przez pieniądze, przez zaszczyty, przez pożądanie i przez samowolę. Ale Jezus nie wybiera żadnego z tych środków. Jezus wybiera tylko miłość. Jezus oferuje tylko miłość jako swoje królestwo. Jego królestwo jest królestwem więzi i związków międzyosobowych. Jego troska jest troską o więzi. To, co Go interesuje, to więzi. Królestwo Jezusa nie opiera się na potędze władzy lub pieniędzy, albo na zaszczytach czy też bogactwach, ani na manipulacyjnym uwodzeniu. Świat Jezusa jest światem więzi w miłości. Ten sposób życia czyni Jezusa i Jego uczniów tak atrakcyjnymi.
Czy to dziwne? Nie wydaje mi się. Jezus powiedział, że całe prawo i wszystkich proroków można podsumować słowami: „...abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem" (J 15,12).
Jezus wciąż naucza, że Jego miłość to On sam i Jego królestwo. To widzieliśmy wciąż w Jego życiu. Otrzymaliśmy życie Jezusa, aby je kontemplować i abyśmy poznali Boga.
Popatrzmy na to, co się działo podczas posiłków Jezusa
Popatrzmy na to wszystko, co wydarzyło się podczas posiłków Jezusa. Spójrzmy na prawdziwy pokarm, jaki On dał: rozmowę, obdarzanie samym sobą, obdarzanie sobą w słowie i w czynie. Zobaczmy, w czyim On przebywał towarzystwie!
Gdy popatrzymy wstecz na ludzi, jakich Jezus wybrał do tego, by spożyć z nimi ucztę w Kanie Galilejskiej, to widzimy prostych wieśniaków. Widzimy, jak Jezus ich kocha, ceni sobie ich obecność i ma szacunek wobec ich uczuć. Gdy widzimy, jak Jezus spożywa posiłek wraz z Lewim, to widzimy celników, którzy zostali odrzuceni jako wyrzutki społeczeństwa. Widzimy, jak miłość Jezusa rozszerza się i poszukuje tych ludzi. Gdy przypomnimy sobie równinę Tabgha nad Jeziorem Galilejskim, gdzie zostało nakarmionych pięć tysięcy ludzi, przyjrzyjmy się tym ludziom; popatrzmy na Jezusa. Widzimy zagubionych ludzi błąkających się za nim jak owce szukające pasterza. Widzimy miłość Jezusa do nich, do tych spośród nich, którzy są chorzy, do tych, którzy są głodni. Jezus wychodzi do nich wszystkich. Karmi ich wszystkich. Przypomnijmy sobie posiłek Jezusa z uczonymi w Piśmie i faryzeuszami. Miłość Jezusa sięga aż do Jego wrogów: do tych, którzy Mu zazdrościli, którzy Go chcieli usunąć ze swojego świata. A miłość Jezusa wychodzi naprzeciw także im.
Jezus kocha Zacheusza i bogaczy. Spożywa z nimi wspólny posiłek i ofiaruje im prawdziwy pokarm swojej miłości do nich. Zaczyna być widoczne to, że Jezus nas pragnie. Żarliwość miłości, jaką nas obdarza Jezus, zaczyna stawać się irracjonalna.
Miłość Jezusa do kobiet ujawnia się wtedy, gdy w domu faryzeusza dzieli się sobą z kobietą, która była grzesznicą. Jezus wyraża swoją nieskrępowaną niczym miłość do tej kobiety, dzieląc się miłością do niej, jak pokarmem, ze wszystkimi obecnymi. Przedstawia się nam tutaj „głupota" miłości Bożej.
Prawdziwy pokarm miłości, jaki Jezus pokazuje dwunastu Apostołom Galilejskim podczas ostatniego z nimi posiłku, ukazuje nam, jak głęboka jest Jego żarliwa miłość. Dzieli się On z nimi swoim powołaniem i swoją wizją służby podczas obrzędu obmywania stóp. Wtedy dzieli się swoim przykazaniem, że musimy kochać siebie wzajemnie tak, jak On kochał nas. Daje nam pożywienie polegające na szukaniu woli Jego Ojca. Wydaje swoje własne Ciało i Krew tym szarym, bez znaczenia ludziom. Ten brak logiki zostaje ustanowiony jako prawdziwy pokarm dla naszego życia.
Jezus spożywa wspólny posiłek z dwoma uczniami w Emaus i zaszczepia w świadomości ludzkiej swoją eucharystyczną miłość do wszystkich ludzi wszystkich czasów. Oni rozpoznali Jezusa wtedy, gdy połamał chleb. Miłość Boga wcielała się i wciela podczas łamania chleba w czasie naszego codziennego sprawowania Eucharystii dla wszystkich ludzi wszystkich czasów. W taki sposób Bóg dociera do tych, których kocha: do wszystkich ludzi wszystkich czasów. Bóg kocha biednych, bogatych, niewykształconych, wykształconych, grzeszników, świętych, zwykłych przeciętnych ludzi, dzieci i osoby w podeszłym wieku.
Taki jest Bóg. Co za niespodzianka!
Wszyscy ci ludzie podchodzą do ołtarza, aby przyjąć Komunię św.
To jest zaskakujące widzieć, kim jest Bóg. To jest nieustanna niespodzianka. Gdy mamy oczy otwarte i patrzymy na łamanie chleba i obrzęd Komunii św. podczas Mszy św. i obserwujemy miłość Jezusa, to dziwimy się, kogo On kocha. Gdy patrzymy podczas obrzędu rozdawania Komunii św., kto podchodzi do ołtarza i komu Jezus ofiarowuje siebie całkowicie, to zaskakuje nas, kogo Bóg kocha. Bóg kocha tych z naszej wspólnoty, o których my myślimy, że nie powinni się w niej w ogóle znajdować. Bóg kocha te osoby z naszej wspólnoty, w których życie prywatne jesteśmy wtajemniczeni i wiedząc o nich wiele, uważamy, że są niegodni. Bóg kocha tych, którzy swoimi problemami dramatycznie naruszają bezkonfliktowe funkcjonowanie życia parafialnego. Bóg kocha tych naszych współbraci, z którymi się nie zgadzamy. Bóg kocha tych, których teologię można by postawić pod znakiem zapytania. Bóg kocha tych naszych parafian, którzy nie wiedzą, jak wychowywać swoje dzieci. Wszyscy Ci ludzie nadal podchodzą do ołtarza, aby przyjąć Komunię św., a Jezus daje im się całkowicie.
Chrystus daje siebie tym, na których nie można polegać, tym, którzy są nieodpowiedzialni, tym, których życie emocjonalne zostało okaleczone przez wcześniejsze przeżycia, tym, którzy niezdolni są do intymności. Jezus daje siebie tym, którzy noszą w sobie głęboko ukryty stłumiony gniew i złość, tym, o których wiemy, że potrzebują dziesięciu lat terapii grupowej, choć oni nie chcą o tym słyszeć, i tym, którzy bez przerwy mówią. Chrystus kocha tych, którzy chcą wszystko o tobie wiedzieć po to, by natychmiast powiedzieć o tym przez telefon innym. Kocha tych, którzy usilnie starają się zdobyć kontrolę nad programem edukacji religijnej w parafii. Chrystus kocha tych, którzy uważają, że celebrans odprawiający Mszę św. jest nieprzygotowany. Tę listę można wydłużać w nieskończoność, ponieważ liczba ludzi, którzy przystępują do Komunii św. i których Jezus wybrał po to, aby się im oddać całkowicie, jest nieograniczona! Niebywałe!
Co za niespodzianka!
Jak odróżnić prawdziwy pokarm?
Jak myślisz? Czy jesteśmy wezwani, aby czynić to samo? Czy jesteśmy wezwani do tego, byśmy byli tacy jak Jezus? Czy jesteśmy wezwani do tego, abyśmy się dzielili nawzajem sobą w czasie rozmowy? Czy dzielimy się prawdziwym pokarmem - tym, kim jesteśmy dla innych podczas wspólnych posiłków? Czy dzielimy się prawdziwym pokarmem wzajemnego towarzystwa podczas posiłków? Czy nasze życie jest karmione tym prawdziwym pokarmem? Czy też wszystko w naszym życiu i w naszej miłości jest raczej „fast food"? Czy odczuwamy głód prawdziwego pokarmu bezwarunkowej miłości do każdego? Ta miłość Jezusa do każdego jest prawdziwą strawą dla naszego istnienia, dla naszej duszy i dla naszego człowieczeństwa.
To jest prawdziwy pokarm. Jak go odróżnić? W jaki sposób odróżnić prawdziwy pokarm od pokarmu - rupieci? Prawdziwy pokarm poznajemy przez energię, jaką on daje! Odróżniamy to, co prawdziwe, od tego, co nieprawdziwe po tym, jaki wywiera na nas wpływ. Jakim sposobem mamy w sobie taką zdolność oceniania, która obejmuje całe nasze postrzeganie i doświadczanie i sprawdza, czy to, co postrzegamy i czego doświadczamy, zaspokoi nas czy nie. W jakiś sposób w naszym wnętrzu, w naszym sercu, w głębi naszego ja - wiemy o tym. Potrafimy rozróżnić to, co jest rzeczywiste, od tego, co nierzeczywiste. Potrafimy odróżnić prawdziwy pokarm od byle jakiego jedzenia na podstawie siły, jaką daje nam ten pierwszy, ze względu na ożywienie, witalność, werwę i dobrą kondycję, jaką on daje. Prawdziwy pokarm odżywia nas.
Obserwowanie miłości Jezusa jest prawdziwym pokarmem
Patrzenie na miłość Jezusa jest prawdziwą strawą. Obserwowanie, jak Jezus obdarza swoją miłością podczas Eucharystii, jest dla nas prawdziwym pokarmem. Obserwowanie Jezusa daje nam spełnienie i energię. Przekazuje nam sile, i daje witalność. Obserwowanie, jak Jezus kocha ludzi, jest dla nas prawdziwym pokarmem, ponieważ karmimy się wtedy miłością i jesteśmy wezwani w sposób radykalny do miłowania wszystkich Jego własną miłością. Energia, jakiej udziela ten prawdziwy pokarm, to powołanie do tego, by kochać tak, jak kocha Jezus. Dlatego ten pokarm daje nam spełnienie, ponieważ zostajemy zaproszeni do tego, by zmienić się w to, co widzimy. Obserwowanie miłości Jezusa do wszystkich ludzi podczas każdej Eucharystii, objawiającej się przez Jego całkowite oddawanie siebie każdemu, kto podchodzi do ołtarza podczas Komunii św., przemienia nas w taki sposób, że stajemy się obecnością Jezusa w świecie. To nas ożywia, to tchnie w nas życie. To jest prawdziwy pokarm dla życia człowieka: być obecnością Boga dla wszystkich naszych sióstr i braci. Za tym tęsknimy, tego pragniemy. A ten prawdziwy pokarm obserwowania miłości Jezusa do ludzi jest jedynym pokarmem, który zaspokoi nasz głód i który uczyni nas tymi, którymi zawsze chcieliśmy być.
„Jesteśmy tym, co jemy" - głosi znane powiedzenie. Jesteśmy także tym, na co patrzymy. Zamieniamy się w to, co widzimy. Jeśli podczas każdej Mszy św., w której uczestniczymy, nasze oczy patrzą na Jezusa kochającego każdego człowieka, to zamieniamy się w to, na co patrzymy. Ta miłość Jezusa, którą widzimy podczas Komunii św., ma w sobie moc zmieniania nas. Możemy się „wzajemnie miłować, tak jak On nas umiłował" (por J 15, 12) tylko wówczas, gdy będziemy mieli oczy utkwione w Jezusie. Tylko w ten sposób będziemy Jego dłońmi, ramionami, Jego oczyma i Jego miłością w świecie.
Jezus po to przyszedł, by karmić nas tym prawdziwym pokarmem, przyszedł po to, abyśmy „mieli życie i mieli je w obfitości" (por. J 10, 10). Zamiarem naszego Boga jest, abyśmy byli takimi, jakimi mamy być my, stworzeni przez Boga. Jak to wyraził w drugim wieku św. Ireneusz: „chwałą Bożą jest człowiek żyjący pełnią życia"1. Nasz Bóg daje nam posiłek z prawdziwego pokarmu, a my jesteśmy zaproszeni na tę ucztę.
Dane jest nam zaproszenie do biesiadowania, do spożywania prawdziwego pokarmu, którym jest Jezus, albowiem pożywieniem, jakie Bóg nam daje na uczcie Jezusa, jest sam Jezus, abyśmy Go spożywali, abyśmy mieli z Nim udział i abyśmy mieli Jego towarzystwo. Pokarm Boga jest więzią. Prawdziwym pokarmem dla życia ludzkiego jest więź z Bogiem.
Zaskakujące!
Jesteśmy w ten sposób pociągnięci do różnego rodzaju więzi - więzi z Bogiem, więzi z innymi ludźmi, a także do więzi z samym sobą. Czy więź jest naszym prawdziwym pokarmem? Tak. Czy to więź tak naprawdę karmi nas? Tak. Skąd się bierze w nas taka potrzeba, taka orientacja?
My ludzie, mężczyźni i kobiety, jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga. Czy to jest prawda czy nie? My mówimy, że to jest prawda. Zgadzamy się, że tak jest. To jest zawarte w sposób pośredni we wszystkim, co mówimy i czynimy jako chrześcijanie. Skoro prawdą jest, że jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga, i skoro prawdą jest, iż naszym pokarmem jest relacja więzi, to ten fakt musi nam coś mówić o samym Bogu. Co to może nam powiedzieć o Bogu? Jeśli więź jest tak ważna dla nas, to musi być ona także ważna dla Boga. Gdy przyjrzymy się temu stwierdzeniu uważnie, to zobaczymy, że jest ono prawdziwe.
Zaskoczenie!
Jeśli chodzi o historię bogów, to nasz Bóg jest bardzo wyjątkowy. Mówimy, że nasz Bóg jest trzema Osobami w jednym Bogu, mówimy o Trójcy Świętej. W obrębie tej tajemnicy jednego Boga mówimy o istnieniu trzech odrębnych osób: Ojca, Jezusa Chrystusa i Ducha Świętego. Nasz Bóg jest Bogiem „pozostającym w relacji do", „będącym w więzi z"; Ojciec związany relacją więzi z Jezusem Synem, który jest związany relacją więzi z Duchem Świętym, którego z kolei łączy więź z Jezusem, a Jezusa łączy więź z Ojcem. Nasz Bóg jest trzema Osobami pozostającymi ze sobą w relacji bliskiej więzi. Nasz Bóg jest więzią, związkiem. Czcimy zatem więź. Zaskoczenie! Niespodzianka!
To dlatego tak długo rozważaliśmy relację więzi. Jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga, który jest więzią. To stąd bierze się nasz głód więzi. To stąd bierzemy pokarm, który jest nam potrzebny, abyśmy byli tymi, którymi zawsze chcieliśmy być. Otrzymujemy to w i od naszego Boga, który jest relacją więzi. Bóg pozwala nam na to, abyśmy się karmili Osobą, którą On jest: Ojcem pozostającym w więzi z Jezusem, Jezusem pozostającym w więzi z Ojcem i Duchem Świętym oraz Duchem Świętym, którego łączy więź z Jezusem i z Ojcem.
Ta wzajemna miłość i to działanie każdej Osoby w Trójcy Świętej - naszego Boga - odsłania najgłębszy sens ludzkiego życia. Jest ona podstawą historii człowieka. Wysłanie do świata Jezusa przez Ojca było aktem miłości naszego Boga do nas. Działanie Ducha Świętego w sercach ludzi, polegające na przyciąganiu ich do Jezusa, jest aktem miłości do nas ze strony Boga. Takie przyciąganie nas do Ojca przez Jezusa jest aktem miłości Bożej wobec nas. To jest nasz kochający Bóg. W taki sposób życie ludzkie jest „porwane" do pełnych miłości relacji, jakie panują między każdą z Osób Trójcy Świętej. To jest historia zbawienia.
Tak jak nowe dziecko na spotkaniu rodzinnym
Nasze własne doświadczenie relacji z naszym Bogiem jest bardzo podobne do pojawienia się w rodzinie nowego dziecka. Cała rodzina gromadzi się, aby radować się nowo narodzonym niemowlęciem, które przechodzi z rąk do rąk kolejnych jej członków. Oni podnoszą dziecko do góry, zagadują do niego i uśmiechają się, a następnie przekazują je następnej osobie.
Podobnie dzieje się w przypadku naszej relacji do Boga, który jest Trójcą, trzema Osobami. Jesteśmy przekazywani z rąk jednej Osoby do rąk drugiej Osoby Trójcy Świętej tak jak malutkie dziecko. Dla naszego Boga wielką radością jest wprowadzenie nas do tej relacji więzi, jaka panuje między Osobami Trójcy. Wchodzimy w ten związek z Bogiem podczas liturgii eucharystycznej. W czasie liturgii Słowa jesteśmy pociągani do Jezusa mocą Ducha Świętego, gdy słyszymy Słowo Boże czytane i wygłaszane. Podczas modlitwy eucharystycznej Jezus przyprowadza nas do swego Ojca jako dar i modli się za nas. Podczas obrzędu Komunii św. - łamania chleba i wydawania Ciała i Krwi Chrystusa, Jezus karmi każdego swoją miłością. Jesteśmy porwani do wejścia w związek z naszym Bogiem, Trójcą Świętą. W łasce miłości Ojca do Jezusa, miłości Jezusa do Ducha Świętego i miłości Ducha Świętego do Jezusa jesteśmy zjednoczeni z Bogiem, jesteśmy z Nim jedno. To o to modlił się Jezus podczas wieczerzy z Apostołami:
„aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał. Także chwałę, którą Mi dałeś, przekazałem im, aby stanowili jedno, tak jak My jedno stanowimy. Ja w nich, a Ty we Mnie! Oby się tak zespolili w jedno, aby świat poznał, żeś Ty Mnie posłał i żeś Ty ich umiłował tak, jak Mnie umiłowałeś" (J 17, 21-23). To jest modlitwa Jezusa za nas podczas liturgii eucharystycznej.
Naszym pokarmem jest ucztowanie naszych oczu podczas patrzenia na Boga. Naszym posiłkiem jest komunikowanie z Bogiem. To jest uczta, którą nam Bóg proponuje: prawdziwy pokarm. To jest uczta, na której celebrowanie jesteśmy zaproszeni na zawsze! To jest życie wieczne.
Jesteśmy zaproszeni. Zadziwiające!
Pytania do refleksji osobistej i wspólnotowej oraz tematy do dyskusji:
1.W jaki sposób wpływa na ciebie przeszłość? Jakie jest twoje doświadczenie oddziaływania na ciebie przeszłości?
2.W jaki sposób oddziaływuje na ciebie przyszłość? Jak widzisz przyszłość?
3.Czy bardziej oddziaływuje na ciebie twoja przyszłość, czy twoja przeszłość?
4.Podziel się swoją refleksją na ten temat z grupą
5.Poświęć czas na modlitwę, podczas której rozważysz, jaka wartość stanowi dla ciebie fakt, iż wiesz, że przyszłość będzie dla ciebie miłością z Bogiem, które kocha cię żarliwie
6.Podziel się tym, co przeżyłeś w czasie tej modlitwy, z grupą
7.Jak wyobrażasz sobie życie wieczne?
8.W jaki sposób przeżywasz życie wieczne teraz? Czy jest to dla ciebie prawdziwy pokarm? W jaki sposób tego doświadczasz?
9.Podziel się swoim doświadczeniem z grupą
10.Czy relacja więzi z Bogiem jest dla ciebie doświadczeniem bycia karmionym prawdziwym pokarmem?
11.Czy patrzenie, jak Jezus podczas każdej Mszy św. daje siebie całkowicie każdemu, kto podchodzi do Stołu Pańskiego, karmi cię prawdziwym pokarmem?
12.Podziel się z innymi swoją odpowiedzią na to pytanie
13.Jakie jest twoje doświadczenie Trójcy Świętej?
14.Co to dla ciebie oznacza, że nasz Bóg jest trzema Osobami?
15.Jakie jest twoje doświadczenie, gdy idzie o osobiste przeżycie więzi Boga Ojca z Jezusem i Duchem Świętym?
16.Podziel się tymi doświadczeniami z innymi osobami w grupie
17.Czy jesteś zaskoczony?
1 W tekście angielskim jest: „the glory of God is a person fully alive". Tłumaczony z wersji łacińskiej (Gloria Dei vivens homo) tekst polski brzmi: „Chwałą Boga żyjący człowiek" - przyp. tłum.
Krzysztof Osuch SJ
Bóg tak wysoko cię ceni
Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. Świat zaś dlatego nas nie zna, że nie poznał Jego. Umiłowani, obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy. Wiemy, że gdy się objawi, będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jakim jest (l J 3,1-2).
Cicha rozpacz
„Większość ludzi żyje w cichej rozpaczy" - twierdzi Henry D. Thoreau. Trudno powiedzieć, czy jest to na pewno większość ludzi, ale na pewno duża ich liczba doświadcza zniechęcenia, beznadziei; wielu ociera się o rozpacz. Mówi się co pewien czas o rosnącej liczbie ludzi dotkniętych depresją. Narastanie tego przykrego zjawiska wiążemy głównie z transformacją ustroju społeczno-gospodarczego. Tysiące, a nawet miliony ludzi czują się zepchnięte na margines życia. Mówienie im, że ponoszą koszty transformacji, podczas gdy inni „dzięki" tej transformacji niegodziwie się bogacą, jest niebywałym oszustwem i manipulacją. Jednak nie o tym chcę mówić. Nie o tym przede wszystkim.
Jako ludzie - poniekąd niezależnie od stanu posiadania i statusu społecznego - zderzamy się z doświadczeniem radykalnego ubóstwa i wręcz człowieczej nędzy. Niezależnie od wieku i grubości portfela, wcześniej czy później, każdemu zajrzeć w oczy musi to, co filozofia nazywa przygodnym istnieniem. Jeszcze nie tak dawno nie było nas, jesteśmy tu na krótko i wnet znów nas nie będzie! Człowiek doświadcza kruchości i ograniczenia życia, bezpieczeństwa, wiedzy, mądrości, miłości. Z powodu radykalnego ubóstwa i „skazania" na doświadczanie ograniczoności - człowiek nosi w sobie poczucie skrzywdzenia. A stąd tylko krok do wyżej wspomnianej „cichej rozpaczy". Jak tu nie czuć się skrzywdzonym i popychanym ku depresji i rozpaczy, gdy odkrywa się w sobie pragnienie doskonałej dobroci, pełnej prawdy i tylko prawdy, doskonałej wiedzy, trwałego życia, pełnego bezpieczeństwa, pełnej radości, niezachwianego pokoju, idealnej miłości, a tymczasem realne życie funduje nam tyle złości, zaborczość, przemoc, wojny, zamęt poznawczy, relatywizm poznawczy i etyczny, kłamstwa, pogardę dla życia małych i bezbronnych, niepokój, lęki, manipulacje itd.
Nic zatem dziwnego, że oscylujemy między nadzieją na znacznie lepszą jakość życia a beznadzieją, rozpaczą! Albo jeszcze gorączkowo szukamy „motywów życia i nadziei", albo już ich nie szukamy, czując się poddanymi „cywilizacji śmierci", czując się skazanymi na ciche rozpaczanie (bowiem głośne rozpaczanie zdaje się zarezerwowane dla tych, którzy na teoretycznym i praktycznym kultywowaniu śmierci i beznadziejności potrafią zbić kapitał sławy i majątek).Henryk Ibsen w sztuce Peer Gynt przedstawia przejmujący dialog syna i matki. Gdy tytułowy blagier naopowiadał już tyle o swych rzekomych podróżach i o pobycie w wielu krajach, zapytał matkę: „Gdzie ja właściwie żyłem, czy ja w ogóle gdzieś istniałem?" „Jak to gdzie - odpowiedziała matka - zawsze żyłeś w mojej miłości". W tym dialogu mogłoby się odnaleźć wiele współczesnych kobiet i mężczyzn. Rzeczywiście, współczesny człowiek występuje w różnych rolach, a jednocześnie nie ma żywego poczucia tożsamości, tzn. nie wie, kim jest!
Brak żywego doświadczenia miłości Boga
Jest jasne, że jeśli nie chcemy żyć w rozpaczy, to musimy znaleźć motywy życia i nadziei. I to nadal trwając w konkretnej egzystencji, ze wszystkim ograniczeniami i zagrożeniami. Kto może nam dostarczyć tych motywów? Jest chyba jasne, że jeśli nie chcemy należeć do tych,, co cicho rozpaczają, to powinniśmy odnaleźć naszą tożsamość. Trzeba wiedzieć, kim jesteśmy naprawdę i kto jest dawcą naszej tożsamości. Nawet najwspanialsza miłość matki i ojca okazuje się niewystarczająca. Trzeba czegoś, a raczej Kogoś znacznie większego. Kiedyś M. Heidegger mówił do swoich doktorantów: „Tylko Bóg może nas uratować". Dokładniej powiedzmy o tym w nawiązaniu do św. Jana: Tylko nieskończona, wspaniała miłość Boga Ojca może nas uratować. Ona jedna nadaje nam niezbywalną godność i wspaniałą tożsamość dzieci Bożych.Tak, najbardziej brakuje nam żywego doświadczenia miłości ze strony Boga Ojca. Chrystusowy Kościół jest takim wspaniałym miejscem, gdzie wszyscy mogą uczyć się poznawać Miłość Boga Ojca, wierzyć w nią, polegać na niej, zawierzyć jej siebie z całego serca. Zakorzenienie człowieka na powrót w Miłości Boga (po wykorzenieniu się z niej poprzez grzech w raju) jest wielkim przedsięwzięciem Boga Trójjedynego i wielu osób zaproszonych do współdziałania. Zakorzenienie człowieka w Miłości Boga Ojca nie jest dziełem prostym i łatwym. Rozradowanie się tożsamością dziecka Bożego ma swój (zda się) prosty początek w Chrzcie świętym, ale potem trzeba podjąć świadomy trud pielęgnowania więzi wiary, nadziei i miłości względem Boga. Trzeba uczyć się sztuki nasycania się Miłością Ojca.Nie można uczciwie obiecać, że jedno rozważanie czy jeden artykuł wystarczy, by pomóc zakorzenić się w Miłości Boga Ojca. Matka Kościół zaprasza nas w imię Jezusa - Dobrego Pasterza -do ruszenia w długą drogę wiary i duchowej formacji.
Wybrać kształt życia
Bóg wystarczająco angażuje się w dzieje ludzkiej rodziny, by okazały się one dziejami zbawienia. My osobiście też otrzymujemy dość światła, byśmy mogli rozeznać się w naszej sytuacji i wybrać kształt życia zgodny z zamysłem Boga i z wielkimi pragnieniami naszych serc. Tym światłem są ponawiane przez Boga - na wiele sposobów (Hbr l, In) - wyznania Miłości, zaproszenia do miłosnej komunii. Bóg przynagla do wyboru Jego miłości i życia. Odsłania też, co jest alternatywą (Pwp 30, 15-20). Jeśli nie wybierzemy życia, które jest w Miłości Boga, to skażemy siebie na naprzemienne pysznienie się i poniżanie! Coraz większa pycha i coraz większe poniżanie siebie samego stanie się naszym losem i żywiołem, jeśli nie zechcemy wkorzeniać się i ugruntowywać w Miłości Boga Ojca (por. Ef 3,17)!Jeśli człowiek poddaje się niedowierzaniu w Miłość Boga, to skazuje siebie na ciągłe cierpienie. Jeśli tę Miłość przekreśla i gardzi nią, to nieuchronnie popada w chorobę ducha, w pewien rodzaj szaleństwa. Wyraża się ono w tym, że człowiek raz namiętnie siebie wywyższa, kiedy indziej zaś namiętnie sobą pogardza. Wahadło pychy i pogardy wychyla się coraz mocniej! Między jednym i drugim skrajnym wychyleniem pojawiają się zwykle różne fatalne stany, np. zwątpienia, depresje, poczucie wyczerpania i jakiegoś zasadniczego sfrustrowania, czyli niespełnienia.Na ogół trudno jest przyznać się do skrajnych (chorobliwych) zachowań w postaci wywyższania i poniżania siebie. Łatwiej jest zauważyć w sobie wymienione fatalne stany i uczucia. Z łagodnością wobec siebie, ale i z powagą należy pytać, co one oznaczają.Tak, jeśli Bóg będący Miłością stworzył nas jako skierowanych ku Niemu w miłości, to nie można przeinaczać naszej natury! Owszem, można, ale nie bezkarnie. Swoistą karą za rozmijanie się z Miłością Boga jest także ból ducha i trawiący nas niepokój! Stworzyłeś nas, Boże, jako ku Tobie skierowanych i niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Tobie, o Panie - mówi słusznie św. Augustyn.
Ważne, co Bóg nam wyznaje
W gestii naszej wolności jest to, czy będziemy jak piłka kopana od nogi do nogi i czy zdominuje nas przymus - raz wywyższania (pycha), raz poniżania siebie (pogarda). Od naszej decyzji zależy (o ile wzeszło już nad nami Słońce Boskiej Miłości), czy nadal będziemy naprzemiennie uwłaczać sobie i wywyższać siebie (ponad wszystkich i ponad Boga samego). Można też biernie przyzwalać, by zalewały nas fale zwątpienia i gorycz (niektóre powody wymieniłem na początku); można jednak zbudować siebie na tym, co Bóg mówi do nas i o nas! Przecież, w końcu, ważne jest nie to, co Zły nam podpowiada i co jest naszą tylko myślą o sobie (wielorako uwarunkowaną); ważne, a nawet najważniejsze i rozstrzygające jest to, co Bóg nam wyznaje, co On nam zaofiarowuje.Od nas zależy, czy (i w jakim stopniu jeszcze na ziemi) przyswoimy sobie wspaniały Zamysł Stwórcy wobec nas. Łaska Boża zawsze nas uprzedza i nam towarzyszy. Piłeczka w tej „grze miłości" jest po naszej stronie. Odczytujmy zatem apel skierowany do naszej rozumnej wolności, by otworzyć się na Miłość Boga Ojca, by docenić to, jak On nas ceni, jak poważa! I jaką nadał nam „wagę" - na zawsze!Obyśmy mogli kiedyś napisać wiersz podobny do tego, który napisał G.M. Hopkins, angielski poeta, jezuita:
I staję się tym, czym jest Chrystus,
bo On tym, czym ja był; i wiem: ten
głupi Jaś, pośmiewisko, śmieć niski, strzęp, nic - jest diamentem,
jest nieśmiertelnym diamentem.
Nie poniżaj siebie
Gorące wezwanie św. Jana: Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy - skojarzmy z serdeczną perswazją św. Piotra Chryzologa (380-450):
Człowieku, dlaczego sobie samemu uwłaczasz,
skoro Bóg tak wysoko cię ceni.
Dlaczego wywyższony przez Boga tak bardzo siebie poniżasz. [...]
Czyż nie widzisz, że ta cała budowla świata
dla ciebie została stworzona?
Dla ciebie zesłane światło rozprasza wszędzie ciemności,
dla ciebie nocy wyznaczono granice, dla ciebie odmierzono dzień;
dla ciebie niebo zostało rozjaśnione różnobarwnym
blaskiem słońca, księżyca i gwiazd;
dla ciebie ziemia została wymalowana kwiatami,
drzewami i owocami;
dla ciebie zostało stworzone bogactwo przedziwnych zwierząt
w powietrzu, na ziemi i w wodzie,
aby smutna samotność nie mąciła radości z powodu nowego świata.
Częstochowa, 7 maja 2006 r.
Nie mówiliśmy tej nocy o Bogu.
Mówiliśmy o dzieciach,
o impresjonistach,
o dniu jutrzejszym,
o odjeździe.
Byliśmy dobrzy
i było nam dobrze.
Razem.
Elu, niedawno rozmawiałyśmy o przesłaniu, jakie niesie ten wiersz. Odszukałam go w szufladzie... dla Ciebie, dla Wspólnoty. eri
Tym, którzy ze mną jedli sieję nad Gołdopiwem w noc sierpniową.
Sieja,
świadek dobroci Boga
jak każde stworzenie,
kiedy jest dobrze uwędzona,
miła dla nosa i dla podniebienia,
sprzyja wieczerzy przyjaznej,
zachwytom i przyzwoleniom
na dobroć, smak i zapach rzeczy.
Jest nad Sapiną dom,
gdzie wędzi się sielawy
i sieje.
Podpływa się łodzią prawie pod sam próg
i zaraz zapach zdradza sieję.
Pierwszy raz patrzy się na nią
jak na kwiat, którego się nie znało,
o, bo rzadka to ryba.
Piękno i dobro
przestają być abstrakcją,
kiedy się patrzy na sieję.
Wypełniają ją ściśle,
bo sieja jest dobra i piękna.
Przy siei można
wieczorem lub nocą -
najlepiej nocą, przy świecach,
sprawować agapę
jak nad jeziorem Tyberiadzkim -
pod wysoką gwiazdą sierpniową.
Przy siei
trzeba być łagodnym i dobrym
i dzielić się bez chciwości,
podsuwając lepsze kąski sąsiadowi.
Jedząc sieję, zrozumiałem raz jeszcze,
dlaczego
RYBA jest symbolem Eucharystii
obok BARANKA
razem z CHLEBEM i WINEM.
Nie mówiliśmy tej nocy o Bogu.
Mówiliśmy o dzieciach,
o impresjonistach,
o dniu jutrzejszym,
o odjeździe.
Byliśmy dobrzy
i było nam dobrze.
Razem.
Dziękuję wam za to wszystko,
co się zdarzyło tamtej nocy.
Jedliście ze mną sieję.
Bez was nie byłaby smaczna.
Sieja smakuje z przyprawą,
którą jest życzliwość
i podawanie sobie chleba
w pokoju.
Rybo święta!
Daj nam miłość Twoją,
którą miłujesz
wszystko razem.
o. Mieczysław Bednarz SJ
UMIŁOWAŁEM CIĘ.
Ćwiczenia Duchowe w życiu codziennym. Tydzień pierwszy.
Wyd. WAM, Kraków 2001, s. 23-26.
Krzysztof Osuch SJ
Tęsknota za Bogiem i jego łaską
Boże, Ty Boże mój, Ciebie szukam;
Ciebie pragnie moja dusza,
za Tobą tęskni moje ciało,
jak ziemia zeschła, spragniona, bez wody.
W świątyni tak się wpatruję w Ciebie,
bym ujrzał Twą potęgę i chwałę.
Skoro łaska Twoja lepsza jest od życia,
moje wargi będą Cię sławić.
Tak błogosławię Cię w moim życiu:
wzniosę ręce w imię Twoje
Dusza moja się syci niby sadłem i tłustością,
radosnymi okrzykami warg moje usta Cię chwalą,
gdy wspominam Cię na moim posłaniu
i myślę o Tobie podczas moich czuwań.
Bo stałeś się dla mnie pomocą
i w cieniu Twych skrzydeł wołam radośnie:
do Ciebie lgnie moja dusza,
prawica Twoja mnie wspiera.
A ci, którzy szukają zguby mojej duszy,
niech zejdą w głębiny ziemi.
Niech będą wydani pod miecze
i staną się łupem szakali.
A król niech się raduje w Bogu,
niech chlubi się każdy, który nań przysięga,
tak niech się zamkną usta mówiących kłamliwie (Ps 63).
Obraz dla obecnej modlitwy: Wyobraźmy sobie spieczoną przez słońce i popękaną ziemię.
Prośba o owoc: Prośmy o łaskę rozbudzenia w nas tęsknoty i pragnienia spotkań i poznania Boga Żywego.
1.Boże, Ty Boże mój, Ciebie szukam
Początek Psalmu 63 brzmi: Boże, Ty Boże mój, Ciebie szukam i Ciebie pragnie moja dusza, za Tobą tęskni moje ciało, jak ziemia zeschła, spragniona, bez wody.
Zapytamy siebie: czy nasz związek z Bogiem przeżywam podobnie jak psalmista? Czy dzisiaj pragniemy tak go przeżywać? Jeśli tak, jeśli znajdujemy ten duchowy rezonans, współbrzmienie, to trwajmy podczas modlitwy w tym pragnieniu i tęsknocie.
Może świadectwo natchnionego autora przypomni nam, że tak łatwo odstępowaliśmy od wyznawania i wołania przed Bogiem: Boże, Ty Boże mój. Czyniliśmy bałwochwalcze wyznania wobec różnych stworzeń, wobec tego czy innego człowieka, wobec rzeczy, pewnych doznań, wartości. Zamiast Bogu, mówiliśmy to może różnym stworzeniom: «Tyś moim Bogiem, ciebie najbardziej potrzebuję, po tobie się spodziewam tego, czego mi potrzeba najbardziej?» Przypomnijmy sobie, co w naszym życiu byliśmy skłonni nazywać naszym spełnieniem i szczęściem.
Nie jest łatwo wiernie wyznawać niewidzialnego Boga. Nawet jeśli jest widziany w Jezusie Chrystusie to i tak w swej istocie pozostaje niewidzialny i niełatwo jest wiernie oddawać się kultowi niewidzialnego Boga. Nie mogąc dosięgnąć pełni samego Boga, co jest wpisanym przez Boga naszym głębokim pragnieniem, próbujemy w życiu tyle razy zadowolić się tym, co ma w sobie tylko odblask Jego piękna, Jego dobroci.
A jeśli tak rzeczywiście jest, że temu bałwochwalstwu oddawaliśmy się w życiu nieraz, to teraz, inspirując się świadectwem żarliwej modlitwy Psalmisty, uznajmy nasze ubóstwo i prośmy przynajmniej o pragnienie pragnienia, by przeżywać tak jak on więź z Bogiem. Wejdźmy w szczerą rozmowę z Bogiem uznając jak trudno nam jest w każdej chwili mówić do Boga wprost z głębi serca: Boże (...) Ciebie pragnie moja dusza.
A więc jakby przedłużeniem tej modlitwy jest wyznanie Panu, że nieraz bywamy od Niego oddaleni. Dziś modlimy się nazywając rzeczy po imieniu: Całe życie prawdziwego chrześcijanina jest świętą tęsknotą. Za czym zaś tęsknisz, tego jeszcze nie widzisz. Gdy jednak tęsknisz, wówczas stajesz się podatnym do przyjęcia tego, co zobaczysz, gdy nadejdzie. Kiedy zamierzasz napełnić jakikolwiek pojemnik, a wiesz, że sporo tego, co trzeba włożyć, wtedy poszerzasz sakwę, worek, bukłak czy cokolwiek innego. Wiesz, jak dużo masz włożyć, a widzisz jak mało jest miejsca. Rozciągając zatem, zwiększasz pojemność. Otóż w ten właśnie sposób Bóg każąc nam czekać, zwiększa pragnienie, wywołując pragnienie - poszerza duszę, poszerzając ją - zwiększa zdolność przyjęcia (...) Nasze życie jest więc ćwiczeniem się w tęsknocie. Tym bardziej udoskonali nas święte pragnienie, im bardziej odsuniemy nasze pragnienia od miłości świata (Z komentarza św. Augustyna, biskupa, do Pierwszego Listu św. Jana. Liturgia Godzin, t. III, str. 179).
2.Tęsknota za Bogiem
Duch Święty w naszej modlitwie prowadzi nas do tego, aby powiedzieć: «Boże mój, przepraszam Cię. Przepraszam Cię, za wszelką niecierpliwość, przepraszam za odchodzenie od tęsknoty za Tobą do sycenia się byle jaką rzeczą, jakimś przeżyciem, człowiekiem, a nawet szumem i hałasem. Przepraszam za ścieśnianie serca do wymiarów tej oto chwili, wypełnionej jakąś przyjemnością, stworzeniem». Możemy wypowiedzieć się przed Bogiem jeszcze inaczej: «Boże mój, czy ja potrafię pośród bogactw tej ziemi, tej cywilizacji żyć w tęsknocie za Tobą? Czy nie zacznę znów próbować bogactw w złudnej nadziei, że coś mnie ukoi, zaspokoi, nasyci? A przecież wiem, że świat, w którym żyję, narzuca mi złudne szczęście. Chce mnie pocieszyć swoją coraz większą barwnością, chce na mojej tęsknocie zarobić. Zatem proszę Cię, mój Boże, zwiąż mnie ze sobą mocniej, daj mi jeszcze głębszą tęsknotę za Tobą. Odbierz mi iluzję i nie oszczędzaj mnie w tym».
Prośmy zatem: «Boże, uczyń ten psalm naszą codzienną modlitwą wypowiadaną z głębi serca. Prowadź nas, gdzie chcesz i jak chcesz. Prowadź nas na pustynię i przez pustynię bylebyśmy doznali przebudzenia tęsknoty za Tobą. Możesz nas ogołocić ze wszystkiego, bylebyśmy za Tobą tęsknili i przyjęli od Ciebie wszystko. Wiemy, że to Ty chcesz naszego szczęścia i radości bardziej niż my, ale Ty chcesz szczęścia i radości prawdziwej».
Tak się modląc zapytajmy siebie: Co jeszcze uczynimy? Szukajmy inspiracji w dalszych wersetach psalmu 63.
Psalmista wypowiadając się przed Bogiem daje mi cenne wskazówki mówiąc: W świątyni tak się wpatruję w Ciebie, bym ujrzał Twoją potęgę i chwałę. Kiedy właśnie człowiek wpatruje się w przymioty Boga w tej wielkiej świątyni całego kosmosu, lub jak jego części, istotnie doświadcza potęgi Boskiego majestatu.
«Wpatruje się w Boga, ale jeszcze nie wprost. Wpatruje niejako w świątynię, w której można wypatrzyć Boga, zanim ujrzy się Go twarzą w twarz. Tą świątynią, w której wpatruje się w Boga jest właśnie świat. Częścią Wszechświata jest także moja osoba wprost tak nazwana przez św. Pawła: Czy nie wiecie, że jesteście świątynią Ducha Świętego? (1 Kor 3, 16). Tą świątynią w której możemy się w Boga wpatrywać jest Słowo Boże, cała Historia Zbawienia i przede wszystkim Jezus Chrystus.»
Jeśli zawsze będziemy wpatrywać się w Boga w naszym życiu to wtedy treść dalszej części psalmu stanie się naszą własną. Psalmista mówi: Skoro łaska Twoja lepsza jest od życia, moje wargi będą Cię sławić. Tak błogosławię Cię w moim życiu: wzniosę ręce w imię Twoje. Dusza moja syci się niby sadłem i tłustością, radosnymi okrzykami warg moje usta Cię chwalą, gdy wspominam, Cię na moim posłaniu i myślę o Tobie podczas moich czuwań. Bo stałeś się dla mnie pomocą i w cieniu Twych skrzydeł wołam radośnie: do Ciebie lgnie moja dusza, prawica Twoja mnie wspiera.
Żeby nasze wysiłki nabrały sensu, muszą być dopełnione przez działanie Bożej łaski. Trzeba, aby je przepalił i przetopił ogień Bożej Miłości.
W: W cierpieniu i chwale. Ćwiczenia Duchowe w życiu codziennym, tydzień trzeci i czwarty
Wyd. WAM, Kraków 2001, s. 152-155
Marek Wójtowicz SJ
Zesłanie Ducha Świętego
Kiedy nadszedł wreszcie dzień Pięćdziesiątnicy, znajdowali się wszyscy razem na tym samym miejscu. Nagle dał się słyszeć z nieba szum, jakby uderzenie gwałtownego wichru, i napełnił cały dom, w którym przebywali. Ukazały się im też języki jakby z ognia, które się rozdzieliły, i na każdym z nich spoczął jeden, l wszyscy zostali napełnieni Duchem Świętym, i zaczęli mówić obcymi językami, tak jak im Duch pozwalał mówić. Przebywali wtedy w Jerozolimie pobożni Żydzi ze wszystkich narodów pod słońcem. Kiedy więc powstał ów szum, zbiegli się tłumnie i zdumieli, bo każdy słyszał, jak przemawiali w jego własnym języku. «Czyż ci wszyscy, którzy przemawiają, nie są Galilejczykami?» - mówili pełni zdumienia i podziwu. «Jakżeż więc każdy z nas słyszy swój własny język ojczysty? - Partowie i Medowie, i Elamici, i mieszkańcy Mezopotamii, Judei oraz Kapadocji, Pontu i Azji, Frygii oraz Pamfilii, Egiptu i trzech części Libii, które leżą blisko Cyreny, i przybysze z Rzymu, Żydzi oraz prozelici, Kreteńczycy i Arabowie - słyszymy ich głoszących w naszych językach wielkie dzieła Boże». Zdumiewali się wszyscy i nie wiedzieli, co myśleć: «Co to ma znaczyć?» - mówili jeden do drugiego. «Upili się młodym winem» - drwili inni (Dz 2, 1-13).
Obraz dla obecnej modlitwy
Wyobraźmy sobie scenę zesłania Ducha Świętego na Apostołów, otrzymują Jego dary i głoszą wielkie dzieła Boże.
Prośba o owoc modlitwy
Prośmy, byśmy zawsze byli otwarci na działanie Ducha Świętego, który „wieje kędy chce" w Kościele i w świecie.
Całe życie i słowa Pana Jezusa prowadziły do wydarzenia Zesłania Ducha Świętego, daru Ojca. Duch Święty mógł być dany wspólnocie Kościoła, gdy wszystko się dokonało: gdy Pan Jezus umarł na Krzyżu i jako Zmartwychwstały zasiadł po prawicy Boga Ojca. Odtąd Kościół święty ożywiany jest Duchem Jezusa Chrystusa. Duch Święty prowadzi nas zawsze do odczytywania ciągle na nowo Słowa Bożego. On nieustannie ożywia naszą wiarę rozpalając, w nas miłość do Jezusa Chrystusa w Kościele.
1. Znajdowali się wszyscy razem
Wspólnota pierwszych uczniów Jezusa razem z Maryją zgromadziła się w Wieczerniku na modlitwie. Obawiali się prześladowań ze strony Żydów i dlatego trzymali się razem, szukając wzajemnego umocnienia w modlitwie. Wszyscy oni trwali jednomyślnie na modlitwie razem z niewiastami, Maryją, Matką Jezusa, i braćmi Jego (Dz 1, 14).
Także nasza wiara może być umocniona, gdy pozostajemy w żywej łączności ze wspólnotą Kościoła. Jedność serc i umysłów ożywianych tym samym Duchem Świętym jest owocem wytrwałej modlitwy. Duch Święty modli się w nas również wtedy, gdy nie umiemy się modlić; gdy nasze serca są smutne i ociężałe lub gdy jesteśmy poddani próbie. Jego błagań nie można wyrazić słowami (por. Rz8, 18-27).
2. I wszyscy zostali napełnieni Duchem Świętym
Tak oto spełniło się proroctwo z księgi Joela: / wyleję potem Ducha mego na wszelkie ciało, a synowie wasi i córki wasze prorokować będą, starcy wasi będą śnili, a młodzieńcy wasi będą mieć widzenia (Jl 3, 1).
Duch Święty ożywia cały Kościół i świat: bez Twojego tchnienia, cóż jest wśród stworzenia, jeno cierń i nędze! Prawdę tę w symboliczny sposób wyraża witraż z gołębicą w Bazylice św. Piotra w Rzymie, napełniający ciepłym światłem jej ogromne wnętrze. Bez otwarcia się na Ducha Świętego nasze życie nie ma świeżości, przestaje być twórcze, zwłaszcza pośród rozmaitych prób. Gdy Jego prosimy o światło, wtedy On leczy serca rany stwarzając w nas serce otwarte na Boga: Stwórz, o Boże we mnie serce czyste i odnów w mojej piersi ducha niezwyciężonego (Ps 51, 12).
Bez otwarcia na Ducha Świętego nasze życie przestaje być twórcze, poddajemy się zwątpieniu, brak nam nadziei i ducha ofiarności. Uczniowie Jezusa zebrani w Wieczerniku zostali napełnieni „mocą z wysoka". Żeby nasze wysiłki nabrały sensu, muszą być dopełnione przez działanie Bożej łaski. Trzeba, by je przepalił i przetopił Ogień Bożej Miłości.
3. ...każdy z nas słyszy swój własny język
To Boży Duch sprawia, że Dobra Nowina o zbawieniu może dotrzeć do każdego człowieka. Ludzie, którzy pochodzą z różnych stron świata, mający swoją własną historię i kulturę, otwierają się na Słowo, które wydaje w nich owoce dobrych czynów.
We wspólnocie Kościoła doświadczamy nieustannie tego daru łatwości i prostoty komunikowania rzeczy duchowych innym. Rozumieć obcy język, to znaczy mieć charyzmat przekazywania swojego doświadczenia Boga innym ludziom; to umiejętność mówienia i świadczenia o Nim. Ta niezwykła duchowa komunikacja ma miejsce zwłaszcza wtedy, gdy ludzie dalecy stają się nam bliscy.
Jak wygląda moje „życie w duchu"? Czy jestem wsłuchany w Chrystusowego Ducha? On jest „rozlany w naszych sercach" (por. Rz 5, 5). To Duch Święty stwarza w nas „nowego człowieka", otwartego na Boże natchnienia. Jeżeli więc ktoś pozostaje w Chrystusie, jest nowym stworzeniem (2 Kor 5, 17). To Duch Święty nas podtrzymuje w cierpliwej pracy nad sobą, byśmy się nie zniechęcali naszą słabością lecz ochoczo wydawali owoce dobrych czynów, zrodzonych z miłości do Boga i do ludzi. Duch Święty pomaga nam być twórczymi w naszym życiu; broni nas przed zamykaniem się przed innymi ludźmi. On jest Duchem przynaglającym nas do otwartości. Temu służą jego dary: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie (por. Ga 5, 22-23). Trzeba, byśmy uwierzyli w twórczą moc Ducha Świętego. To On dodaje nam siły, byśmy nie przestali szukać Jezusa, naszego Zbawiciela, który prowadzi nas do Domu Ojca. To dzięki działaniu w Kościele Ducha Świętego, zawsze będą się w nim rodzić święci. On jest zawsze autorem odnowy i wiosny Kościoła, kiedy powracamy z nowym zapałem, gorliwością i energią do Ewangelii Jezusa Chrystusa.
4. Maryja, świątynia Ducha Świętego
Popatrzmy na Maryję „pełną łaski". Ona dzięki mocy Ducha Świętego oddała się w pełni Bogu: Niech mi się stanie według słowa Twego. To otwartość Maryi sprawiła, że Bóg mógł wejść w historię ludzkości. To także moje mówienie Bogu „tak" każdego dnia sprawia, że miłość Boża przejawia się w naszym życiu i staje się światłem dla innych.
Prośmy Maryję, byśmy byli jak Ona, pełni łaski, pełni Ducha Jej Syna. To Ona zauważa, że podobnie jak weselnicy z Kany nie mamy już wina. Wierna ewangelicznej radości, tak potrzebnej dzisiaj Kościołowi na progu Trzeciego Tysiąclecia.
Niech Maryja wyprasza nam odwagę głoszenia Jezusa Chrystusa zmartwychwstałego w pełni mocy Ducha Świętego.
Modlitwa do Ducha Świętego błogosławionej Marii od Jezusa Ukrzyżowanego:
O Duchu Święty, źródło pokoju i światła,
przyjdź mnie oświecić.
Jestem głodna - przyjdź mnie nakarmić.
Jestem spragniona - przyjdź mnie orzeźwić.
Jestem ślepa - pozwól, abym przejrzała.
Jestem biedna - przyjdź mnie ubogacić.
Jestem nieoświecona - przyjdź i daj mi poznać Jezusa.
Przyjdź, mój Pocieszycielu,
przyjdź, moja Radości,
przyjdź, moja Światłości,
przyjdź, Dawco pokoju.
Duchu Święty,
powierzam się Tobie.
Amen.
Zmartwychwstanie Chrystusa otwiera pełną perspektywę ludzkiego życia: przejście z jednego wymiaru w drugi, z czasu w wieczność, i to całego człowieka, przemienionego na kształt Chrystusa.
Bóg jest miłością, Wyd. WAM, Kraków 1990, s. 189-196
Jan Popiel SI
ZMARTWYCHWSTAŁ CHRYSTUS, NASZA NADZIEJA
Przypominam, bracia, Ewangelię, którą wam głosiłem, którąście przyjęli i w której trwacie. Przez nią również będziecie zbawieni, jeżeli ją zachowacie tak, jak wam rozkazałem... Chyba żebyście uwierzyli na próżno. Przekazałem wam na początku to, co przejąłem: że Chrystus umarł — zgodnie z Pismem — za nasze grzechy, że został pogrzebany, że zmartwychwstał trzeciego dnia, zgodnie z Pismem; i że ukazał się Kefasowi, a potem Dwunastu, później zjawił się więcej niż pięciuset braciom równocześnie; większość z nich żyje dotąd, niektórzy zaś pomarli. Potem ukazał się Jakubowi, później wszystkim apostołom. W końcu, już po wszystkich, ukazał się także i mnie jako poronionemu płodowi. Jestem bowiem najmniejszy ze wszystkich apostołów i niegodzien zwać się apostołem, bo prześladowałem Kościół Boży. Lecz za łaską Boga jestem tym, czym jestem, a dana mi łaska Jego nie okazała się daremną; przeciwnie, pracowałem więcej od nich wszystkich, nie ja, co prawda, lecz łaska Boża ze mną. Tak więc czy to ja, czy inni, tak nauczamy i tak wyście uwierzyli (l Kor 15, 1-11).
Zmartwychwstanie Chrystusa jest tym dogmatem naszej wiary, który rozstrzyga o prawdzie całej historii zbawienia: „Jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara... i aż dotąd pozostajecie w waszych grzechach" (l Kor 15, 14. 17). Krzyż bez zmartwychwstania traciłby swoje znaczenie, byłby niemożliwy do zrozumienia. Św. Paweł, pisząc do Koryntian, zwraca się przeciw pewnej grupie wiernych, twierdzących, że nie ma zmartwychwstania ciała, zmartwychwstania całego człowieka. Wiąże się to ze środowiskiem greckim, w którym wielu przyjmowało nieśmiertelność duszy, ale odrzucało zmartwychwstanie ciała (por. Dz 17, 32). Pisze więc św. Paweł: „Jeśli nie ma zmartwychwstania, to i Chrystus nie zmartwychwstał" (l Kor 15, 13). Zmartwychwstanie Chrystusa otwiera pełną perspektywę ludzkiego życia: przejście z jednego wymiaru w drugi, z czasu w wieczność, i to całego człowieka, przemienionego na kształt Chrystusa.
W życiu chrześcijanina tajemnica krzyża odgrywa ogromną rolę. Doświadcza tego każdy z nas. Natomiast choć głęboko wierzymy i w zmartwychwstanie Jezusa, i w „ciała zmartwychwstanie" —- to chyba ta prawda nie posiada w naszym życiu wewnętrznym takiego znaczenia jak tamta. Dlaczego? Wydaje się, że sprawa jest bardzo prosta. Śmierć Chrystusa była faktem doświadczalnie stwierdzonym. Podobnie i śmierć człowieka jest czymś, z czym się bezpośrednio spotykamy. Zmartwychwstanie zaś Chrystusa było nawet dla apostołów trudne do przyjęcia. Była to sprawa daleko prostsza dla niewiast, głęboko sercem i uczuciem związanych z Chrystusem.
Zresztą, objawiając się po zmartwychwstaniu, Chrystus zachowuje się inaczej niż dawniej. Ewangeliści bardzo uczciwie przekazują odmienność tego doświadczenia. Wygląda to tak, jak gdyby chciał On przeprowadzić najbliższych — ze świata bezpośredniego poznania w świat wiary. Przypomnijmy sobie fragment Ewangelii św. Jana o „niewiernym" Tomaszu (por. J 20, 24—29), z zamykającymi słowami Chrystusa: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli".
Prawda o zmartwychwstaniu to prawda wiary, choć znamy doświadczenie apostołów, które może być uważane za przekaz historycznego faktu. Św. Paweł w przytoczonym na początku tekście mówi o wierze, o tej samej wierze, o której mówił do Tomasza Chrystus, o tej wierze, która jest i naszą wiarą. Wiara to nie tylko uznanie faktu. Otwierając nam perspektywę zmartwychwstania, przechodzi ona w nadzieję, w oczekiwanie, że jeśli Chrystus zmartwychwstał, to i my zmartwychwstaniemy, bo przecież połączyliśmy nasz los z losem Chrystusa, a raczej On to uczynił, powołując nas do siebie, do życia ze sobą.
Zmartwychwstanie czyni człowieka — człowiekiem nadziei. Co to znaczy? Można odpowiedzieć słowami Listu do Hebrajczyków: „Nie mamy przecież tutaj miejsca stałego zamieszkania, ale dążymy do tego, które nas czeka w przyszłości" (Hbr 13, 14).
Nasze zmartwychwstanie połączy się z naszym wniebowstąpieniem, a wniebowstąpienie — z powtórnym przyjściem Chrystusa: „Mężowie z Galilei, dlaczego stoicie i wpatrujecie się w niebo? Ten sam Jezus, wzięty od was do nieba, przyjdzie tak samo, jak widzieliście Go wstępującego do nieba" (Dz l, 11). Są to słowa aniołów, skierowane do apostołów po wniebowstąpieniu Chrystusa.
Zapowiedź powtórnego przyjścia Chrystusa była dla pierwszych gmin chrześcijańskich momentem utrwalającym ich wiarę i dynamizującym ich życie. Wielu myślało „jakoby już nastawał dzień Pański" (2 Tes 2, 2). Budziło to również niepokój, który chciał rozwiać św. Paweł.
Powtórne przyjście Pana musi być momentem dynamizującym również i nasze osobiste życie. Zmartwychwstał i przyjdzie! Żyjąc, dążymy na spotkanie z Panem — i taki charakter nadaje naszemu życiu prawda o zmartwychwstaniu: „Tak więc, mając tę ufność, wiemy, że jak długo pozostajemy w ciele, jesteśmy pielgrzymami, z daleka od Pana... Mamy jednak nadzieję... i chcielibyśmy raczej opuścić nasze "ciało i stanąć w obliczu Pana" (2 Kor 5. 6. 8). Życie nasze nie jest tylko „istnieniem ku śmierci", lecz pogodnym i radosnym dążeniem do celu, a przynajmniej takie być powinno. Trzeba, by w naszym życiu zakorzeniła się świadomość, że Chrystus na nas czeka. Pielgrzymka ziemska — to nie droga wiodąca w nieznane. Chcemy dojść do celu, z którym wiążemy wielką nadzieję. Jej treścią jest spotkanie z Chrystusem zmartwychwstałym.
Zmartwychwstanie Chrystusa rzuca również nowe światło na tajemnicę krzyża i cierpienia. Staliśmy wobec niej i szukaliśmy odpowiedzi. Był nią dla nas właśnie On, ukrzyżowany. Jeśli On znalazł się w takiej sytuacji, ja nie mogę się skarżyć. Po zmartwychwstaniu Chrystusa wyglądało to trochę inaczej. Przypomnijmy sobie spotkanie Chrystusa z uczniami idącymi do Emaus w dzień zmartwychwstania (por. Łk 24, 13—35). W czasie rozmowy padają słowa Chrystusa: „o nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swojej chwały?" (Łk 13, 25—26). Śmierć Chrystusa nie była przypadkiem; to była wyznaczona przez Ojca droga.
Rozważając tajemnicę krzyża, odczytaliśmy ją jako wyraz największej miłości Boga do człowieka, miłości, która zarazem czeka na odpowiedź człowieka. Rozmowa Chrystusa z uczniami w dzień zmartwychwstania jest wyjaśnieniem danym przez Boga. Drogą przez krzyż i cierpienie to droga wyznaczona przez Ojca, to droga Chrystusa, to droga człowieka, a więc droga normalna. Nie należy się jej obawiać. Klęski i katastrofy występujące na tej drodze są tylko pozorne. Ludzie nieraz myślą inaczej, tak jak owi uczniowie, zmęczeni przeżyciami i smutkiem z odejścia Pana. Zmartwychwstanie Chrystusa rozwiązuje wszystko.
Przyjęcie tej prawdy nie jest sprawą łatwą, bo cierpienie — to realność, a oczekiwanie — to nadzieja, która opiera się na wierze, ale której twierdzeń — tu znowu wracamy do naszego początkowego pytania - nie da się doświadczalnie sprawdzić, a tak bardzo byśmy tego chcieli. Zwróćmy jednak uwagę, że na drodze do Emaus coś się z uczniami dzieje. Serca zaczynają gorzeć, wykładane przez Chrystusa słowa Pisma nabierają życia, przekonują, zmieniają wewnętrzną sytuację uczniów. Nie chcą się oni rozstawać ze spotkanym Wędrowcem, aż wreszcie poznają Pana przy łamaniu chleba. Widzimy tu drogę do rozwiązywania tak bardzo podobnych, występujących w naszym życiu sytuacji i trudności. Trzeba umieć czytać Pismo święte wespół z Chrystusem, ale nie tylko tym ukrzyżowanym, ale i zmartwychwstałym. Już i sam krzyż daje odpowiedź sercu, które kocha Chrystusa, zmartwychwstanie jednak daje odpowiedź Ojca na krzyż Syna, a zarazem na nasz krzyż. I tu warto raz jeszcze wrócić do słów św. Pawła z Listu do Filipian: Chrystus „uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci — i to śmierci krzyżowej. Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych, i aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest Panem ku chwale Boga Ojca" (Flp 2, 8—11). Zmartwychwstanie to tryumf krzyża, to potwierdzenie, że jest on drogą do chwały.
Zwróciliśmy już uwagę na odmienny sposób zachowania się Chrystusa po zmartwychwstaniu. Nie przebywa On już stale z apostołami, jak dawniej. Oni zaś nie od razu Go poznają; wystarczy przeczytać urywek z Ewangelii św. Jana o powtórnym cudownym połowie i ukazaniu się Chrystusa nad jeziorem (por. J 21, l—14). Ewangelista bardzo uczciwie wyraża ten stan niepewności: „Żaden z uczniów nie odważył się zadać Mu pytania: «Kto Ty jesteś?», bo wiedzieli, że to jest Pan" (J l, 12). Chrystus zaś jest zarazem bardziej łagodny, serdeczny i wyrozumiały. Tak często ewangeliści zwracają uwagę na pozdrowienie Chrystusa: «Pokój wam!» (por. Łk 24, 36; J 20, 19. 21. 27), które było wówczas powszechnym pozdrowieniem. Musiało ono mieć specjalny wydźwięk w ustach Zmartwychwstałego, który przyniósł pokój i radość.
Często w naszym życiu myślimy o cierpieniu i krzyżu, o tym, co jest przykre i trudne, i staramy się rozwiązywać te sprawy w świetle nauki Chrystusa, w naszych również spotkaniach osobistych z Nim na modlitwie. Chrystus zmartwychwstały — to Chrystus radosny! Jego radość ma jednak szczególny charakter; to radość pełna pokoju. I znowu wraca słowo „pokój", będący synonimem pogodnej bliskości.
Starajmy się wejść we wnętrze Chrystusa w tych chwilach. Trudne zadanie, które otrzymał od Ojca, zostało spełnione, dzieło dokonane. Jeszcze tylko parę spotkań na ziemi i wróci On do Tego, od którego wyszedł. Jest więc pełen radości z wykonanego dzieła i uwielbienia, które stało się Jego udziałem w zmartwychwstaniu. Ci, którzy się z Nim wtedy spotykają, czują to.
Równocześnie Chrystus dzieli się swoją radością z innymi. Warto powoli czytać opisy tych spotkań,
poznawać imiona ludzi, którzy mieli szczęście spotkać się z Nim po zmartwychwstaniu; niewiasty, Magdalena, apostołowie, Tomasz, Piotr, uczniowie na drodze do Emaus. Z tych wszystkich spotkań płynie siła, świadomość przyjaźni Chrystusa, która sprawia, że owa siła jest radosna.
Życie nasze winno być życiem radosnym, pełnym zrozumienia, gdzie leży źródło tej radości, radości spokojnej, najgłębszej. Jest nim kontakt z Chrystusem, który wzywa nas nie tylko do dzielenia się Jego krzyżem, ale i Jego radością, bo i ona należy do wspólnego losu: Chrystusa i człowieka.
Podstawą naszej radości jest przyjaźń z Chrystusem. On sam nam ją ofiarowuje: „Już was nie nazywam sługami, ale nazwałem was przyjaciółmi" (J 15, 15). „Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam nakazuję" (J 15, 14). Nasza radość w przyjaźni z Chrystusem to nie tylko radość wewnętrzna, nadprzyrodzona, płynąca z naszych kontaktów z Bogiem, ale także zwykła ludzka radość ze spotkań z człowiekiem i światem. Warunkiem radości jest wewnętrzna harmonia człowieka, a źródłem jej może być jedynie Chrystus. Jeśli żyjemy z Nim w przyjaźni, jesteśmy zdolni do odbierania miłości i piękna. Gdy zaś człowiek jest wewnętrznie rozbity, skłócony z sobą, zawsze jest też w jakiś sposób skłócony z Bogiem, z ludźmi, ze światem. Nie jest wtedy zdolny do radości prawdziwej; mnogość wrażeń nie potrafi zasłonić wewnętrznego rozbicia.
Chrystus zmartwychwstały objawia się jako ten, który wprowadza ład do serca człowieka. Jego bliscy byli rozbici tym, co się stało w Wielki Piątek. U wielu z nich załamała się nadzieja, ta wielka nadzieja ich życia. Przykładem mogą być uczniowie idący do Emaus, a także apostołowie, których wiadomość o pustym grobie najpierw bardziej zaniepokoiła, niż ucieszyła. Dopiero świadomość, że „Pan prawdziwie
zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi" (Łk 24, 34), wprowadza w ich wnętrze pokój. Potem Chrystus nawiedza ich w Wieczerniku (por. Łk 24, 36—49) i daje im zrozumienie tego, co mówiły o Nim Pisma.
Zmartwychwstanie Chrystusa jest dla człowieka, który w nie wierzy, źródłem radosnej świadomości, że cokolwiek by się działo w jego życiu — znajdzie sensowne rozwiązanie w Bogu. Jest bardzo ważne dla naszego życia wewnętrznego, by tak jak często rozważamy w chwilach trudnych cierpienie Chrystusa i staramy się znaleźć pociechę i oparcie w odprawianiu drogi krzyżowej, tak również winniśmy dzielić na modlitwie z Chrystusem Jego radość zmartwychwstania.
Pamiętajmy, że moc młodego Kościoła leżała głównie w radosnej wierze w zmartwychwstanie.
Być radosnym i być apostołem radości to wcale nie łatwa — jak wiemy — sprawa. Może naszą radość zabijać pragnienie coraz większego doznawania różnych przyjemności. Pogoń za przyjemnościami zabija prawdziwą radość, która może przecież rozwijać się w bardzo skromnych warunkach.
Jak radosnym świętym był Franciszek z Asyżu, który przecież wybrał bardzo trudne życie. Jego miłością była „pani ubóstwo", i ubóstwo pozwalało mu radować się wszystkim: i czystą wodą, i świeżym powietrzem, i ogniem dającym ciepło i światło. Śmierć nazywał siostrą. Jego radość była w nim, a raczej w Bogu, który w nim mieszkał.
Tak właśnie w nas winien mieszkać Chrystus, nie tylko ukrzyżowany, ale i zmartwychwstały. On powinien być tym, w którym szukamy siły do radosnego pełnienia woli Bożej w każdym dniu, w każdym momencie, ze świadomością, że wszystko ostatecznie prowadzi do zmartwychwstania, bo zmartwychwstał Chrystus — nasza nadzieja!
Karl Rahner SI
ADWENT
w: Mały rok kościelny, WAM Kraków 1986, s. 5-12
Dzisiejszą niedzielą rozpoczynamy Adwent. Adwent — przyjście — oznacza właściwie, w przekładzie całkiem dosłownym, przyszłość, Tak więc już samo słowo wyraża osobliwy splot teraźniejszości i przyszłości, istnienia i jeszcze-nie-istnienia, posiadania i oczekiwania. Dlatego też w liturgii adwentowej tajemniczo współbrzmią ze sobą teraźniejszość i przyszłość chrześcijańskiego zbawienia: święcimy w niej pamiątkę wcielenia Słowa Boga, które już się dokonało i które trwa, oraz oczekiwanie ponownego zjawienia się Chrystusa, które będzie sądem i ostatecznym odkupieniem, a które jeszcze nie nastąpiło, ale już niepowstrzymanie nadchodzi. Adwentowe liturgiczne przypomnienie mieści w sobie jednocześnie wszystko: przeszłe tęskne wyczekiwanie ojców przedchrześcijańskich na przyjście zbawienia ukrytego jeszcze w samym tylko Bogu, teraźniejszość zbawienia w Chrystusie, co się już w świecie dokonało, ale jest jeszcze przesłonięte, przyszłość zbawienia, które w przemianie świata ma zostać odsłonięte. Trzeba święcić pamiątkę, wspomnienie tych wszystkich trzech mistycznych stopni naszego czasu zbawienia: musi pozostać pamięć beznadziejnej przeszłości, bo inaczej nie będziemy wiedzieć, czym i kim bylibyśmy sami z siebie, bo zapomnimy, że dane łaską Boga zbawienie, jeśli mieliśmy je otrzymać, musiało przyjść ku nam od Niego; musi pozostać pamięć zbawienia już dokonanego, bo jest ono naszym tylko o tyle, o ile przyjęliśmy je jako swoją teraźniejszość; i wreszcie pamięć przyszłości, bo teraźniejsze zbawienie istnieje tylko wtedy, jeśli zostaje przyjęte jako zawierający obietnicę zadatek ostatecznego odkupienia.
Tak więc dopiero poprzez czyn Boga w Chrystusie czas stał się takim, jakim być powinien. Nie jest on już czasem nie odkupionym, beznadziejnym, jałowo upływającym i rozpływającym się następstwem odcinków czasowych, z których każdy uśmierca odcinek poprzedzający i spycha go w przeszłość, aby z kolei podzielić jego los, bo i on sam zaraz potem umiera śmiercią przemijania, ustępując miejsca napierającej przyszłości, która też nosi w sobie śmiertelną ranę. Teraz sam czas jest już odkupiony: zyskał punkt centralny, który może zachować teraźniejszość i przenieść ją w przyszłość, który napełnia teraźniejszość rzeczywiście już zaistniałą przyszłością i tę żywą nadal teraźniejszość ukierunkowuje na wieczną przyszłość. W ten potrzebujący odkupienia czas wszedł bowiem Adwent wcielonego Boga — Chrystusa, który jest wczoraj, dziś i na wieki (Hbr 13, 8); Chrystusa, od którego ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe nie mogą odłączyć tych, co w Niego wierzą i w miłości są z Nim złączeni (Rz 8, 38—39).
Dlatego w ten czas Adwentu powinniśmy znowu lepiej pojąć adwentową wiarę i lepiej przygotować na nią swoje serce. Często pojmujemy wiarę chrześcijańską zbyt jednostronnie, jako uznawanie za prawdę pewnej liczby ustalonych faktów, przy czym istnieją one same dla siebie, a my coś tam na ich temat myślimy. Tymczasem fakty te są w swojej istocie ciągle jeszcze trwającym procesem, w którego centrum się znajdujemy i w który właśnie przez wiarę zostajemy włączeni, tak że on niesie nas z sobą. W teraźniejszości wiary nie tylko dowiadujemy się o zdarzeniu, jakie raz kiedyś nastąpiło, i o jego pozaczasowych przesłankach, nie tylko przyjmujemy do wiadomości, że kiedyś „później" (w jakiejś obecnie całkiem jeszcze nierzeczywistej przyszłości) w historii zbawienia ma się znowu coś zdarzyć. Człowiek wierzący nie tylko żywi określone myśli i opinie na pewien temat, które są czymś zewnętrznym wobec swego przedmiotu. Jego „ogląd świata" nie jest jedynie oglądem czegoś dla niego zewnętrznego, co jest w nim obecne tylko przez jego myśli o tym czymś. W wierze człowiek wierzący nie tylko „myśli" swoje „myśli"; wiara jest ponadto — w nas i poprzez nas oraz naszą wolność — dziełem łaski Bożej, w którym przyjmujemy w siebie samą rzeczywistość tego, co jest przedmiotem naszej myśli. Przez wiarę dokonuje się w samym człowieku wierzącym jego zbawienie w sposób najbardziej rzeczywisty: zbawienie przychodzi z przeszłości do niego w jego teraźniejszości i staje się teraźniejszością w jego czasie. Chrystus żyje w nim, człowiek ten poddaje się wewnętrznemu prawu owego procesu, w który wierzy, staje się tajemnym sposobem współczesny wcielonemu Synowi Bożemu, umiera i żyje z Nim. Przez wiarę bowiem Chrystus żyje w Duchu Świętym w człowieku wierzącym. Duch ten prawdziwie i rzeczywiście formuje życie człowieka wierzącego coraz bardziej na podobieństwo życia i losu wcielonego Słowa Ojca.
Przez to zaś Chrystus jest już mistycznie obecny w człowieku wierzącym również jako jego przyszłość. Ta przyszłość już do niego niepostrzeżenie przybyła, jest on w sposób utajony tym, kto się w nim dopiero ma ukazać spod zasłony, zaczęło się już to, co kiedyś będzie naszym spełnieniem. A rzeczywistość owa zaczyna się właśnie przez to, że wierzymy. Przez to jesteśmy ludźmi Bożymi i dziećmi wiecznego" życia, w których moce wieczności stały się już czynną rzeczywistością. Jedno i to samo, „teraz" dokonujące się wydarzenie, które rozpoczęło się z chwilą wcielenia Syna Bożego (a więc z chwilą rzeczywistego, nie tylko myślowego pojednania między Bogiem a światem), a dopełni się w Jego „ponownym przyjściu", które będzie nie tyle jakimś drugim przyjściem, co raczej spełnieniem jednego i tego samego, w Chrystusie dokonanego zaszczepienia życia samego Boga w Jego świecie — to właśnie wydarzenie przechodzi poprzez człowieka wierzącego, ponieważ (i o ile) człowiek ten wierzy i kocha. Wierzący ma już swoją przyszłość, jest nią bowiem Chrystus, który jest w nim. Wierzący żyje nadzieją i oczekuje z upragnieniem swej przyszłości—niejako czegoś jeszcze nierzeczywistego i nieobecnego, lecz czegoś, co właśnie „teraz", ponieważ on wierzy, w nim się dzieje i dojrzewa ku swemu odsłaniającemu się spełnieniu.
Niech w tym przejściu z jesieni do zimy, w tym czasie Adwentu, wiara nasza będzie silniejsza i głębsza niż dotychczas. Taka jesienno-zimowa pora może nas, jeśli mamy już w sobie choćby małe ziarenko wiary, zachęcić do jej wzmożenia. W ten jesienny czas, w którym wyczuwa się nadchodzącą zimę, świat jakby się ucisza. Wszystko dokoła nas staje się bezbarwne i blade. Robi się nam chłodno. Jesteśmy mniej skłonni do ruchu i hałasowania. Chętniej i łatwiej niż w innych porach roku pozostajemy sami w domu. Wydaje się, jakby świat wewnętrznie przygasł, stracił pewność siebie i przestał być dumny ze swej żywotnej mocy. Jego ekspansja, widoczna w nabrzmiewającej pełni wiosny i lata, skończyła się fiaskiem, bo ta pełnia gdzieś się rozpłynęła. A fakt, że znowu nadejdzie wiosna, jeszcze brutalniej przypomina nam w jesieni o tym wiecznym przypływie i odpływie pór roku, gdzie zdaje się nie być niczego rzeczywiście trwałego w czasie, skoro nadchodząca zima ma tę samą wagę i realność co wiosna i lato. Czas świata sam w sobie ujawnia w tej porze roku swoje ubóstwo i rozczarowuje nas: nie umie zachować i nieustannie traci na rzecz przeszłości to, co z przyszłości zdaje się zyskiwać dla swojej teraźniejszości. Jest pora po temu, żeby przezwyciężyć melancholię czasu, żeby spokojnie i szczerze powiedzieć sobie samemu, co nam mówi wiara; pora, żeby z wiarą wymówić słowa wiary: wierzę w Bożą wieczność, która weszła w nasz czas, w mój czas. Wśród nużących przypływów i odpływów czasu wzrasta tajemnie życie, które nie zna już śmierci. Jest ono już tutaj, jest ono już we mnie — właśnie przez to, że wierzę. Jakże niewiele muszę uczynić, by toczące się koło narodzin i śmierci zatrzymało się w prawdziwej rzeczywistości! Trzeba mi tylko uwierzyć w Adwent, w przyjście Boga w nasz czas — uwierzyć tak, że będę cierpliwie znosił czas, jego gorzką i nieubłaganą zachłanność, która każe umierać, a przy tym nie będę sądził, że do niego należy ostatnie słowo, którym mogłoby być „nie".
Posłuchaj, moje serce, oto Bóg zaczął już święcić swój Adwent w świecie i w tobie. Cicho i łagodnie, tak cicho, że można tego nie dosłyszeć, przyjął już świat i jego czas do swego serca, a nawet zanurzył w ten czas swoje własne niepojęte życie (nazywamy je Jego wiecznością i rozumiemy przez to coś niewysłowionego i zupełnie różnego od tego czasu, który nas przyprawia o tak beznadziejny smutek). I to właśnie dzieje się w tobie samym i nazywane jest łaską wiary — to ustąpienie lęku przed rozpływającym się czasem, bo wielkich rzeczy dokonał na nim Ten, który jest potężniejszy niż czas, który stworzył czas, aby go wyzwolić ku swej wieczności. Jest w tobie owo wieczne „teraz", które ani za sobą, ani przed sobą nie ma żadnego „już nie", które już zaczęło skupiać w sobie twoje ziemskie spojrzenia. Nie żąda się od ciebie, biedne serce, głośnej uciechy w tym Adwencie, który przecież trwa przez całe życie, bo t w ó j Adwent skończy się dopiero wtedy, gdy usłyszysz skierowane do siebie słowa: Wejdź do radości twego Pana. Nie żąda się od ciebie głośnej uciechy, bo nazbyt dotkliwie jeszcze czujesz twardy ucisk okowów czasu, choć już zaczęły one opadać z twoich rąk i nóg. Musi tylko w tobie żyć pokornie trzeźwa radość pełnego wiary oczekiwania, które wie, że to, co uchwytnie obecne, nie jest wszystkim. Ta pokorna radość, jaką odczuwa więzień, kiedy jeszcze siedzi za kratami, ale właśnie chce się podnieść, bo przed chwilą zamek z drzwi jego celi został zerwany i wolność jest już pewna. Czy ta radość, ta adwentowa radość, jest tak trudna? Czy rzeczywiście łatwiejsza jest rezygnacja i tajona rozpacz? Czy nie są one dziecinną przekorą i złośliwością serca i czy nie wtedy dopiero właściwie się je poznaje, kiedy się od nich... ucieka? Kiedy się z nimi nie wdaje w dysputę i nie pragnie ich zakosztować, lecz ucieka się od nich pod wpływem instynktu wiecznego życia, który nazywamy łaską?
A może nie jesteś pewne, czyś wybrało adwentową radość, czy zimną rozpacz śmierci? Już samo takie pytanie jest niewłaściwe, ponieważ nigdy nie można pytać neutralnie i odpowiedź druga byłaby śmiercią, z której człowiek sam nie może się wyzwolić. Nie pytaj, nie popadaj w rozterkę: jużeś wybrało, moje serce, radość Adwentu.
Powiedz sobie zatem odważnie na przekór swojej własnej niepewności: Jest to Adwent wielkiego Boga. Kiedy to z wiarą i miłością powiesz, wówczas w „teraz" tego słowa wejdzie uzdrowiona przeszłość twego życia i przyszłość, która jest wieczna i bezkresna. Bo wstąpi w ciebie Ten, który sam jest Adwentem, nadchodzącą Przyszłością bez granic — Pan, co przyszedł już do czasu ciała, aby go wybawić.