Duchowość Ignacjańska

Modlący się człowiek jest zaproszony do bycia towarzyszem Jezusa, samemu będącemu drogą, na której Bóg wychodzi człowiekowi naprzeciw.


Willi Lambert

Słownik duchowości ignacjańskiej, wyd. WAM, Kraków 2001, s. 13-16

DROGA

Gdy chciałoby się scharakteryzować duchowość ignacjańską jednym słowem, słowo „droga" nadawałoby się do tego najbardziej. Nawet jeżeli Ignacy nie używa tego słowa przesadnie często, pojawia się ono raz za razem w miejscach decydujących i przenika jego całe życie, wiarę i uczucia.

Początkowo droga urodzonego na zamku Loyola w 1491 roku Inigo de Loyola była wspinaczką na drodze dworskiej kariery. Wraz z ciężkim urazem kolana, którego nabawił się w roku 1521 podczas obrony twierdzy Pampeluna, jego droga w górę, zaplanowana bez zawiłości, poczęła stawać się drogą duchowego nawrócenia i „karie­ry ku dołowi". Prowadziła go ona we wszelkie głębokości aż do pokus samobójstwa, ale również na wszelkie wy­żyny mistycznego zjednoczenia z Bogiem.

Na tej swojej drodze życia Ignacy widzi siebie jako „pielgrzyma". Każdy człowiek jest „homo viator", człowie­kiem drogi. To jednak dla Ignacego typowe, że pojmuje pielgrzymowanie tak bardzo jako osobiste doświadczenie duchowe, że raz za razem podpisuje swoje listy słowem „Pielgrzym". Otwarcie przyznaje się do tego, więc jest właściwe, że jego autobiografia duchowa ukazuje się pod tytułem „Opowieść Pielgrzyma". Mówi tam o swoich drogach, które prowadziły go pieszo, konno i drogą morską przez Europę, do Anglii i Jerozolimy. Chce przy tym pokazać tylko jedno: „jak go Bóg prowadził".

Ta jego wewnętrzna droga znalazła swój wyraz w książeczce zatytułowanej Ćwiczenia duchowe. Porów­nuje je sam Ignacy do „chodu i biegu". Ignacy daje modlącemu się człowiekowi pomoce do pozyskania do­świadczeń duchowych. Duchowość drogi związana jest zawsze z doświadczeniem duchowym. Na drodze modli­twy i ćwiczeń Ignacy towarzyszy człowiekowi przez wszystkie „duchowe krajobrazy": w ogrodzie Eden, na pustyni, w ciemnych wąwozach, na Taborze, w drodze na Golgotę oraz na górę Wniebowstąpienia i rozesłania.

Modlący się człowiek jest zaproszony do bycia towa­rzyszem Jezusa, samemu będącemu drogą, na której Bóg wychodzi człowiekowi naprzeciw. Jak na każdej innej drodze, także i tu są ważne skrzyżowania, na których trzeba podejmować decyzje. Duchowość ignacjańska jest duchowością decyzji, zdecydowania, wolności. Przede wszystkim przy ćwiczeniach i wskazówkach dotyczących wyboru znajdujemy wiele ignacjańskich środków pomoc­nych przy podejmowaniu decyzji i postępowaniu na dro­dze rozwoju. „Rozeznawanie duchów" pomaga znaleźć i rozróżnić ślady czy prowadzą do większej wiary, nadziei i miłości, to jest w kierunku Boga, czy do nieufności, beznadziei i egoizmu.

Chodzić po śladach Boga może tylko ten człowiek, który żyje z „wolności ducha", z indyferencji: „zaanga­żowany spokój ducha" (Teilhard de Chardin SJ), „zawie­szenie żyjącego" (Max Frisch) pozwala na to, aby być otwartym na wszelkie kierunki drogi, na które powołuje Duch Boży.

To wewnętrzne i zewnętrzne pobudzenie do działania, często też gotowość, „aby być do dyspozycji", pojawia się w jednym z najczęściej używanych przez Ignacego wyrażeń: „zależnie od...". Zaprasza on przez nie do tego, aby reagować za każdym razem na nowo i inaczej na najróżniejsze sytuacje, ludzi, czasy i okoliczności.

Ignacjańskie „magis" („więcej", „bardziej"), musi w ję­zyku duchowości drogi być tłumaczone jako „dalej": rośnij dalej, kochaj bardziej, idź dalej. Pierwszym krokiem, ku któremu prowadzi to „dalej", jest krok wyjścia poza czysto egoistyczne zajęcie się samym sobą. Dla tego Ignacy pi­sze w książeczce Ćwiczeń: „Niech każdy pamięta, że o tyle postąpi we wszystkich sprawach duchowych, o ile się wyzwoli z miłości własnej, swoich pragnień i własnych korzyści" (CD, 189).

Krok wyjścia z siebie jest krokiem w kierunku innych. Dla Ignacego wychodzenie do ludzi, aby ich prowadzić do Boga i do Chrystusa coraz bardziej stawało się treścią jego życia. Dlatego on sam i jego towarzysze przyjęli na siebie wszystkie drogi. Aby „pomóc duszom" żadna droga nie była dla niego zbyt stroma lub za długa a żaden opór za wielki.

Jako „zwiastun" Jezusa wszędzie i na wszelkie spo­soby głosił Ewangelię. Aby jego towarzysze mogli być w drodze do ludzi jako uczniowie na wzór Apostołów, Ignacy nie chciał ustalić dla swojej wspólnoty modlitwy chórowej. „Do naszego powołania należy przemierzyć wiele krajów",  jak napisano w jednej z reguł zakonnych.

Na tej duchowej drodze wykształcił się u Ignacego i jego towarzyszy szczególny „duchowy sposób chodze­nia", pewien styl, sposób postępowania naprzód  - „noster modus procendi". Także to jest charakterystyczne dla ignacjańskiej duchowości drogi:  mieć wyczucie dla stylu, metody i przemyślanego sposobu postępowania.

Przy tym nie chodzi tutaj bynajmniej o kierownictwo duchowe. Tego typu sposoby postępowania pochodzą od zasadniczej postawy, którą Ignacy nazywa „cześć  i pełnia szacunku". W swoim  Dzienniku duchownym notuje, że to jest droga, która prowadzi go ku Bogu i stworzeniom.

Ignacemu chodzi o cześć, o wywyższenie Boga we wszystkim. Bojaźń pozwala mu „szukać i znajdować Boga we wszystkich rzeczach". To słowo Ignacego jest, jeśli można tak powiedzieć, „chrześcijańską przepustką" do tego, aby szukać i znajdować Boga we wszystkich sy­tuacjach, w samotności, w zawodzie, w modlitwie, w przy­jaźni, w pracy, liturgii, w bliźnim, w żałobie i radości.

To znaczący przypadek, że pierwszy kościół, który otrzymali Ignacy i jego towarzysze w Rzymie, był pod wezwaniem „Madonna della Strada" - Madonny drogi. Maryja była dla Ignacego zawsze towarzyszką na ducho­wej drodze życia. Ktoś, kto pewnego razu widział „Piel­grzyma" na tej drodze, wypowiedział się o nim jako „ma­łym Hiszpanie, który kuleje i ma takie radosne oczy".

w: Św. Ignacy Loyola, Pisma Wybrane Komentarze, tom II. Wyd. Apostolstwa Modlitwy, Kraków, 1968, s. 338-341

Zasady  i  główne  rysy  duchowości  ignacjańskiej

 

1.Ogólnie mówiąc cel, który pod natchnieniem Ducha Św. postawił sobie założyciel zakonu, określa duchowość tego zakonu. W Towarzystwie Jezusowym celem tym jest udział apostolski w zbawczej misji Słowa Wcielonego – w Kościele. Do tego udziału wezwał Ignacego Bóg Ojciec w sławnej wizji w La Storta (1537 r.), przyłączając go na zawsze do Jezusa dźwigającego swój krzyż i wkładając nań obowiązek służby Trójcy Świętej w Kościele i w świecie (1). Ignacy i towarzysze jego są przyłączeni do Jezusa (ponuntur cum Filio), aby przez niego, z nim i w nim usilnie szukać we wszystkim większej chwały Bożej przez większą służbę i większą pomoc niesioną duszom. Cały zatem cel Towarzystwa da się ująć w te słowa św. Ignacego: Multum service Deo ex puro amore, sub crucis vexillo, in Ecclesia, adiuvando animas (Wielce służyć Bogu z czystej miłości, pod krzyża sztandarem, w Kościele, pomagając duszom) (2). Wszystko inne, nawet wzniosłe dary i łaski mistyczne, doskonałość i cnoty, wszystko skierowane jest do tego celu apostolskiego, do lepszej służby Bogu i ludziom (3).

2.Duchowość zawsze i całkowicie podporządkowana celowi apostolskiemu i upatrująca Bożą chwałę w dobru i zbawieniu dusz, duchowość taka ugruntowana jest w Osobie Jezusa Chrystusa, w Synu Ojca i w Zbawicielu wszystkich ludzi, a ożywia ją Duch Chrystusowy, Duch miłości i prawdy, pociechy i radości, zjednoczenia i wolności dzieci Bożych. A zatem duchowość ignacjańska jest chrystocentryczna w najpełniejszym tego słowa znaczeniu, rozmiłowana w Osobie Jezusa i w jego zbawczym dziele.

Jeśli ten rys chrystocentryczny rozpatrujemy w świetle duchowości i pobożności ignacjańskiej, w świetle przeżyć mistycznych samego Założyciela Towarzystwa Jezusowego, to dostrzeżemy w nim inne rysy, istotnie związane z Osobą i z misją Jezusa: rys trynitarny, eucharystyczny, eklezjologiczny, eschatologiczny i maryjny. Bez tych rysów ani chrystocentryzm, tak istotny dla każdej chrześcijańskiej duchowości, nie jest pełny i prawdziwy, ani duchowość ignacjańska nie jest sobą, nie jest odzwierciedleniem ducha i mistyki św. Ignacego (4).

3.Duchowość i pobożność ignacjańska, ponieważ jest chrystocentryczna, cała jest skierowana do „uzyskania miłości Chrystusowej w nas” (Exer 230), do „udziału z Chrystusem” (J 13,8) w jego miłości do Ojca i do ludzi (5). Jest to miłość Serca Jezusowego w sercach jego towarzyszy, miłość obejmująca Boga i ludzi, którzy są żywymi obrazami Boga, członkami mistycznego Ciała Jezusa Chrystusa (6). Ta miłość Chrystusowa – boska i ludzka – jest źródłem gorliwości apostolskiej skłaniającej do wysiłku i pracy, ażeby Bóg był uwielbiony przez to, że ludzie powracając do Boga i znajdując w nim zbawienie oddają mu najwyższą chwałę (7). Miłość ta, wychodząc z Serca Jezusa, do tegoż Serca nas wprowadza, tworząc całkowitą jedność między synami Towarzystwa, a Chrystusem-Królem  i Wodzem. Jest to jedność jak najbardziej osobista przez miłość i przylgnięcie umysłem i sercem, jedność celu, jedność misji i działalności apostolskiej. Jedność ta ujawnia się także w stosowaniu tej samej metody i taktyki apostolstwa, na wzór Jezusa ukrzyżowanego – pod sztandarem krzyża – w ubóstwie i pokorze, w posłuszeństwie, w Kościele. W ten sposób jednocząc się z Chrystusem wychodzi człowiek z siebie, ze swej miłości samolubnej, a przechodzi w Boga, w Jezusa Chrystusa, wychodzi ze swej woli a przechodzi w wolę Bożą, odnajdując pokój (8).

Przejście to dokonuje się pod wpływem miłości roztropnej (Caritas discreta), w posłuszeństwie, w pokorze miłosnej (humilitas amorosa) i w świętej obojętności czyli w całkowitej gotowości na przyjęcie tego wszystkiego, co więcej pomaga do większej chwały Bożej i większej pomocy duszom; natomiast względy osobiste, upodobania, lęki i wstręty, odsunięte na bok, nie wpływają na wybory i decyzje, nie odgrywają roli kryteriów i motywów. Przed Majestatem Boga, przed jego wolą, służbą i chwałą po prostu się nie liczą, choć mogą być boleśnie odczuwane...(9) Dzięki tym cechom ludzie urobieni w szkole duchowości św. Ignacego stają się mili i pożyteczni Bogu, mili i pożyteczni ludziom, gotowi do każdej posługi w Kościele, do podjęcia każdej pracy i misji w ramach posłuszeństwa Stolicy Apostolskiej i przełożonym zakonnym – dla dobra dusz.

4.Duchowość ignacjańska, zawarta w Ćwiczeniach Duchownych i w innych pismach św. Ignacego, jest teocentryczna, nastawiona całkowicie na Boga, na jego wolę i chwałę, szukająca Boga we wszystkim i pragnąca służyć Bogu we wszystkim (10), a równocześnie jest w pełni humanistyczna w tym znaczeniu, że Bożą chwałę widzi w dobru ludzi według słów św. Ireneusza: Gloria Dei – vivens homo (11) (Chwałą Bożą jest żywy człowiek). Bo duchowość św. Ignacego każe kochać Boga nie tylko w Bogu, ale i w człowieku, jednym aktem miłości miłując „Boża chwałę i dobro obrazu Bożego” – człowieka (12). Owszem, cały świat stworzeń uważa za dary miłości Bożej, w których Bóg miłujący jest sam obecny, działa, daje i utrzymuje istnienie, a jego pełnia doskonałości odbija się w ograniczonej piękności i dobroci świata widzialnego (13). Tu ma swe źródło i podstawę prawdziwa miłość stworzeń i cześć pokorna względem nich do tego stopnia, że nie tylko Boga w nich obecnego kochamy, ale i wszystkie te stworzenia kochamy w Bogu – w Sprawcy i Dawcy ich istnienia – wedle najświętszej i Boskiej jego woli (14). Tu także ma swe źródło pobożność ignacjańska, pojęta jako szukanie i znajdowanie we wszystkim Boga, jego obecności i woli, a nieszukanie w niczym siebie samego (15). W ten sposób „działając przeciw miłości cielesnej i światowej” (16) w mocy miłości Chrystusowej i szukając Boga we wszystkim, aby go we wszystkim miłować i służyć mu, mogą i powinni synowie Ignacego stać się ludźmi „kontemplatywnymi w działaniu” (contemplativi in action), tj. zjednoczonymi z Bogiem we wszystkim – w modlitwie i w pracy, w przeróżnych, nawet absorbujących zajęciach. To jest unio cum Deo, która sięga poza tradycyjny podział życia religijnego i zakonnego na życie kontemplatywne i czynne (17). To zjednoczenie z Bogiem, z Chrystusem jest koniecznym warunkiem wzajemnej bratniej jedności i jedności działania apostolskiego, a dokonuje się i rozwija w Kościele i w świecie. Znaczy to, że winno się dokonywać w naszym dzisiejszym świecie, w ramach posłuszeństwa dzisiejszemu Kościołowi, wedle zasad Jezusa Chrystusa i pod kierownictwem jego Ducha.

5.Walka z szatanem, wodzem wrogów Boga i natury ludzkiej, walka pod sztandarem krzyża i wedle taktyki ukrzyżowanego Zbawcy, w posłuszeństwie, ubóstwie, czystości i pokorze, wymaga od towarzyszy Jezusa, aby byli ludźmi z Chrystusem przybitymi do krzyża (18), ludźmi ukrzyżowanymi światu i którym świat jest ukrzyżowany (19), ludźmi, dla których Jezus ukrzyżowany jest największą miłością (20). Zgodnie z duchem Kontemplacji o Królestwie Chrystusowym, tego drugiego fundamentu Ćwiczeń, jednego ze zworników całej ich budowy, ludzie spod sztandaru krzyża mają być razem z Chrystusem w trudzie i walce, aby potem być razem z Chrystusem w radości i chwale zwycięstwa (21). Bo z powodu Chrystusa utrapienie nasze, i z powodu Chrystusa pociecha nasza (22). Wszystko zaś, utrapienie i radość, walka i zwycięstwo, wszystko dla coraz większej chwały Boga Ojca przez coraz obfitszy owoc w duszach (23). Bo Bóg jest zawsze większy. Bóg jest tym, który, jak mówi R.M. Rilke, zawsze idzie dalej. Bóg nie pozwala powiedzieć: Dość!

6.Postęp i stopniowe umacnianie umysłów i serc w duchowości św. Ignacego winno się opierać na łasce Bożej, której trzeba wielkodusznie zaufać i z którą trzeba wytrwale współpracować, na cnotach teologicznych, na zdrowej nauce Kościoła, na liturgii tj. na modlitwie Kościoła jako Ciała mistycznego Jezusa Chrystusa i na jego działalności sakramentalnej. W ten sposób w Kościele i przez Kościół wchodzi się głęboko w tajemnicę paschalną Chrystusa Zbawcy, który za nas umarł i dla nas zmartwychwstał, a przez Ducha swego uświęca nas i prowadzi do ostatecznego kresu dzieje ludzkości, kiedy Bóg będzie wszystkim we wszystkich i kiedy objawi się chwała Boża w wolności dzieci Bożych (24).

7.Duchowość ignacjańska zakorzenia w nas głęboko prawdziwy sens historii zbawienia i czyni nas zdolnymi do widzenia i urzeczywistnienia Królestwa Bożego na ziemi, w naszym dzisiejszym świecie, zgodnie z Konstytucją duszpasterską o Kościele w świecie współczesnym – Gaudium et spes. Dzięki tej duchowości człowiek staje się szczególnie uzdolniony do głoszenia Ewangelii, Dobrej Nowiny, naszemu światu, nowiny o miłości Boga Ojca do ludzi, miłości objawionej nam w Synu Bożym, Jezusie Chrystusie, za sprawą Ducha Św., nowiny o miłości miłosiernej i przebaczającej, większej niż grzechy świata, o miłości darzącej życiem wiecznym w Jezusie, który jest naszym życiem i zmartwychwstaniem, drogą do życia i życiem prawdziwym (25).

8.W życiu codziennym duchowość ignacjańska winna się przejawiać w wiernym, wielkodusznym i wytrwałym zachowaniu ślubów zakonnych, w miłości wzajemnej, w głębokim tj. serdecznym i kulturalnym zarazem przeżywaniu życia wspólnego, we współpracy z innymi, w szczerości i dojrzałej odpowiedzialności posłuszeństwa, w dialogu tak z przełożonymi jak i między współbraćmi, w gotowości do uznania i przyjęcia znaków woli Bożej w naszych czasach, co za sobą pociąga wybór i decyzję służby apostolskiej wedle tejże woli Boga i wedle prawdziwych potrzeb Kościoła i świata. Modlitwa i praca – obie w zjednoczeniu z Bogiem – stają się dwoma biegunami życia, oddziałując na siebie wzajemnie, uszczęśliwiając serce i umacniając trudzące się ręce, nadając życiu jednolity, zwarty i pożyteczny kształt (26).

Opracowano według materiałów Kongregacji Generalnej XXXI: Principia et notae spiritualitatis ignatianae. Commissio IV, s. 181-183.

 

Przypisy:

(1) Nadal IV 678; V 137; FN II 133.

(2) Exer 370; Formula Instituti n. 1 (MI Const I 16); FN I 291, 402, 422, 430; Const [3, 156, 258, 307, 813].

(3) Zob. Ep II 236; Suarez, De religijne Soc. Iesu, I 2 n. 10: „Towarzystwo w ten sposób szuka doskonałości swych członków, że i doskonałość samą i wszystkie środki, którymi się ją zdobywa, chce obrócić na służbę bliźnim dla ich doskonałości”. Por. Const [3].

(4) Zob. FN I 400-407 nn. 28-31. – MI Const I 86-158.

(5) Exer 230-237; por. 2Kor 5,14: Miłość Chrystusowa przynagla nas; Flp 3, 8-12.

(6) Ep I 503; Nadal V 137.

(7) „Tam (w niebie) jest najwyższe Boga uwielbienie, bo tam jest najwyższa chwała. Tam bez końca Bóg jest chwalony, gdzie jest w pełni poznawany”, Św. Augustyn, Tract. In Joan. 105 3 (PL 35 1905).

(8) Ep I 339; Exer 145-147, 167.

(9) Exer 1, 16, 23, 157, 169, 180.

(10) Exer 23, 233; Nadal IV 651; Const [288].

(11) Contra haereses IV 20 7 (PG 7 1037); zob. FN IV 870 n. 158.

(12) Ep I 495; Const [250].

(13) Exer 23, 39, 234-237.

(14) MI Const I 129, 131-132; Exer 233; Const [288].

(15) FN I 504 n. 99; Exer 169, 180; por. 16, 157.

(16) Exer 97.

(17) Exer 233; Nadal IV 651, 679; Const [723].

(18) Gal 2, 19; Exer 138-140.

(19) Gal 6, 14; MI Const III p. CXLIX (Summa et scopus Constitut.); zob. polski przekład w: Pisma Wybrane, t. 1, s.465-466.

(20) Jesus, amor meus, crucifixus est! Ep XII 678; MI Exer II 527.

(21) Exer 95.

(22) 2Kor 1, 5.

(23) J 15,8.

(24) 1Kor 15, 28; Rz 8, 21

(25) Exer 139; Const [101]: cum vera sit via, quae ducit... ad vitam...

(26) Exer 230-231; Nadal V 6, 92, 143, 326-329, 456. – Por. wypowiedź Daga Hammarskjölda: „...Droga do świętości – za naszych czasów – zdecydowanie prowadzi przez działanie”. Drogowskazy, s. 86.

 

o. Mieczysław Bednarz SJ

Ignacjańska mistyka: szukać i znajdować Boga we wszystkich stworzeniach

w: Mieczysław Bednarz SJ, Miłość roztropna, Wyd. WAM, Kraków1999, s. 80-89

 

1.Przeżycie Mojżesza: JAHWE! Bóg jest tutaj, ze mną, w krzaku ognistym (Wj 3,14). On jest TYM, KTÓRY JEST. Przeżycie Eugeniusza Ionesco: „Nagle świat ukazał mi się przemieniony, i to tak, że ogarnęła mnie radość ponad wszelką miarę i powiedziałem sobie: Teraz, cokol­wiek się stanie, wiem...! Oczy moje otworzyły się z pew­nością, że Bóg jest, i to tak, że ani wiara, ani niewiara nic tu nie mogą zmienić. On jest! Wtedy ogarnęła mnie radość i powiedziałem sobie: Nawet jeśli jestem w niedoli, nawet jeśli nie mogę dotrzeć do Boga, ON JEST!" (zob. M. Bednarz, Bóg wiary i modlitwy, Kraków 1989, s. 319).

Te przeżycia są w swej istocie identyczne: mistyczne przeżycia istnienia Boga, pewne, nieprzeparte i radosne. Wielka szczęśliwa przygoda. Nawet jeśli wola Boga jest trudna, jak dla Mojżesza, Bóg jest z nim. W tym przeżyciu obecności Boga mogą współistnieć udręka i szczęście.

2.Istota mistyki św. Ignacego jest wyrażona w liście do św. Franciszka Borgiasza: „Osoby, które wychodzą z siebie, aby przejść w swego Stwórcę i Pana, żyją w ciągłym skupieniu, uważności i pocieszeniu wewnętrz­nym; widzą bowiem, jak Bóg, nasze Dobro Wieczne, jest obecny we wszystkich stworzeniach, dając im istnienie i utrzymując je w sobie przez swój byt nieskończony i swoją obecność... Wiemy też, że tym, którzy całym sercem miłują Boga i Pana, wszystko pomaga i służy do większego zjednoczenia w gorącej miłości ze swoim Stwórcą i Panem, mimo że stworzenie często przeszkadza dziełu, którego Pan pragnie w nim dokonać" (Epistolae I 339-340; zob. Bóg wiary i modlitwy 124).

3.O tym samym przeżyciu obecności Boga Stwórcy we wszystkich Jego stworzeniach, o miłowaniu Go w nich i o miłowaniu ich w Stwórcy mówi św. Ignacy w Konstytu­cjach (nr 288): „...z dobrą intencją służby Bogu, w stanie swego życia i w poszczególnych tego życia sprawach, trzeba służyć i podobać się Dobroci Bożej [...] we wszyst­kim szukać Boga, wyzuwając się z miłości własnej i mi­łości wszelkich stworzeń (dla nich samych), aby całą miłość przenieść na ich Stwórcę, Jego miłując we wszyst­kich stworzeniach, a wszystkie stworzenia w Nim, według najświętszej i Boskiej Jego woli". Szczere pragnienie podobania się Bogu przez miłowanie Go we wszystkim, bo On jest we wszystkim, co stworzył, i przez miłowanie wszystkiego w Bogu, w którym wszystko ma swoje istnie­nie (por. Dz 17, 28; Kol 1, 16-17), to szczególny rys duchowości i pobożności św. Ignacego, a ma on swoje źródło w wierze, w życiu z wiary, i w zgodnych z wia­rą przeżyciach mistycznych (por. Ha 2, 4; Rz 1,  17; Ga 3, 11).

4.Parę słów o życiu mistycznym św. Ignacego (zob. obszerniej w PW I 281-318). Etapy tego życia są typowe: od  oczyszczenia w  Loyoli  i  Manresie  poprzez łaski oświecenia (zob. OP 28-31) do zjednoczenia - przyłącze­nia do Jezusa i jego misji w Kościele pod sztandarem krzyża dla chwały Ojca i dla zbawienia dusz - w ustawi­cznym prowadzeniu przez Jezusa i Ducha do Ojca (Ef 2,18; CD 15, 46, 150, 365). To są także etapy Ćwiczeń duchownych, których celem jest takie wydanie się w ręce Boga, żeby nas całych wziął na swoją służbę z czystej miłości (por. Dyrektorium IV 20, 21; CD 5, 15, 370; PW II 231-233),  tak  by wszystkie  nasze  zamiary,  decyzje i czyny zmierzały w sposób czysty do służby i czci Boskiego Majestatu (CD 46).

5.Według znawców, mistyka św. Ignacego jest misty­ką apostolską (J. Lebreton), mistyką człowieka przyłą­czonego do zbawczej misji Jezusa ukrzyżowanego i prag­nącego nieść pomoc duszom; jest to mistyka „anielska" (A. Saudreau), tzn. mistyka posłanego do służby, mistyka kogoś, kto wiedzie vitam angelicam – kontemplatywne w działaniu (jak aniołowie stróżowie), a które o. Nadal określił jako vita activa superior, według J. de Guiberta jest to mistyka miłości służebnej...

Potwierdza to sam Ignacy, gdy w drugim wprowadze­niu do Kontemplacji ad amorem (CD 233) każe nam pro­sić Boga o takie poznanie Jego darów, żeby wielka wdzięczność nasza przerodziła się w miłowanie Boga we wszystkim i służenie Mu. A więc owocem tej kontemplacji jest wydanie się Bogu na służbę z miłości i w miłości. Wyraźnie o tym mówi i do tego nas wzywa Ignacy w Dy­rektorium IV.

Autobiografia św. Ignacego i jego Dziennik duchowny dają dużo dowodów na to, że bogate życie mistyczne Ignacego było ustawicznym szukaniem i znajdowaniem Boga, Jego obecności, bliskości i działania we wszystkim, a zmierzało do większej chwały i czci Boskiego Majestatu (zob. CD 23; OP 29, 34) i do pomagania duszom, do dobra wspólnego (PW I 242 nota 67; Konstytucje 258, 622, 623).

6.Życie mistyczne św. Ignacego jako wychodzenie z siebie, a przechodzenie w Boga zaczęło się już w Loyoli podczas długiej choroby, kiedy lektura żywotu Jezusa i żywotów  świętych  ukazała  mu  inny świat wartości i obudziła w nim inne pragnienie służby już nie królowi doczesnemu, ale wiecznemu (zob. CD 92-98), a także pragnienie rywalizacji ze świętymi w tej wielkodusznej służbie - już w duchu magis. Tam, w Loyoli, wizja Maryi, dziewiczej matki, z Dzieciątkiem Jezus na ręku, czystej i pięknej, wyzwoliła go od wszystkiego, co było nieczyste i brzydkie w jego życiu (OP 10). Zwróćmy uwagę na oczyszczenie przez wizje czystości i piękności. Urzeka go i oczyszcza czysta piękność, która jest dobra. Widzenie piękności stworzeń, gwiazd, kwiatów, muzyki, śpiewu będzie mu później pomagać do modlitwy, do zjednocze­nia z Bogiem.

7.Mistyka Ignacego, widoczna w jego autobiografii, w Dzienniku duchownym i w jego listach, obok głębokiego i uszczęśliwiającego przeżycia istnienia Boga daje mu potwierdzenie istotnych prawd wiary. Przeżycie tajemnicy Trójcy Świętej (OP 28) staje się na całe życie źródłem jego nabożeństwa do Boga w Trzech Osobach. Wizja Boskiego aktu stworzenia (OP 29), bez której nie umiałby kochać Stwórcy we wszystkich stworzeniach i wszystkich stworzeń w ich Stwórcy z pokorą miłosną; mistyczne poznanie Jezusa, Jego Człowieczeństwa w Eucharystii oraz wielkie i częste przeżycia mistyczne podczas Mszy św., opisane w Dzienniku duchownym, sprawiły, że mistyka Ignacego była nie tylko teocentryczna, trynitarna, ale i chrystocentryczna, a zarazem eucharystyczna i eklezjalna. Również przeżycia mistyczne dotyczące Maryi w Loyoli, Manresie i Rzymie (1544) nadają jego pobożności i mistyce rys maryjny, tak wyraźny w Ćwicze­niach (63, 109, 117, 147, 218, 262, 273, 276, 297, 298, 299) i w Dzienniku duchownym (zob. np. 327,15 II 1544). Wszystkie te przeżycia mistyczne Ignacego dały mu taką pewność w wierze, że gotów był za jej prawdy oddać życie (OP 29).

Szczytem i syntezą tych przeżyć mistycznych było wielkie oświecenie nad Cardonerem (OP 30-31); tam Ignacy „poznał i zrozumiał wiele rzeczy tak duchowych jak i odnoszących się do wiary i wiedzy", do dróg, którymi Bóg prowadzi dusze, a tym samym do rozeznania i kierownictwa duchowego, a także do „architektonicznej budowy Towarzystwa Jezusowego" według M. Orlandiniego i F. Sacchiniego (zob. PW I  667-670).

8.Mistyka Ignacego jest mistyką nadziei – całkowitego powierzenia się Bogu w wolności i gotowości na wszystko - ufnego wydania się w ręce Boże z pragnieniem, żeby być prowadzonym przez Boga jak dziecko ku poznaniu i wypełnianiu woli Bożej we wszystkim (OP 27; CD 1, 5, 15, 180).

9.Jest to także mistyka tęsknoty za Bogiem, pragnie­nia ostatecznego wydania się Bogu przez śmierć i zjedno­czenia z Nim na wieczność. Myśli o śmierci sprawiały, że Ignacy płakał z tęsknoty i radości, przez co osłabiał swój wzrok; lekarze zakazali mu tych myśli (zob. PW I  372 nota 3). Serce Ignacego było zranione trzema ranami od Ducha Świętego:  raną skruchy (Manresa i I tydzień Ćwiczeń), raną współczucia i miłosierdzia (jego dzieła dobroczynne w Rzymie i troska o biednych w rodzinnych stronach, zob. OP 89; PW I  225), i raną tęsknoty za Bogiem, i dlatego mistyka Ignacego, trynitarna, chrystocentryczna, eucharystyczna, eklezjalna i maryjna, jest tak bliska ludziom, tak pociągająca w swej prostocie i poko­rze miłosnej (zob. Dziennik duchowny, PW I 311, 380, 383, 350, 351).

10.Owocem tej mistyki i zarazem wprowadzeniem w nią jest przede wszystkim Kontemplacja dla otrzymania miłości, jako dar od Boga, od Ducha Świętego (por. Rz 5, 5). Jest nam ona dobrze znana od nowicjatu, ale czy wystarczająco doceniana i czy staje się dla nas źródłem ignacjańskiej modlitwy i pobożności, szukania i znajdowa­nia Boga we wszystkim, by dzięki niej miłować Boga we wszystkim, a wszystko w Bogu, i stawać się ludźmi kontemplatywnymi w działaniu  -  z pomocą wszystkich stworzeń na obliczu ziemi, jak mówi Fundament? Czy ona urabia nasz styl bycia, modlitwy, działania?

Miłość, o którą trzeba prosić, otwierając się na jej przyjęcie szczerym pragnieniem, sprawdza się czynami dokonywanymi ex puro amore (CD 46, 230, 370), a po­lega na udzielaniu się wzajemnym przez dary, trwa w obliczu Boga, który jest Miłością i Dawcą miłości, i w Obcowaniu Świętych, którzy już są zanurzeni w miłoś­ci (CD 231-232). Miłość ta nie spada na nas jak deus ex machina, ale rodzi się z wewnętrznego i wdzięcznego uświadomienia sobie i przeżycia wielkich i tak licznych dobrodziejstw Bożych, ustawicznie otrzymywanych; rodzi się z wdzięczności pokornej i otwartej na Dawcę darów i jest wzajemnością, pragnieniem nie tylko przyjmowania darów, ale miłosnym pragnieniem oddawania Bogu w porywie wzajemnej miłości i nas samych, i tego wszyst­kiego, co Bóg w swej hojności nam ustawicznie daje. Jest to typowa dla Ignacego konfrontacja z Dawcą i wzajem­ność w oddawaniu darów, wśród których i przede wszyst­kim ja sam jestem obsypywany w każdej chwili darami.

W każdej chwili - a więc wciąż, tu i teraz. A zatem sprawa tej kontemplacji, otrzymywania darów miłości Bożej i tej mojej miłosnej wzajemności w oddawaniu darów nie powinna być czymś, co się czasem zdarza, o czym sobie niekiedy przypominam; powinna być według Ignacego czymś tak stałym, jak stałe jest obsypywanie mnie miłością Bożą dającą mi istnienie, czucie, rozumie­nie, wolność, zdolność miłowania (CD 235-236). Dlatego ma to być modlitwa w każdym miejscu i w każdym czasie, bo obdarzając mnie, miłość Boża trwa, działa i udziela się mi w każdym miejscu i w każdym czasie. „Trzeba się zawsze modlić i nie ustawać".

Ma to być także modlitwa z pomocą wszystkich rzeczy, wszystkich darów Bożych, które nie są dla mnie tylko rzeczami (res), ale znakami, bo darami (signa et dona) miłości Bożej. „Wszystko na obliczu ziemi" jest stworzone, żeby mi pomagało do chwały, czci i służby Bożej, a tym samym do zbawienia (CD 23). „Wspomożenie nasze w imieniu Pana, który stworzył niebo i ziemię" (Ps 124, 8). Nie chodzi tu przede wszystkim o określenie Boga jako Stwórcy nieba i ziemi, ale o niebo i ziemię, którymi Bóg, stwarzając je, wciąż nam pomaga, i dlatego Kontemplacja ad amorem jest szkołą ustawicznej modlitwy pełnej realizmu rzeczy jako darów Bożych. Kiedy brak czasu na długą modlitwę, bo albo apostolstwo, albo studia pochła­niają nasz czas, trzeba się wciąż modlić właśnie kontem­plowaniem „nieba i ziemi", czyli wszystkich darów miłości Tego, który stworzył (i wciąż stwarza, darząc istnieniem) niebo i ziemię z tym, co je napełnia. Takie wskazania dotyczące tej modlitwy (najbardziej ignacjańskiej), szuka­jącej i znajdującej Boga we wszystkich stworzeniach - darach Jego miłości - dawał Ignacy tym, którzy albo domagali się dłuższego czasu na modlitwę, albo skarżyli się, że za mało się modlą, albo pytali, jak się modlić w nawale prac lub studiów.

11.To całkowite z miłości oddawanie (restitutio) Bogu z miłości dawanych nam darów Bożych jako wyraz naszej wdzięcznej i służebnej miłości jest świadome bogactwa tej rzeczywistości dawanej i oddawanej. Świadome czego? Że w darach sam Bóg nam się daje i to jako Bóg nie tylko obecny, ale i działający, „pracujący" dla nas i dający ponadto każdemu darowi podobieństwo do siebie, do Stwórcy i Dawcy (CD 234-237), aby każdy dar natury i łaski mówił nam o Bogu, jak promień światła mówi o słońcu, a każdy strumyk o źródle.

12.Czym to wszystko jest? Prawdziwym, głębokim, szczęśliwym  i  pięknym  przeżywaniem  rzeczywistości i Boga, który jest Stwórcą obecnym w swoich stworze­niach, czyniącym je darami - znakami swojej miłości dla nas. Przeżywaniem rzeczywistości rzeczy, istot stworzo­nych,   pełnych   Bożej   obecności   dającej,   działającej i upodabniającej stworzenia do ich Stwórcy i Dawcy, l tylko tak przeżywając tę bogatą rzeczywistość Stwórcy i stworzeń można szukać i znajdować, i miłować Stwórcę we wszystkich stworzeniach i wszystkie stworzenia w ich Stwórcy, wypełniając i najświętszą wolę Boga, i najgoręt­sze pragnienie wszystkich stworzeń, które pragną wol­ności dzieci Bożych według św. Pawła (Rz 8, 19-22; zob. Konstytucje 288). Jak bardzo św. Ignacy jest tutaj bliski Pawłowi! Jak razem z Bogiem Stwórcą kocha wszystkie stworzenia, jak z „miłośnikiem życia" (Mdr 11, 260) pochyla się z wdzięczną, pokorną i służebną miłością nad każdym stworzeniem, które jest darem Bożej miłości dla nas i pragnie być przez nas oddane Bogu, naszemu wspólnemu Stwórcy i Dawcy. [...]

13.Człowiek, który tak przeżywa codzienną rzeczywi­stość Stwórcy i stworzeń, jest nie tylko człowiekiem kontemplatywnym w działaniu, nie tylko naśladuje aniołów zapatrzonych w Boga i nam usługujących, nie tylko jest Martą i Marią, złączonymi w siostrzanym uścisku miłości i współpracy, ale jest, często o tym nie wiedząc, poetą. Kontemplacja Adamowem jest, śmiem twierdzić, ignacjańską ars poetica, z czego sam Ignacy chyba nie zdawał sobie wyraźnie sprawy. Jeśli jednak przyjąć Tuwimowską definicję poezji jako „skok barbarzyńcy,  który poczuł Boga", to ta kontemplacja jest właśnie takim poczuciem Boga i skokiem serca ku Bogu. Uczy nas w niej św. Ignacy takiego wyczuwania Boga i takiego skoku modlitwy z pomocą wszystkich rzeczy [...]. Pierwotność, prymity­wizm zawarty w słowie „barbarzyńca" oznacza tu to, co w nas jest najgłębsze, wcześniejsze od tego, co w nas narosło w kręgach zmieniających się kultur; coś, co w nas trwa, choć często przywalone naleciałościami i okruchami przemijających epok. Właśnie to Tuwim zawarł w słowie „barbarzyńca". Nie ma nic negatywnego, poniżającego ani pogardliwego w tym słowie o barbarzyńcy, który skoczył poczuwszy Boga w naturze, w stworzeniach. Taniec, śpiew, muzyka, poezja - to właśnie rodzi się z tego „poczucia - wyczucia" Boga obecnego w całej rzeczywi­stości, która nas otacza (por. Dz 17, 28). Ignacy nazywa to gusta Dei -  smakiem, smakowaniem Boga.

 

14.Nie wiem, czy komentatorzy Ćwiczeń (może H. Urs von Balthasar?) dostrzegli w Kontemplacji ad amorem  tę  Ars poetica Ignacego? Ja widzę ją wyraźnie i jestem za nią Bogu i św. Ignacemu wdzięczny. Jest to piękna, poetycka postać modlitwy do Boga wyczuwanego (także mistycznie) w całej rzeczywistości ustawicznie stwarzanej i co dzień tak hojnie z miłością nam dawanej. Jak nie podskoczyć z radości i wdzięczności za taki dar? Jak nie wielbić Boga i nie ulegać pragnieniu, by wszystkie dary Boże oddać Bogu, by dary wróciły do Dawcy? Na tym polega istota nieba. Zaprzeczenie tego jest piekłem -  zmarnowaniem darów Bożych [...]. Piekło to zmarnowa­nie i niepotrzebność.

15.Na poparcie tego twierdzenia, że Kontemplacja ad amorem jest  utajoną poezją,  że  uczy nas  modlitwy -  poezji, przytoczę trzy wiersze poetów noblistów: Josifa Brodskiego i Czesława Miłosza. Dwa pozytywne, trzeci negatywny - o tym, co się dzieje, gdy zabraknie tego znajdowania Boga we wszystkim.

Bóg na wsi wiecznie po kątach nie stoi,

jak myślą kpiarze - on tu mieszka wszędzie.

Dach i naczynia rad sobą uświęcić

a drzwi uczciwie rozdziela na dwoje.

Na wsi go pełno. A kiedy w saganku

warzy mi soczewicę co sobotę,

sennym płomykiem tańczy bez ustanku

i mruga na znak, abym świadczył o tym.

Ustawia płoty, układa żeniaczkę

leśnika z panną, ale dla kawału

sprawia przykrości wiecznym niedopałem

polującemu, gdy strzela do kaczki,

Okazja śledzić owe czarodziejstwa,

jesiennym przysłuchując się poświstom,

to w ogóle jedyne dobrodziejstwo,

jakie znajduje na wsi ateista.

        Josif Brodski, Bóg na wsi (przekład E. Biedka)

 

Dzień taki szczęśliwy.

Mgła opadła wcześnie, pracowałem w ogrodzie.

Kolibry przystawały nad kwiatem kaprifolium.

Nie było na ziemi rzeczy, którą chciałbym mieć.

Nie znałem nikogo, komu warto byłoby zazdrościć.

Co przydarzyło się złego, zapomniałem.

Nie wstydziłem się myśleć, że byłem kim jestem.

Nie czułem w ciele żadnego bólu.

Prostując się, widziałem niebieskie morze i żagle.

        Czesław Miłosz, Dar

 

        A co się dzieje, kiedy Boga nie ma we wszystkim? Rzeczywistość się rozpada, bo jest „za mało uzasad­niona"...

 

Nie myślałem, że żyć będę w tak osobliwej chwili,

Kiedy Bóg skalnych wyżyn i gromów,

Pan Zastępów, Kyrios Sabaoth,

Najdotkliwiej upokorzy ludzi,

Pozwoliwszy im działać jak tylko zapragną,

Im zostawiając wnioski i nie mówiąc nic.

Było to widowisko niepodobne, zaiste,

Do wiekowego cyklu królewskich tragedii.

Drogom na betonowych słupach, miastom ze szkła i żeliwa,

Lotniskom rozleglejszym niż plemienne państwa

Nagle zabrakło zasady i rozpadły się.

Nie we śnie ale na jawie, bo sobie odjęte

Trwały jak trwa to tylko, co trwać nie powinno.

Z drzew, polnych kamieni, nawet cytryn na stole

Uciekła materialność i widmo ich

Okazywało się pustką, dymem na kliszy.

Wydziedziczona z przedmiotów mrowiła się przestrzeń.

Wszędzie było nigdzie i nigdzie, wszędzie.

Litery ksiąg srebrniały, chwiały się i nikły.

Ręka nie mogła nakreślić znaku palmy, znaku rzeki, ni znaku ibisa.

Wrzawą wielu języków ogłoszono śmiertelność mowy.

Zabroniona była skarga, bo skarżyła się samej sobie.

Ludzie, dotknięci niezrozumiałą udręką,

Zrzucali suknie na placach żeby sądu wzywała ich nagość.

Ale na próżno tęsknili do grozy, litości i gniewu.

Za mało uzasadnione

Były praca i odpoczynek

l twarz i włosy i biodra

l jakiekolwiek istnienie.

        Czesław Miłosz, Oeconomia divina

 

        Jest to całkiem przeciwne Mdr 11,21 -26; Kol 1, 15-17 i Kontemplacji ad amorem. Przypomina się powiedzenie A. Malraux: Wiek XXI albo będzie religijny, albo go wcale nie będzie.

w: Józef Augustyn SJ, Jakub Kołacz SJ,

Sztuka kierownictwa duchowego,

wyd. WAM Kraków 2007, s. 423-431.

 

 

Polski wyraz1 „kryzys" pełen jest pesymizmu, wywołuje niemal natych­miast negatywne skojarzenia dotyczące dramatów, bolesnych zakrętów w na­szym życiu. Nierzadko rodzi się w nas pokusa panicznej ucieczki na samą myśl o nim.

Nie tak było na początku. Polski wyraz „kryzys" urobiono, jak w więk­szości języków nowożytnych, od greckiego słówka krisis, które ma wiele różnych znaczeń: siła rozróżniająca, oddzielenie, wybór, spór, preferencja, sąd, kontestacja, potępienie, znalezienie rozwiązania, wyjaśnienie, interpre­tacja itd. Idąc za inspiracjami zawartymi w Nuovo Dizionario di Spiritualita2 i korzystając z własnego doświadczenia, pragnę przybliżyć kilka myśli, jak radzić sobie z kryzysem i jak pomagać człowiekowi, który go przeżywa.

Wnikając w sedno kryzysu, można wyszczególnić kilka jego rysów cha­rakterystycznych. Jest doświadczeniem pozytywnym, otwierającym przed człowiekiem nowe horyzonty, nowe perspektywy. Przeżywa go każdy czło­wiek. Kryzys wiąże się ze światem wartości i światem decyzji człowieka (wobec kryzysu objawia się ta hierarchia wartości, którą człowiek tak na­prawdę uznaje; w powiązaniu z nim człowiek musi nierzadko podjąć jakąś decyzję. Czasami niepodejmowanie decyzji jest ucieczką przed wyjściem z kryzysu). Stanowi wreszcie doświadczenie najbardziej ostre, przez które przechodzi człowiek; to miejsce jego walki, czas ludzkich zmagań.

 

Kryzys na kartach Biblii

 

Gdybyśmy chcieli przeanalizować wszystkie po grecku napisane frag­menty Biblii, zauważylibyśmy, że pojawia się tam słówko krisis, ale ani razu nie jest ono użyte w znaczeniu tego, co my rozumiemy przez kryzys. Czy jednak rzeczywistość kryzysu nie jest obecna na kartach Biblii? Wręcz prze­ciwnie. Ktoś słusznie powiedział, że ludzie przeżywający kryzysy zaludniają świat Biblii. W jej języku rzeczywistość kryzysu jest próbą, doświadczeniem. W związku z tym te trzy terminy możemy traktować jako terminy bliskoznaczne: kryzys, próba, doświadczenie. Podam kilka przykładów.

Spójrzmy na Abrahama. Pan go prowadził, a jednak przeszedł niejedną ostrą próbę, doświadczenie, kryzys. Najpierw Bóg powiedział: Wyjdź z two­jej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę (Rdz 12,1). By tę nową ziemię zyskać, miał porzucić tę, którą posiadał. Miał się stać prawie nic nieposiadającym pielgrzymem. Ale nie tylko na tym polegała jego próba. Być może pojawiło się w nim pytanie, kiedy ujrzy tę nową ziemię? Czy głos, który słyszał, nie był tylko złudzeniem, iluzją? Ten sam głos obie­cał uczynić z niego wielki naród (por. Rdz 12, 2), a przecież był już stary i miał niepłodną żonę. Czemu zawierzyć? Temu nielogicznemu głosowi czy ludzkiej logice, która podpowiadała: „Przecież masz ziemię, po co szukać innej. Aż tym, że nie będziesz miał potomka, musisz się pogodzić"? Nie tylko na tym polegał trud tej próby. Gdy zapytał, co będzie dla niego drogo­wskazem w poszukiwaniu ziemi obiecanej, usłyszał, że będą nim gwiazdy na niebie. Ówczesny człowiek, patrząc na gwiazdy, orientował się, w którym kierunku ma iść. Jednak gwiazdy widoczne są tylko w nocy... Tak delikatne, słabe i nieuchwytne znaki dawał mu Bóg.

Próba następna: Abraham dotarł już do nowej ziemi i urodził mu się syn. I oto nagle Bóg powiedział: Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, Izaaka, idź do kraju Moria i tam złóż go w ofierze (Rdz 22,2). Jaki Bóg objawił się wówczas Abrahamowi? Zdawał się tyranem, żądnym krwi, pastwiącym się nad starym człowiekiem, który dochodził kresu swoich dni. Odnosi się wrażenie, że Bóg był spragniony ludzkiego bólu, przeogromnego bólu. Ale najtragiczniejsze było to, że Bóg zdawał się działać nielogicznie, bo przeczył samemu sobie. Bo przecież to On obiecał: „z ciebie wyrośnie wielki naród" (por. Rdz 12,2). Abraham miał jedynego syna; tylko z niego mógł wyrosnąć ten naród - i tego jedynego syna miał własnoręcznie uśmiercić.

W ten sposób człowiek, który przechodzi przez bardzo ostry kryzys, czę­sto przeżywa obecność Boga. Bóg zdaje się żądać stanowczo za wiele, do­magać się ofiary zbyt wielkiej, której sensu się nie rozumie, być absolutnie nielogicznym, przeczyć samemu sobie. Wydaje się Bogiem, który zapomniał o swej miłości, która powinna cechować Go zawsze w odniesieniu do czło­wieka. Pośród kryzysu może rodzić się przekonanie: nie jest rzeczą możliwą pozostawać wiernym takiemu Bogu, On musi zrozumieć, że domaga się cze­goś, co jest ponad siły człowieka...

Na kartach Biblii pojawiają się także opisy kryzysów nie tylko poszcze­gólnych ludzi, ale i całego narodu. Spójrzmy choćby na problem niewoli babilońskiej. Naród wybrany wierzył, że Bóg jest Bogiem jedynym. Nie ma innych bogów, a jeżeli nawet istnieli, to byli niczym w porównaniu z ich Bogiem. I oto nagle świątynia Jedynego Boga legła w gruzach, a członko­wie narodu, który wierzył w Jedynego Boga, dostali się w niewolę. Zadawali sobie wówczas pytania: Gdzie jest nasz Bóg? Czy nasz Bóg nie jest Bogiem jedynym? Czy są inni bogowie silniejsi od Niego? A może nasz Bóg nie istnieje, w przeciwnym razie nie pozwoliłby zamienić w ruinę swojej świą­tyni i nie pozwoliłby na deportację swego ludu do kraju niewoli... Próba, doświadczenie, kryzys, przez który przechodził cały naród.

Można by było, wertując karty Starego Testamentu, opisywać próby, do­świadczenia, przez które przeszli pierwsi rodzice, Mojżesz, Dawid, Hiob, prorocy itd. Popatrzmy jednak teraz na kilka form kryzysów, które pojawiają się na kartach Nowego Testamentu.

Postacią stojącą na pograniczu Starego i Nowego Testamentu jest Jan Chrzciciel. On innych wprowadzał w kryzys. Do ogromnej przejrzystości i jednoznaczności w życiu dorastał pośród surowości pustyni i nie oszczę­dzał innym słów bardzo ostrych, wręcz brutalnych. Mówił wprost: „plemię żmijowe" (por. Mt 3, 7; Łk 3, 7). Poprzez takie stwierdzenia Jan Chrzciciel chciał zerwać maski, które ludzie sobie nałożyli. Chciał niejako dokopać się do tego, co pozostało jeszcze prawdziwe, otwarte na prawdę w tych ludziach. Może być czasami tak, że funkcją człowieka jest wprowadzanie drugiej oso­by w kryzys twórczy, wyzwalający, pozwalający wyjść z „ziemi niewoli", porzucić „ziemię zniewolenia".

Popatrzmy na postać Jezusa Chrystusa. On sam przeszedł przez niejeden kryzys, próbę, doświadczenie, od momentu narodzin aż po śmierć. On, Me­sjasz, urodził się jako nędzarz w stajni... Potem była ucieczka do Egiptu, podczas której On, Pan Wszechświata, przez którego i dla którego wszystko zostało stworzone na tej ziemi, musiał doświadczyć także losu uciekiniera. Potem - zagubienie w świątyni, gdy był dwunastoletnim chłopcem. Przy­szło też trudne doświadczenie pustyni, trwające czterdzieści dni. Pojawiły się następnie starcia z faryzeuszami, z różnymi przeciwnikami, aż do osta­tecznej próby, jaką był dramat Krzyża. Skoro sam Jezus przeszedł przez niejedną sytuacją krytyczną, oznacza to, że tym bardziej żaden z Jego uczniów nie będzie wolny od przejścia przez różnego rodzaju doświadczenia i próby w swoim życiu.

Gdy jednak patrzymy na Jezusa tak, jak nam się jawi na kartach Ewange­lii, widzimy, że nieraz sposób Jego zachowania jest także próbą, doświadcze­niem stwarzanym Jego uczniom. Popatrzmy na sytuację z uczniami płynący­mi łodzią, gdy nagle zerwała się burza, a Jezus spał (por. Mt 8,23-27; Mk 4, 35-41; Łk 8, 22-25). Wtedy przystąpili do Niego i obudzili Go, mówiąc: Pa­nie, ratuj, giniemy! (Mt 8, 25), nic Cię to nie obchodzi, że giniemy? (Mk 4, 38). W ten sposób przeżywa świadomość bliskości Pana Jezusa człowiek, którym miotają fale, w którego życiu piętrzy się jakaś potwornie ostra burza, który traci panowanie nad sterem swojego życia: Panie, ja tonę, a Ciebie to nic nie obchodzi?! Ja tonę, a Jezus sobie najzwyczajniej śpi, jak gdyby nic się nie działo.

Inne doświadczenie. Jezus szedł po jezierze (por. Mt 14,22-33; Mk 6,45-52; J 6, 16-21). Łodzią, w której byli uczniowie, miotały fale, bo wiatr był przeciwny. Właśnie wtedy Jezus pojawił się jako zjawa i Piotr powiedział: Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie! (Mt 14, 28). I Jezus na to pozwolił. Piotr szedł przez jakiś czas, dopóki swój wzrok miał utkwiony w Panu. Ale gdy zaczęła go ogarniać trwoga, gdy zaczął widzieć, że wicher wzmaga się oraz że rzeczywiście idzie po wodzie, wtedy zaczął tonąć.

Tu możemy znaleźć wskazówkę co do tego, gdzie ma być utkwiony wzrok i nakierowane serce człowieka, gdy przechodzi przez „niepewny grunt", gdy porusza się pośród horyzontu niepewności, gdy łódź jego życia miotana jest falami, gdy trzeba iść pod wiatr. W sytuacjach próby, doświadczenia, jeżeli mój wzrok skieruję na Skałę, którą jest Jezus, wtedy dojdę. Jeżeli zaś ogarnia mnie z jakiegoś powodu trwoga, wówczas mogę zacząć tonąć.

Jeszcze inny kryzys - kryzys Piotra (por. Mt 26,69-75; Mk 14,66-72; Łk 22, 54-62; J 18,15-27). Przyjrzenie się jego kryzysowi może być też dla nas pomocne - dlaczego? Piotr trzykrotnie zaparł się Jezusa. Na tym polegał naj­większy chyba kryzys, który przeszedł w swoim życiu. O czym może nas pouczyć? Otóż o tym, że czasami ktoś uprzedza o nadejściu kryzysu. Piotr mówił do Jezusa: Choćby wszyscy zwątpili w Ciebie, ja nigdy nie zwątpię. (...) Choćby mi przy- szło umrzeć z Tobą, nie wyprę się Ciebie (Mt 26,33.35). Panie, z Tobą gotów jestem iść nawet do więzienia i na śmierć (Łk 22, 33). Jezus odpowiedział, by Piotr nie był taki pewny siebie. Ale on nie zrozumiał, dopóki nie upadł. Wtedy dopiero zobaczył ogrom swej małości.

W życiu człowieka też często tak bywa. Ktoś radzi: nie pakuj się w tę sytu­ację, to cię przerasta, to nie jest na twoje siły, nie poradzisz sobie, nie bądź takim pewniakiem - a jednak wchodzę w to i dopiero potem widzę, że jest to doświadczenie przekraczające moje możliwości, że ono mnie przerasta.

I ostatni już kryzys z kart Biblii - kryzys Judasza. Jest to kryzys pełen pesymizmu... Wiemy, czym się skończył. Jednak nawet z tego przepojonego pesymizmem kryzysu możemy się wiele nauczyć. Bo na czym między inny­mi polega dramat kryzysu Judasza? Myślał, że zdradzając Jezusa, coś zyska i rzeczywiście zyskał - trzydzieści srebrników. Rodzi się jednak pytanie, czy nie stracił niepomiernie więcej?

W życiu ludzkim też tak czasami bywa. Mówię: muszę pójść na kompro­mis, muszę coś stracić, bo wiem, że coś zyskam. I tak pozwalamy sobie na coraz większe kompromisy. Coś człowiek zyskuje, tak, ale trzeba zadać so­bie pytanie, czy pośród tego nie traci niepomiernie więcej.

Dlaczego ten dłuższy passus na temat kryzysu w Biblii? Po prostu dlatego, że w niektórych formach towarzyszenia człowiekowi, który przechodzi kry­zys, można powiedzieć mu, żeby medytował, wręcz kontemplował człowieka czy naród, który przeżywa kryzys na kartach Biblii, bo ostatecznie jest ona Księgą życia każdego z nas, tam możemy ujrzeć świat naszych problemów i znaleźć także klucz do ich właściwego zrozumienia. Tam mogę zobaczyć, że nie ja pierwszy i nie ostatni przechodzę jakiś ostry kryzys i znaleźć zrozumie­nie tych, przez które ja sam przechodzę. Stąd kontemplowanie człowieka z kart Biblii przechodzącego kryzys, próbę, doświadczenie może bardzo pomóc we właściwym, Bożym przechodzeniu przez kryzys w moim życiu.

 

Dekalog na czas kryzysu

 

Sugestie przekazywane osobie przeżywającej kryzys dadzą się uszerego­wać w swoisty dekalog. Jest to zestaw dziesięciu prostych norm, wytycz­nych i sugestii, których zastosowanie może być pomocne we właściwym, twórczym przejściu przez kryzys lub też we właściwym towarzyszeniu czło­wiekowi przechodzącemu przez kryzys. Oczywiście, poszczególne normy i sugestie wiążą się ze sobą, czasami ukazują zbieżne rzeczywistości od róż­nych stron. Mamy tu bowiem do czynienia z misterium człowieka, w którym nie można jednoznacznie oddzielić jednego wymiaru od drugiego.

 

l. Realizm. Należy usytuować kryzys w jego rzeczywistych wymiarach. Błędy dotyczące rozeznania przyczyn, treści, rozwoju danego kryzysu mogą sprawić, że nie ujrzymy go takim, jakim jest naprawdę. Znajomość siebie i rozeznanie rodzaju oraz rozmiaru kryzysu może być pomocne w jego zaak­ceptowaniu. Zaakceptowanie nie oznacza pasywnej rezygnacji ani obojętno­ści, ale raczej przyjęcie trudności i cierpienia z tym związanego ze spokojem i aktywną czujnością. Zaakceptowanie kryzysu nie może polegać na zaafirmowaniu go; nie może to być postawa wyrażająca się w słowach: „ach, jak to cudownie, że przeżywam kryzys". Oznacza po prostu przyjęcie i wewnętrz­ną zgodę na przeżywany ból. Wielu pośród kryzysu mówi z trwogą: „świat się wali, wszystko mi się zawaliło". Otóż nie. Świat się nie zawali ani przy tym, ani przy żadnym innym kryzysie danej osoby. Świat przeżyje jeszcze wiele ludzkich kryzysów i na każdy z nich trzeba spojrzeć spokojnie, stara­jąc się dostrzec realne jego wymiary.

 

2. Optymizm. Trzeba zrozumieć, że każdy kryzys może być kryzysem wzrostu wtedy, gdy zostanie pozytywnie przezwyciężony. Kryzys wplata się między moje wczoraj i moje jutro. Ten jutrzejszy dzień nie będzie nigdy taki sam, jak dzień wczorajszy. Właściwe przejście przez kryzys nie może pole­gać nigdy na powrocie do stanu z dnia wczorajszego, bo to nie jest możliwe, choćby z tego względu, że staję się bogatszy o nowe doświadczenie. A ju­trzejszy dzień może być zawsze lepszy, bardziej twórczy, otwierający przede mną horyzonty zupełnie nowe, horyzonty, których nigdy bym nie ujrzał, gdyby nie przejście przez kryzys. Św. Paweł Apostoł w l Liście do Koryntian pi­sze: Wierny jest Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść, lecz zsyłając pokusę (tzn. czas próby, doświadczenia) równocześnie wskaże sposób jej pokonania, abyście mogli przetrwać (l Kor 10,13). A więc nie ma
czasu próby ponad siły człowieka. Bóg przyzwalając na określoną próbę, daje jednocześnie wystarczającą łaskę do właściwego, owocnego przez nią przejścia.

 

3.Całościowość. Należy rozpatrywać kryzys w jego egzystencjalnej zło­żoności. Bardzo często popełnia się błąd, dostrzegając tylko wycinkowe ele­menty, symptomy kryzysu. To tak, jakby się widziało tylko wystającą ponad
powierzchnię wody część góry lodowej, a przecież jej rozmiary są naprawdę o wiele potężniejsze. Cząstkowość, dostrzeganie tylko niektórych elemen­tów kryzysu albo też doszukiwanie się symptomów kryzysu w najbardziej
nawet niewinnych rzeczach sprawia, że przecenia się albo nie docenia wagi całego kryzysu, że się wyolbrzymia albo minimalizuje niektóre szczegóły.

 

4.Kultura. W przeżywanym kryzysie należy poznać jego strukturę i zo­baczyć, jakimi sposobami radzenia sobie w sytuacjach trudnych się dyspo­nuje i co najczęściej w kryzysie pomagało. Przechodzenie przez kryzys z ca­łym bagażem kultury jest gwarancją ewolucji linearnej i kontrolowanej. Kul­tura nie jest tylko sumą różnych poznań, ale także owocem formacji. Prosty przykład: Gdy zaczyna się kryzys, mówią - wszystko mi się zawaliło, nie wiem, co ze sobą zrobić. Nawet przy znacznych ograniczeniach formacji, powiązanych z domem rodzinnym, szkołą podstawową i ponadpodstawową, studiami, różnymi kursami itd., coś do mojego wewnętrznego magazynu zostało złożone. Wchodząc w kryzys, mogę zobaczyć, co mam w tym we­wnętrznym magazynie, z czego mogę skorzystać. Także gdy towarzyszę ko­muś, mogę powiedzieć: „Poszukaj w twej przeszłości, w dotychczasowej for­macji, może tam znajdziesz jakieś światła na twoje trudne dziś, na twoją noc". Teologia duchowości ofiarowuje tej właśnie kulturze bardzo bogatą literaturę ogólną i specjalistyczną, do której można się odwołać w razie potrzeby.

 

5.Przykładowość. Należy obserwować doświadczenie kryzysu u innych ludzi. Każde ludzkie życie jest jedyne i niepowtarzalne, ale jednocześnie z każ­dego ludzkiego doświadczenia mogę wyciągnąć jakieś wnioski dla siebie i w celu pełniejszej pomocy innym. Podobnie, obserwując doświadczenie kryzysu drugiej osoby, sam mogę się wiele nauczyć. Mogę zobaczyć przy­czyny, przebieg, zachodzące procesy itd. Pomagając komuś drugiemu, w ja­kimś sensie pomagam sobie samemu, ponieważ otwieram się na dylematy, trudności, dramaty, które kiedyś mogą stać się moim udziałem.

 

6.Jedność. Trzeba starać się przekazywać innym własne doświadczenie kryzysu, dzielić się nim z innymi, wiedząc, że jest to doświadczenie bardzo ludzkie i bardzo powszechne, że nie ma człowieka wolnego od przejścia przez kryzys. Wszelka izolacja, a tym bardziej izolacja pośród przeżywanego kry­zysu, zubaża. Pragnienie komunii to pragnienie znalezienia kogoś, przed kim można otworzyć swe serce, prosić o wysłuchanie i wsparcie. Sytuację kryzy­su można porównać z sytuacją choroby. Jeśli ktoś jest poważnie chory, nie może odrzucać pomocy medycznej. Tak samo w sytuacji kryzysu trzeba umieć zdobyć się na otwarcie się ze swoimi sprawami na kogoś drugiego. Tym drugim jest przede wszystkim Bóg. Z Nim należy dzielić wszystko, także każdy moment kryzysu.

Ludzie również mogą stać się towarzyszami mojego kryzysu. Pomoc dru­giemu w przeżywanym przez niego kryzysie może się odbywać na różne spo­soby: poprzez przyjaźń czy poczucie solidarności z kimś drugim, poprzez taką więź, w której jeden niesie brzemię drugiego, czy nawet taką postawę, gdy mówię nie tylko słowami, ale także całym moim zachowaniem, że nie jest osamotniony; poprzez kierownictwo duchowe. Oczywiście zakłada ono zawsze, a tym bardziej podczas przeżywanego kryzysu, pełne otwarcie się, bez infantylizmu czy najprzeróżniejszych zatajeń, ponieważ często kryzys może być tak skomplikowany czy wieloaspektowy, że trzeba dużej klarowności, przejrzystości w mówieniu o sobie i swoim stanie, by w miarę szybko zobaczyć, o co chodzi, jakie są rozmiary kryzysu, przebieg, dynamika itd.

Powiada bardzo słusznie Kohelet: Lepiej jest dwom niż jednemu, (...) sa­motnemu biada, gdy upadnie, a nie ma drugiego, który by go podniósł (Koh 4,9a.lOb).

 

7.Asceza. Należałoby przeżywać kryzys ze świadomością, że jest to czas ostrego oczyszczenia. Asceza wyzwala moce ducha, pozwala odnaleźć jed­ność osoby, złączyć to, co się rozczłonkowało. Asceza nie jest i nie ma być negacją ciała. Ona wskazuje jedynie na prymat ducha i pozwala pokonać te postaci kryzysu, w których człowiek kuszony jest różnymi formami materia­lizmu, wygodnictwa, konsumpcjonizmu, seksualizmu, erotyzmu itd. Asceza jest duchową ekologią człowieka, jest stwarzaniem świata duchowo czyste­go, w którym człowiek może odważniej i opierając się na właściwej hierar­chii wartości przechodzić przez kryzys. Oczywiście zawsze, a tym bardziej podczas kryzysu, żadnych praktyk ascetycznych nie można podejmować na własną rękę, gdyż człowiek często zachowuje się wówczas nielogicznie i przez niektóre praktyki ascetyczne może bardziej sobie zaszkodzić niż pomóc. Wszelkie praktyki ascetyczne można podejmować jedynie po uprzednim uzgodnieniu z własnym spowiednikiem lub kierownikiem duchowym. Trze­ba także zwrócić uwagę na rolę cierpienia obecnego w każdym kryzysie. Za­akceptowane z cierpliwością i pokorą cierpienie staje się źródłem mocy, przy­sparza energii i integruje osobowość.

 

8.Zjednoczenie z Bogiem. Należy przeobrazić kryzys nie w czasoprze­strzeń odejścia od Boga, ale wręcz przeciwnie - w spotkanie z Nim, choć apatia, sceptycyzm, zmęczenie, poczucie bezsensu mogą doprowadzać do pragnienia odizolowania się od Boga i ludzi. Zjednoczenie z Nim to świado­mość Jego ciągłej obecności. Należy także podczas kryzysu kontemplować Jego Obecność, Jego misterium; rozumieć, że On jest dawcą wszelkiego do­bra, Światłem, Mocą, Potęgą. Należy zejść „w głąb", do odkrycia tego, że zawsze jestem (także pośród przeżywanego kryzysu) Bożą świątynią, świą­tynią Ducha Świętego. Jeśli człowiek pośród przeżywanej próby, doświad­czenia odejdzie od Boga, zaszkodzi tym przede wszystkim samemu sobie, nie Bogu, który jest absolutną pełnią wszystkiego. W tym punkcie wydaje się też istotnym zaznaczyć, że ktoś pomagający drugiemu w kryzysie rów­nież musi być świadomy tego, że efekt jego wysiłku nie zależy tylko od nie­go samego, że należy zawierzyć Bogu i Jego Mocy pokornie działającej w świecie i w każdym człowieku.

 

9.Modlitwa. Trzeba wnieść do całokształtu mojego modlitewnego dialo­gu z Bogiem sytuację kryzysu. Modlitwa człowieka może być krzykiem, wołaniem serca przepełnionego trudem, zmęczonego dramatem. Modlitwa może być także milczeniem przed Bogiem, trwaniem w Jego obecności, choć nie czuje się Jego bliskości; rozpaczliwym poszukiwaniem Go, choć nie do­świadcza się Jego obecności. Ten dramat poszukiwania, a nawet ciemności wiary należy odnieść do Boga. W tym czasie trzeba zintensyfikować modli­twę i życie sakramentalne. Warto też wzmocnić modlitwę wstawienniczą. Jeśli widzę, że ktoś przeżywa kryzys, jestem zobowiązany modlić się za nie­go. Oczywiście do tego typu modlitwy potrzeba dużej wiary w jej potęgę. Nie ma modlitwy niewysłuchanej, ale sam Bóg najlepiej wie, jak i kiedy ją spełnić. Dla Niego jeden dzień jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzień (por. Ps 90,4). On tę moją modlitwę może spełnić w jeden „swój" dzień, tzn. za tysiąc lat i On sam najlepiej wie, kiedy, jak i na rzecz kogo moją modlitwę spełnić.

 

10. Przepełnione ufnością i zawierzeniem oczekiwanie. Warto przeżywać z nadzieją każdy moment kryzysu. Zawierzenie, nadzieja oczyszcza oczeki­wanie ze zniecierpliwienia. Nie wysiada się z pociągu, gdy pędzi on z dużą szybkością przez tunel. Trzeba cierpliwie poczekać, aż dojedzie do właści­wej stacji i dopiero wtedy wysiąść. Ufne oczekiwanie każe zaakceptować także to, co przyniesie jutrzejszy dzień. Oczekiwanie jest cechą człowieka ubogiego. Piękne jest wytłumaczenie słowa „ubogi" - to ten, który wszystko swoje ma u Boga; człowiek, który otwiera swoje serce i prosi o pomoc dru­giego. To ufne oczekiwanie jest znamieniem eschatologicznego myślenia i wartościowania człowieka. Mój kryzys trwa miesiąc, dwa miesiące, rok czy nawet kilka lat, ale cóż to jest w porównaniu z wiecznością albo z kryzysami przeżywanymi przez świętych, a kryzysy przez nich przeżywane trwały kil­kanaście, a nawet więcej lat.

 

1 Por. A. Jacyniak S J, Kryzys w życiu człowieka a uzdrowienie wewnętrzne, [w:] W kręgu kierownictwa duchowego, t. l, Kraków 1994, s. 107-126.

2 Nuovo Dizionario di Spiritualita, Roma 1982, s. 336-354.

 

 

Aleksander Jacyniak SJ (ur. 1959), rekolekcjonista, kierownik duchowy, wieloletni dyrektor domów rekolekcyjnych. Opublikował: Ze św. Józefem na przełomie tysiąc­leci. Współautor książek: Chrześcijanin liderem; Świat ludzkich kryzysów; W drodze z Królową.

Schemat medytacji 
  • Czas przygotowania – wiosna
    - przeczytanie tekstu – przygotowanie osobiste medytacji
    - przygotowanie bezpośrednie: uświadomienie sobie przed Kim staję i w jakim celu – miejsce medytacji, pozycja ciała, wyciszenie
    - modlitwa o dobre przeżycie medytacji, o owoce dla służby Bogu
    - wejście w treści medytacji: powrót myślą do historii, która ma być przedmiotem medytacji, użycie wyobraźni – tworzenie klimatu modlitwy
    - prośba o konkretną łaskę, o owoc tej medytacji – prosić o to, czego chcę i pragnę od Pana Boga.
  • Czas medytacji – czas wzrostu i owocowania – lato
    - smakowanie tekstu
    - troska o zrozumienie przez refleksję i rozum oświecony wiarą
    - zobaczenie odkrytych prawd w konkrecie mojego życia – moje reakcje, odczucia, próba identyfikacji z biblijnymi postaciami, rozmowa z Jezusem...
    - od medytacji do modlitwy, do przebywania w świadomości obecności Boga
    - zaangażowanie całego bogactwa naszego człowieczeństwa: pamięci, intelektu, woli, uczuć, zmysłów, wyobraźni...
    - bez spieszenia się, nerwowości, chęci wyczerpania tematu; zatrzymać się tam, gdzie poczuję się pociągany wewnętrznie i tak długo, póki się nie nasycę...
Medytację kończymy serdeczną rozmową z Jezusem, Bogiem Ojcem, z Maryją... 
Całość możemy zakończyć znaną modlitwą: Ojcze nasz, Zdrowaś Mario....

 

  • Czas refleksji – czas zbiorów – jesień
    - refleksja nad formą przeprowadzonej medytacji – by znaleźć osobisty sposób modlitwy (czas, miejsce, postawa, częstotliwość)
    - refleksja nad treścią – uchwycenie i zachowanie owoców medytacji, zapis przemyśleń
  • Czas codzienności – czas korzystania z owoców - zima 
    - czerpanie w codzienności z owoców i łask otrzymanych na medytacji - wracanie w myślach, akty strzeliste...

Opracowanie: Wspólnota lokalna WŻCh
Metoda prostej modlitwy

 

Wybieram porę dnia i czas, kiedy będę się modlił; taki, który najlepiej pomaga mi wyciszyć się i skupić. Obieram wygodną, ale pełną szacunku pozycję ciała, która mnie wycisza, uspakaja.

 

  • Stoję przed Bogiem
    - uświadamiam sobie, że stoję przed Bogiem Jedynym, Wszechogarniającym i Kochającym; mam Mu tyle do powiedzenia, ale jeszcze więcej do usłyszenia.... trwam przez kilka chwil w tym procesie uświadamiania sobie Bożej Obecności.

 

  • Czytam Biblię
    - odczytuję powoli biblijny fragment od początku do końca, by przyswoić go sobie w jego integralnej całości - jeśli to pomocne i możliwe, mogę czytać na głos, aby Słowo Boże "usłyszeć"
     - powracam do powolnego czytania tekstu od początku, zatrzymują się nad wersetem,   słowem,   pytaniem, czegoś nie rozumiem, coś jest niejasne, coś intryguje, pociąga...

 

  • Rozważam Słowo Boże. Odnoszę JE do mojego życia. Modlę się 
    - odchodzę od czytania i zaczynam rozważać, mogę powtarzać dane słowo, werset, zastanawiać się nad jego znaczeniem, przypominać sobie inne słowa Pisma o podobnej treści czy znaczeniu...
  - odnoszę to rozważanie do mojego życia; nie tylko rozważam, co Bóg mówi, ale co On mówi do mnie  - jak to Słowo odnosi się do mojego życia, jakie daje mi światło, do czego mnie wzywa...

 

- może czuję wezwanie, by to rozważanie przemienić w modlitwę - prośbę, bo czuję się słaby... w dziękczynienie za łaski.... w modlitwę wstawienniczą czy uwielbienia....

 

- jeśli  mam wrażenie, że w sposób wystarczający zatrzymałem się nad danym słowem, wersetem, zdaniem, idę dalej przez tekst, nie starając się jednak o to, by za wszelką cenę dotrzeć do końca fragmentu; pośpiech jest zbędny, nie ilość syci duszę, ale głębia przeżycia.

 

  •  Podejmuję postanowienie
    - w ciągu ostatnich minut staram się przejrzeć to, co Pan mi zasugerował podczas tej modlitwy; jaki owoc, jaką myśl, postanowienie z niej wynoszę; jest tu miejsce na podziękowanie Bogu za ten czas, na prośbę o wytrwałość w realizacji podjętych decyzji...

Opracowanie: Wspólnota lokalna WŻCH
Metoda prostej modlitwy

 

Wybieram porę dnia i czas, kiedy będę się modlił; taki, który najlepiej pomaga mi wyciszyć się i skupić. Obieram wygodną, ale pełną szacunku pozycję ciała, która mnie wycisza, uspakaja.

 

  • Stoję przed Bogiem
    - uświadamiam sobie, że stoję przed Bogiem Jedynym, Wszechogarniającym i Kochającym; mam Mu tyle do powiedzenia, ale jeszcze więcej do usłyszenia.... trwam przez kilka chwil w tym procesie uświadamiania sobie Bożej Obecności.

 

  • Czytam Biblię
    - odczytuję powoli biblijny fragment od początku do końca, by przyswoić go sobie w jego integralnej całości - jeśli to pomocne i możliwe, mogę czytać na głos, aby Słowo Boże "usłyszeć"
     - powracam do powolnego czytania tekstu od początku, zatrzymują się nad wersetem,   słowem,   pytaniem, czegoś nie rozumiem, coś jest niejasne, coś intryguje, pociąga...

 

  • Rozważam Słowo Boże. Odnoszę JE do mojego życia. Modlę się 
    - odchodzę od czytania i zaczynam rozważać, mogę powtarzać dane słowo, werset, zastanawiać się nad jego znaczeniem, przypominać sobie inne słowa Pisma o podobnej treści czy znaczeniu...
  - odnoszę to rozważanie do mojego życia; nie tylko rozważam, co Bóg mówi, ale co On mówi do mnie  - jak to Słowo odnosi się do mojego życia, jakie daje mi światło, do czego mnie wzywa...

 

- może czuję wezwanie, by to rozważanie przemienić w modlitwę - prośbę, bo czuję się słaby... w dziękczynienie za łaski.... w modlitwę wstawienniczą czy uwielbienia....

 

- jeśli  mam wrażenie, że w sposób wystarczający zatrzymałem się nad danym słowem, wersetem, zdaniem, idę dalej przez tekst, nie starając się jednak o to, by za wszelką cenę dotrzeć do końca fragmentu; pośpiech jest zbędny, nie ilość syci duszę, ale głębia przeżycia.

 

  •  Podejmuję postanowienie
    - w ciągu ostatnich minut staram się przejrzeć to, co Pan mi zasugerował podczas tej modlitwy; jaki owoc, jaką myśl, postanowienie z niej wynoszę; jest tu miejsce na podziękowanie Bogu za ten czas, na prośbę o wytrwałość w realizacji podjętych decyzji...

Opracowanie: Wspólnota lokalna WŻCH

Wprowadzenie

Św Ignacy był młodym zawadiaką i casanową. W czasie obrony Pampeluny odniósł ranę w nogę i stał się kaleką. Nie mógł już stanowić ciekawej partii dla pięknych dworek ani wykazać się odwagą na polach bitew. Postanowił wobec tego zostać rycerzem Boga. Przeżył przemianę duchową, która całkowicie zmieniła bieg jego życia i nadała mu nowy sens.

Jak odkrył Boże mechanizmy działające w człowieku?

 

Czas choroby umilał sobie na dwa sposoby. Nadal marzył o życiu walecznego szlachcica i uciechach dworskich lub czytał jedyne dostępne w jego domu książki: życie Chrystusa i żywoty świętych. Jedna i druga czynność sprawiały mu radość. Zauważył jednak, że przy rozmyślaniach o życiu dworskim, co prawda czas upływa mu szybko i przyjemnie, ale potem on sam staje się oschły i niezadowolony.Z kolei lektury pobożne wywoływały w nim marzenia o bosej wędrówce do Jerozolimy, a kiedy przestawał marzyć, nadal był radosny i zadowolony. Zauważył, że "jedne myśli czyniły go smutnym, inne zaś radosnym. I tak powoli doszedł do poznania różnych duchów, które w nim działały". 
Wtedy rozpoczął  badanie własnego wnętrza, a w ciągu kolejnych lat stał się tytanem modlitwy. Najważniejsze spostrzeżenia zawarł w książeczce : "Ćwiczenia duchowne"
 
 
W tym miejscu naszej internetowej strony przedstawiamy modlitwy ignacjańskie. 
Bardzo ważny jest trud ich rytmicznego podejmowania, aby przyniosły owoc, co potwierdza maksyma, że ćwiczenie czyni mistrza.
 
Pamiętaj jednak, że podejmując się trudu ignacjńskiej modlitwy czy w ogóle modlitwy, decydujesz się na odpowiedzialność pójścia za Jezusem. A nie oznacza to wcale, że raptem twoje życie potoczy się jak w bajce i wszystko się zacznie w nim układać po twojej myśli. Nie oznacza to wcale, że będzie łatwiej, może nawet wprost przeciwnie w niektórych momentach trudniej. Bo nie da się zrozumieć Boga. To On ma stać się pierwszy w Twoim życiu, to On ma dostać głos decydujący.
 
Wiem na pewno, że modlitwa ożywia ludzkie serce. To żywe ludzkie serce bardziej czuje, więcej widzi i słyszy, ale również bardziej boli. Jeśli chcesz czuć, że masz serce, jeśli chcesz być świadomym, że je posiadasz z całym jego bogactwem i ułomnością, skorzystaj z ćwiczeń św. Ignacego.

 


Stronę redaguje: Grażyna

 

Niedziela, 31 lipca  (św. Ignacego z Loyoli)

Iz 55,1-3a   To mówi Pan Bóg: Wszyscy spragnieni, przyjdźcie do wody, przyjdźcie, choć nie macie pieniędzy! Kupujcie i spożywajcie, dalejże, kupujcie bez pieniędzy i bez płacenia za wino i mleko! Czemu wydajecie pieniądze na to, co nie jest chlebem? I waszą pracę - na to, co nie nasyci? Słuchajcie Mnie, a jeść będziecie przysmaki i dusza wasza zakosztuje tłustych potraw. Nakłońcie wasze ucho i przyjdźcie do Mnie, posłuchajcie Mnie, a dusza wasza żyć będzie.

Bóg zaprasza, byśmy do Niego przyszli, gdyż On jest naszym żywicielem. To, co daje, jest całkowicie za darmo i hojną ręką nam tego udziela. O czym mówi Bóg? O swoim Słowie, które jest pokarmem naszej duszy. Jak chleb i mleko dają siły naszemu ciału, tak Słowo Pana daje siły naszemu duchowi. To wezwanie Boga jest przejmujące: "Słuchajcie mnie!", "Nakłońcie wasze ucho i przyjdźcie do mnie, posłuchajcie mnie!" Dlaczego mamy do Niego przyjść? Bo wtedy nasza dusza "żyć będzie".

Czym się karmisz? Czego lub kogo w życiu najbardziej słuchasz? Nie zatrzymuj się na pierwszej odpowiedzi, lecz wejdź głębiej, bo to, co o nas prawdziwe, jest najczęściej głęboko skryte w naszym sercu. Spróbuj się do tego dokopać. To Twoje życiowe postawy, wybory i czyny pokażą Ci, kogo lub czego w życiu słuchasz.

Rz 8,35.37-39    Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? Ale we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. I jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym.

Zadaj sobie to samo pytanie, jakie stawia św. Paweł - czy jest coś, co może mnie odłączyć od miłości Chrystusa? Paweł wymienia utrapienia, ucisk, prześladowanie, niebezpieczeństwo... czy codzienne życiowe utrapienia, trudności czy uciski są miejscem mojego spotkania z Bogiem, czy też miejscem mojego odejścia od Niego?

 Mt 14,13-21    Gdy Jezus usłyszał o śmierci Jana Chrzciciela, oddalił się stamtąd w łodzi na miejsce pustynne, osobno. Lecz tłumy zwiedziały się o tym i z miast poszły za Nim pieszo. Gdy wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi i uzdrowił ich chorych. A gdy nastał wieczór, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: Miejsce to jest puste i pora już spóźniona. Każ więc rozejść się tłumom: niech idą do wsi i zakupią sobie żywności! Lecz Jezus im odpowiedział: Nie potrzebują odchodzić; wy dajcie im jeść! Odpowiedzieli Mu: Nie mamy tu nic prócz pięciu chlebów i dwóch ryb. On rzekł: Przynieście Mi je tutaj! Kazał tłumom usiąść na trawie, następnie wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo i połamawszy chleby dał je uczniom, uczniowie zaś tłumom. Jedli wszyscy do sytości, i zebrano z tego, co pozostało, dwanaście pełnych koszy ułomków. Tych zaś, którzy jedli, było około pięciu tysięcy mężczyzn, nie licząc kobiet i dzieci.

Zobacz najpierw, że tłumy szukają Jezusa. Czego tak naprawdę szukają? Czy chcą słuchać Jezusa i zmienić swoje życie? Może chcą tylko uzdrowienia. Jakie by nie były ich motywacje, Jezus lituje się nad nimi. Zobacz następnie ludzki i boży sposób rozwiązywania problemów: oto pora już późna i ludzie nie mają dość pożywienia. Uczniowie więc, podchodząc po ludzku, chcą pozbyć się problemu przez pozbycie się tych ludzi - niech idą do wsi i tam sobie każdy kupi, ile potrzebuje do jedzenia. Jezus jednak mówi im: wy dajcie im jeść. Wystawia ich na próbę, bo mają tylko kilka chlebów i rybek. Być może dla nich by wystarczyło, ale dla reszty? Cud, który Jezus czyni, pokazuje, że to Bóg troszczy się o człowieka i daje mu tego, czego potrzebuje. Daje przez pośrednictwo drugiego człowieka, bo to uczniowie mają rozdzielać chleb. A próba dla nich jest wielka, bo chleb rozmnażał się dopiero wtedy, jak go dawali, tzn. trzeba zaufać i iść z tym, co się ma, wierząc, że to wystarczy. I wystarczył, a nawet zostały ułomki. Czy wierzysz we wspaniałomyślność Boga, w Jego rozrzutną i hojną miłość? Co to wydarzenie mówi o Tobie i Twoim życiu?

o. Grzegorz Ginter SJ

www.e-dr.jezuici.pl

NOWENNA DO ŚW. IGNACEGO LOYOLI

Zrób małą przerwę pośród codziennych zajęć i zobacz, dokąd zmierzasz w swym życiu.

1  dzień: Cel ludzkiego życia

Zostaliśmy stworzeni, by Boga, naszego Pana, chwalić, czcić i Jemu służyć. Dzięki temu osiągnie­my zbawienie. Inne zaś rzeczy na obliczu ziemi zostały stworzone, aby pomóc nam w osiągnięciu tego celu.

2  dzień: Grzech

Staję przed Chrystusem ukrzyżowanym i zwracam się do Niego: „Chciałeś stać się jednym z nas, żyć z nami i umrzeć za mnie. Co uczyniłem dla Ciebie? Co czynię dla Ciebie? Co powinienem dla Ciebie uczynić?"

3  dzień: Boży plan

Patrzę na Chrystusa, Pana wszechświata, i zasta­nawiam się nad Jego planem wobec całego stwo­rzenia i każdej osoby: „Pragnieniem moim jest, by wszyscy mieli udział w mojej miłości oraz w chwale Ojca. Dlatego też kto chce przyłączyć się do Mnie, powinien być gotów trudzić się ze Mną, aby idąc za Mną w cierpieniach mieć również udział w mojej chwale".

4  dzień: Dwie drogi

Droga proponowana przez nieprzyjaciela zaczyna się od pragnienia bogactw, następnie zaszczytów
i wreszcie prowadzi do pychy, która jest odskocznią do wszystkich innych wad.
Pierwszym krokiem na drodze Jezusa jest ubóstwo w przeciwieństwie do bogactw; drugim — znosze­nie zniewag i wzgardy w przeciwieństwie do fałszywych zaszczytów; trzecim — pokora w prze­ciwieństwie do pychy. I to jest klucz do wszystkich innych cnót.

5 dzień: Dwa języki

Bóg obecny jest tam, gdzie ma miejsce prawdziwa wewnętrzna radość, w przeciwieństwie do smutku i zamieszania inspirowanego przez nieprzyjaciela. Ten próbuje podsuwać fałszywe racje, wykrętne argumenty i ukryte zasadzki.

6 dzień: Jak wzrastać w Bożej miłości

Panie Jezu, pragnąc wzrastać w Twej miłości wybieram ubóstwo zamiast bogactw, by naślado­wać Cię w Twym ubóstwie. Wolę raczej być ignoro­wanym niż dostępować zaszczytów, by kroczyć obok Ciebie. Wybieram raczej pogardę niż szacu­nek, by iść za Tobą twoją drogą.

7 dzień: Naśladować Chrystusa w chwale

Pomyśl o obecności Zmartwychwstałego Pana i rozważ, że jeśli idziemy za Nim cierpiąc na ziemi, będziemy z Nim również w Jego chwale.

8 dzień: Jesteśmy członkami Kościoła

Pozostawiając na boku własną opinię, powinienem zawsze opowiadać się po stronie Kościoła, praw­dziwej Oblubienicy Chrystusa.

9 dzień: Kochać i służyć we wszystkim

Rozważę, ile Bóg, nasz Pan, uczynił dla mnie i jak bardzo pragnie mi się oddać. Następnie zastanowię się nad sobą i pomyślę o tym, co powinienem Mu ofiarować. Powinienem Mu złożyć w darze samego siebie, tak bym mógł we wszystkim kochać i służyć Boskiemu Majestatowi.

* * *

Modlitwa:

Panie, Ty znasz nasze potrzeby i zamiary. Pragniesz jednak, byśmy Ci je przedkładali. Jeśli będzie to na większą Twoją chwałę, proszę Cię o ...

Ofiarowanie:

Zabierz, Panie, i przyjmij całą wolność moją, pamięć moją i rozum, i wolę mą całą, cokolwiek mam i posiadam. Ty mi to wszystko dałeś — Tobie to, Panie, oddaję. Twoje jest wszystko. Rozporządzaj tym w pełni zgodnie z Twoją wolą. Daj mi Twą miłość i Twą łaskę, a to mi wystarczy.

Módlmy się:

Boże, Ty powołałeś w swoim Kościele świętego Ignacego do szerzenia Twojej większej chwały, spraw, abyśmy walcząc na ziemi z jego pomocą i za jego przykładem, zasłużyli na udział w jego niebie­skiej chwale. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

K: Błogosławmy Panu.

W: Bogu niech będą dzięki

OPOWIEŚĆ PIELGRZYMA 

czyli

AUTOBIOGRAFIA

  1. Aż do dwudziestego szóstego roku życia[1]był człowiekiem oddanym marnościom tego świata. Szczególniejsze upodobanie znajdował w ćwiczeniach rycerskich, żywiąc wielkie i próżne pragnienie zdobycia sobie sławy. Tak więc znalazł się pewnego dnia w twierdzy [Pampelunie] oblężonej przez Francuzów. Kiedy wszyscy jego towarzysze widząc jasno, że nie potrafią się obronić, byli zdania, że trzeba się poddać, o ile tylko otrzymają obietnicę zachowania życia, on przytoczył tyle racji alkadowi, iż zdołał go przekonać i skłonić do obrony - wbrew opinii oficerów, których także do odwagi zachęcał swoim zapałem i energią [2] Gdy nadszedł dzień, w którym spodziewano się szturmu i kanonady, wyspowiadał się z grzechów przed jednym ze swych towarzyszy broni [3] Ostrzeliwanie twierdzy trwało już dobrą chwilę, gdy nagle kula z działa ugodziła go w nogę i zdruzgotała ją zupełnie. A ponieważ kula przeszła mu pomiędzy nogami, więc i druga noga była też ciężko zraniona [4].
  2. Gdy on padł ranny, obrońcy twierdzy natychmiast poddali się Francuzom. Ci zaś, opanowawszy twierdzę, potraktowali rannego bardzo dobrze, odnosząc się doń z kurtuazją i życzliwością. Po upływie dwunastu lub piętnastu dni, jakie jeszcze spędził w Pampelunie, przynieśli go w lektyce do jego rodzinnej miejscowości [5]. Ponieważ czuł się bardzo źle, wezwano z różnych stron lekarzy i chirurgów. Byli oni zdania, ze trzeba ponownie łamać nogę, żeby kości dobrze złożyć. Mówili bowiem, że widocznie źle były złożone za pierwszym razem, albo że podczas drogi zmieniły swe położenie; w każdym razie nie były na swoim miejscu, a wobec tego powrót do zdrowia był niemożliwy. Zabrano się więc do powtórzenia  tej “jatki”. Podczas tej operacji, podobnie jak i podczas tych wszystkich, które już przecierpiał i które miał jeszcze przecierpieć, nie powiedział ani słowa, nie okazał też żadnego znaku boleści prócz tego tylko, że mocno zaciskał pięści.
  3. Stan jego zdrowia pogarszał się coraz bardziej. Nie mógł już jeść i pojawiły się inne oznaki zbliżającej się śmierci. Tak nadszedł dzień św. Jana [Chrzciciela], a lekarze nie mieli już wielkiej nadziei ocalenia go, Poradzono mu zatem, by się wyspowiadał. Przyjął więc ostatnie sakramenty w wigilię ś. [Apostołów] Piotra i Pawła. Lekarze orzekli, że jeśli do północy nie poczuje się lepiej, można go uważać za straconego. Chory miał [zawsze] nabożeństwo do św. Piotra [6]i spodobało się Panu naszemu sprawić, że o północy zaczął się czuć lepiej. Poprawa zdrowia była tak szybka, że już po kilku dniach uznano, iż nie grozi mu niebezpieczeństwo śmierci.
  4. Kości zaczęły się już zrastać, ale poniżej kolana jedna kość była nasunięta na drugą, tak iż noga była przez to krótsza. Nadto kość ta sterczała tak bardzo, że był to widok nader brzydki. On zaś, zdecydowany iść drogą światową[7], nie mógł tego ścierpieć, bo sądził, że to go będzie szpecić. Zapytał więc chirurgów o możliwość odcięcia tej kości. Odpowiedzieli mu, że można ja odciąć, ale że cierpienia będą większe niż wszystkie te, jakich już doznał, ponieważ był już zdrowy i ponieważ operacja ta potrwa dłuższy czas. Niemniej zdecydował się na to męczeństwo z własnej woli, chociaż brat jego starszy [8]był tym przerażony i mówił, że nie odważyłby się znieść takiego bólu. Ale ranny przetrzymał ból ze zwykła u niego cierpliwością.
  5. Rozcięto mu więc ciało, odpiłowano tę wystającą kość i zastosowano środki, ażeby noga nie została krótsza. Przykładano wiele maści i bez przerwy naciągano nogę przy pomocy wyciągu, który go męczył wiele dni.

 

Rozeznanie duchów

 

Ale Pan nasz przywracał mu zdrowie. Czuł się już tak dobrze, że uważał się prawie za zdrowego, z tym tylko wyjątkiem, że nie mógł jeszcze stąpać chorą nogą i dlatego musiał leżeć w łóżku. A ponieważ bardzo był rozmiłowany w czytaniu książek światowych i pełnych różnych zmyślonych historii, tak zwanych romansów rycerskich, więc czują się dobrze poprosił dla zabicia czasu o jakieś książki tego rodzaju. W tym domu nie było jednak żadnych takich książek, które zwykł był czytać. Dlatego dano mu  Życie Chrystusa i księgę Żywotów Świętych w języku hiszpańskim [9].

  1. Czytał więc często te książki i nawet poczuł w sobie pewien pociąg do tego, co tam było napisane. Ale kiedy przerywał to czytanie, rozmyślał niekiedy nad tym, co przeczytał, kiedy indziej zaś nad sprawami światowymi, które przedtem zajmowały jego umysł. Wśród tych wielu spraw próżnych, które mu się narzucały, jedna tak bardzo opanowała jego serce, że zatopiwszy się w niej rozmyślał nad nią dwie, trzy a nawet cztery godziny, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Marzył o tym, czego by miał dokonać w służbie pewnej damy , o środkach, których by użył, aby dostać się do miejscowości, gdzie ona mieszkała, o wierszach i słowach, w których by się do niej zwracał, wreszcie o czynach orężnych, których by dokonywał w jej służbie. I tak był pogrążony w tych marzeniach, że nawet nie widział, jak bardzo były one niemożliwe do spełnienia, ponieważ dama ta nie była zwyczajną szlachcianką, ani hrabianką, ani księżniczką, ale należała do nieporównanie wyższego stanu [10].
  2. Tymczasem Pan nasz spieszył mu z pomocą i sprawiał, że po tych myślach następowały inne, zrodzone z tego, co przeczytał. W rzeczy samej podczas czytania Żywotu Pana naszego i Żywotów świętych myślał nad nimi i tak rozważał sam w sobie: “Co by to było, gdybym zrobił to, co św. Franciszek, albo co zrobił św. Dominik?” I rozmyślał o wielu rzeczach, które wydawały mu się dobre, a zawsze miał na oku rzeczy trudne i ciężkie. A kiedy je sobie przedstawiał, wydawało mu się rzeczą łatwą wcielić je w czyn. I całe jego rozważanie sprowadzało się do tego, że mówił sam do siebie: “Św. Dominik zrobił to, więc i ja musze to zrobić”. Myśli te trwały w nim przez dłuższy czas, potem znów inne rzeczy je przerywały i nachodziły go myśli światowe, o których była wyżej mowa. One też zajmowały go dość długo. I to następstwo tak różnych myśli trwało w nim przez dosyć długi czas, a on zatrzymywał się zawsze nad myślą, która się pojawiała i narzucała jego wyobraźni: już to myśl o światowych wyczynach, których pragnął dokonać, już to ta inna - o Bogu. Wreszcie znużony odrzucał je i zajmował się czym innym.
  3. Jednakże w tym [następstwie myśli] była taka różnica: kiedy myślał o rzeczach światowych, doznawał w tym wielkiej przyjemności, a kiedy znużony porzucał te myśli, czuł się oschły i niezadowolony. Kiedy znów myślał o odbyciu boso pielgrzymki do Jerozolimy lub o tym, żeby odżywiać się samymi tylko jarzynami i oddawać się innym surowościom, jakie widział u świętych, nie tylko odczuwał pociechę, kiedy trwał w tych myślach, ale nawet po ich ustąpieniu pozostawał zadowolony i radosny. Nie zwracał jednak na to uwagi ani nie zatrzymywał się nad ocena tej różnicy aż do chwili, kiedy pewnego razu otworzyły mu się nieco oczy i kiedy zaczął dziwić się tej różnicy i zastanawiać się nad nią. To doświadczenie doprowadziło go do zrozumienia, że jedne myśli czynił go smutnym, inne radosnym. I tak powoli doszedł do poznania różnicy duchów, które w nim działał - jednego szatańskiego,  drugiego Bożego.

          To było jego pierwsze rozważanie o rzeczach Bożych; a kiedy potem oddawał się  Ćwiczeniom [Duchownym}, stąd czerpał swoje pierwsze światło do rozpoznania różnicy duchów[11]

  1. Uzyskawszy niemało światła z tej lektury zaczął więcej rozmyślać o swoim przeszłym życiu i o tym, jak wielki ciążył na nim obowiązek pokutowania za nie. Wtedy też zrodziło się w nim pragnienie naśladowania świętych. I nie tylko zastanawiał się nad szczegółami, ile raczej obiecywał sobie, że przy łasce Bożej dokona tego, czego oni dokonali. Jedynym jego pragnieniem było, jak to już wyżej wspomniano, po odzyskaniu zdrowia udać się do Jerozolimy i praktykować takie biczowania i takie posty, jakich pragnie serce hojne i rozpalone miłością Bożą.




Całość biografii św. Ignacego (573 kb). 
 


[1]Gruntowne badania o. Piotra de Leturia SI wykazały ponad wszelką wątpliwość, że Ignacy urodził wie w r. 1491 przed dniem 23 października. A zatem w r. 1521 podczas obrony Pampeluny miał lat 30 , a nie 26. Gdyby w r. 1521 miał rzeczywiście lat 26, trzeba by przyjąć, że urodził się w r. 1495. W n. 30 Opowieści, gdzie Ignacy opowiedział o wizji intelektualnej nad Cardonerem, zaznaczył, że w r. 1555, tj. w roku opowiadania drugiej części swych dziejów liczył sobie lat 62, z czego wynikałoby, że urodził się w r. 1493. Wszystko to świadczy, że Ignacy sam nie znał dokładnej daty swego urodzenia.

FN I Proemium totius operis s. 14*-24*. Leturia (II) I 55-68.

Co należy rozumieć przez “marności tego świata?” Wiemy z aktów procesu w Azpeitii w r. 1515, że zarzucano Ignacemu i jego starszemu bratu Pero Lopezowi delicta varia et diversa ac enormia - występki różne i bardzo wielkie (Scr I 589). Niestety akta tego procesu nie są zachowane w całości i nie wiemy jakie to były wykroczenia. Polanco ze swej strony charakteryzując życie Ignacego przed nawróceniem zaznacza o nim. Że podobnie jak inni dworzanie był dość swobodny w miłostkach, w grach hazardowych i w pojedynkach (Chron I 10; FN I 154). Marności światowe Ignacego według źródeł jezuickich przedstawiają się w sumie następująco: był on zuchwały i próżny, kuszony i zwyciężany przez pokusy nieczyste, oddany szczególnie grom hazardowym, miłostkom i pojedynkom. - Zob. AHSI 1 (1932) 131.

Schneider 133-134.

[2]Obrona głównej twierdzy Nawarry - Pampeluny w r. 1521 była tylko epizodem wojny między Francją i Hiszpanią o tę graniczną prowincję. Gdy w r. 1512 Ferdynand Katolicki zajął Nawarrę, ówczesny jej król, Jan d`Albert, uszedł do Francji i w r. 1515 próbował bezskutecznie odzyskać swe państwo. Nawarrę wcielono do Kastylii, a po śmierci Ferdynanda (1516) regent, kardynał Cisneros, stłumił wybuchłe tam rozruchy mianując równocześnie wicekrólem Nawarry Księcia Najery, Antoniego Manrique de Lara. Od r. 1517 Ignacy był na dworze wicekróla Nawarry. Gdy w r. 1519 nowy władca Hiszpanii, Karol Habsburg, wyjechał do Niemiec na wybór cesarza, wybuchło powstanie gmin miejskich (Comuneros) w całym prawie kraju. Sytuacja była nader groźna, a wojska z pogranicznej Nawarry odwołano do tłumienia powstania. Franciszek I, król Francji, skorzystał z tej okazji i w maju 1521 r. Wysłał wojsko pod wodzą Andrzeja de Foix na podbój Nawarry Już po 10 dniach od przekroczenia granicy Francuzi stanęli pod Pampeluną. Miasto, w którym była sina partia profrancuska, poddało się, natomiast cytadela, dowodzona przez alkada Miguela Herrerę, dzięki zdecydowanej interwencji Ignacego Loyoli postanowiła się bronić. 20 maja 1521 r., w sam poniedziałek Zielonych Świąt, po sześciogodzinnym szturmie Ignacy padł ranny, a Herrera poddał cytadelę Francuzom. Rychło zajęli oni cała Nawarrę. Ale po stłumieniu powstania Comuneros wojska hiszpańskie uderzyły na najeźdźców i w bitwie pod Noain 30. VI 1521 r. zadały im klęskę. Nawarra została ponownie odzyskana dla Hiszpanii (Chron I 11-13).

Dudon 35-51. - Larranaga 118-119 nota 2. Schneider 134-136.

[3] Spowiedź przed towarzyszem broni w braku kapłana była w zwyczaju u rycerzy średniowiecznych i praktykowano ja aż do XVI w. włącznie. Teologowie, nawet św. Tomasz z Akwinu, zalecali taka spowiedź w sytuacji wyjątkowej. Oczywista nie była to spowiedź sakramentalna, ale uważano ja za bardzo pożyteczny i zbawienny środek do wzbudzenia szczerej skruchy za grzechy. Jej skuteczność mogła płynąć jedynie z żalu doskonałego - z pobudek miłości ku Bogu.

FN I 365 nota 4. - Dalmases 31-32 nota 3.

[4] Według Layneza (FN I 72) kula strzaskała Ignacemu jedna nogę, druga zaś też ciężko poraniła. Polanco jest dokładniejszy, kiedy mówi, że kula strzaskała prawą nogę, lewą zaś poraniła, może odłamkami muru (Chrn I 12).

Zob. FN I 155. - Larranaga 119-120 nota 3.

[5] Zły stan dróg w górzystym terenie między Pampeluną i Loyolą nie dopuszczał dla ciężko chorego innego środka komunikacji poza noszami czy lektyka. Ponieważ nadto główne drogi były obsadzone przez wojska francuskie, tragarze wybierali raczej boczne ścieżki, co znów sprawiło, że podróż ta trwała dwa tygodnie. W Loyoli otoczyła Ignacego serdeczna opieką Magdalena Araoz, żona jego brata Marcina Garcii. Była to dawana dama dworu królowej Izabeli Katolickiej, osoba inteligentna, pobożna i wielkiego serca. Ignacy był do niej bardzo przywiązany, bo w najcięższej chwili, w chorobie, zastąpiła mu matkę, która utracił we wczesnym dzieciństwie. Brat jego starszy, Marcin Garcia, był wtedy wraz z całą szlachtą z Guipuzcoa na wojnie przeciw Francuzom i brał udział w bitwie pod Noain.

FN I 366-367 nota 7. - Schneider 136 2.

[6]Mowa tu jest o święcie św. Jana Chrzciciela (24. VI) i św. Apostołów Piotra i Pawła (29.VI); a więc od dnia zranienia Ignacego (20.V) upłynęło już przeszło miesiąc. Wyrazem czci Ignacego dla św. Piotra był ułożony przez niego poemat jeszcze na dworze Velazqueza w Arevalo, niestety zaginiony. To nabożeństwo Ignacego do św. Piotra, Namiestnika Chrystusowego na ziemi, było wyrazem jego wiary i przywiązania do Kościoła, choć życie jego nie zawsze było zgodne z nakazami wiary. W narodzie hiszpańskim walczącym od wieków z muzułmańskimi Maurami wierność wobec Kościoła stała się jednym z elementów świadomości narodowej. Ignacy jako Bask hiszpański, którego przodkowie, nawet rodzony ojciec i brat, walczyli przeciw Maurom i Turkom, dzięki tym tradycjom narodowym i rodzinnym oraz dzięki osobistej czci dla św.Piotra był jakby predestynowany do założenia w przyszłości zakonu mającego jak najściślej związać się ze Stolicą Świętą i służyć Kościołowi. Rys ten jest ważny dla zrozumienia późniejszego życia i działalności Ignacego Loyoli.

Larranaga 122 nota 7. - Schneider 137 3.

[7]Tę “drogę światową”, którą zamierzał Ignacy kroczyć przed swym nawróceniem, tak sam scharakteryzował później w Konstytucjach Towarzystwa Jezusowego:”...ludzie światowi i doczesności oddani miłują i z wielką gorliwością ubiegają się o zaszczyty, sławę i wielkie imię na ziemi, wedle nauki, jaką im świat daje...” (MI Const III 28-29; Exam 4,44). Tej drodze światowej przeciwstawił potem drogę naśladowania Chrystusa, wstępowania w jego ślady i przyobleczenia się w szaty i znamiona ubogiego i wzgardzonego Zbawcy. To samo wcześniej jeszcze podkreślił w Ćwiczeniach Duchownych, głównie w kontemplacji o Królestwie Chrystusowym, o Dwóch sztandarach i w trzecim stopniu pokory (Exer 97-98, 142, 146-147, 167).

[8] Starszy brat Ignacego, Marcin Garcia de Onaz y Loyola, był po śmierci ich ojca Beltrana (1507) głowa rodziny i panem na Loyoli Najstarszy bowiem z braci Jan, poległ w r. 1496 pod Neapolem w wojnie z Francuzami. Inigo Lopez - Ignacy był najmłodszym z ośmiu synów Beltrana Loyoli. Po wyparciu wojsk francuskich z Nawarry Marcin, który brał czynny udział w tych walkach, powrócił do Loyoli z początkiem lipca 1521 r.

Larranaga 122-124 nota 8. - Schneider 137 4.

[9] Romanse rycerskie były mieszaniną heroicznej legendy, marzycielskiej fantazji i niekiedy dość frywolnie pojmowanej miłości ku niewiastom - “damom serca“ bohaterów. O najbardziej poczytnym i szczególnie przez Ignacego lubianym romansie mowa jest w n. 17 Opowieści. Był to Amadis de Gaula (FN I 370 nota 11).

Książki pobożne, które dano Ignacemu do czytania w chorobie, były przywiezione do Loyoli przez Magdalenę Araoz, która na dworze Izabeli Katolickiej zapoznała się bliżej z rzetelną literatura religijna. Były to: Vita Christi czyli Życie Jezusa Chrystusa napisane w XIV w. przez kartuza Ludolfa z Saksonii, oraz Flos Sanctorum czyli Złota legenda opowiadająca o życiu świętych, napisana przez dominikanina, Jakuba de Voragine, który zmarł w r. 1298 jako biskup Genui. Oba te dzieła były przełożone na język hiszpański w początku XVI w. i bardzo rozpowszechnione Życie Chrystusa w czterech tomach przełożył franciszkanin, Ambrosio Montesino; wydano je drukiem w Alkali 1502-1503. Złotą Legendę przetłumaczył cysters, Gauberto Vagad; wydana była najpierw w Saragossie 1493, ponownie zaś w Toledo 1511.

FN I 74-75 nota 6. - Leturia (I) 149-160, 304-305. - Larranaga 125-126 nota 13-14. - Schneider 137-138 5.

Nieco później, dopiero w Manresie (1522-1523), miał Ignacy zapoznać się z dziełem Tomasza a Kempis O Naśladowaniu Chrystusa, mylnie przypisywanym Janowi Gersonowi, kanclerzowi uniwersytetu paryskiego (1362-1428). Dziełko to stało się obok Pisma św. Najbardziej ulubiona i cenioną lektura Ignacego aż do końca życia. Nazywał je perłą książek duchownych (zob. Scr I 200, 516; FN 584, 659).

[10] Kim była ta “dama serca” Ignacego Loyoli? Na ten temat snuto wiele domysłów. Niektórzy badacze widzieli w niej Germane de Foix żonę Ferdynanda Katolickiego; ale ta lekkomyślna Francuzka, pinguis et bene pota - tłusta i chętnie zaglądająca do kielicha - niezbyt nadaje się do tak romantycznej roli. Obecnie historycy sądzą, że młody Inigo durzył się w którejś z sióstr cesarza Karola V. Albo w Leonorze wydanej w r. 1519 za króla portugalskiego Manoela, albo w Izabeli, żonie Chrystiana duńskiego, albo wreszcie w Catalinie (Katarzynie), najmłodszej siostrze cesarza, która w r. 1525 poślubił Jan III portugalski. Katarzyna rzeczywiście mogła wzbudzać w młodym paziu żywsze uczucia, albowiem nie tylko urokiem młodości, ale i nieszczęsną swą dolą wzruszała wszystkich, którzy ją znali. Wczesną swą młodość spędziła u boku matki, Joanny Szalonej, w zamku w Tordesillas jakby więzieniu. Inigo jako paź wielkiego skarbnika Kastylii bywał na dworze w Tordesillas i na pewno znał Katarzynę i szczerze jej współczuł. W późniejszych latach Katarzyna jako królowa portugalska okazywała Ignacemu i jego zakonowi dużo życzliwości i była jego dobrodziejką.

FN I 371-373 nota 15. - Leturia (I) 302-303. - Larranaga 130-133 nota 16. - Schneider 133 6.

Fakt, że Ignacy marzył o wierszach (motes) na cześć swej damy, nie budzi żadnego zdziwienia, bo po pierwsze taki był zwyczaj wśród rycerstwa, a po drugie, jak już wiemy, próbował on swego pióra na polu poezji układając poemat ku czci św. Piotra Apostoła (Chron I 13).

Uwaga: Co oznacza hiszpańskie “mote” zob. FN I 370-371 nota 14 i Larranaga 126-     130 nota 15, gdzie podaje przykłady takich ”motes” - wierszy miłosnych.

[11]Ignacy przywiązywał wielka wagę do tego najwcześniejszego przeżycia duchowego. Tu po raz pierwszy przez samoobserwację dokonał rozeznania duchów wedle oceny skutków wywoływanych w duszy. Z tego przeżycia zrodziły się potem dwie serie reguł ad spiritus dignoscendos - służących do rozeznawania duchów - w Ćwiczeniach Duchownych(Exer 313-336). Odgrywają one zasadnicza rolę podczas dokonywania wyboru w Ćwiczeniach, jak to sam Ignacy z naciskiem podkreśla zarówno w książce Ćwiczeń jak i w Opowieści w n. 99. Trzeba zatem powiedzieć, Ze geneza Ćwiczeń Duchownych sięga początkami aż do Loyoli - do przeżyć Ignacego w chorobie (1521-1522).

W nauce Ignacego o rozeznawaniu duchów ważna rolę odgrywają dwa stany wewnętrzne: consolatio - pocieszenie i jego brak czyli strapienie. Nie są to tylko stany uczuciowe i nie należy ich pojmować w znaczeniu czysto psychologicznym. Ignacy nadaje im znaczenie głębsze, duchowe, a przyczyn ich dopatruje się w działaniu duchów dobrych (Boga i aniołów) lub złych Zobaczmy, jak Ignacy w Ćwiczeniach określa pocieszenie. “Nazywam pocieszeniem taki stan duszy, kiedy powstaje w niej poruszenie wewnętrzne, dzięki któremu zaczyna dusza rozpłomieniać się miłością ku swemu Stwórcy i Panu; dalej kiedy dusza nie może kochać żadnej rzeczy stworzonej na ziemi dla niej samej, ale tylko w Stwórcy wszystkich stworzeń. Dalej kiedy wylewa łzy pobudzając do miłości swego Pana lub z żalu za swoje grzech lub przez współczucie z męką Pana naszego Jezusa Chrystusa, czy też z powodu innych rzeczy odnoszących się wprost do służby i chwały jego. Wreszcie nazywam pocieszeniem wszelkie pomnożenie nadziei, wiary i miłości i wszelką radość wewnętrzną, która wzywa i pociąga człowieka do rzeczy niebieskich i do starania się o zbawienie duszy własnej, czyniąc ja uspokojoną i ukojona w Stwórcy i Panu” (Exer 316).

Brak pocieszenia duchowego (desolatio) czyli strapienie przedstawia Ignacy następująco: “Nazywam strapieniem wszystko to, co jest przeciwne trzeciej regule (o pocieszeniu), a więc zaciemnienie i zaniepokojenie duszy, poruszenie ku rzeczom niskim i ziemskim, niepokój płynący z różnych poruszeń i pokus a skłaniający do nieufności - beznadziei i miłości: dusza czuje się wtedy cała gnuśna, oziębła i smutna i jakby odłączona od swego Stwórcy i Pana. Albowiem jak pocieszenie jest przeciwieństwem strapienia, tak i myśli rodzące się z pocieszenia przeciwne są myślom pochodzącym ze strapienia” (Exer 317).

Ignacy w wielu miejscach Opowieści wspomina o roli pocieszenia i strapienia w swoim życiu (zob. nn. 10, 11, 18, 19, 20, 21, 26, 28, 29, 33, 41, 43, 48, 75, 83, 95, 98). Por. opis pocieszenia w liście do zakonnicy Teresy Rejadell (Ep I 105) i w napisanym przez siebie dyrektorium do Ćwiczeń Duchownych (MI Exer I 780; MI Exer II 73, 77).

Co jezuita kończącego się XX wieku zawdzięcza swemu Założycielowi żyjącemu w XVI wieku? Co mi dał i co może on dać także innym, którzy zechcą się uczyć u niego i od niego? Czy św. Ignacy i jego nauka, Ćwiczenia duchowne i cała jego duchowość, ta szesnastowieczna, czy to wszystko jest jeszcze aktualne i poży­teczne dla kogoś, kto szuka teraz prawdy uszczęśliwiającej?

 

o. Mieczysław Bednarz SJ

 

Przed czym mnie broni św. Ignacy

 

w: Mieczysław Bednarz SJ, Św. Ignacy w moim życiu, Wyd. WAM, Seria: Duchowość Ignacjańska, 13,  Kraków 1993, s. 97-110

www.wydawnictwowam.pl

 

    Po pierwsze: przed ślepotą i głuchotą wobec rzeczywistości.

    „... ma oczy na to, aby widzieć, a nie widzi; ma uszy na to, aby słyszeć, a nie słyszy..." (Ez 12, 2). Tak mówi prorok Ezechiel o ludziach tępych, dla których byty tego świata są tylko rzeczami, a nigdy znakami Boga, bo nigdy nie są przez nich widziane ani słyszane jako dary Boże. Św. Ignacy nauczył mnie wizji Boga w Jego darach, miłości Boga we wszystkich Jego stworzeniach i służby Bogu z pomocą wszystkich Jego darów - stworzeń. Świat stał się dla mnie rzeczywisty tak prawdziwie, że aż przejrzysty, bo poprzez jego grubą, niekiedy rażącą powierzchnię docieram oczyma wiary do utajonej w nim obecności jego Stwórcy. Każdy krzak może się stać nagle krzakiem gorejącym; każda gwiazda gwiazdą betlejem­ską wiodącą do ukrytego w biedzie życia Boga. Świat przestał być dla mnie ogromnym magazynem rzeczy, lecz stał się obfitością darów, dowodów, że Bóg kocha i świat, który wciąż stwarza, i mnie wciąż stwarzanego w tym świecie, a wszystko, ja i świat, stało się, i jest darem Bożej miłości.

    Takie przeżywanie rzeczywistości wzrusza, raduje i budzi podziw i wdzięczność; jest ustawiczną konfrontacją nie tylko ze znakami i dowodami Bożej stwarzającej miłości, ale z samą Miłością utajoną i nieustannie działa­jącą w Jej darach. Ta konfrontacja budzi spontanicznie wdzięczność za wszystkie dary Miłości i za samą Miłość tak hojnie obda­rzającą, wdzięczność, która chce być wzajemnością przez oddawanie darów Dawcy, a przede wszystkim siebie samego.

    Już nie umiem iść przez świat bezmyślnie, tępo i niewdzięcznie. Już nie mogę nie rado­wać się światem i nie dziękować za świat, choćby to była tajga i wiatr nocny nad bara­kiem w łagrze. Niedola łagru była osłodzona pięknością tajgi i pieśnią wiatru, odruchem podziwu i wdzięczności.

    Gdybym nie przeżył wielekroć ignacjańskiej Kontemplacji dla otrzymania miłości (Cd 230-237), gdybym się nie nauczył tej wizji, miłości i służby Bożej z pomocą darów Bożych kryjących w sobie Jego obecność, byłbym jak ci, co idą przez ziemię i mając oczy nie widzą bogatej Bogiem, czyli Miłością, rzeczywistości, a mając uszy nie słyszą, jak szepce, mówi i śpiewa o Stwórcy całe Jego stworzenie. Jak bardzo byłbym pozbawiony radości i szczęścia człowieka wciąż obdarzanego i wciąż szczę­śliwie wdzięcznego i pragnącego oddawać wszystkie dary ich Dawcy.

    Tym samym obronił mnie św. Ignacy przed jałową, często smutną i nudną prozą życia, bez promyków poezji. Nagłego zachwytu jarzębiną nad jeziorem Mokrym, szumem groźnej fali na Śniardwach, widokiem z okna rozległej panoramy Beskidu Sądeckiego, góralską nutą graną na skrzypcach przez Józefa Bigosa w Brzegach i uśmiechem jego wnuczki wtórującej mu na basach, tańcem pary młodych na weselu w Szlembarku; za­chwytu prawie codziennego o każdej porze roku, zachwytu, z którego rodzi się modlitwa wielbiąca i dziękczynna - tego wszystkiego nauczył mnie św. Ignacy w Ćwiczeniach du­chownych i Konstytucjach mojego zakonu. Tym samym nauczył mnie „pięknej miłości" (por. Syr 24, 24 Wlg) i pięknej pobożności, pięknej modlitwy, która się Bogu może podo­bać, a mnie raduje i broni przed nudną poboż­nością i uciążliwą, wymuszaną modlitwą.

    Dlaczego św. Franciszek z Asyżu i jego styl pobożności i modlitwy jest taki miły i porywają­cy? Jego „Pieśń słoneczna" i ignacjańska Kontemplacja dla otrzymania miłości to dwie siostry bliźniacze, choć jedna śpiewa i tańczy, a druga spokojnie patrzy i słucha, radując się i dziękując. Obie radują się i dziękują, każda po swojemu. Trzeba być uważnym i skupio­nym, żeby dopatrzeć się w nich tej bliźniaczości.

    Druga taka para bliźniacza to Franciszkowa „Radość doskonała" i Ignacego „trzeci rodzaj (stopień) pokory (Cd 167). Tu podobieństwo bardziej rzuca się w oczy. Jestem głęboko wdzięczny Franciszkowi i Ignacemu za te ich wzory życia i nauki.

 

    Po drugie: przy okazji tej lekcji patrzenia i słuchania rzeczywistości pełnej obecności Bożej i Bożego działania nauczyłem się, a raczej nauczono mnie, wrażliwości na wszel­kie dobro i piękno, w kimkolwiek i jakkolwiek by się objawiało. Wzruszało mnie piękno katedr i meczetów, podziwiałem liturgię prawo­sławną i benedyktyńską, piękno baletów i pię­kno modlitewnych pieśni z klaskaniem w dłonie grup charyzmatycznych... W tym wszystkim objawiało się obdarowanie pięknem i dobrem przez tego samego Boga Stwórcę. Nie jestem obojętny na to obdarowanie, raduję się nim wszędzie, nawet kiedy jest w rękach obcych i nieprzyjaznych mi ludzi. Dlatego stałem się tolerancyjny i przychylny wszelkiemu dobru i pięknu. Skarbiec na Jasnej Górze i wystawa sztuki afgańskiej w Muzeum Etnograficznym w Krakowie budziły mój szczery zachwyt, choć tak różne. Jedna bliska sercu przez maryjność i polskość, druga porywająca swą piękną obcością i innością.

    I jeszcze to dziwne uczucie, że to wszystko, ponieważ ludzkie, jest także moje. Dalekości, granice, inność nie przeszkadzają mi cieszyć się dobrem i pięknem i dziękować za nie wszędzie. To trochę tak jak chmury wędrujące z dalekich stron po moim niebie. Radują moje oczy, choć są z daleka przyniesione przez wiatry dalekie.

 

    Po trzecie: św. Ignacy bronił i broni mnie przed złym stylem i rodzajem życia. Spotykam ludzi znudzonych życiem, szukających ratunku przed nudą w tym, co jeszcze bardziej spycha ich na dno tej nudy. Znudzeni, zblazowani, niechętni wszystkiemu, gotowi są mścić się na świecie za tę nudę, psując i niszcząc to, co na tym właśnie świecie jest pożyteczne, jakże często piękne. Żałosny to widok. Myślę wtedy o św. Ignacym, który mnie tak wychował, że obca mi jest nuda i związany z nią zastój, lenistwo i niechęć do twórczości, do robienia czegoś dobrego, pożytecznego i choćby skromnie pięknego.

    I znów przypomina się modlitwa św. Toma­sza Morusa:

    Zechciej, o Panie, dać mi duszę,

    której obca jest nuda...

 

    Św. Ignacy ukazał mi inny rodzaj życia. Jeżeli Bóg-Miłość jest we mnie i dokoła mnie we wszystkim, co jest darem Jego miłości, jeżeli Jego Miłość ogarnia mnie ze wszystkich stron i jeżeli ta Miłość pragnie mojej miłości, bo kochając i darząc darami chce być kocha­na, bo chce nas sobą uszczęśliwić, to jak się nudzić? Tę Miłość wszechobecną i nieskoń­czoną trzeba kochać coraz więcej. Trzeba Jej służyć coraz więcej. Trzeba Jej oddawać otrzymane od Niej dary coraz hojniej. Trzeba Jej się wydawać na różne sposoby coraz bardziej. Magis - może najbardziej ignacjańskie słowo, tak częste w Ćwiczeniach duchownych, Konstytucjach i listach Ignacego - jest przeciwnikiem nudy i marazmu; jest lekarstwem na skąpstwo i małoduszność, na zimne, ostrożne wyrachowanie, na lęk przed nadmiarem hojności i szczęścia.

 

    Tak warto żyć dla szczęścia, dla wielkiej radości,

    miłość swoją przebóstwić, rozszerzyć bez granic.

    Oddać wszystko za wszystko bez cienia zazdrości

    i w wielkim miłowaniu nie baczyć już na nic.

 

    Judaszowi zabrakło tego magis, tej miłości i to go zgubiło.

    Z tego magis rodzi się żywa ruchliwość - mobilitas - szukanie w różnych miejscach i na różne sposoby większej chwały umiłowanego ponad wszystko Boga i coraz większego dobra wspólnego ludzi. Nie ma przepaści między większą chwałą Bożą i większym dobrem powszechnym ludzi, bo to dobro ludzi jest chwałą Boga. Bóg, kochając swoje dzieci, chce się chlubić nimi, ich dobrocią i ich do­brem, ich szczęściem. Szatan, nienawidząc Boga i Jego chwały, chce wszystko psuć i niszczyć. Dlatego pcha ludzi do nudy, leni­stwa, marazmu, zastoju, a w końcu do buntu i rozpaczy, aby się stali podobni do niego. Jest on wrogiem radosnej twórczości i dzielonego z innymi szczęścia - z Bogiem i z bliźnimi. On jest wrogiem pierwszego i najważniejszego przykazania miłości uszczęśliwiającej.

    Jak dobrze to magis szczęśliwe wyrażają słowa Psalmisty:

 

Szczęśliwi są ludzie,

którzy z Ciebie, Boże,

czerpią swoją siłę.

Idą przez dolinę płaczu

i zamieniają ją

w ziemię źródeł.

Idą coraz silniejsi,

aż staną przed Tobą

i zawołają:

wszystkie nasze źródła są w Tobie!

 

          (Wyjątki z psalmów 84 i 87)

 

    Św. Ignacy pomaga mi zobaczyć moje braki, to, co hamuje moje pełne wydanie się w ręce Boga. Wiem, że mieszka we mnie moje samolubne ja. Wiem, że jest ono ciasne, zamknięte w sobie, chętne do brania, niechę­tne do dawania, zapatrzone w siebie i albo sobą zachwycone, albo użalające się nad sobą; ja małe i zniewolone swoim pysznym lub lękliwym zajmowaniem się sobą. I jest mi z nim źle. Jak mi pomaga, jak mnie wyzwala od mojego ja, od moich samolubnych przywiązań i od moich samolubnych lęków św. Ignacy? To pomaganie, to leczenie wciąż trwa, bo moje ja jest trudne do wyleczenia; dlatego trzeba je wciąż leczyć.

 

    Lekarstwem jest chcenie i pragnienie (id quod volo et desidero, Cd 48) pochodzące od Ducha Świętego (zob. Cd 180). Czego dobrze chcieć i pragnąć? Tego, czego chce dla mnie Bóg, Duch Święty. Mnie całego, mojej wolno­ści, mojej pamięci, pamięci o Bogu i Jego woli, mojego rozumu i mojej woli, mojego chcenia i pragnienia - mojego wydania się w ręce Boga (por. Cd 234).

    Moją codzienną modlitwą powinna być prośba do Ducha Bożego, by wkładał mi w umysł i serce to, czego mam pragnąć. „Proś Mnie o to, co mam ci dać" - powiedział Bóg do młodego Salomona (2 Krn 1,7). Jest to modlitwa o wolę Bożą w moim życiu i o moje szczęście w czasie i wieczności przez zjedno­czenie mojego chcenia z Bożym chceniem i z Bożym miłowaniem - z Bożym szczęściem.

 

    Modlę się o to od lat. Pragnę, żeby mój Pan „położył na mnie rękę swoją i ogarnął mnie ze wszystkich stron" (por. Ps 139, 5). Pragnę miłować Boga, Moc moją, żeby wycią­gnął po mnie rękę swoją i pochwycił mnie, żeby wyprowadził mnie na miejsce przestron­ne i ocalił mnie od mojej zniewolonej i zniewa­lającej miłości własnej (por. Ps 18,1. 17. 20). Żeby mnie wyzwolił z płytkiej i powierzchownej pobożności, która łudząc mnie pozorami uspokaja mnie tam, gdzie powinienem odczu­wać zdrowy niepokój, że kocham za mało, że nie jestem w tym kochaniu wolny, bo krępują moją wolność przywiązania i lęki mojej miłości własnej zatroskanej o siebie, a nie o Boga, nie o coraz większą miłość ku Niemu, nie o coraz większą Jego chwałę we mnie i przeze mnie.

 

    Cóż stwierdzam, gdy głęboko i uczciwie zastanawiam się nad moją pobożnością, czyli moim wydaniem się Bogu? Za mało we mnie tęsknoty za Bogiem. Za mało modlitw zro­dzonych z tej tęsknoty. Za duży lęk przed śmiercią, w której spełni się moja tęsknota, gdy Jezus dotrzyma obietnicy: „Przyjdę i zabio­rę cię do siebie" (J 14, 3). Za mało pamięci o bliskości Boga, w którym wszystko i ja mamy nasze istnienie (Kol 1, 16-17), w którym żyjemy, poruszamy się i istniejemy (Dz 17, 28), którego mamy chwalić i nosić w naszym ciele (por. 1 Kor 6, 20). Za mało szczerego wołania: Przyjdź, Panie Jezu! Przyjdź, Duchu Święty! Prowadźcie nas do Ojca! (por. Ef 2, 18). Za mało otwierania się na to przyjście Jezusa i Ducha, za mało czekania. To ja każę Bogu czekać na moją miłość, to ja źle przeży­wam mój czas, który według trafnego okre­ślenia Simony Weil jest właśnie „czekaniem Boga na moją miłość".

    Jak się we mnie objawia to moje „za mało", to moje zahamowane wydawanie się Bogu, te zatory mojego chcenia i pragnienia Boga? Jak dochodzi do głosu moja uparta miłość własna - przywiązana, skrępowana i lękliwa?

    Do czego przywiązana? Na pewno do wielu małych rzeczy, do takich, które Pan Jezus nazwał „komarami" (por. Mt 23, 24). Ale do jakiego „wielbłąda" jest moja miłość własna przywiązana? Wiem. Do bycia tutaj, w Polsce. Nie chcę nawet słyszeć o wyjeździe za grani­cę, nawet gdyby chodziło o wakacje, o wyjaz­dy turystyczne, o przyjemne pobyty na obczyź­nie... Dość natułałem się po świecie pod karabinem i z karabinem - jako więzień i jako żołnierz - nigdy z własnej chęci. Kiedy naresz­cie po ośmiu latach wróciłem do ojczyzny, już nie chcę jej opuszczać pod żadnym pozorem i dla żadnej racji. Wiem, że to nie jest dobrze, że to jest przeciw ignacjańskiej mobilitas - tej ruchliwości apostolskiej, że to jest „nieupo­rządkowane przywiązanie"; i nie chcę tego jakoś usprawiedliwiać starością, słabym ser­cem, zmęczeniem... Wiem, że jestem mały, że brak mi wielkoduszności, upokarzam się, nawet wstydzę się tej słabości, ale się nie poprawiam. Mówię, że to jest mocniejsze ode mnie. Podziwiam tych, którzy tak chętnie udają się do obcych krajów.

    Na szczęście jest jedna moc przeciw tej mojej słabości: posłuszeństwo. Gdyby mi to nakazano pod posłuszeństwem, byłby to dla mnie wyraźny znak woli Bożej, posłuchałbym, wyjechałbym...

    Jest tylko jedna kraina, do której pojechał­bym chętnie, nawet z radością: Polesie. Prze­żyłem tam szczęśliwie trzy lata (1935-1938). Ale tam pewnie nigdy nie pojadę, bo jest to już obczyzna - w obcym państwie.

    A czego się boi moja miłość własna? W czym brak jej tego bycia do dyspozycji, tej wydanej Bogu wolności? Zawsze bałem się władzy. Nie tej, którą sprawują inni, bo zawsze żyłem pod władzą - dobrą czy złą - pod władzą rodzinną, kościelną, zakonną, państwo­wą, nawet wojskową i więzienną. Różnie bywało, i dobrze i źle. Ja boję się władzy, która byłaby w moich rękach, którą ja miałbym nad innymi. Tej szczerze nie chcę. Zawsze uważałem, że lord Acton miał rację twierdząc, że potestas corrumpil, że władza psuje jej posiadacza.

    Czy to mój lęk przed zepsuciem? Moim własnym, a może i tych, nad którymi miałbym władzę? Sądzę, że chodzi o jedno i drugie zepsucie i dlatego tak boję się władzy. Może chodzi o moją słabość, która nie dorasta do sprawowania władzy. A może chodzi o nad­mierne poczucie odpowiedzialności i lęk przed nią. Chyba też. Wolę być rządzonym niż rządzić innymi. Nie urodziłem się na wodza, na przełożonego. Przez 57 lat życia w zakonie nigdy na szczęście nie byłem przełożonym i szczerze za to Bogu dziękuję. Widocznie poznano się na mnie i nie powierzono mi żadnej władzy. Teraz w starości już mi chyba żadna władza, w moich rękach, nie grozi, ale się jej wciąż boję. Ufam też, że mnie żadna władza przemocą nie wyśle za granicę i nie obarczy wbrew mojej woli żadną władzą. Ale i to wiem jasno, że mi brak w tych dwóch sprawach wolności, bycia do dyspozycji i rów­nowagi duchowej, czyli tej świętej obojętności, o której mówi św. Ignacy w Fundamencie Ćwiczeń duchownych (23). Mam rzeczywisty i nieustanny powód do pokory, do zawsty­dzenia, nawet do skruchy, ale czy zawsze szczerej? Wiem, że to moja miłość własna tak broni się przed tym, co jej nie odpowiada, co by ją męczyło  i narażało na przeżywanie „wyrwania się z zasiedzenia w ojczyźnie", na oderwanie od tego, co stało się jej swojskie i miłe. Ona broni się także, pod pozorem skromności i pokory, przed braniem na siebie ciężaru władzy i odpowiedzialności za ludzi i za sprawy. Wiem, że jedno i drugie może być krzyżem i że uciekanie przed tym jest w grun­cie rzeczy ucieczką przed takim rodzajem krzyża.

    Uznaję to i nie mogę się poprawić. Tłuma­czę się przed sobą, chyba obłudnie, że to mocniejsze ode mnie.

 

    Ostatecznie zostawiam to Panu Bogu i Jego władzy nade mną, bo ostatecznie chcę Mu być posłuszny, choć z oporem i trudnością. Myślę o Jezusie w Ogrójcu i o Jego lęku przed kielichem goryczy i męki. Porównanie to wiel­kie, na wyrost. Chciałbym być posłuszny z posłusznym Jezusem. Jestem w Jego rę­kach. Niech robi ze mną, co On chce. On wie, jaki ja jestem - mały, słaby i wciąż jeszcze samolubny. Ale On jest Panem.

 

    Gdy się jest starym człowiekiem i myślącym o narastającej co dzień bliskiej śmierci, to czuje się potrzebę, owszem obowiązek modle­nia się co dzień o dobre powolne umieranie. Kiedy i jak jest ono dobre?  I tego nauczył mnie św. Ignacy. Wtedy, gdy jest wychodzeniem z siebie, ze swojej woli, ze swoich przywiązań i lęków, by przechodzić co dzień więcej, hojniej i ufniej w Boga i Jego wolę.

    Coraz częściej czuję potrzebę tej szczerej modlitwy:

    Ty, mój Boże, i Twoja wola!

Jest to modlitwa miłości posłusznej, lub przy­najmniej pragnącej być posłuszną, miłości Jezusowej w nas aż do śmierci posłusznej (por. Flp 2, 8). Pragnę umrzeć z tą modlitwą w sercu. To jedyna dobra śmierć. /.../

 

    Św. Ignacy nauczył mnie wiele i wciąż mnie uczy. Dzięki mu za to. To, że nie stałem się człowiekiem pustym, jałowym i zagubionym całkowicie w miłości własnej; to, że wiem, gdzie jest moje miejsce i moje prawdziwe szczęście; to, że Jezus i Duch Jego są moimi przewodnikami w drodze do Ojca; to, że Bóg stał mi się „bliski i trudny" (F. Holderlin); i to, że widzę moje braki - to, czegom się do końca nie nauczył; to, że oceniam siebie z dystansu, starając się o prawdę, choć nie zawsze mi się to udaje; to, że w najtrud­niejszych okresach życia nie zwątpiłem i nie utraciłem nadziei - to wszystko po Bogu i Jego łasce zawdzięczam św. Ignacemu.

 

    Ale po co ja to wszystko napisałem? Czy ze starczej potrzeby spojrzenia wstecz, na całe życie, i z chęci, żeby je ocenić i nad nim się zadumać, „łagodnym zamysłem pochylić się nad nim" (M. Pankowski) - przed śmiercią, zanim Pan je oceni i osądzi? A może dlatego, że zrodziła się we mnie potrzeba dania świa­dectwa i odpowiedzi na pytanie: Co jezuita kończącego się XX wieku zawdzięcza swemu Założycielowi żyjącemu w XVI wieku? Co mi dał i co może on dać także innym, którzy zechcą się uczyć u niego i od niego? Czy św. Ignacy i jego nauka, Ćwiczenia duchowne i cała jego duchowość, ta szesnastowieczna, czy to wszystko jest jeszcze aktualne i poży­teczne dla kogoś, kto szuka teraz prawdy uszczęśliwiającej? Osobiście boję się myśleć o tym, co by ze mną się stało, co by ze mnie było, gdyby on, św. Ignacy, nie był moim nauczycielem i wychowawcą...

 

    Mam także cichą nadzieję, że jeśli ktoś będzie to czytał, to nie będzie skory źle mówić o     św. Ignacym i jego szkole. A może młodzi, którzy już są jego synami w zakonie, lepiej, głębiej i bardziej życiowo go zrozumieją i za­pragną  bardziej   świadomie  być  uczonymi i      wychowywanymi przez niego? A może będą i tacy, którzy właśnie tak, na przykładzie czyjegoś życia, poznawszy Ignacego, zapragną poddać się jego nauce i jego wychowaniu? Mogę ich zapewnić o jednym: warto, bo to pomaga być człowiekiem szczęśliwym.

 

    Na pożegnanie, na rozstanie jeszcze ten wiersz o bliskim zachodzie, kiedy wszystko zgaśnie oprócz nadziei zanurzonej w Bogu, który się nami nie brzydzi.

 

Już nie tęsknię, już nie marzę.

Gasną oczy, gasną twarze –

życia krótki dzień.

Nie zostanie tu nic po mnie,

przeto cicho, cicho, skromnie

chcę minąć jak cień.

 

Zachód blisko i noc czarna.

Trzeba upaść na kształt ziarna

w bruzdy chłodny mrok.

Śmierć napina z wolna kuszę –

wiem, ugodzi w sedno wzruszeń,

prosto w lewy bok.

 

Ktoś się schyli i podniesie

bez łzy w oku, bez uniesień –

ot zwyczajny trup.

Jeden Bóg bez obrzydzenia

spyta: Kto tam czeka w sieniach?

Człowiek, nieba łup...

 

 

          Mieczysław Bednarz S J

          Kraków, 3 grudnia 1989 r.,

          pierwsza niedziela Adwentu,

          czekania, kiedy to się spełni.

Peter - Hans Kolvenbach SI 

DO PRZYJACIÓŁ I WSPÓŁPRACOWNIKÓW TOWARZYSTWA JEZUSOWEGO 


Wprowadzenie  

    Dokładnie w rok po otwarciu obchodów Roku Ignacjań­skiego rocznica zatwierdzenia Towarzystwa Jezusowego wydaje mi się właściwą okazją, by zwrócić się do Was, mężczyzn i kobiet, przyjaciół i współpracowników, tak wielorako uczestniczących w różnorodnych dziełach apostolskich Towarzystwa na świecie. (27 września 1991 roku - przyp. własny)


    Moim pierwszym słowem będzie bardzo serdeczne "dziękuję". Bez Was, bez Waszej współpracy apostolat jezuitów nie byłby tak owocną służbą Kościołowi, ludowi Bożemu. Wdzięczność jest cnotą, którą jezuici nauczyli się praktykować w szkole pierwszego przełożonego generalnego, św. Ignacego Loyoli. Od początku swego długiego pielgrzymowania ku Bogu - od Pampeluny po Manresę, od Jerozolimy po Salamankę i Paryż, w końcu aż po Rzym - Ignacy wciąż miał żywą świadomość tego, jak wiele zawdzięcza dobroci wspomagających go w jego drodze mężczyzn i kobiet. Nie ustawał w dziękczynieniu. Modlił się w ich intencji. W ciągu całego życia czynił wszystko, by ich wspomagać. 
    Redagując niezbędne w zarządzaniu założonym przez niego Zakonem - Konstytucje Ignacy aż 12 razy powracał do obowiązku modlitwy za ·współpracowników i dobroczyńców. W części Konstytucji odnoszącej się do działalności edukacyjnej Towarzystwa pierwszy rozdział nosi tytuł: "Obowiązek wdzięcznej pamięci o fundatorach i dobroczyńcach kolegiów". Ignacy daje w nim wskazanie, aby każdego roku, w dzień upamiętniający rocznicę założenia danej instytucji, odprawiano uroczystą mszę św. za fundatora i za dobroczyńców oraz ofiarowywano fundatorowi świecę woskową z herbem.Zmieniły się czasy.
    Dzisiaj taki gest wydałby się nieco dziwaczny. Oczywista jest jednak kryjąca się za nim intencja. Ignacy pragnął, by jego synowie okazywali wdzięczność swoim przyjaciołom, modlili się w ich intencji, co też nieustannie czynią.  

Cel tego listu 
 

    W trakcie obchodów Roku Ignacjańskiego liczni świeccy mówili mi, iż duchowość ignacjańska stanowi istotny element ich życia. Inni stwierdzali, że dopiero ten właśnie Rok był dla nich okazją do zapoznania się z Ignacym, jego osobowością i duchowością. Jeszcze inni, a było ich bardzo wielu, wyrażali życzenie, by przybliżanie dziedzictwa Ignacego było kontynuowane także po zakończeniu tegorocznych szczególnych obchodów. Dlatego jako pierwszy element odpowiedzi na to, czym stanie się - w co wierzę - ciągły dialog między Wami a moimi braćmi jezuitami na całym świecie, chciałbym ofiarować Wam pewną liczbę refleksji inspirowanych pismami św. Ignacego. Ufam, że pomogą Wam one wzrastać w człowieczeństwie i w postawie wiary. Tak rozumiana wymiana może również się przyczynić do mocniejszego scalenia łączących nas więzi oraz otworzyć perspektywy szerszej współpracy. Jest to sposobna okazja do poddania się działaniu Ducha Bożego, który prowa­dzi nas ku większej jedności umysłów i serc w służbie drugiemu człowiekowi.  

Kim jesteśmy? 
 

    Stanowimy szeroką społeczność osób świeckich i zakonników złączonych w rozmaity sposób, ale dzielących ten sam dar - dziedzictwo Ignacego Loyoli. Pole działalności Towarzystwa jest rozległe. Pracujący na nim jezuici mają różnorodne obowiązki i talenty. W tej wielości Wy również macie swoje miejsce: niektórzy z Was są naszymi dawnymi uczniami, członkami naszych rodzin, przyjaciółmi na wiele sposobów korzystającymi z duchowości ignacjańskiej. Inni dzielą z nami apostolat w odmienny sposób; wspomagają nas swym życiem duchowym i refleksją, ale także pracą, pomocą finansową na rzecz dzieł apostolskich itp. Jakże bogate są formy Waszej z nami jedności: uniwersytety i centra edukacyjne, ośrodki działalności społecznej i kulturalnej, misje, parafie, domy rekolekcyjne, wydawnictwa i publikacje, obozy uchodźców, a nawet kurie prowincjalne! W ramach tych przedsięwzięć niektórzy z Was zajmują kluczowe stanowiska, które prowadzą do określania - w łączności z jezuitami - właściwych sposobów działa­nia, inni nauczają, przeprowadzają badania naukowe, pracują w administracji lub sekretariatach. Niejednokrotnie to Wy sami zapraszaliście nas do współpracy w ramach zainicjowa­nych przez Was dzieł. W innych przypadkach proponowaliśmy Wam podjęcie odpowiedzialnych funkcji w naszych dziełach. Z podziwem spoglądamy na pracę wykonywaną przez Was z takim oddaniem i jakże cennymi wynikami. 
    Trzeba mocno podkreślić fakt, iż nasza jedność respektuje wolność sumienia oraz przeogromną różnorodność darów, któ­rymi Pan obdarzył każdego z Was z osobna. Są pośród Was przedstawiciele rozmaitych stanowisk i zawodów; dzięki Wam odkrywamy również bogactwo i zróżnicowanie więzi łączących Was z Bogiem. Niektórzy z Was przeszli przez całe Ćwiczenia Duchowne i w konsekwencji są przygotowani do ich dawania oraz dzielenia się ich owocami. Inni - jak to jest zresztą przewidziane w samych Ćwiczeniach - doświadczyli tylko niektó­rych aspektów ignacjańskiej drogi duchowej. Są też i ci, którzy nigdy nie mieli okazji odprawienia Ćwiczeń lub należą do innej rodziny duchowej. Wszystkie te sytuacje są jak najbardziej naturalne i ponadto świadczą o bogactwie oraz wielości duchowej tradycji Kościoła. Nierzadko też współpracujemy z tymi, którzy - chociaż nie dzielą z nami wiary i sposobu dzia­łania - uczestniczą jednak w podejmowanych przez nas dzie­łach na fundamencie wspólnych wartości. W niektórych kra­jach chrześcijanie innych wyznań niosą nam istotną pomoc. Szczególnie w Azji i Afryce występują liczne przykłady pracy z nie-chrześcijanami, tak w ich jak i w naszych instytucjach. 
    Wielu jezuitów i wiele osób świeckich ubogaciło się wzajem­nie dzięki wspólnej pracy wykonywanej w duchu wolności i dojrzałości wiary, tak że stała się możliwa wymiana doświad­czeń w przeżywaniu wiary w Boga, bardzo często dzięki inspiracji Ćwiczeń. 450 lat historii Towarzystwa tworzy niejako kronikę jakże owocnych związków z laikatem. Duch Ignacego ujawnił się w Kościele w wielu formach i nie przestaje oddziaływać z wielką inwencją również w naszych czasach. I tak ostatnio, w ramach jednego z synodów biskupów, Kościół powszechny zwrócił szczególną uwagę na miejsce i rolę osób świeckich. Adhortacja apostolska "Christifideles laici" kładzie nacisk na to, by udział świeckich w zbawczej misji Kościoła stawał się bardziej kompletny, harmonijny i bogaty (nr 52). 
    Wzrastające zainteresowanie Ćwiczeniami oraz pismami ignacjańskimi skłania wielu świeckich do szukania w nich siły do życia chrześcijańskiego godnego tego miana. Owocem tego zainteresowania jest wiele inicjatyw duszpasterskich. Rośnie liczba osób pragnących uczestniczyć w misji Towarzystwa i nieustannie trwającym procesie apostolskiego rozeznawania i planowania. W ten sposób pośród Was, ludzi świeckich, du­chowość ignacjańska - dziedzictwo będące udziałem całego Kościoła - zakorzenia się i rozrasta przynosząc wspaniałe rezultaty. 
    Czy można jednak w kontekście tak zróżnicowanych sytuacji wypowiedzieć w imieniu Ignacego coś, co byłoby Wam przydatne? Pomimo oczywistych trudności wynikających z wielości kulturowych i duchowych doświadczeń istnieją uzasadnione racje, by wierzyć, że odpowiedź na postawione pytanie powinna być pozytywna. Ignacy ma przesłanie dla tych wszystkich, którzy dziś poszukują prawdy i sprawiedliwości. Tak dla katolików jak i prawosławnych, protestantów, chrześcijan oraz wyznawców innych religii, Ignacy może być źródłem duchowej inspiracji i żywotności. W ciągu swego życia wielokrotnie dostrzegał, że jego własne doświadczenie było również użyteczne dla innych. Także dziś można powiedzieć to samo.  

Przesłanie Ignacego do osób świeckich
 

    ŻYCIE LUDZKIE MA SENS. Dla Ignacego to stwierdzenie jest pierwsze i podstawowe. Nie jesteśmy bytami pozbawionymi aspiracji, celu czy projektu życia. Zostaliśmy stworzeni przez kochającego nas Boga. Jesteśmy wezwani do budowania królestwa Bożego drogą poznania, miłości oraz służby Bogu i człowiekowi, dążąc w ten sposób do życia wiecznego. Wartości, priorytety, wybory podstawowe, które w rzeczywistości kierują nami na poziomie naszego serca i umysłu, mają swe źródło w tymże planie. Tutaj dochodzi do głosu zróżnicowanie pomiędzy szczęściem a beznadziejnością. Ignacy stawiał pytanie dotyczące sensu życia cytując Pismo Święte: Cóż za korzyść odniesie człowiek nawet jeśli cały świat pozyska, a na duszy swej poniesie szkodę?
    Podczas, gdy tak wielu ludzi uważa „świat” za religijną pustynię, Ignacy był przekonany, iż ŚWIAT JEST PRZEPEŁNIONY DUCHEM BOŻYM, że zmartwychwstały Pan zwyciężył świat wrogi względem Boga. Wystarczy szukać, by znaleźć Boga obecnego wszędzie. Jeżeli będziemy wytrwale przechodzili przez ciemną noc, dostrzeżemy świt, gdyż światło ciągle objawia obecnego dla nas Boga, Stwórcę i Zbawiciela. Z tego wypływa obecne w Ignacym pragnienie rozeznawania, oddzielania światła od ciemności, odkrywania dobroci Boga obecnej pośrodku ludzkiego zła.
    BÓG ZAPRASZA KAŻDEGO Z NAS DO UDZIAŁU WE WSPANIAŁEJ PRZYGODZIE. Ignacy mówi nam, że nikt nie jest pozbawiony Bożego zaproszenia: młodzi i starsi, osoby świeckie, księża, zakonnicy, kobiety i mężczyźni - wszyscy są wezwani do uczestnictwa w Bożym zamiarze. Świecki ma właściwe mu powołanie, tak jak zakonnik lub kapłan. Istotne jest odczytanie Bożego wezwania i konsekwentna na nie odpowiedź. Nie są to jakieś teoretyczne rozważania. Chodzi o to, aby nasze życie było skoncentrowane na jednej jedynej osobie - Osobie Chrystusa: Chrystusa poszukiwanego, kochanego i naśladowanego, a wszystko to w autentycznej postawie nawrócenia serca oraz uważnego wsłuchiwania się w Jego słowa; Chrystusa-Przyjaciela, z którym każdy pozostaje w żywej i osobistej relacji; Chry­stusa, Pana i Króla Odwiecznego, który w obliczu całego świata wzywa każdego po imieniu do wspólnoty życia i działania, byś­my idąc za Nim w cierpieniu mogli mieć także udział i w Jego chwale (Ćwiczenia Duchowne, nr 95). Oto teologiczny funda­ment wspólnoty i współpracy jezuitów ze świeckimi. Daje nam on odwagę do podejmowania wspólnych przedsięwzięć, radość w pracy w tym samym dziele, a także pokorę, by jednocześnie dawać i otrzymywać, bez jakiejkolwiek chęci dominowania. 
    WEZWANIE JEZUSA DOTYCZY również sposobu, w jaki korzy­stamy z udzielonych nam przez Boga talentów, gdyż czyniąc użytek z wszystkiego, czym Ojciec obdarzył Go dla dobra innych, aż po wydarzenie śmierci, Jezus przypomina nam, że NASZE OSOBOWE TALENTY MAJĄ. BYĆ SPOŻYTKOWANE W SŁUŻBIE DRUGIEMU CZŁOWIEKOWI. W Piśmie Świętym wszystkie dary, talenty, bogactwa tworzą jeden obieg. Przede wszystkim trzeba otwarcie uznać, że każdy dar pochodzi od Boga; następnie, iż jest przyjęty i posiadany. Na następnym etapie każdy wzrasta dzięki otrzymanemu darowi tylko wówczas, gdy się nim dzieli. Ostatecznie dar ten powraca do Boga drogą uwielbienia i wdzięczności. Jednak w czasie dzielenia się otrzymanym darem może zawładnąć nami wielka pokusa: pragnienie zatrzymania daru dla siebie i wykorzystania go w celu umocnienia własnej pozycji. W ten sposób wchodzi się w nigdy nie nasyconą logikę powiększania swego stanu posiadania oraz władzy. Rodzi się sytuacja niesprawiedliwości. Przykład i świadectwo Jezusa uczy nas przemieniać tę niszczycielską postawę. Idąc za Jezu­sem widzimy, że Syn Człowieczy nie przyszedł po to, aby mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu. Oto jak Ignacy zrozumiał wielką przygodę życia budującego króle­stwo Boże. 
    Odnośnie do postawy służby innym Ignacy podkreśla, byś­my w celu zrozumienia dramatu kondycji ludzkiej szli dalej, niż to sugeruje uproszczone postrzeganie. Przypomina nam, że bardzo łatwo możemy się dostać pod wpływ błędnych idei, pozornych wartości, mitów klas lub kultur, które zniekształ­cają nasze widzenie rzeczywistości. Ignacy pragnie, byśmy jas­no zdawali sobie sprawę z wiążących się z nimi sprzeczności i dwuznaczności, a w konsekwencji umieli wyzwalać się z owych deformujących rzeczywistość złudnych wartości. Napotykane trudności są wielorakie, a nasze wybory życiowe często nie­łatwe do określenia. ALE KU CZEMU TO WSZYSTKO PROWADZI? CO jest moją najgłębszą motywacją? Nikt nie może służyć dwóm panom. Walka jest rzeczywistością, wybór - często dramaty­czny. Czy w życiowym zmaganiu, w głębi naszego sumienia opowiadamy się za Chrystusem, czy przeciw Niemu? Nie mo­żemy się dziwić, że stajemy w opozycji do wartości propono­wanych przez panującą modę, jeśli sprzeciwiamy się temu, co w naszych codziennych wyborach godzi w godność człowieka. Z całą pewnością nie zawsze jest to proste.
    Chrystus proponowany przez duchowość ignacjańską jest Chrystusem działającym, tym, który przemieszczał się prze­mawiając w synagogach, miastach i wioskach, uzdrawiając i czyniąc dobrze (Ćwiczenia, nr 91). Dzisiaj Chrystus posyła nas w samo serce zabieganego świata i wzywa do szukania Boga w pracy na rzecz innych. Tym samym dostrzegamy, że oprócz kontemplatywnej mistyki istnieje także MISTYKA DZIA­ŁANIA W RAMACH TEGO ŚWIATA. Ta duchowość zawiera szczegól­nie istotne przesłanie dla tych mężczyzn i kobiet, którzy byliby skłonni poddać się pokusie ucieczki przed przykrymi wymaga­niami twardej rzeczywistości. 
    Przypomina nam to, że NASZA WIARA MUSI MIEĆ PRAKTYCZNE ŻYCIOWE KONSEKWENCJE w odniesieniu do właściwego nam śro­dowiska pracy oraz wzajemnych relacji międzyludzkich. Wiara nasza wzrastając dzięki Bożej pomocy pozwala nam usłyszeć wezwanie do zaangażowania się, nawet za cenę osobistej ofia­ry, w dzieło krzewienia sprawiedliwości i w wysiłek na rzecz pokoju, w posługiwanie jakże licznym ubogim naszych dzielnic i całego świata, świata pięknego i zarazem tragicznego, zaan­gażowania po stronie sprawiedliwości w postawie miłości, bę­dącej zamiarem Bożym w stosunku do nas, ale i naszą własną odpowiedzialnością· 
    Dlatego Ignacego POSŁUGIWANIE SIĘ LUDZKIMI ŚRODKAMI jest konieczne i ważne, chodzi tylko o to, abyśmy nie pokładali w nich całej naszej ufności, która należy się tylko Bogu. Ignacy bardzo liczy na osoby biegłe w naukach świeckich, na różno­rodne wyrazy ludzkiej kultury, jak i na kompetencję w spra­wach doktrynalnych i duchowych. Nie widzi żadnej sprze­czności pomiędzy nimi. Wprost przeciwnie - pełną harmonię, ponieważ wszystkie rzeczy stworzone Boga mają za swego Stwór­cę i ostateczny cel. Wielkie i naglące wyzwania stojące przed dzisiejszym światem i Kościołem domagają się obecności osób, które w sposób doskonały przyswoiły sobie powyższe środki. Inaczej pojawia się niebezpieczeństwo rozmytej myśli, nie­owocnego działania oraz popadnięcia w niewolę wielorakich ideologii. 
    Podejmując ten wysiłek musimy być świadomi, iż PRZECIĘTNOŚĆ NIE MA MIEJSCA W IGNACJAŃSKIEJ WIZJI ŚWIATA. Ignacy chce się posługiwać ludźmi wybitnymi do służenia innym, do budowania królestwa Bożego w świecie biznesu, nauki, prawa i sprawiedliwości, ekonomii, teologii i we wszystkich innych dziedzinach życia. Motywuje nas do pracy na WIĘKSZĄ. chwałę Bożą,. gdyż świat pilnie potrzebuje kompetentnych i odpowie­dzialnych mężczyzn i kobiet, którzy potrafiliby wielkodusznie ofiarować siebie dla innych. W rozumieniu Ignacego SPRAWDZIANEM EFEKTYWNEJ MIŁOŚCI JEST DZIAŁANIE, A NIE PlĘKNE SŁOWA. Prawdziwa zaś miłość zakłada dar z siebie. To, co CZYNIMY, staje się papierkiem lakmusowym naszych słownych deklaracji na temat miłości. Pytanie o miłość Ignacy stawia w bardzo konkretny sposób: Co ja UCZYNIŁEM dla Chrystusa? CO CZYNIĘ dla Chrystusa? CO POWINIENEM UCZYNIĆ dla Chrystusa? Aby urzeczywistnić pragnienie niesienia pomocy duszom, sa­motny pielgrzym z Loyoli szukał towarzyszy. Tą drogą doszedł do założenia Towarzystwa Jezusowego. Jednocześnie zachęcał wiele innych osób, mężczyzn i kobiet, ABY GROMADZILI SIĘ, CELEM LEPSZEJ SŁUŻBY I PEŁNIEJSZEGO ŻYCIA. I nie powinno dzi­wić, że mu się to udawało. Przecież doświadczenie Boga, Jego zbawczej mocy oraz zjednoczenia z Jezusem Chrystusem w sposób naturalny prowadzą ku pragnieniu dzielenia się tym darem z innymi i wydają owoce w konkretnym życiu. Przykład Ignacego zachęca nas do refleksji nad rolą różnych form sto­warzyszeń laikatu, ich pomocniczości w realizacji naszych apo­stolskich zamierzeń. Myślę, że dotychczas zbyt mało czasu poświęcaliśmy tej właśnie refleksji. To prawda, że nie wszyscy świeccy są wezwani do życia w ramach stałych grup, do pracy w kontakcie duszpasterskim z innymi grupami. Jednak fakt stowarzyszania się stanowi naturalny wyraz społecznego wy­miaru osoby. Stają się wówczas możliwe działania o większym zasięgu, lepszej skuteczności i trwałości. Odnosi się to szcze­gólnie do podejmowania bardzo złożonych i skomplikowanych działań. Z teologicznego punktu widzenia stowarzyszenia są żywotnymi znakami jedności w Chrystusie oraz misyjnej aktyw­ności Kościoła. W kontekście pluralistycznego świata stano­wią one nieocenioną, nierzadko wręcz konieczną pomoc w życiu zgodnym z Ewangelią. 
    Chciałbym w końcu przypomnieć, że Ignacy Loyola był przede wszystkim i nade wszystko CZŁOWIEKIEM KOŚCIOŁA. 
    Sam wiele ucierpiał ze strony Inkwizycji i złej woli ludzi Kościoła.Mimo to bardzo mocno podkreślał lojalność w słowach i czy­nach względem Oblubienicy naszego Pana Jezusa Chrystusa, naszej Świętej Matki, Kościoła hierarchicznego, gdyż tym, który prowadzi i rządzi Kościołem, jest posłany przez Chrystusa Duch Święty. W epoce sekularyzacji i powszechnego sceptycy­zmu Ignacy wzywa nas, byśmy byli ludźmi Kościoła, przeniknię­tymi mocną wiarą dzięki Duchowi Bożemu - duszy Kościoła, który prowadzi wszystkie rzeczy do ich właściwego końca.  

Ćwiczenia Duchowne 
 

    W przekonaniu św. Ignacego Ćwiczenia Duchowne są najlep­szym środkiem, jaki mógł życiu swoim przekazać dla postępu duchowego człowieka i pomocy bliźniemu (List do Manuela Miona z Wenecji, 16 listopada 1536 r.). To one przemieniły wiele serc i życiowych zaangażowań, leżały u podstaw istotnych przemian społeczno-kulturalnych. Nie są zamkniętym, sztywnym systemem. Przeciwnie. Są nacechowane otwartością, mogą być bez przeszkód przystosowywane do poszczególnych etapów życia duchowego człowieka, do rozmaitych programów życiowych. Doświadczenie wykazuje, iż mogą je owocnie od­prawiać chrześcijanie innych wyznań jak i - po odpowiednim przystosowaniu - nie-chrześcijanie. Osobiście jestem głęboko przekonany, że nie możemy zaofiarować nic lepszego. Zapra­szam Was do jak najszerszego korzystania z Ćwiczeń żywiąc jednocześnie nadzieję, że coraz więcej z Was nauczy się wy­korzystywać je tak, by pomagać innym idąc· śladem tych, którzy już się tego podjęli. Pragnę, abyście zwracali się do moich braci jezuitów, z którymi współpracujecie, z prośbą o dzielenie się z Wami duchowością Ignacego Loyoli, szczególnie bogactwem Ćwiczeń Duchownych.  

Zakończenie 
 

    Przedstawiłem niektóre istotne rysy posłania Ignacego do nas. Oznaczają one zaproszenie do wzajemnej pomocy. Traktują o jawiących się przed nami wyzwaniach, które mamy podejmować z tą samą mądrą i konsekwentną pedagogią, z jaką Ignacy szedł przez życie, a którą zawarł w Ćwiczeniach. Tak jak w przypadku wszystkich wielkich przedsięwzięć droga do przebycia jest trudna, ale zawsze prowadzi do pełni życia. Niektórzy z Was będą może chcieli pogłębić powyższe tematy włączając je .do swych modlitw oraz podejmując wysiłek wspólnego rozeznawania konkretnych propozycji działania, ich rezultatów i związanych z nimi trudności. 
    Mam nadzieję, że koniec Roku Ignacjańskiego, w czasie którego tak wiele mówiono o duchowości ignacjańskiej, będzie nowym punktem wyjścia do szukania, według logiki Ignacego, dróg rozwoju z większym zrozumieniem i głębszą wrażliwością na działanie Boga w naszym życiu. Wspólnie możemy się uczyć od Ignacego, jak we wszystkim lepiej kochać i służyć AD MAJOREM DEI GLORlAM. Szczerze oddany Wam w Chrystusie, 

Peter Hans Kolvenbach SJ 
Przełożony Generalny Rzym, dnia 27 września 1991 roku 
W rocznicę zatwierdzenia Towarzystwa Jezusowego  

Paweł Szpyrka SJ

Posłaniec Serca Jezusowego

DEKALOG PIELGRZYMA

Pod koniec życia pewien kulawy i małomówny Bask przymuszony został do opowiedzenia historii swojego życia. Skrzętnie spisana przez sekretarza relacja nie należy do pereł światowej literatury. Niemniej jednak w momencie, kiedy wytrwały czytelnik niewielkiej książeczki – Opowieści Pielgrzyma zdoła nieco dokładniej wgryźć się w tekst, doświadczy pewnej prostej i natchnionej mądrości. Mądrości ponadczasowej, która pomoże i jemu spojrzeć inaczej na swoje życie.

Loyola

Iñigo López de Loyola urodził się prawdopodobnie w 1491 r. w rodzinnym zamku w północnej Hiszpanii, w kraju Basków. Jak sam wspomina pod koniec życia, do 26 roku życia był człowiekiem oddanym marnościom tego świata. Szczególniejsze upodobanie znajdował w ćwiczeniach rycerskich, żywiąc wielkie i próżne pragnienie zdobycia sobie sławy. Był paziem na dworze królewskiego podskarbiego, a służbę rycerską rozpoczął u księcia de Lara, wicekróla Nawarry. Umiał obcować z kobietami, ale gdy było trzeba, potrafił zasłonić się przywilejami kleryka i uciec od odpowiedzialności karnej za drobne przestępstwa, które można złożyć na kark młodzieńczego temperamentu. Ze zrozumiałych względów hagiografowie nie rozwijają tych wątków. Sam Ignacy wracał do nich chętnie w poufnych rozmowach ze współbraćmi przeżywającymi cielesno-duchowe trudności. Charakterystycznym rysem Iñiga było pragnienie wielkości i sławy, które pchało go do czynów odważnych, a nawet zuchwałych. Po nawróceniu jego pragnienia uległy zmianie, pozostał jednak ten sam ogień, którym chciał zapalić cały świat. Pierwsze przykazanie Iñiga: Pielęgnuj w sobie wielkie pragnienia.

Pampeluna

Znalazł się pewnego dnia w twierdzy oblężonej przez Francuzów. Kiedy wszyscy jego towarzysze, widząc jasno, że nie potrafią się obronić, byli zdania, że trzeba się poddać, o ile tylko otrzymają obietnicę zachowania życia, on przytoczył tyle racji alkadowi, iż zdołał go przekonać i skłonić do obrony – wbrew opinii oficerów, których także do odwagi zachęcił swoim zapałem i energią. Iñigo potrafił działać odważnie, nawet wbrew otoczeniu, wysoko ceniąc rycerski honor. 20 V 1521 r., w poniedziałek Zielonych Świąt, po sześciogodzinnym szturmie, armatnia kula strzaskała mu prawą nogę, a drugą poważnie raniła. Jednak nawet podczas długiej rekonwalescencji w rodzinnym gnieździe nie przestał marzyć o wielkich czynach. Zdecydował się nawet na bolesną operację ponownego łamania źle złożonej nogi. O stanie rannego świadczy fakt, że w wigilię święta Apostołów Piotra i Pawła, poważnie liczono się z jego śmiercią. Kariera rycerska okazała się niemożliwa. On jednak rychło znalazł innego Króla, któremu oddał się na służbę. Drugie przykazanie Iniga: Nie przejmuj się przeciwnościami.

Montserrat

Gdy wrócił do zdrowia, opuścił bezpieczny dom i rozpoczął pokutniczą pielgrzymkę do Jerozolimy. Pierwszym ważnym etapem było położone wysoko w górach maryjne sanktuarium - Montserrat. Iñigo, błędny rycerz, znalazł nową damę swego serca. W wigilię święta [Zwiastowania] Najświętszej Panny w marcu 1522 roku udał się w nocy ukradkiem na poszukiwanie jakiegoś żebraka. Zdjąwszy z siebie całe swoje ubranie oddał mu je, a przywdział swoje upragnione odzienie [pielgrzymie]. Następnie uklęknął przed ołtarzem Matki Boskiej z kosturem w ręce i spędził tam całą noc – już to klęcząc, już to stojąc. To, co narodziło się w głębi serca, wymagało teraz jasnego i uroczystego potwierdzenia. Tylko w ten sposób trud, który podjął, mógł przynieść odpowiednie owoce. W Montserrat, jak sam wspomina, po odbyciu spowiedzi z całego życia, trwającej trzy dni, zwierzył się ze swoich planów, ponieważ aż do tej pory nie mówił tego żadnemu spowiednikowi. Była to dyskretna, a równocześnie uroczysta deklaracja podjęcia nowego życia. W sanktuarium do dziś można zobaczyć miecz złożony jako wotum przez Iniga, którego trzecie przykazanie brzmi: Niech słowo, które wypowiadasz, ma wartość.

Manresa

Dla wytchnienia przed dalszą podróżą miał się zatrzymać tutaj tylko kilka dni. Został prawie rok, ćwicząc się w postach i innych umartwieniach, rozmawiając z Bogiem, który prowadził go przez stany strapienia i pocieszenia. Bóg obchodził się z nim podobnie jak nauczyciel w szkole z dzieckiem i pouczał go. Nękany pokusami raz jeszcze spoglądał na swoje dotychczasowe życie. Pojawił się lęk o przyszłość i wątpliwości dotyczące skuteczności zastosowanych przez niego ascetycznych środków, takich jak: biczowanie, posty wycieńczające organizm, długie czuwania i zaniedbywanie osobistej higieny. Rezygnując z nich, Iñigo powoli odkrywał prostą drogę prowadzącą do spotkania z Bogiem. Owocem tych doświadczeń są Ćwiczenia Duchowne, w których nieustannie pobrzmiewa zachęta – czwarte przykazanie: Reflektuj nad własnym postępowaniem.

Jerozolima

Opowieść Pielgrzyma szczegółowo opisuje trudy podróży: brak pieniędzy, niebezpieczeństwa na statku, choroba morska, głód, zagrożenie ze strony Turków, a nawet ze strony współtowarzyszy, kiedy piętnowanie ich jawnych grzechów o mało nie spowodowało wysadzenia go na jakiejś wyspie. Nic jednak nie mogło zdusić radości, którą odczuł, gdy wreszcie zobaczył Święte Miasto. Ujrzawszy Miasto [4 IX 1523] Pielgrzym doznał wielkiej pociechy. I według tego, co inni mówili, pociecha ta była powszechna u wszystkich wraz z radością, która nie wydawała się być tylko naturalna. Iñigo planował nawet pozostanie w Ziemi Świętej, ale nie uzyskał na to pozwolenia i musiał wrócić do Europy. Nie był to jednak powód do zniechęcenia w myśl piątego przykazania: Nie bój się przygody i nowych doświadczeń.

Barcelona – Alkala – Salamanka

Odtąd Pielgrzym zrozumiał, że nie było wolą Bożą, aby pozostał w Jerozolimie, zawsze zastanawiał się nad sobą, quid agendum – co teraz robić. W końcu poczuł w sobie skłonność do podjęcia nauki przez jakiś czas, aby móc pomagać duszom. Decyzja o podjęciu nauki w tak późnym wieku była kolejnym przejawem duchowej brawury. Okres studiów w Hiszpanii związany był z wieloma przeciwnościami, wynikającymi z prześladowania ze strony władz kościelnych. Iñigo nie zaprzestał prowadzić kierownictwa duchowego. W Alkala zwrócił na siebie uwagę inkwizytora i został osadzony w więzieniu. W Salamance uwięzili go dominikanie, zapraszając na obiad do swego klasztoru. Pielgrzym zawsze starał się wyjaśniać każdą sytuację, by móc oczyścić się z krzywdzących i opartych na donosach zarzutów. Mimo że w żadnej ze studiowanych przez siebie dziedzin nie osiągnął wybitnych sukcesów, z naiwnym uporem pragnął przekonać wszystkich, że życie chrześcijanina opiera się na umiłowaniu Prawdy. Kochaj prawdę – to było jego szóste przykazanie.

Paryż

Wcześniejsze doświadczenia nauczyły go, że nie powinien łączyć studiów podjętych w celu lepszego pomagania duszom z duszpasterskim zaangażowaniem. W tym czasie [X 1529-IV 1535] przestawał z magistrem Piotrem Favre i z magistrem Franciszkiem Ksawerym, których potem pozyskał za pomocą Ćwiczeń [Duchownych] do służby Bożej. Wokół nich zgromadzili się pierwsi towarzysze. Z ich przyjaźni narodziło się Towarzystwo Jezusowe. Doświadczenie Ćwiczeń oraz złożone na Montmartre śluby ubóstwa, czystości i pielgrzymki do Jerozolimy scaliły grupę przyjaciół poruszonych wspólnym pragnieniem. Z podjęciem tego wielkiego dzieła zdecydowali się jednak czekać do ukończenia studiów, by tym owocniej móc się jemu poświęcić. Z tego doświadczenia wypływa jedna z podstawowych maksym Ignacego, niestety często zapominane siódme przykazanie: Jeśli chcesz coś robić dobrze, skup się na jednej rzeczy.

Wenecja

Oczekując na statek do Ziemi Świętej, towarzysze posługiwali w szpitalach i przytułkach, prowadzili rozmowy duchowe. Pragnęli zobaczyć ojczyznę Jezusa, a spotykali Jego umęczone oblicze w ludziach potrzebujących pomocy. Wzniosłe plany w zderzeniu z szarą codziennością stały się sprawdzianem trwałości pragnień i czystości motywacji. Tutaj także pojawili się ludzie wątpiący o dobroci ubogich kleryków. Oni jednak widzieli w działaniu, które podejmowali, realizację największego przykazania: Kochaj Boga i bliźnich. W Wenecji ci, którzy jeszcze nie byli kapłanami, przyjęli święcenia.

Vicenza

Pielgrzymowi wypadało wędrować z Favrem i Laynezem do Vicenzy [lipiec 1537]. Tam znaleźli poza miastem pewien dom bez drzwi i okien. Spali w nim na garści słomy, którą sobie przynieśli. Dwaj z nich chodzili zawsze żebrać w mieście dwa razy dziennie, lecz przynosili tak mało, że prawie nie mogli się z tego utrzymać. Zazwyczaj jedli trochę chleba ugotowanego w wodzie, jeśli go mieli, ten zaś z nich, który pozostawał w domu, zajmował się gotowaniem. W ten sposób spędzili tam 40 dni, poświęcając się tylko modlitwie. Wspólne trudy, jakie podjęli, jeszcze bardziej scementowały grupę. Doświadczenie wspólnoty w misji stało się fundamentem dojrzewającego projektu założenia nowej wspólnoty zakonnej. Ósme przykazanie to: Staraj się, by ci, z którymi pracujesz, byli także twoimi przyjaciółmi.

Rzym

Aby oddać się do dyspozycji papieża, trzeba było znaleźć się w Rzymie. Stąd, poza krótkimi podróżami, Ignacy nie wyjeżdżał, porozumiewając się ze współbraćmi za pomocą listów. Papież Paweł III bullą Regimini militantis Ecclesiae, ogłoszoną 27 IX 1540 r. zatwierdził nowy zakon Towarzystwo Jezusowe. Ignacemu – wybranemu na generała – zlecone zostało zadanie napisania Konstytucji. On ponadto angażował się w posługi duchowe i charytatywne: Z pomocą Pielgrzyma i towarzyszy założono w Rzymie kilka dzieł pobożnych jak Dom Katechumenów, Dom św. Marty, Dom Sierot i inne. W dwu osobnych zakładach opiekowano się sierotami: chłopcami i dziewczętami. W dwóch innychb mężczyznami i kobietami przygotowującymi się do wyznania wiary, przede wszystkim żydami, a niekiedy i muzułmanami. Dom św. Marty dawał schronienie upadłym kobietom, które w ten sposób otrzymywały szansę rozpoczęcia nowego życia. Podobne domy powstały w Bolonii, Florencji, Mutinie, Messynie i w Palermo. Pełne miłosierdzia spojrzenie na drugiego człowieka, zwłaszcza złamanego grzechem i poczuciem winy, charakteryzowało starego, kulawego Baska, który z dumnego rycerza stał się towarzyszem Chrystusa, powtarzającym często swoje dziesiąte przykazanie: Słuchaj innych, starając się wydobyć z nich to co najlepsze…

Artykuł ukazał się w lipcowym numerze Posłańca Serca Jezusowego. Tekst publikujemy za zgodą redakcji. 

Serdecznie dziękujemy.