Ćwiczenia Duchowe

SKARB KOŚCIOŁA Ćwiczenia Duchowe w praktyce


Praca zbiorowa pod red. Ks. Tadeusza Hajduka SJ

Wydawnictwo WAM Księża Jezuici Kraków 2000, s. 28-54



Tekst publikujemy za uprzejmą zgodą Wydawnictwa WAM

 

 

Jacek Bolewski SJ

 


ĆWICZENIA DUCHOWE DROGĄ ŻYCIA




Na początek - oczywiste, zarazem nieodzowne rozróżnie­nia. Ćwiczenia duchowe[1] św. Ignacego mogą znaczyć zarówno cały tekst książeczki spisanej przez Loyolę, jak i poszczególne z opisanych w niej ćwiczeń. W tym ostatnim sensie czytamy już w pierwszej z uwag wstępnych: „Pod tą nazwą «Ćwiczenia duchowne» rozumiemy wszelki sposób odprawiania rachunku sumienia, rozmyślania, kontemplacji, modlitwy ustnej i myślnej oraz innych czynności duchowych - stosownie do tego, co niżej powiemy" (CD 1). W naszych rozważaniach istotne będzie przejście - od całości Ćwiczeń do poszczególnych ich elementów, które na drodze ludzkiego życia zmieniają swoje znaczenie tak, jak zmienia się czło­wiek.



DROGA ŻYCIA W ĆWICZENIACH



Spójrzmy najpierw na całość Ćwiczeń i zawartej w nich drogi życia. Przede wszystkim uderza dynamiczny charakter ukazanej wizji. W pierwszym zdaniu właściwego tekstu Ćwiczeń po wspomnianych uwagach wstępnych św. Ignacy charakteryzuje Ćwiczenia duchowe przez określenie ich celu, którym jest „odniesienie zwycięstwa nad sobą i upo­rządkowanie swego życia tak, by nie ulegać jakiemukolwiek nieuporządkowanemu przywiązaniu" (CD 21). Realne spojrzenie na człowieka i jego możliwości wymaga stwierdze­nia, że tak określony cel stanowi zadanie całego życia. Przytoczone wyrażenia mówią w formie dokonanej o „odnie­sieniu" zwycięstwa i „uporządkowaniu" życia, jednak dokona­nie nastąpi dopiero jako... skonanie, w chwili zgonu. Nawet święci, ściślej mówiąc zwłaszcza oni mieli świadomość, że egoistyczna miłość własna, którą należy przezwyciężyć, umiera całkowicie najwyżej... w momencie śmierci. Wcześ­niej, tak długo, jak trwa ludzkie życie, proces zmierzający do tego celu pozostaje niedokonany; dlatego chodzi w nim o nieustanne „odnoszenie" zwycięstwa nad sobą i „porządko­wanie" życia, by na końcu mogło się to dopełnić - w Bogu, który w Jezusie odniósł zwycięstwo nad śmiercią i wprowadził nowy porządek, owoc nowego stworzenia dzięki przejściu Chrystusa przez śmierć.

Ukazany dynamicznie cel ustala jakby całą drogę, która do niego prowadzi. Staje się możliwy nowy rzut oka na całość. Tak wyłania się kolejna, znana wizja ludzkiego życia w Pryncypium i fundamencie.[2] Znamienne jest najpierw słowo pryncypium, obejmujące dwa znaczenia, które w prze­kładach są zazwyczaj oddzielane. Mamy tu bowiem i począ­tek, i zasadę, czyli znowu: początek pojmowany jest dyna­micznie jako zasada, według której rozwija się cała dalsza droga. W tym sensie w początku kryje się tajemnica przyszłe­go rozwoju, przez który stopniowo - z czasem - objawia także koniec. O ile poprzednio cel został określony czysto antropologicznie, w odniesieniu do walki z sobą i do porząd­kowania własnego życia, o tyle teraz - w Pryncypium -otwiera się perspektywa teologiczna. Człowiek jako stwo­rzenie Boga znajduje swój cel w tym, „aby Boga, naszego Pana, wielbił, okazywał Mu cześć i służył Mu - i dzięki temu zbawił duszę swoją" (CD 23). W ten sposób uzupełniona zostaje wcześniejsza perspektywa, która nie tylko skupiała się na samym człowieku, ale też ograniczała się do „walki" i „porządkowania", co nasuwało myśl o negatywnym tle - tego, co wymagało przezwyciężenia. Wizja teologiczna jest od początku czysto pozytywna, charakteryzując pierwot­ną, najbardziej fundamentalną relację stworzonego człowieka do Stwórcy jako Jego wielbienie. Zatem nie „walka z sobą", lecz oddanie siebie Bogu jest „pryncypium", czyli początkiem i zasadą ludzkiego życia, jego fundamentem, w którym ukrywa się zarazem ostateczny cel: wielbienie, błogosła­wienie Stwórcy. Trudno nie dostrzec w ignacjańskich słowach echa słynnej augustyńskiej maksymy, często przytaczanej, ale nie w całości, w której święty wyznaje Bogu mimo swej grzeszności: „A jednak sławić Ciebie pragnie ta cząstka świata, któryś stworzył. Ty sprawiasz sam, że sławić Cię jest błogo. Stworzyłeś nas bowiem jako skierowanych ku Tobie, i niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie".[3]

Po tym fundamentalnym określeniu celu człowieka na drodze życia następuje charakterystyka środków. Są nimi „rzeczy na powierzchni ziemi", stworzone „dla człowieka i po to, by mu służyć pomocą w zmierzaniu do celu, dla którego został stworzony". Ta pomoc obejmuje także innych ludzi, zgodnie z biblijną (jahwistyczną) wizją stworzenia, gdzie jako „pomoc odpowiednia" (Rdz 2, 20) dla pierwszego człowieka (mężczyzny) jest ukazany drugi człowiek (kobieta). Nie oznacza to naturalnie zachęty do „instrumentalnego" traktowania drugiej osoby, lecz ma wyrażać absolutny prymat Boga jako podstawowego celu człowieka. Relacji do Niego winny być podporządkowane wszystkie pozostałe relacje. Wyrazem tego podporządkowania jest dla Ignacego postawa „obojętności", którą w tym miejscu wprowadza i charakteryzu­je w odniesieniu do „wszystkich rzeczy stworzonych". W każ­dej sytuacji decydującym motywem ludzkiego działania ma być ostateczny cel, odsłaniający się w relacji do Stwórcy - „byśmy spośród wszystkich pozostałych rzeczy pragnęli tylko tego i to wybierali, co nas bardziej prowadzi do celu, dla którego zostaliśmy stworzeni" (CD 23).

Dynamizm ukazanej tu wizji - obojętności - dochodzi do głosu w stwierdzeniu Ignacego, że „musimy się stawać obojętnymi wobec wszystkich rzeczy stworzonych".[4] Wzrasta­nie w tej postawie wiąże się z opisanymi wyżej elementami: teologicznym (oddaniem się Stwórcy) i antropologicznym (uporządkowaniem - przezwyciężeniem siebie). Najgłębszym uzasadnieniem tego procesu jest w Ćwiczeniach odniesienie do tajemnicy Boga-Człowieka, Jezusa Chrystusa. Dopiero w perspektywie chrystologicznej objawia się jedność obu wymiarów - teologicznego i antropologicznego. Cała droga Ćwiczeń jest oparta na Jednym, który sam nazwał siebie Drogą (por. J 14, 6), wzywając uczniów - ostatecznie wszystkich ludzi - do pójścia Jego śladem, naśladowania Go... Dotychczasowe wypowiedzi o celu drogi człowieka w Ćwiczeniach nie mówiły o Chrystusie, gdyż Ignacy wpro­wadza Go wyraźnie dopiero w związku z grzechem, ukazując wcielenie Syna Bożego jako decyzję Trójcy Świętej podjętą celem uratowania grzeszników.[5] Ale w tej mierze, w jakiej ukryte założenie ludzkiej grzeszności stanowiło tło wypowie­dzi o konieczności przezwyciężania siebie i uwalniania od nieuporządkowanych przywiązań, ukrywał się w tym wszyst­kim także Chrystus, objawiający najpełniej drogę do celu - zjednoczenia człowieka z Bogiem, który ze swej strony stał się człowiekiem.

Tak oto całościowa wizja drogi życia z początku Ćwiczeń dopełnia się i wciela w Chrystusie. W Nim odsłaniają się wyraźniej etapy drogi, rozłożonej na 4 tygodnie rekolekcyj­nego procesu wzrastania. Wcielony Bóg jest na każdym etapie najważniejszym odniesieniem dla „ćwiczącego" się rekolektanta. Już w pierwszym tygodniu, gdzie odwracanie się od grzechu wiąże się ze zwróceniem grzesznika do miłości Ukrzyżowanego, pojawia się pytanie, które można uznać za przewodni wątek wszystkich dalszych rozważań: „...co uczyniłem dla Chrystusa, co czynię dla Chrystusa i co powinienem uczynić dla Chrystusa" (CD 53). W drugim tygodniu pytanie prowadzi do fundamentalnego wyboru życiowego, który w gruncie rzeczy jest opowiedzeniem się w obliczu Bosko-ludzkiego Króla - za Nim albo przeciwko Niemu. Na fundamencie wyboru Chrystusa staje się możliwa dalsza droga. Pozostałe ćwiczenia drugiego, trzeciego i czwartego tygodnia służą pogłębianiu i rozwijaniu relacji do Chrystusa. Człowiek towarzyszy Mu w najważniejszych stacjach Jego życiowej drogi, dając się prowadzić i przepro­wadzić w decydującym przejściu - przez śmierć do nowego, pełnego życia. Przez odprawienie Ćwiczeń rekolektant staje się prawdziwie towarzyszem Jezusa. Dar, udzielony wpierw Ignacemu, staje się udziałem innych, uczestniczących w ułożonych przez niego Ćwiczeniach duchowych.



ĆWICZENIA W ŻYCIU ŚW. IGNACEGO



Przechodząc od książeczki Ćwiczeń do ludzi, którzy przeszli przez ich szkołę, trzeba zacząć oczywiście od Ignacego. W jakim sensie Ćwiczenia były drogą jego życia? Opowieść pielgrzyma[6] opisująca tę drogę rozpoczyna się od obrony Pampeluny, w której Ignacy bronił zarazem jakby całego dotychczasowego życia. Z późniejszej perspektywy nawrócenia i związanej z nim przemiany Pielgrzym pokonany przez Boga poświęcił owemu wcześniejszemu życiu jedynie dwa zdania, wspominając, że dotąd „był człowiekiem odda­nym marnościom tego świata", i precyzując: „Szczególniejsze upodobanie znajdował w ćwiczeniach rycerskich, żywiąc wielkie i próżne pragnienie zdobycia sobie sławy" (OP 1). Gdy Ignacy wreszcie zapragnął zmienić życie, w miejsce ćwiczeń rycerskich wprowadzał inne. Mówi o nich w Opowie­ści najpierw na tle doświadczenia zmiennych stanów ducho­wych w okresie rekonwalescencji: „To było jego pierwsze rozważanie o rzeczach Bożych; a kiedy potem oddawał się Ćwiczeniom[7], stąd czerpał swoje pierwsze światło do rozpoznania różnicy duchów" (OP 8). Swoich osobistych praktyk modlitewno-pokutnych w Manresie czy w drodze do Ziemi Świętej Ignacy nie nazywa ćwiczeniami. To pojęcie pojawia się dopiero wtedy, gdy Pielgrzym opisuje dzielenie się swoim doświadczeniem z innymi, w okresie filozoficznych studiów: „Podczas pobytu w Alkali zajmował się także dawaniem Ćwiczeń duchowych i wyjaśnianiem katechizmu i w ten sposób przynosił owoce dla chwały Bożej" (OP 57). Znamienne jest to, że właśnie w związku z udzielaniem Ćwiczeń pojawia się w Opowieści pierwsza wzmianka o towarzyszach Ignacego.[8]. Najwyraźniej działali wtedy wspólnie z Pielgrzymem, skoro wszyscy byli podejrzewani przez inkwizytorów o to, że należą do alumbrados (OP 58). Trudności miały im towarzyszyć i na kolejnym etapie studiów - w Salamance, gdzie jeszcze wyraźniej usiłowano im wmówić, że uznają siebie za „oświeconych" i działających pod bezpośrednim działaniem Ducha Świętego (OP 65). Gdy znaleźli się we więzieniu, wtedy Pielgrzym nie tylko „nadal odbywał swe Ćwiczenia, mówiąc o Bogu itd." odwie­dzającym go osobom, ale także, gdy przyszedł sędzia, by go przesłuchać, Ignacy „dał mu wszystkie swe papiery, w których zawierały się Ćwiczenia duchowne, ażeby je zbadał" (OP 67). Mamy tu pierwszy wyraźny ślad istnienia tekstu Ćwiczeń. Pod koniec Opowieści Ignacy uzupełnił to świadectwo. W odpowiedzi na pytanie swego rozmówcy zaznaczył, „że Ćwiczeń nie ułożył całych za jednym razem, ale kiedy zauważył pewne rzeczy w swej duszy, które wydawały mu się pożyteczne, a zdawało mu się, że będąpożyteczne i dla innych, wtedy notował je, na przykład rachunek sumienia przy pomocy linii itd." (OP 99). To stopniowe redagowanie Ćwiczeń osiągnęło kolejną fazę w okresie studium w Paryżu, gdzie Ignacy pozyskał nowych towarzyszy. Tutaj inkwizytor nawet pochwalił przedstawiony mu tekst Ćwiczeń i zachował sobie kopię.[9] Nie znamy tego tekstu, nie wiemy więc, o ile różni się od zachowanej wersji, której najstarsze świadectwo dotrwało do nas w przekładzie łacińskim z 1541 roku. Było to już po zatwierdzeniu Towarzy­stwa Jezusowego (27IX1540). Natomiast oficjalne, papie­skie zatwierdzenie tekstu Ćwiczeń miało jako podstawę poprawiony przekład i nastąpiło w dniu 31 VII 1548. Sam tekst został opublikowany niedługo potem - 11 IX tegoż roku.[10]

Św. Ignacy, jak widać w Opowieści, mówi o „Ćwiczeniach" jako całości, którą dzieli się z innymi. Na drodze jego życia złączyło się to z pozyskiwaniem towarzyszy, w końcu - z utworzeniem Towarzystwa Jezusowego. Jeszcze przed uznaniem zakonu przez papieża Pawła III towarzysze korzystali z Ćwiczeń w swym apostolstwie. Z tego właśnie okresu pochodzą przypuszczał nie Uwagi wstępne (CD 1-20) i Uwagi dodatkowe (CD 73-90), zredagowane przez Ignacego na użytek udzielających Ćwiczeń". Wiele wskazówek o ich udzielaniu zawierają także napisane później Konstytucje. Zanim o tym powiemy więcej, powróćmy do pytania o zna­czenie Ćwiczeń na drodze życia naszego Świętego. Jest oczywiste, że „przećwiczył" je najpierw osobiście. Jego przejście przez „szkołę" Ćwiczeń określić można znanymi słowami z Opowieści pielgrzyma o pobycie w Manresie, gdzie „Bóg obchodził się z nim podobnie jak nauczyciel w szkole z dzieckiem i pouczał go" (OP 27). Później Ignacy „wydoroślał" i dojrzał w tej szkole tak bardzo, że wcielił w sobie ducha i literę „Ćwiczeń". Jak określił to jeden ze świadków: „Nasz Ojciec w całym swym sposobie postępowa­nia dokładnie zachowuje wszystkie reguły Ćwiczeń tak, iż się wydaje, że najpierw zaszczepił je w swojej duszy i wydo­był je następnie z osobistej postawy. ... To samo można powiedzieć o Konstytucjach, zwłaszcza o rozdziale, w którym opisuje on generała; wydaje się, że opisał tu samego sie­bie".[12]

Co do poszczególnych Ćwiczeń, Ignacy przywiązywał największą wagę do wymienionego na pierwszym miejscu - rachunku sumienia. Na wszystko inne mogło zabraknąć czasu, tylko nie na to.[13] Jednak rachunki nie są celem, ale - środkiem w drodze do niego. Jako szczególny rodzaj modlitwy mają skutecznie pomagać do tego, co według Ignacego jest ważniejsze od długich modłów, mianowicie do „szukania" i „znajdowania Boga we wszystkich rze­czach".[14] Taka postawa jest ukazana w Ćwiczeniach u ich kresu - w „Kontemplacji dla zyskania miłości" (CD 230nn). Wolno przyjąć, że do zdobycia tej postawy nie wystarcza jednorazowe odprawienie Ćwiczeń, ale potrzebne jest codzienne ćwiczenie. O sobie samym Ignacy zaświadczył w Opowieści pielgrzyma, że odkąd zaczął Bogu służyć, „zawsze wzrastał w pobożności, to jest w łatwości znajdowania Boga, a teraz więcej niż kiedykolwiek w swoim życiu. Za każdym razem i o każdej porze kiedy tylko chce Boga znaleźć, znajduje Go" (OP 99). Do tego świadectwa z ostat­niego roku życia (z 20 X 1555) dodać można świadectwo współbrata, który spisał Opowieść, iż Ignacy najbardziej chwali ten rodzaj modlitwy, w której człowiek „ma Boga nieustannie przed oczami" (M 256).

Ignacjańskie „znajdowanie Boga we wszystkim" oznacza nie tyle ciągłe „widzenie" Go, choćby „oczami wiary", ile ćwiczenie stałego dochodzenia do tego „widzenia" w każdej sytuacji. Chodzi nie o teoretyczną wiedzę, lecz o poznanie, które przynosi człowiekowi pokój i radość w obliczu najwięk­szych przeciwności. Wymowna jest wypowiedź Ignacego w odpowiedzi na stwierdzenie lekarza, że winien unikać melancholii, która mogłaby mu szkodzić. Oto co powiedział swemu współbratu: „Zastanawiałem się, co mogłoby we mnie wywołać melancholię, i nie znalazłem niczego poza przypadkiem, gdyby papież całkowicie unicestwił Towarzy­stwo. Jednak i wtedy, jak uważam, po usunięciu się na kwadrans modlitwy byłbym tak radosny jak przedtem albo jeszcze radośniejszy" (M 182). Jak dodaje świadek tej wypowiedzi, potwierdzeniem prawdziwości słów Ignacego była jego reakcja na wybór papieża Pawła IV, który wcześniej był znany jako wielki przeciwnik jezuitów. Istotnie, krótka modlitwa w kaplicy wystarczyła Świętemu do przezwyciężenia szoku i przyjęcia wyboru z radością.[15] W tym duchu Założy­ciel jezuitów mógł uczyć swych współbraci, że wydłużanie czasu poświęconego modlitwie nie jest tak ważne jak postawa wewnętrznego umartwienia: „Prawdziwie umartwio­nemu wystarczy kwadrans, aby w modlitwie ,0zjednoczyć się z Bogiem" (M 196).



ĆWICZENIA DROGĄ TOWARZYSZY JEZUSA



W ślad za św. Ignacym także jezuici - towarzysze Jezusa - są uczniami w szkole, którą Bóg ich prowadzi przez Ćwiczenia. Doświadczyli tego najpierw i najpełniej pierwsi towarzysze Świętego. Zasady stosowane wobec innych, przyszłych jezuitów, zostały sformułowane w zakonnych Konstytucjach, które były trzecim - po zatwierdzeniu Zakonu i tekstu Ćwiczeń - wielkim pragnieniem i osiągnięciem Ignacego.

Pierwsza wzmianka o Ćwiczeniach pojawia się w poprze­dzającym Konstytucje tzw. Egzaminie, który należy „przedło­żyć wszystkim proszącym o przyjęcie do Towarzystwa Jezusowego".[16] Wymieniając „sześć szczególnych prób" (eksperymentów), jakim mają być poddani nowicjusze na pierwszym roku probacji, św. Ignacy mówi najpierw: „Pierw­szą próbą jest odprawienie mniej więcej przez miesiąc Ćwiczeń duchownych"". Od tego zatem rozpoczyna się droga życia zakonnego. Po dwóch latach a przed kolejnym etapem, rozpoczętym od złożenia ślubów, winno się dokonać odnowienie, najpierw przez ponowienie spowiedzi generalnej, odbytej na początku miesięcznych ćwiczeń. Ignacy dodaje: „Aby ją lepiej odbyć i utwierdzić się w swoim pierwszym postanowieniu, niech (zakonnik) odprawi na osobności przez tydzień jakieś Ćwiczenia duchowe, czy to z tych, które odprawił, lub inne, i niech złoży na koniec ofiarę z siebie samego przez śluby" (K 98).

Z tych oraz innych urywków Konstytucji wynika, że według Ignacego Ćwiczenia w zwiększonym wymiarze czasowym - miesięcznym i tygodniowym - miały być odprawione przez jezuitów jedynie w decydujących momentach ich zakonnej drogi, na początku i przed ślubami. Dla kapłanów, którzy w pierwszych latach Towarzystwa stanowili większość wstępujących do niego kandydatów, oznaczało to dwukrotne - dłużej trwające - przejście przez Ćwiczenia. Natomiast u młodych kandydatów, odbywających w Towarzystwie także studia do kapłaństwa, Konstytucje przewidywały „trzeci rok" probacji przed ostatnimi ślubami (K 71), czyli - zgodnie ze wspomnianymi zasadami - kolejne, trzecie odprawienie przez tydzień „jakichś" Ćwiczeń duchowych. Inne wzmianki Konstytucji o Ćwiczeniach odnoszą się przede wszystkim do udzielania ich przez jezuitów - innym. Ignacy zakłada niejako, że jego towarzysze nie potrzebują więcej dłuższych okresów „osobności", choćby tygodniowych, na osobiste ćwiczenia. Skoro przeszli przez nie wcześniej w ciągu miesią­ca, później zaś - raz albo dwa - w ciągu tygodnia przed ślubami, to winno już im wystarczyć codzienne odprawianie najważniejszych Ćwiczeń i dzielenie się nimi z innymi. Dlatego więcej uwagi poświęca Ignacy w Konstytucjach udzielaniu Ćwiczeń. Zachęca do tego już młodych „scholastyków", czyli studiujących przed kapłaństwem: „Niech też przyzwyczajają się do udzielania innym Ćwiczeń duchowych, doświadczywszy ich wprzód na sobie samych. Wszyscy powinni starać się o to, aby mogli dobrze zdać z nich sprawę i umieli trafnie posługiwać się tego rodzaju orężem ducho­wym, który, jak widzimy, tak bardzo z łaski Boga przyczynia
się do Jego służby".[18] Pozostałe wzmianki w Konstytucjach o Ćwiczeniach odnoszą się także do stosowania ich w jezuic­kim apostolstwie.[19]
Dalsze dzieje Towarzystwa Jezusowego wniosły do tej praktyki różne modyfikacje. Zwłaszcza w Hiszpanii już od początku podnosiły się głosy jezuitów, których echo zabrz­miało we wspomnianej odpowiedzi św. Ignacego, że komuś „umartwionemu wystarczy kwadrans, aby w modlitwie zjednoczyć się z Bogiem"[20]... O ile jednak przedłużanie codziennej modlitwy nie znalazło w Towarzystwie odgórnej aprobaty, o tyle z poparciem spotkała się praktyka corocz­nych rekolekcji według książeczki Ćwiczeń. Zwyczaj ten został zapoczątkowany, znowu w Hiszpanii, przez Baltazara Alvareza, który przez sześć lat był kierownikiem duchowym św. Teresy od Jezusa[21]. Później wszystkich jezuitów obowią­zywało każdego roku - jak obecnie - poświęcenie Ćwicze­niom ośmiu dni, a ponadto w czasie trzeciej probacji - pono­wne Ćwiczenia miesięczne. Te zmiany wypływały z doświad­czenia i przeświadczenia, że codzienna praktyka najważniej­szych Ćwiczeń wymaga regularnej odnowy, której należy corocznie poświęcić więcej czasu w określonym okresie. Przeto na życiowej drodze każdego jezuity Ćwiczenia towarzyszą aż do końca w dwojaki sposób: z jednej strony w modlitewnej praktyce każdego dnia, z drugiej strony w postaci dorocznych rekolekcji. Dzięki temu może się dokonywać i pogłębiać odnowa życia w duchu, jaki przy­świecał Ignacemu.

Połączenie regularnej praktyki codziennych i corocznych Ćwiczeń uczy „znajdować Boga we wszystkich rzeczach", uczy bowiem „kontemplacji w działaniu". Ta znana formuła wskazuje „złoty środek" ignacjańskiej duchowości - w duchu wieńczącej Ćwiczenia „Kontemplacji dla zyskania miłości". Towarzystwo Jezusowe nie jest zakonem kontemplacyjnym, ale podporządkowuje modlitwę działalności apostolskiej. Aby jednak postawa „kontemplacji w działaniu" mogła się rozwijać, nie wystarczy działanie, któremu kontemplacja tylko towarzyszy; potrzebny jest także czas oddany wyłącznie kontemplacji - w krótszym wymiarze każdego dnia, dłużej natomiast w dorocznych rekolekcjach. To czas „osobności", oderwania się od codziennego działania, czas odnowienia się w bliskości Jezusa, Jego towarzystwie. To wzrastanie w łasce, która już dla Ignacego znaczyła najwięcej: być przyłączonym do Jezusa, złączyć się z Nim najściślej, aby dzięki tej jedności sam Chrystus mógł działać przez apostoła, którego posyła. Skoro jezuita nie może sobie pozwolić każdego dnia na długie modlitwy, to przynajmniej doroczne rekolekcje pozwalają na to, by towarzysz Jezusa mógł dłużej oddać swój czas i siebie tylko Jemu.



POSTĘP NA DRODZE ĆWICZEŃ



Aby jeszcze dokładniej rozważyć ewolucję, dokonującą się w człowieku przez Ćwiczenia, trzeba rozszerzyć spojrze­nie. Dotąd skupiliśmy się na znaczeniu i wcieleniu Ćwiczeń w życiu jezuitów, których droga rozpoczyna się od odprawie­nia ich w całości, przez miesiąc. Ignacy, jak wiadomo, nie ograniczał tej formy do swych towarzyszy, choć uważał, że całość Ćwiczeń jest raczej dla niewielu. Podkreśla to nie tylko w ich tekście[22], ale jeszcze wyraźniej w Konsty­tucjach, określając owych niewielu jako „takich, z których postępu można się spodziewać niepospolitych owoców ku chwale Bożej", i dodaje: „Ćwiczeniami pierwszego tygodnia można objąć wielu, a dla jeszcze większej liczby osób można głosić niektóre nauki o rachunku sumienia i o sposobach modlitwy, zwłaszcza o pierwszym z trzech podanych w Ćwi­czeniach, bo każdy przy dobrej woli będzie do nich zdol­ny".[23] Jeśli pamiętamy, że również rachunki sumienia są dla Ignacego formą modlitwy, to z powyższej wypowiedzi wynika, że ćwiczeniami odpowiednimi dla wszystkich są według niego najprostsze modlitwy, w których liczy się wierność i wytrwałość. Umożliwiają one stopniowe wzrastanie i dojrzewanie modlącego się człowieka.

Kolejny krąg osób obejmuje tych, którzy przechodzą przez pierwszy tydzień Ćwiczeń. Ignacy zakłada tu gotowość do poświęcenia Ćwiczeniom odpowiednio więcej czasu, by nie tylko poznać wspomniane praktyki rachunków i modlitw, ale pełniej wejść w proces przemiany. Jednak istotne są także predyspozycje kandydata do Ćwiczeń. Ignacy liczy się z ograniczoną możliwością rekolektanta. Dlatego - jak stwierdza w Uwagach wstępnych - gdy „nie można się po nim spodziewać wielkiego owocu, lepiej będzie, jeśli (udziela­jący ćwiczeń) da mu niektóre łatwiejsze ćwiczenia ... Nie należy wchodzić w zagadnienia związane z wyborem ani inne ćwiczenia wykraczające poza pierwszy tydzień. Chodzi tu zwłaszcza o sytuacje, kiedy u innych można osiągnąć większy owoc, a dla wszystkich brakuje czasu"(ĆD 18). Torealistyczne podejście liczy się zatem i z ograniczonymi możliwościami czasowymi rekolekcjonistów!

Przejście przez sam tylko pierwszy tydzień Ćwiczeń oznacza, w świetle słów Ignacego, że nie została poruszona kwestia wyboru. Jednak oczywiście ,jakiś" wybór tkwi również u podstaw tej postawy, której człowiek uczy się w pierwszym tygodniu. Przecież odwrócenie się od grzechów, uporząd­kowanie życia, dochowanie wierności modlitwie i sakramen­tom - to wszystko jest u chrześcijanina możliwe tylko dzięki przyjęciu fundamentu - prawdy o Bogu. Więcej, trudno mówić o świadomym życiu chrześcijańskim u kogoś, kto nie przyjął Osoby Jezusa Chrystusa jako drogi, prawdy, życia... Dzisiaj - w epoce wielkiego uwrażliwienia na godność człowieka - trzeba tym bardziej przypominać o chrześcijań­skim uzasadnieniu tej godności - dzięki prawdzie o Bogu, który stał się człowiekiem. A zatem nawet najbardziej elementarna, początkowa postać udzielania Ćwiczeń opierać się musi na wyborze w relacji do Chrystusa - w uznaniu, że jest On objawieniem Boga w ludzkiej postaci po to, by przez Niego wszyscy ludzie znaleźli drogę zbawienia. Chrześcijaństwo nie jest ostatecznie niczym innym jak wyborem Chrystusa! Wprawdzie cała głębia tej prawdy odsłania się stopniowo, w dalszych tygodniach, ale już pierwszy tydzień otwiera tę perspektywę - drogę fundamen­talnego wyboru życia chrześcijańskiego.

Dzisiaj ograniczenie się do pierwszego tygodnia Ćwiczeń przybiera nowy sens. Owszem, uwzględnia nadal ograni­czone możliwości rekolektantów i rekolekcjonistów, ale nie wyklucza z góry postępu na rozpoczętej drodze. Kto nie tylko raz przeszedł przez Ćwiczenia pierwszego tygodnia, ale także dochował im wierności w najważniejszych elemen­tach - codziennych modlitwach złączonych z rachunkami sumienia - ten otworzył się na stopniową przemianę, której pogłębieniem może być odbycie kolejnych tygodni Ćwiczeń. Odbiciem tego jest upowszechniający się zwyczaj osobnego, przedzielonego dłuższym okresem czasu, odprawiania poszczególnych etapów Ćwiczeń. Ich dynamika zawiera się w istocie już w pierwszym tygodniu, szczególnie opartym na „pryncypium i fundamencie" całości. Jednak to „pryncy­pium" - zarówno początek, jak i zasada - potrzebuje czasu, by zawarte w nim „ziarno" rozwinęło się i zaowocowało. Trudno ten czas określić. Istotne jest oddanie się, poddanie Bożemu prowadzeniu. Wzrastanie jest Jego dziełem. Sam Bóg „daje wzrost" (1 Kor 3, 6), jeśli tylko człowiek nie ulega niecierpliwości, lecz otwiera się przez Ćwiczenia na Jego działanie.

Postęp na drodze Ćwiczeń oznacza w tym świetle postępo­wanie za prowadzącym człowieka Bogiem. Ignacy zakłada w Ćwiczeniach owo prowadzenie w odważnych słowach o bezpośredniości Bożego działania w rekolektancie. Dotyczy to zwłaszcza rekolekcyjnego szukania „woli Bożej, którą sam Stwórca i Pan przekazuje swojej pobożnej duszy". Dlatego zamiast ingerować w ten proces, rekolekcjonista „niech dozwoli, by Stwórca bezpośrednio działał ze stwo­rzeniem, a stworzenie ze swoim Stwórcą" (CD 15). Ta bezpośredniość Bożego działania w odprawiającym Ćwi­czenia jest implikacją wspomnianej wizji Pryncypium i funda­mentu, gdzie człowiek określony został przede wszystkim przez swoją bezpośrednią relację do Boga, zaś „inne rzeczy" są dane jako pomoc w jej realizacji. Chodzi zatem o przywró­cenie tej relacji na drodze Ćwiczeń, nie tylko jej „uporządko­wanie" przez oczyszczenie przywiązań, ale też otwarcie na bezpośrednie prowadzenie przez Boga.

W miarę przebiegu Ćwiczeń okazuje się, że drogą pojedna­nia obu wymiarów bezpośredniości wobec Boga i pośredni­ctwa ze strony stworzenia - jest Jezus Chrystus, niestwo­rzony Bóg a zarazem stworzony Człowiek. Dlatego rekolek­cyjny postęp w relacji do Boga dokonuje się dzięki rosnącemu zjednoczeniu z Jezusem. Idzie nie o to, by mieć subiektywne, może sentymentalne „poczucie" tego zjedno­czenia. Liczy się raczej „obojętność" wobec odczuwanych stanów, które przecież ustawicznie się zmieniają, a nawet - w sytuacji bliskości krzyża - stają się szczególnie trudne, mało pociągające... Skoro przyłączenie do Jezusa na drodze Ćwiczeń znaczy - jak u Ignacego - przyjęcie pod „sztandar krzyża", u boku Jezusa dźwigającego narzędzie swej śmierci, to znaki zjednoczenia z Nim mogą być przeżywane nie w postaci pocieszenia, lecz jako strapienie, brzemię. Wszak i Jezus na krzyżu nie przeżywał „pocieszenia", choć tutaj - obiektywnie biorąc - Jego zjednoczenie z Ojcem w pełnie­niu Bożej woli było całkowite... Wystarczy wytrwać przy Jezusie, by reszta spełniała się przez Niego, zgodnie z Jego zapewnieniem: „Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić" (J 15, 5).



RACHUNEK U BOKU JEZUSA



W naszych rozważaniach wyszliśmy od rozróżnienia w ignacjańskich Ćwiczeniach całości oraz elementów, które na nią się składają. Najważniejsze były, jak widzieliśmy, rachunki sumienia od strony modlitewnej, a w perspektywie całości - Osoba Jezusa Chrystusa. Kto przeszedł przez całe Ćwiczenia, ten umocnił się dostatecznie zarówno w praktyce rachunków, jak i w jedności z Jezusem. Odtąd otwiera się droga na całe życie - trwania przy Panu, który prowadzi człowieka coraz dalej - aż do końca. Pozostaje pytanie, jak owo decydujące wytrwanie przy Chrystusie ma się wyrażać na co dzień - poza czasem rekolekcji. Skoro zaś najważniejsze są rachunki, to jak akurat one mogą pomagać w umacnianiu i pogłębianiu fundamentalnej relacji do Chrystusa?

W tym miejscu, zbliżając się do końca rozważań, pozwalam sobie na ton osobisty. Już od początku, kiedy w nowicjacie Towarzystwa Jezusowego posłyszałem o praktyce rachunków sumienia, miałem z tym spore trudności. Zwłaszcza nie radziłem sobie ze „szczegółowymi" rachunkami - zalecanymi codziennie (CD 24nn) - w odróżnieniu od rachunku „ogólne­go", mającego „na celu oczyszczenie się i lepszą spowiedź" (CD 32nn). Nie wchodząc tu w szczegóły, związane z ignacjańską wizją rachunku „szczegółowego", zauważę tylko: Skupienie się na poszczególnych wadach albo powta­rzających się grzechach po to, by stopniowo je przezwycię­żyć, odpychało mnie... Wydawało się jałowe, nudne - tym bardziej, że należało rozważać to przez kwadrans, analizując drobiazgowo, godzina po godzinie, przebieg dnia pod kątem owej wady. Czułem instynktownie, że ważniejsze od zajmo­wania się sobą jest ukierunkowanie na Chrystusa. Przecież On oczekuje nie tyle „walki" z sobą (ze mną!), ile przyjęcia Dobrej Nowiny o Jego miłości, której wystarczy się poddać, aby jej mocą, z jej pomocą doświadczyć owoców - udziału w odniesionym przez Niego zwycięstwie. Wprawdzie walka nadal się toczy, zło ciągle nie daje za wygraną, jednak ostateczny wynik został przesądzony przez Chrystusa. Dlatego walczyć u Jego boku, także z własną grzesznością, znaczy przede wszystkim: otwierać się na Niego, by mocą Jego miłości, która „wszystko znosi" (1 Kor 13, 7), znosić aż do końca grzeszność - w sobie i w innych. A skoro całość ignacjańskich Ćwiczeń odsłania tę perspektywę, powinny ją wcielać również odprawiane każdego dnia rachunki.

Moje trudności, jak się przekonałem z czasem jako dusz­pasterz i kierownik duchowy, były też udziałem innych. Uformowani przez Ćwiczenia ludzie zdawali sobie sprawę ze znaczenia rachunków, ale gubili się w ich praktykowaniu.Kojarzyły się one z nieprzyjemnym obowiązkiem i stąd - albo spełniano je „z musu", albo zaniedbywano. W tej sytuacji staram się wskazać pomoc tam, gdzie sam ją znalazłem i dalej znajduję. Na przedłużeniu dotychczasowych rozważań idzie o jedno fundamentalne ćwiczenie. Można je określić jako rachunek u boku Jezusa. Zanim opiszę konkretnie jego praktykę, sformułuję trzy zasady, które podsumowują sens ignacjańskich rachunków, i to w jedności szczegółowych i ogólnych elementów.


1. Rachunek jest modlitwą. To wydaje się oczywiste, jednak w praktyce najczęściej o tym zapominamy - stąd biorą się nasze trudności z ignacjańskim ćwiczeniem. Samo pojęcie „rachunku" - examen - nie ułatwia sprawy. Może się kojarzyć z rachowaniem, obliczaniem swoich upadków, zajmowaniem się sobą pod wąskim kątem własnej słabości. Więcej ukazuje związek rachunku z „egzaminem". Wprawdzie to skojarzenie może budzić dodatkowe opory, jednak przypo­mina przynajmniej, że rachunek-egzamin nie jest zajmowa­niem się sobą, lecz oznacza: zdać rachunek przed innym, ostatecznie przed Bogiem. To z kolei przywodzi na myśl sąd, ale z chrześcijańskiego punktu widzenia najważniejszy jest obraz nie Boga-Sędziego, lecz Boga - „bogatego w miłosierdzie" (Ef 2, 4). Jego tajemniczy obraz objawia Jezus ukrzyżowany, Ten sam, przed którym Ignacy każe nam stawać właśnie wtedy, gdy w pierwszym tygodniu Ćwiczeń „rachujemy" się najintensywniej. Zatem rachunek jako modlitwa znaczy zwracanie się do Boga - przez Jezusa, Jego Syna i naszego Brata - do miłosiernego Ojca. Zamiast zajmować się sobą, wystarczy przyjąć przez modlitwę Jego zajmowanie się nami, Jego bliskość we wszystkich naszych problemach, z którymi sobie nie radzimy, bo skupiamy się na nich, a nie na Nim - Ojcu, pragnącym udzielić pomocy.



2. Modlitewny rachunek otwiera na dobro. Początkiem jest dziękczynienie. Ignacy przypomina o tym w pierwszym
punkcie swych uwag o rachunku ogólnym: „Dziękować Bogu, naszemu Panu za otrzymane dobrodziejstwa" (CD 43).
Znowu, teoretycznie znamy wagę dziękczynienia, ale w prak­tyce zapominamy o nim albo wyrażamy je zdawkowo,
zamiast istotnie połączyć rachunek z dziękczynieniem. Inaczej mówiąc, nie wystarczy krótko podziękować za dobro, by dalej długo ,,rachować" się ze złem. Obowiązuje tu raczej podobna zasada, jak w przypadku „pryncypium i fundamentu" całych Ćwiczeń: To, co jest na początku, ma przenikać jako zasada wszystko. Zatem nie „podziękować"[24] i potem porachować się z grzechami, ale: rozpocząć od rachunku doznanego dobra, by dalej - trwając w dziękczynieniu, czyli postawie otwartej na dobro - rachować się także z braków, które dopiero na tym tle stają we właściwym świetle. Tak odsłania się zaskakująca prawda: rachunek ignacjański jest na pierwszym miejscu „rachowaniem" dobra jako daru Boga! Taka modlitwa prawdziwie otwiera serce - zarówno na dobro w naszym życiu, jak i na jego źródło w Bogu. To zaś oznacza nic innego jak postawę kontemplacji dla zyskania miłości. Staje się jasne, jak właśnie rachunek dziękczynienia pozwala znajdować Boga we wszystkim...



3. W rachunku najważniejszy jest Jeden - Bóg. To właściwie jedynie dopowiedzenie, zarazem uwieńczenie dwóch pierwszych zasad. Uderza fakt, że rachunki są przedstawione w Ćwiczeniach bezpośrednio po Pryncypium i fundamencie, wskazującym jako pierwszy cel człowieka wielbienie Boga. Codzienny rachunek uczy nas tego w każdejsytuacji przez otwieranie na dobro w postawie dziękczynie­nia. Podobnie jak teologiczna wizja Pryncypium jest całkowi­cie pozytywna, tak i w rachunkach idzie bardziej o dobro niż o zło. Także wtedy, gdy musimy dostrzec braki dobra w nas samych i w naszym otoczeniu, nie mamy długo się na tym skupiać, ale raczej - odwrotnie niż w naszej „zwyczaj­nej" postawie - tylko krótko zauważyć zło, by zaraz, i to na dłużej, uprzytomnić sobie bliskość Boga, Jemu powierzyć swój brak i siebie, bo On jeden mocen jest uwolnić nas i zachować ode złego. To za mało, jeśli rozważamy przed Nim nasze braki, ujawnione „myślą, mową, uczynkiem i za­niedbaniem".[25] Istotne jest raczej, aby zgodnie z „pierwszym przykazaniem", przypomnianym przez Jezusa, zwrócić się do Boga ze wszystkim: „całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą". Tylko w taki sposób odpowiadamy na wcześniejsze Jego słowo: „Słuchaj, ... Pan Bóg nasz, Pan jest jeden" (Mk 12, 29n). Oto trzy fundamentalne zasady rachunku - jako modlitwy dziękczynnej, otwartej na dobro i skupionej na Jednym. A skoro jedyną drogą ku Niemu jest Jezus, to można mówić - o rachunku przy Jego boku... Ten rodzaj modlitwy sprowa­dza się do prostej, ale całościowej postawy. Już opisałem ją w innym miejscu jako „praktykę medytacji", która nawiązuje do znanej z tradycji wschodnich Ojców pustyni tzw. modlitwy imienia Jezus.[26] Ignacy podaje w Ćwiczeniach podobne przykłady całościowej modlitwy w najprostszej postaci - skupienia się na jednym słowie czy nawet na samym oddechu (CD 249nn). Ponadto fakt, że całe Ćwiczenia kulminują w kontemplacji dla zyskania miłości, pokazuje wagę prostej i obejmującej wszystko modlitwy według Ignacego, który właśnie przez Ćwiczenia pragnął do niej doprowadzić, l dlatego również rachunek, utrwalający i pogłębiający tę postawę, winien uczyć jednego: znajdowania Boga we wszystkim - u boku Jezusa.



MODLITWA NA DROGĘ ŻYCIA



Mimo wszystko, także pomimo przedstawionych argumen­tów, można by dalej pytać o sens opisanej modlitwy jako codziennego rachunku sumienia. W odpowiedzi należy najpierw ukazać jeszcze wyraźniej oczyszczający charakter prostego trwania przy Jezusie. Wymownie wyraża to On sam w ewangelicznym obrazie winnego krzewu i latorośli (J 15, 1-11). Wynika stąd, że z naszej strony wystarczy trwanie w Jezusie jako winnym krzewie, bo wtedy sam Ojciec dokonuje w nas oczyszczenia - mocą życiodajnej więzi z Nim i Jego Duchem przez Syna. Jak odbywa się to prakty­cznie?

Gdy próbujemy trwać przy Jezusie, by tak oto skupić się na jednym, ostatecznie na Bogu, musimy przekonać się, że nie jest to wcale proste... Doświadczamy bowiem tylu wrażeń i spraw, aktualnie nas absorbujących i utrudniających istotnie nasze modlitewne skupienie. Ale dzięki temu zdoby­wamy konkretny materiał na rachunek sumienia. Nie musimy sami wyszukiwać tego, co w danym okresie przeszkadza nam w uznaniu Boga jako jedynego Pana, są to bowiem po prostu „rozproszenia" naszej modlitwy. Sygnalizują nam one sprawy, które wymagają podjęcia, jednak warunkiem uporania się z nimi jest uznanie, że nie one są najważ­niejsze, lecz Bóg, do którego pośród nich mamy się przybliżyć. Jeśli zatem przez krótki czas - choćby kwadrans poświęcony na prostą modlitwę trwania przy Bogu w Chrystu­sie - nie zatrzymujemy się przy rozproszeniach, lecz usiłuje­my włączyć je w naszą modlitwę, by z nimi zwrócić się do Boga, to wzrasta szansa, że wzmocnieni w naszej relacji do Niego, właśnie dzięki Niemu zdołamy w swoim czasie lepiej podjąć owe rozpraszające nas i niepokojące sprawy.

Tak odprawiany rachunek sumienia znaczy przeto nie zajmowanie się sobą czy swoimi problemami, ale modlitewne zwracanie się - siebie ze wszystkimi sprawami - do Boga jako jedynego Pana, by w ten sposób umacniać się i wzra­stać w postawie wolności dziecka Bożego, prawdziwego towarzysza Jezusa. Tego rodzaju modlitwa kształtuje posta­wę, z której w stosownym czasie wypłynie również odpowied­nie działanie. Z jednej strony chodzi o perspektywę całego życia, proces otwierania coraz pełniej na Boga i Jego działanie. Jednak istotne są z drugiej strony pojedyncze kroki na tej drodze. Tutaj odsłania się szerokie pole możliwo­ści, które należałoby rozważyć, wiele szczegółów do rozróż­nienia. Dla kogoś, kto przeszedł przez całe Ćwiczenia, chodzi nie o wybór fundamentalny drogi życiowej, ale o sprawy związane z realizacją, wcielaniem wyboru. Są to najpierw zadania, codzienne obowiązki wykonywanego zawodu, spełnianego powołania. Tu nadal trzeba ciągłego rozeznania, decyzji co do podjęcia czy zaniechania konkretnej sprawy. Dalej istotne jest uwzględnianie trudności, czy to zewnętrz­nych, czy związanych z własną słabością. Czasem okoliczno­ści zniechęcają nas... Innym razem wiemy dokładnie, co danego dnia powinniśmy wykonać, ale brakuje chęci, odwagi, zatem ulegamy pokusie, by odłożyć działanie „na później", na „jutro", które nie przychodzi... W tym wszystkim opisany rachunek może nam pomóc.

Aby jeszcze bardziej ukonkretnić ową pomoc, dołączam - na koniec - ostatnie osobiste świadectwo. Najpierw – oczasie rachunku. Tu korzystam po prostu ze wskazówki św. Ignacego. Nie pamiętamy o niej, gdy nasze codzienne rachunki przesuwamy na koniec dnia. Tymczasem Ignacy zaleca, by po krótkim porannym uprzytomnieniu sobie przedmiotu naszej uwagi powrócić do niego w „pierwszym rachunku", który winien nastąpić „po obiedzie" (CD 25). Wtedy jesteśmy w środku dnia, mając za sobą jego połowę. W tym właśnie momencie mamy na krótko - na kwadrans - oderwać się od zajęć i zdać sobie sprawę z aktualnej sytuacji. Czy udało się wykonać to, co na dany dzień zapla­nowaliśmy, czy może nadal ociągamy się lub ulegamy różnym trudnościom? Właściwie jedna chwila wystarczy, by to zobaczyć... Istotne jest raczej, aby nie poprzestać na stwierdzeniu trudności, ale zwrócić się z nią – całym sobą - do Boga, źródła mocy i potrzebnej pomocy. Gdy próbuję to czynić w prostej modlitwie trwania przy Nim, odezwać się mogą zarówno przeżywane trudności, jak też inne sprawy, które głębiej we mnie tkwią jako przeszkody w relacji do Boga i bliźnich. O co chodzi? Nie o to, by się zajmować albo przejmować tym wszystkim, ale by przy­pomnieć sobie o Najważniejszym - o Bogu, który jest blisko, najbliżej mnie, pragnąc jedynie, bym otworzył się na Niego i Jego działanie. Reszta przyjdzie na pewno - dzięki Niemu! Tak umocniony przez modlitwę, mając przed sobą jeszcze połowę dnia, zyskuję szansę, by nie zmarnować ofiarowanego mi czasu.
Jeszcze bardziej osobiście dzielę się świadectwem o posta­ci mojego rachunku. To zasadnicze trwanie przy Jezusie można wyrażać albo powtarzaniem aktu strzelistego, zależ­nego od aktualnej sytuacji, albo przez proste wymawianie imienia JE-ZUS, opisane w „Prostej praktyce medytacji". Liczy się zwłaszcza wewnętrzna postawa - zostawiania wszystkiego, co się pojawia, by pozostawać przy samym Jezusie. W tej radykalnej postaci łączę modlitwę imienia z ranną medytacją. Natomiast w rachunku jako trwaniu przy Jezusie można zwrócić trochę więcej uwagi na pojawiające się problemy, jednak znowu nie za długo, bo najważniejsze jest zwrócić się z nimi do Jezusa. Można też, i taka jest osobista moja praktyka, dla odróżnienia rachunku od medy­tacji użyć jako formy trwania przy Jezusie innej prostej modlitwy. Czynię to z pomocą różańca w uproszczonej postaci, sprowadzonej do powtarzania: MARY-JA, w tym właśnie rozdzieleniu na wdech-wydech. Ale to tylko jedna z możliwości. Liczy się raczej idea, by rachunek u boku Jezusa złączyć z Jego Matką, która właśnie w tej sytuacji - w pobliżu krzyża - została nam dana przez Syna jako nasza Matka. Różaniec jako modlitewne tło rachunku może być konkretną pomocą, jakiej Matka pragnie nam udzielić w naszym codziennym ćwiczeniu się znajdowania Boga we wszystkim. Owszem, można modlić się różańcem także w innych sytuacjach, np. gdy jesteśmy w ruchu, w drodze, jednak na czas rachunku dobrze jest się zatrzymać - u boku Jezusa, gdzie stoi także Maryja. Tak, postęp w drodze nie obejdzie się bez postoju.

To już wszystko. Na drodze Ćwiczeń duchowych Ignacego zatrzymaliśmy się w końcu na jednym, określanym jako „rachunek sumienia", głębiej odsłaniającym się jako modlitwa szukania dobra - przy Jezusie. W ten sposób uwrażliwiamy się coraz bardziej na dary, jakich Bóg nam udziela, przede wszystkim jednak otwieramy się na samego Dawcę, Jedne­go, który w pełni zasługuje na miano dobrego (Mt 19,17). Taka modlitwa stanowi prawdziwe pryncypium. Kwadrans, który znajdziemy na nią każdego dnia w jego centrum, odnowi stopniowo naszą postawę - ugruntuje krok po kroku to, co zapoczątkowały Ćwiczenia. Droga, która nas czeka, będzie drogą całego życia. Często niepokoimy się o przysz­łość, ale u boku Jezusa - Drogi, Prawdy i Życia-jesteśmy u celu pryncypialnie, zaczątkowo i zasadniczo. Trwając przy Nim, otwieramy się już obecnie na spełnienie, które dokona się przez Niego, z Nim i w Nim. A wtedy naprawdę „znajdzie­my Boga we wszystkim", nie tylko przez kwadrans, ale przez wszystkie wieki wieków.



Przypisy



[1]Wolę mówić o ćwiczeniach „duchowych" aniżeli „duchownych" - w odróżnieniu także od polskich przekładów. Dalej posługuję się zasadniczo najnowszym: Św. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowne, przeł. J. Ożóg SJ, WAM Kraków 1996. Sięgam też okazjonalnie do wcześniejszego przekładu M. Bednarza SJ: Św. Ignacy Loyola, Pisma Wybrane. Komentarze, opr. M. Bednarz SJ, WAM Kraków 1968, tom II, s. 97-181.

[2] Odchodzę znowu od przekładu, na którym zasadniczo się opieram, aby zbliżyć się do oryginalnego „principium", które znaczy nie tylko „zasadę", ale też „początek"

[3]Św. Augustyn, Wyznania, przeł. Z. Kubiak, IW Pax, Warszawa 1987, s. 7 (I, 1).

[4] ĆD 23, podkreślenie moje.

[5] Por. CD 102. Więcej o tym aspekcie Wcielenia w moim: Odkrycie wyboru Boga, „Życie Duchowe" 15/1998 (lato), s. 95-106.

[6] Cytuję według: Św. Ignacy Loyola, Pisma Wybrane. Komentarze, opr. M. Bednarz SJ, WAM Kraków 1968, tom l, s. 163-265 (= OP).

[7] M. Bednarz dodaje w tym miejscu w nawiasie: „Duchownym"...

[8] L. Gonsalves da Camara, spisujący „Opowieść", dodaje od siebie, że towarzysze byli - „jak mi się zdaje" -już wcześniej w Barcelonie (OP56), jednak wyraźnie pojawiają się oni dopiero w Alkali.

[9] Por. Św. Ignacy, Pisma wybrane, t. II, s. 81.

[10]or. tamże, s.10n.; tekst brewe papieskiego: tamże, s. 243-244.

[11] Por. tamże, s. 82.

[12]Tutaj i dalej korzystam z dosłownego przekładu niemieckiego: L. Goncalves da Camara, Memoriale. Erinnerungen an unseren Vałer Ignatius, przeł. P. Knauer SJ, Frankfurt/M, n. 226 (= M 226).

[13] Por. Instrukcja dla teologów na Sobór Trydencki: Św. Ignacy Loyola, Pisma wybrane, t. l, s. 546.

[14] Por. wyrażenia w listach do A. Brandao i U. Fernandeza: tamże, s. 530.524.

[15] Por. M 93.346b.

[16] Św. Ignacy Loyola, Konstytucje Towarzystwa Jezusowego, przeł. M. Oleksy SJ, Kraków 1982, n. 1 (= K 1).

[17] Urywam w tym miejscu zdanie, którego dalszy ciąg, wyjaśniający Ćwiczenia, brzmi: „a mianowicie przez rachunki sumienia" (K 65). Opusz­czam w polskim przekładzie archaiczne „już to"...

[18] K 408. Dalej Ignacy precyzuje zasady co do Ćwiczeń udzielanych przez scholastyków (K 409).

[19] Por. K 437.623n.648n.

[20]Była to odpowiedź na sytuację zastaną w 1553 roku w Hiszpanii przez o. H. Nadala; por. M 196.

[21]Por. J. Brodrick SJ, Powstanie i rozwój Towarzystwa Jezusowego, 1.1. Początki Towarzystwa Jezusowego, przeł. W. Baranowski, M. Bednarz, WAM Kraków 1969, s. 388nn.

[22] Por. ĆD 18.

[23] K 649. Wspomniany „pierwszy" sposób modlitwy jest omówiony w ĆD 238nn; według Ignacego jest to raczej przygotowaniem do modlitwy, nie zaś „formą i metodą właściwej modlitwy" (ĆD 238).

[24] Tak brzmi zawężające niestety tłumaczenie J. Ożoga, mniej dokładne i płytsze w tym przypadku niż przekład M. Bednarza.

[25]Dawna formuła mszalnego wyznania winy ograniczała się do trzech pierwszych elementów, podobnie jak Ignacy, który w uwagach do ogólnego rachunku sumienia mówi: „O myśli" (CD 33), „O mowie" (CD 38), „O uczyn­ku" (CD 42).

[26]Por. mojego autorstwa: Prosta praktyka medytacji, Wyd. ‘m’ Kraków 1992.

ERI

„CZY  MIŁUJESZ  MNIE? CZY KOCHASZ MNIE?” - J 21, l -l 4

 

W pierwszym dniu naszych rekolekcji rozważaliśmy – co Jezus uczynił dla mnie? – po to, aby  zobaczyć, odczuć, przyjąć ogrom miłości jaką nas obdarzył, miłości <do końca>. Rozważaliśmy Jego mękę, patrzyliśmy na Jego dary i działanie w naszym życiu. Dziękowaliśmy Mu za to. Było to nasze wyznanie chwały.

Drugiego dnia, w obecności Jezusa Ukrzyżowanego, patrzyliśmy na siebie z pytaniem:  Co ja uczyniłem, co czynię dla Chrystusa? I przynieśliśmy Jezusowi wyznanie naszego życia, w całej prawdzie, prosząc o miłosierdzie i łaskę pojednania z Bogiem, ludźmi, samym sobą.

Dziś – mając wciąż w sercu i pamięci obraz Jezusa Ukrzyżowanego – spotykamy Go już po zmartwychwstaniu, obecnego pośród codziennych zajęć, troszczącego się o posiłek dla nas, pytającego o naszą miłość, powierzającego misję, wzywającego <Pójdź za Mną>, teraz, w swoim życiu; byśmy szli z pewnością, że to życie tutaj się nie kończy, że Zmartwychwstały Jezus jest fundamentem naszej wiary w  życie wieczne, wiary w nasze powołanie do wiecznego życia w Jego Królestwie.

Dziś zmierzymy się z pytaniem: Co uczynię dla Chrystusa?

Nasza odpowiedź może być wyznaniem naszej wiary wobec Niego, wiary w Jego miłość i dalszą drogę przemiany Jego mocą. Wyznaniem naszej miłości, opartej nie tylko na słowach, ale na konkretnych czynach wobec siebie, innych ludzi i naszych środowisk.

Znajdujemy się przed Bogiem, w Jego miłującej Obecności. On patrzy na nas, czeka na to spotkanie.  Stańmy przed Nim w postawie uszanowania, pokory i miłości. I skierujmy do Niego prośbę o czystość naszych intencji:  „aby wszystkie moje zamiary, decyzje i czyny były skierowane w sposób czysty do służby i chwały Jego Boskiego Majestatu” (ĆD 46).  Prośmy Pana Boga, by On był rzeczywiście pierwszy i jedyny w naszym życiu.

Wyobraźmy sobie scenę spotkania Jezusa z Apostołami: woda, ziemia, ogień, chleb, ryby, sieci leżące na brzegu, apostołów siedzących wokół Jezusa, i siebie – gdzie ja jestem w tej scenie, co robię?

Prośmy, aby mogli Jezusa bardziej poznać, pokochać i naśladować – w naszej codzienności.

Wsłuchajmy się  w Słowo Boże:

J 21, 4-19. Apostołowie wypłynęli na połów ryb, ale przez całą noc nic nie ułowili. „A gdy ranek zaświtał, Jezus stanął na brzegu. Jednakże ucznio­wie nie wiedzieli, że to był Jezus. A Jezus rzekł do nich: «Dzieci, czy macie coś na posiłek?». Odpowie­dzieli Mu: «Nie». On rzekł do nich: «Zarzućcie sieci po prawej stronie łodzi, a znajdziecie». Zarzucili je i z powodu mnóstwa ryb nie mogli ich wyciągnąć. Powiedział więc do Piotra ów uczeń, którego Jezus miłował: «To jest Pan».  /.../

A kiedy zeszli na ląd, ujrzeli żarzące się na ziemi węgle, a na nich uło­żoną rybę oraz chleb. /.../

Rzekł do nich Jezus: «Chodźcie, posilcie się». Żaden z uczniów nie odważył się zadać Mu pytania: «Kto Ty jesteś?», bo wiedzieli, że to jest Pan. A Jezus przy­szedł, wziął chleb i podał im - podobnie i rybę. /...

A gdy spożyli śniada­nie, rzekł Jezus do Szymona Piotra: «Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci?». Odpowiedział Mu: «Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham». Rzekł do niego: «Paś baranki moje». I znowu, po raz drugi, powiedział do niego: «Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie?». Odparł Mu: «Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham». Rzekł do niego: «Paś owce moje». Powiedział po raz trzeci: «Szymonie, synu Jana, czy kochasz Mnie?». Zasmu­cił się Piotr, że mu po raz trzeci powiedział: «Czy kochasz mnie?». I rzekł do Niego: «Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham!». Rzekł do niego Jezus: «Paś owce moje! /.../

Słowa, które wypowiedział Jan do Piotra: To jest Pan!  Szymon Piotr usłyszawszy, że to jest Pan  /.../  rzucił się w morze (J 21,6n). Te sło­wa „To jest Pan!" możemy powiedzieć we  wszystkich sytuacjach naszej codzienności.

Św. Ignacy mówi, że „obecności Boga można poszukiwać we wszystkich rzeczach, na przykład w rozmowie z kimkolwiek, w chodzeniu, w patrzeniu, smakowaniu, słuchaniu, rozumieniu oraz we wszystkim co robimy: ponieważ Jego Boski Majestat ujawnia się /.../ we wszystkich rzeczach”.

Wierzymy, że Jego Królestwo jest już pośród nas, bo tak powiedział nam Jezus, ale często nie jest nam łatwo dostrzec, że nasza codzienność jest przepełniona Jego  obecnością.  Zwykle na pierwszy plan wpycha się zło, media są wręcz nim  przepełnione. Czy dostrzegam  ludzi uczciwych pośród panoszącego się przekupstwa? Czy widzę ludzi czystego serca obecnych wśród ludzkich brudów? Walczących z kłamstwem, zniewoleniami, niesprawiedliwością? Czy potrafię rozpoznać  ludzi wiernych, cierpliwych, idących drogą obowiązku, powołania cicho, pogodnie, bez narzekania? Przypomnijmy sobie jak Bóg poprzez przyjaciół, rodzinę, wspólnotę pochylał się nad nami w trudnych chwilach.

By uczyć się coraz lepiej Go rozpoznawać warto w codziennej wieczornej refleksji nad dniem stawiać sobie pytania: Jak dziś przychodziło do mnie słowo Boga? Jak  Go spotykałem (w rodzinie, pracy, wspólnocie itd.)  Czego dowiedziałem się o Nim dzisiaj?  Jak  przychodziła do mnie  Boża miłość.  

Miłość -  ofiarne i konkretne działanie, dar z siebie, uobecniający Boga wśród nas.

A ja – w  jaki sposób ja byłem znakiem Jego Obecności dla innych?  Jak kochałem...

W rozważanym dziś Słowie Jezus pyta  Piotra właśnie o miłość: „Czy miłujesz Mnie bardziej aniżeli ci? (Ks. kard. C.M. Martini uważa, że Jezus zadając to pytanie: Czy miłujesz Mnie?" – pyta o miłość w znaczeniu agape - oddania siebie do końca. Piotr odpowiada „kocham” - w znaczeniu głębokiej przyjaźni.) Nie jest jeszcze w stanie odpowiedzieć  tak, jak Jezus tego oczekuje i według możności jaką daje.
 Bóg widzi dogłębnie serce człowieka, w całej prawdzie. I dostosowuje się, mówi takim językiem by człowiek mógł zrozumieć.  Pyta więc później po prostu: „Czy kochasz mnie?  Jesteś Mi przyjacielem?". 
I przyjmuje odpowiedź, przyjmuje serce człowieka takim jakim jest w tej chwili, z całą słabością, nieporadnością, bezradnością i pragnieniem: „Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham”. 
I każdy z nas  odpowie Jezusowi z samej głębi serca, tak, jak kocha.

Po pytaniu o miłość i odpowiedzi Piotra Jezus wyznacza mu misję: „Paś owce Moje, paś baranki Moje”.

Powierzenie misji jest tu znakiem przebaczenia. Piotr w Wieczerniku usłyszał jak Jezus daje nam nowe przykazanie, przykazanie miłości. „Miłujcie się wzajemnie tak jak Ja was umiłowałem”.  Nie ma większej miłości, niż oddanie życia za przyjaciół. I gdy Piotr zaparł się Jezusa, zrozumiał, że złamał to Jego przykazanie <umiłowania do końca>.

Możemy zapytać siebie: A jaka jest moja misja, gdy mi Jezus przebacza? 

Kogo  w szczególny sposób Jezus powierza mojej opiece i miłości, mojej trosce?

A może jest ktoś, kogo odrzucam?

Czy jest możliwe dla człowieka tak kochać jak Jezus, do końca, oddając życie? Co uczynię dla Chrystusa?

Pytanie o miłość to nie szukanie uczucia, ale pytanie o decyzję woli, to jest zmaganie się, zwyciężanie siebie, by „mieć dla Niego czas”, przyjść na spotkanie w Eucharystii, modlitwie,  rachunku sumienia, po to by służyć lepiej, by dać siebie, by wytrwać teraz, w oschłości, lęku, ale i zawierzeniu. Powtarzając czasem tylko te trzy słowa najgłębszej modlitwy naszego życia - Jezu, ufam Tobie.

Tak często dotyka nas doświadczenie  próżnych wysiłków trwania i wytrwania, mamy puste ręce, sieci i serce. Nieraz trudno jest spotkać i rozpoznać Jezusa w tej oschłości, smutku, pustce zapychanej byle czym.

A  Jezus pyta z troską:  <Dzieci, czy macie co na posiłek?> -  pragnie odnowić poczucie głębokiej więzi z Nim i między nami, we wspólnocie, z innymi ludźmi. Obraz dzisiejszej medytacji to również obraz Eucharystii. To tu możemy czerpać siły ze  zjednoczenia w niej z Panem Bogiem i pamiętać, że  nasza rzeczywistość to jeszcze nie jest wszystko, że nasza prawdziwa ojczyzna jest w niebie, że  nasze serca są zako­twiczone w Sercu Boga.

Eucharystia to najgłębsze miejsce spotkania, to Jego posiłek, przygotowany Jego rękami, dający siły, by iść dalej, razem, by móc odpowiedzieć na największe pytanie. Czy miłuję? Jak mogę żyć, kochać, służyć Bożą miłością?  On  wszystko o nas wie, i nadal nas kocha, i pyta o wzajemność, i powierza troskę o innych, i zaprasza do wspólnej drogi, do zjednoczenia i współ-pracy. 

Jaka będzie  moja odpowiedź? Co teraz uczynię dla Ciebie Panie Jezu?  W moim życiu, w moim powołaniu?

Porozmawiajmy o tym wszystkim szczerze z Jezusem. Powierzmy Mu najgłębszą odpowiedź naszego serca

 i słuchajmy co On nam powie. 

 

Zakończymy modlitwą: Ojcze nasz.

Droga Krzyżowa

 

  
Na początku medytacji wyciszmy nasze myśli, uczucia. Odsuńmy wszystko co nam przeszkadza,  aby spotkać się z Panem Jezusem na Jego Drodze Krzyżowej.

W modlitwie przygotowawczej skierujmy do Pana prośbę: „aby wszystkie moje zamiary decyzje i czyny były skierowane w sposób czysty do służby i chwały Jego Boskiego Majestatu”.

Wyobraźmy sobie tę Drogę Krzyżową z przed dwóch tysięcy lat... Tamten Wielki Piątek. Piątek miłości Boga do Człowieka. ...Wyobraźmy sobie Jezusa, Maryję, apostołów, żołnierzy, Piłata, tłum,   poszczególne osoby i miejsca, krzyż.

Panie Jezu pragniemy po raz kolejny przejść z Tobą i za Tobą Twoją Drogą Krzyżową.  Ty przyszedłeś na ziemię aby nas  odnowić, przemienić, pomóc w nawróceniu i odzyskaniu radości, uczyć prawdy o Bogu. Bogu który jest miłością. Bogu,  który oddaje Syna aby wykupić niewolnika. Panie czy to możliwe, że tak cenny jestem dla Ciebie?  To za mnie Twój Syn gotów jest ponieść tak wielką ofiarę?

Prosić o to czego chcę i pragnę: o większą boleść duszy ..., o łzy... o skruchę....    nawrócenie....

Jezu pomóż każdemu z nas przejść tą drogą jeszcze raz, aby dziękować Ci za Twoją bezgraniczną miłość. Pomóż mi aby moja droga krzyżowa nie była jedynie pobożnym uczuciem chwili... Pomóż mi towarzyszyć Ci nie tylko szlachetnymi myślami lecz przejść Twoją drogę sercem, konkretnymi uczynkami...

 

I.    Jezus na śmierć skazany.

Jezu, Ty jedyny święty, niewinny, Ty któryś czynił tylko dobrze, poddajesz się ludzkiemu  prawu i osądowi.... Pozwalasz wydać na siebie wyrok śmierci..... Co czuję  w czasie tej sceny oburzenie...., strach..., zawstydzenie..., niepokój, bezradność, wdzięczność... Osądzając i krzywdząc innych ranię i skazuję na śmierć Ciebie samego. Ty przecież tak bardzo utożsamiałeś się z krzywdzonymi, odrzuconymi....

 Przepraszam Cię Panie Jezu za wszystkie skazujące wyroki jakie wydałem.

 

II.    Jezus bierze krzyż na swe ramiona.

   Jezu nie bronisz się, pokornie bierzesz krzyż. Nie protestujesz, nie krzyczysz, nie apelujesz do poczucia sprawiedliwości, sumienia. Jesteś niewinny a przyjmujesz karę jaką Ci wymierzono... Pokazujesz, że kochasz w sposób wierny, bezwarunkowy. Nie starasz się ocalić swojego życia. Wypełniasz wolę swego Ojca. Powracają słowa które kiedyś powiedziałeś „ Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje”. Mt16,24....  Spojrzę teraz na mój krzyż ... małżeństwa, samotności, choroby, odrzucenia .... Jak go niosę? Czy naśladuję Chrystusa? Bóg nie zostawia mnie sam na sam z krzyżem mojego życia ale daje mi swego Syna jako przyjaciela, który chce mnie wspierać...

 

III.     Pierwszy upadek.

         Jezu przyjmując ludzką naturę stałeś się po ludzku ograniczony. Odczuwasz zmęczenie, słabość, opadasz z sił.  Przyjąłeś  całe człowieczeństwo oprócz grzechu.... Widzę jak cierpisz, jak nogi odmawiają Ci posłuszeństwa, jak mdleją ręce pod coraz cięższym krzyżem, a wokoło ten tłum, gwar, szyderstwa, samotność ....Jezu i to wszystko dla mnie..?   

 

IV.    Spotkanie z Matką.

   Jezu twoja Matka stoi przy drodze.... Spojrzenie pełne miłości, zrozumienia... W milczeniu współ-cierpi  razem z Tobą . Chryste pomóż mi w przyszłości gdy będę przeżywać godzinę  próby,  być blisko Twojej Matki.

 

V.    Szymon pomaga nieść krzyż.

       Pojawia się człowiek do pomocy ..., przymuszony wpisuje się w historię Twej Drogi Krzyżowej. Ilu takich ludzi jak Szymon spotkałem na swej drodze, którzy choć na krótko, ale pomogli.... Dziękuję Ci za nich Panie.

 

VI.    Spotkanie z Weroniką.

  Weronika podchodzi do Ciebie z własnej woli, współczuje, wyciera Ci zakrwawioną  i spoconą twarz.  Chwila ulgi.... słony pot nie zalewa już świeżych ran, mały uczynek....ile takich drobnych rzeczy mogę uczynić codziennie....aby dobrze wypełnić to do czego jestem powołany?,  Panie pozwól mi również za przykładem tej odważnej kobiety podejść do Ciebie i otrzeć Ci krople krwi i potu. ... Dziękuję Ci za wszystkie chwile w których ocierałeś z mych oczu łzy.... kiedy leczyłeś moje zranione serce... Kiedy napełniałeś pocieszeniem i dodawałeś sił do dalszej drogi.

 

VII.    Drugi upadek Chrystusa.

Nie potrafię nie upaść Panie.... tak często mi się to zdarza... chociaż się staram .. mój krzyż podobnie jak i Twój często przygniata mnie do ziemi.  Za te chwile słabości kiedy czuję,  że tak niewiele mogę o własnych siłach dziękuję Ci Panie.

 Pomyślę - Ile razy upadam ze zmęczenia służąc Jezusowi?

 

VIII.    Płaczące niewiasty.

 Nie potrzebujesz takich łez i współczucia które jest płytkie i powierzchowne, które za sobą nie pociąga decyzji i czynów.

 Jak mam płakać Panie aby moje łzy były początkiem przemiany

 Ile łez może zasłonić mi Ciebie  Panie?  

 

IX.    Trzeci upadek.

Jezu jesteś tak bardzo utrudzony, cierpisz ponad siły, kolejny upadek z którego trzeba się podnieść aby wypełnić wolę Ojca, aby okazać posłuszeństwo, aby wytrwać do końca.

 Jezu jakże często po kolejnym upadku chcę się poddać, zawrócić,  szukać innej łatwiejszej drogi...Bądź ze mną w tych chwilach Panie nie pozwól się załamać trudem i cierpieniem...

 

X.    Jezus z szat obnażony.

 Jezu dla mnie ogołociłeś się ze wszystkiego, jesteś taki bezbronny nic cię nie chroni ... nawet ta pokrwawiona szata .  A ja tak często przybieram się w „piórka”, dbam  o to aby nie odczuć jakiegokolwiek cierpienia.... nie ponieść uszczerbku..., nie oddać czegoś z mojego niedostatku.

 

XI.    Jezus do Krzyża przybity.  

Rozciągnięto Jezusa  na drzewie krzyża. Gwoźdźmi przybito  ręce i nogi. Krzyż wkopano w ziemię. Jezus Chrystus  zawisł nad ziemią między dwoma łotrami. 

 Czy tego bólu było za mało .... Jezu o czym myślałeś kiedy przybijano Cię do Krzyża? Modliłeś się za swoich oprawców bo nie wiedzą co czynią?...  Czy ja modlę się za tych którzy nie szczędzą mi cierpień?

 

XII.    Śmierć na Krzyżu.

  „Wykonało się”....J19,30

 Tylko ziarno które obumrze wyda plon.... W Chlebie Życia dajesz nam siebie codziennie....  Twoja Śmierć niczego nie kończy .. Twoja śmierć prowadzi do zmartwychwstania.  Twoja śmierć  Panie rodzi owoce do dziś .

 Czy kończąc dzień mogę Panu powiedzieć:  wykonałem to co mi powierzyłeś tego dnia... Czy w godzinę mojej śmierci będę mógł powiedzieć: wykonało się to do czego się narodziłem (zostałem posłany). Wierzę Panie, że moje umieranie każdego dnia prowadzi do nowego życia.

 

XIII.    Ciało Jezusa z Krzyża zdjęte. 

 „Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” Łk.2,35

Maryjo Jezus znowu cały jest w Twych ramionach, tak jak w stajence betlejemskiej, znów tulisz jego Ciało do swego serca... Matko Najświętsza w godzinę mojej śmierci przytul mnie....

 

XIV.    Jezus złożony w  grobie trzeciego dnia zmartwychwstaje.

 Jestem przy Tobie Panie, chcę Ci po ludzku oddać ostatnią posługę... Chcę pomóc Twej matce i innym kobietom obmyć Twoje poranione Ciało, nasmarować olejkami , owinąć w całun.

  Dopiero teraz widzę jak wiele wycierpiałeś.

 Grób nie jest klęską jest przejściem  ku zmartwychwstaniu...

 

    Na zakończenie medytacji porozmawiam z Jezusem jak przyjaciel z przyjacielem o tym co mogę dla Niego uczynić? Może chcę Go poprosić o jakąś łaskę, powierzyć Mu szczególnie jakąś sprawę, którą dźwigam a która mnie przerasta. 

Tak  wiele dla mnie wycierpiałeś abym ja miał życie i miał je w obfitości, abym nie lękał się już śmierci, abym nie czuł się w swoim życiu samotny. ...Czy ktoś uczynił dla mnie więcej niż Ty Panie....

  Jak przeżywać każdy dzień aby dochować wierności Tobie nie z racji przykazań, czy prawa,  ale z racji tej miłości, która łączy stworzenie ze swym Stwórcą, przyjaciela z przyjacielem.   

 Któryś za nas cierpiał rany

Jezu Chryste zmiłuj się nad nami.

Kard. Carlo Maria Martini SJ,  

Życie Mojżesza, życie Jezusa, paschalne życie chrześcijanina, 
Wyd. WAM, Kraków 1998, s.79-85

 

Duch pokuty

 

Chciałbym przedstawić teraz kilka uwag na temat dziesiątej addycji po pierwszym tygodniu Ćwiczeń (nr 82 nn.), czyli na temat ducha pokutnego. Odwołam się również do tego, co św. Ignacy mówi o „rachunku sumienia ogólnym w celu oczyszczenia się i lepszego odbywania spowiedzi" oraz o „spowiedzi generalnej" (nr 32-34).

To, co zamierzam powiedzieć o duchu pokutnym, chcę połączyć ze sprawą spowiedzi. Całość ujmę w trzech punktach: 1. Jak jest z duchem pokuty w Kościele Bożym dzisiaj? 2. Jak jest z duchem pokuty we mnie? 3. Jaki związek występuje między duchem pokuty, przejrzystością (jasnością, jak mówi św. Ignacy) a wspólnotą?

 

Jak jest z duchem pokuty w Kościele?


Bez wątpienia duch pokuty osłabł, przy czym, oczywiście, występują regionalne różnice. Są obszary, w których spowiedź zmniejsza się nie tylko dlatego, że konfesjonały na zewnątrz są puste, jako że nikt nie chce się spowiadać, ale także dlatego, że puste są wewnątrz. Jeśliby nawet ktoś chciał się spowiadać, nie znajduje nikogo, kto by go chciał wysłuchać. Czyli pustka po obydwu stronach. To zewnętrzny znak, iż duch pokuty, jako sakrament pojednania, znacznie osłabł w Kościele. W niektó­rych okolicach ludzie świeccy, a także kapłani i zakonnicy spowiadają się bardzo rzadko. Z drugiej strony, można za­uważyć próbę ożywienia bądź odnowienia w tym sensie, że praktykuje się wspólne akty pokutne. Poszukuje się. Te nowe formy pokutne nie mogą jednak zastąpić spowiedzi dotych­czasowej. W gruncie rzeczy to dość łatwa sprawa powiedzieć wspólnie: jesteśmy grzeszni. W każdym razie próby te ukazują, że Kościół nie może zagubić ducha pokuty, nawet jeśli w nie­których okresach zauważa się jego osłabienie.

Dlaczego duch pokuty tak wyraźnie osłabł? Socjologowie odpowiedzą nam na to pytanie może w dziesięciu najbliższych latach, kiedy wszystkie badania będą doprowadzone do końca. Wtedy będziemy wiedzieć. Mnie osobiście wydaje się, że istnieje kilka zrozumiałych powodów takiej sytuacji. We wcześniejszej praktyce pokutnej było zbyt wiele formalizmu. Można było rzeczywiście pytać: ile jest tutaj ewangelicznego ducha, jakie owoce płyną z tego ustawicznego przystępowania i odchodzenia ludzi od konfesjonału? Sądzę, że w niektórych krajach nastąpiła zbyt wielka reakcja na formalizm w tej dziedzinie. Gdzie indziej sprawy nie zaszły aż tak daleko, ale różnie może się zdarzyć. Dałoby się tego uniknąć, gdyby się zawczasu pomyślało, jak ów formalizm usunąć.

Oczywiście, istnieje jeszcze wiele innych przyczyn osłabienia ducha pokuty. Brak ducha wiary, brak świadomości grzechu itd. Ten ostatni brak ciąży bardzo, ponieważ, jak powiedzieli­śmy odwołując się do Rz 5, 20, gdzie brakuje świadomości grzechu, tam brakuje zrozumienia ważności pokuty i łaski. Idzie przecież o istotną treść Ewangelii. Bóg, który mnie darmo odkupił, bo na to nie zasłużyłem, przyjmuje mnie na nowo. Dlatego tak ważny jest duch pokuty, a jego utrata, którą teraz przeżywamy, tak bardzo bolesna.

 

Jaki jest mój osobisty duch pokuty?

Rozróżniam tu dwie kategorie osób. Są ludzie zadowoleni z dotychczasowego sposobu spowiedzi. Czują się w nim dobrze, czują, że ich duch pokuty żyje dzięki dwutygod­niowym bądź cotygodniowym spowiedziom, do których się przyzwyczaili i które im pomagają. Tym wszystkim chciałbym powiedzieć: czyńcie tak dalej! Ale są też inni, którzy nie czują pełnej radości i zadowolenia z takiej formy częstej spowiedzi; odkładają spowiedź na później. Sam tego doświadczałem. Zamiar zawsze był, ale podobnie jak z wszystkimi rzeczami, które czyni się niezbyt chętnie — brakowało jakoś czasu.

Wszystkim, którym zdarza się podobna rzecz, chciałbym dać pewną radę; zresztą, czyniłem to przy okazji innych rekolekcji, łącznie z rekolekcjami dla Papieża. Rada jest bardzo prosta, przynajmniej w świetle moich doświadczeń. Powiedziałem sobie: spróbujmy iść drogą paradoksu. Jeśli te krótkie spowie­dzi są dla mnie tak uciążliwe i trudne, to dlaczego nie spróbo­wać spowiedzi dłuższych. Być może, sytuacja się zmieni. I wtedy z pomocą kogoś, kto miał zrozumienie dla tej trudno­ści, próbowałem „rozmowy pokutnej", której wszakże nie nazywałbym spowiedzią albo sakramentem pojednania.

To jest moja rada, którą chciałbym dać tym, którzy albo nie są zadowoleni ze swej obecnej praktyki spowiedzi, albo spowiadają się bardzo rzadko, na Wielkanoc tylko, a w końcu może i spowiedź wielkanocną zaniedbali, bowiem sądzą, że jest ona obowiązkowa tylko w przypadku ciężkich grzechów. I tak mijają lata. Czuje się jednak, że coś nie jest w porządku, że duch wiary nie jest ożywiany. Co wtedy czynić? Ja zalecam rozmowę pokutną.

 

Jak odbyć rozmowę pokutną?

Rozmowa pokutna polega na rozmowie z bratem, który dla mnie przedstawia Kościół, a więc zasadniczo z kapłanem. Ma na celu pojednanie, a więc sakrament, ale w formie rozmowy. Jak wskazuje odnowiony ryt pokutny, taka rozmowa może się zacząć od wspólnego odczytania fragmentu Biblii, na przykład psalmu. Po tej wprowadzającej modlitwie rozmowa może odbywać się według trzech punktów: confessio laudis, confessio vitae i confessio fidei. A zatem „wyznanie chwały", „wyznanie życia" i „wyznanie wiary". Te trzy rzeczy wchodzą w znacze­niowy zakres słowa confessio — „wyznanie"; w takim też szerokim sensie — a nie tylko w znaczeniu „spowiedzi" — używał go już św. Augustyn.

Co oznacza confessio laudis, wyznanie chwały? Oznacza — w duchu tego, co św. Ignacy mówi o rachunku sumienia ogólnym (nr 43) — iż na początku rozmowy, po psalmie, po modlitwie, mogę w formie dziękczynienia albo dialogu wypowiedzieć, co mi w ostatnim czasie przyniosło radość wobec Boga, za co chciałbym bardzo Bogu podziękować.eucharystycznej, albo po prostu wyznaję, że w ostatnim czasie w tej i w tej sytuacji poczułem się rzeczywiście prowadzony przez Pana. Dziękuję Mu, że spotkałem się z tą osobą, którą od dłużego czasu omijałem, że mogłem rozwiązać własny problem albo problem kogoś innego, który mnie dręczył, dziękuję, że zrozumiałem sprawę modlitwy, z którą się zmagałem i nie mogłem rozwiązać itd. Im bardziej jest się konkretnym, tym lepiej, ponieważ dobro jest konkretne, nie abstrakcyjne. Im bardziej stajemy się konkretni, tym bardziej stajemy się sobą. Tak może wyglądać confessio laudis; po nim zaś następuje confessio vitae. Rozpoczynam zatem dziękczynienie albo w formie modlitwy

Confessio vitae — wyznanie życia — jest przeciwieństwem confessio laudis. Wyznaje się przed Bogiem i przed bratem, występującym w imieniu Kościoła, wszystko, co w tym czasie nie wyszło, co nie chciałbym, żeby zaistniało. Chodzi nie tyle o to, aby odszukać grzechy we właściwym znaczeniu, lecz aby powiedzieć,  czego  nie  chciałoby  się  widzieć  od  ostatniej
rozmowy, co przyniosło wyrzut sumienia wobec Boga, czego żałujemy, że się zdarzyło. Mogą to być zarówno wyraźne grzechy,  jak  i  korzenie   grzechu,   skłonności   do   grzechu, grzeszność. Odczuwam silną niechęć do konkretnej osoby; chciałbym się tej niechęci pozbyć, ale ona jest we mnie; staram się ją przezwyciężyć, ale ona przy każdej okazji wychodzi ze mnie.  Chciałbym zbliżyć się  do tej  lub tamtej  osoby, ale zamiast  tego  unikałem jej,  i jest  mi  przykro.  Chciałbym pokonać łakomstwo i ospałość, ale czuję, że nie opanowałem mojej zmysłowości tak, jakbym powinien, i męczy mnie to,niepokoi. Wszystko to składam przed Bogiem tak, jak jest. Także tutaj jesteśmy — powtarzam znowu — o tyle bardziej sobą wobec Boga, o ile bardziej jesteśmy konkretni, i to nie w negatywnym sensie, kiedy w pełni rozgoryczenia oskarżamy się, lecz w postawie wdzięczności, kiedy mówimy: Zobacz, Panie, taki ja jestem, to jest materiał, którym rozporządzasz, to są kamienie Twojego Kościoła. Są one brudne, nieogładzone, kanciaste, ciężkie. Chciałbym, aby były inne, ale, o Panie, przynoszę je przed Twoje oblicze, ponieważ wiem, że Ty jesteś miłosierny.

Rozmowę pokutną kończy confessio fidei — która staje się wyrazem zbawczej ewangelicznej wiary:

Boże, ja wierzę, że Ty jesteś większy niż wszystkie te rzeczy, że Ty jesteś lepszy niż ja, ponieważ jesteś miłosierny i cierpli­wy. Wierzę, że Ty mnie przyjmujesz, że Ty mnie przyjmujesz takim, jakim jestem. Wierzę, że Ty mnie kochasz takim, jakim jestem. Dziękuję Ci, Panie, że nie czynisz mi wymówek, lecz raczej udzielasz swego zmiłowania.

W ten sposób pogłębiamy wiarę w miłosierdzie Boże, a można to czynić wraz z bratem, który z nami się modli, który odmawia z nami ten sam psalm. Ktoś mógłby postawić zarzut, iż tego rodzaju spowiedź trwa długo. To prawda, ale jest się szczęśliwym. Zresztą, dlaczego nie mam poświęcić więcej czasu na spowiedź niż na czytanie gazety? Także mój brat chętnie poświęci więcej czasu, ponieważ rozumie, że sprawa ta jest dla mnie ważna. Jeśli został wyświęcony na kapłana, to przede wszystkim po to, aby wypełniał nie tylko służbę jednania z Bogiem i z Kościołem, lecz także z nami samymi.

 

Pokuta, przejrzystość i wspólnota

Słusznie narzekamy, że życie społeczne nie jest takie, jakim być powinno, że brakuje nam ducha braterstwa. Jest wiele tego przyczyn. Pierwsza polega na tym, że prawdziwe braterstwo jest ideałem nadzwyczaj trudnym, niemal nieosiągalnym, zawsze jest się w drodze do niego. Inna trudność wynika stąd, że nikt z nas nie daje się poznać takim, jakim jest. Podświado­mie każdy z nas chciałby się tak przedstawić, jak inni tego oczekują. Każdy chciałby zachować pewien dystans, nie odsłaniać się całkowicie, nikomu nie dać wolnej ręki, nikomu kto mógłby to wykorzystać, choćby tylko do krytyki. I w ten sposób rodzi się nieufność, którą można ukryć pod pozorem większej uprzejmości, albo pewien rodzaj lęku. Jak można to wszystko pokonać? Otóż w ten sposób, że każdy z nas da się poznać takim, jakim jest: jako ten, który posiada swoje słabości, swoje intelektualne braki, swoją kruchość. Kiedy w ten sposób będziemy pozwalali się poznać, wtedy łatwiej będzie wybaczać, ponieważ zauważymy, że mamy równie dużo słabości, jak inni, i zrozumiemy, dlaczego ktoś w ten sposób kogoś potraktował. Przejrzystość prowadzi do wzajemnego wybaczenia i otwiera drogę do braterstwa.

Ale co to ma wspólnego z duchem pokutnym? Ma o tyle, że — jak sądzę — rozmowa pokutna wychowuje do przejrzy­stości. Ukazuję się bratu takim, jakim jestem, i on przyjmuje mnie takiego właśnie, ponieważ Bóg mnie przyjmuje. Kiedy więc Bóg mnie przyjmuje, przyjmują mnie także inni, ponieważ inni znajdują się zasadniczo w tej samej sytuacji, w której Bóg mnie znajduje. Mogą mnie w jakimś przypadku nie akcep­tować, ale zasadniczo jestem przez nich przyjęty, ponieważ jestem przyjęty przez Boga. Muszę więc wziąć na siebie ryzyko i konsekwencje takiej akceptacji. Wtedy łatwiejsze staje się to, co kiedyś nazywano braterskim poprawianiem. W istocie polegało ono na tym: odkrywam przed bratem to, czym jestem, czym chcę być i to, czym nie jestem. Nie mówię, że koniecznie musi to mieć formę publicznej spowiedzi; podkreślam tylko, że zdolność do ujawnienia przed wspólnotą własnych braków służy przejrzystości, a następnie braterstwu.

Homilia – 18 marca 2007 r. - Kleosin - o. Adam Madejczyk SVD

Staramy się przeniknąć wielką tajemnicę obecności Jezusa Zmartwychwstałego w naszej codzienności, w naszym życiu, pytając: co otrzymaliśmy od Jezusa?, a z drugiej strony: co my dajemy dla Jezusa jako podziękowanie za wszelkie otrzymane łaski? I kiedy dzisiaj, w pewnym sensie, przypadkowa, a z drugiej strony, na pewno w zamyśle Boskim – było przez Niego tak przewidziane – aby całe nasze rekolekcje nie odbywały się tydzień temu, jak było w planie, ale akurat dzisiaj, gdyśmy prawdę mówiąc nie pomyśleli nawet, że będzie Ewangelia o synu marnotrawnym. I to jest piękna Ewangelia wraz z innymi pozostałymi czytaniami, które mówią o tym, że Bóg na nowo nas pojednał ze Sobą w Chrystusie. Otóż rekolekcje, które przeżywamy teraz nazywamy rekolekcjami wielkopostnymi.

Spoglądając na obecność Jezusa Chrystusa w naszej codzienności, możemy powiedzieć, że On dość często nas zaskakuje. Pan Jezus sprawia takie sytuacje w historii naszego życia, że w pewnym sensie  jesteśmy przez kilka dni, tydzień, dwa wściekli, „wkurzeni” i zdenerwowani, ale potem się okazuje, że w efekcie końcowym On tylko próbował nas, nas zaskoczył taką a nie inną formą pytania czy reagowania – jak my się zachowujemy na Jego prośbę, co możemy Mu pomóc zrobić w czasie tego zbawiania człowieka tutaj na Ziemi. Mówiąc wprost, chodzi o czas, w którym żyjemy – Wielki Post.

Rozpoczynamy każdego roku Wielki Post słynną Środą Popielcową, która brzmi pod hasłem: <pamiętaj, że z prochu jesteś i w proch się obrócisz>, albo <nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię>. Jak mówiła historia dawnych Śród Popielcowych, przypominano też hasło <memento mori> czyli pamiętaj o śmierci, pamiętaj że też kiedyś umrzesz. Dlatego też w czasie Wielkiego Postu nie ma przy ołtarzu kwiatów, wszystko jest takie jakby smutne, bo daje nam do myślenia – jakie jest to nasze życie, jaka jest ta nasza pielgrzymka tutaj na Ziemi. No bo jakby nie patrzeć, czy ja będę miał pięć, dziesięć, kilkanaście, kilkadziesiąt lat, czy osiemdziesiąt, to pewnego dnia znajdę się w trumnie, umrę. I czy jestem na to przygotowany? Zauważmy, że jak się zaczął  Środą Popielcową czas Wielkiego Postu już się w pierwszą niedzielę pojawiają czytania ze Starego i Nowego Testamentu, o tym jak Pan Bóg wyzwolił, sam, naród izraelski z niewoli egipskiej. Żydzi żyli w tej niewoli. On sam wyzwolił ich, prowadził przez 40 lat przez pustynię, dał im Mojżesza i innych współpracowników, którzy pomagali wyjść tym ludziom z niewoli. Tym samym Jezus Chrystus już w pierwszą niedzielę jest pokazany, jak przebywał przez 40 dni na pustyni, nic nie jadł i nic nie pił, był kuszony przez szatana. Okazuje się, że do dzisiejszego dnia, w tej obecności Jezusa Zmartwychwstałego w naszym życiu, ten sam szatan dalej istnieje i też nam daje pokusy, aby zrobić to czy tamto, albo nie zrobić, powiedzieć lub nie, zamiast zrobić coś dobrego to lepiej zrobić coś złego, czegoś uniknąć. Ten sam diabeł i dzisiaj mówi: zamień ten kamień w chleb, skocz z góry to będziesz miał władzę. Zauważmy, że proces przemiany od samego początku tego okresu Wielkiego Postu, dokonuje się po kolei. W następną niedzielę Jezus Chrystus z uczniami znajduje się w sytuacji, kiedy modli się do Boga Ojca, i wtedy gdy się modlił Jego twarz się przemieniła i szaty stały się piękne, białe, świecące. Jezus nam pokazuje co się z Nim działo, gdy prawdziwie się modlił, przebywając z Bogiem Ojcem. Zatem jeżeli my weźmiemy sobie do serca i do sumienia, że rzeczywiście jesteśmy prochem, że musimy też pokutować przebywać te czterdzieści dni postu, a jednocześnie mamy się modlić – to to moje życie, to moje serce też się przemieni i też będzie błyszczące, radosne, uśmiechnięte, tak jakby życzliwe dla każdego człowieka. I tylko o to chodzi w Wielkim Poście, żeby to coraz bardziej zauważać.

Dochodzimy do dzisiejszego dnia, kiedy ukazany jest Ojciec miłosierny i syn marnotrawny - „a gdy był jeszcze daleko ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko, i wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go”. Nam się wydaje, że my jesteśmy synem marnotrawnym, bo przychodzimy do Pana Boga i prosimy o przebaczenie – i tak jest. To jest tak, że Pan Bóg sam w pewnym momencie widzi, kiedy my błądzimy, i On sam wychodzi i chce nas przyciągnąć do swojego Syna Zmartwychwstałego i mówi: przyjdźcie, Ja was kocham z całego serca, Ja oddaję wam Ciało i Krew mojego Syna Jedynego, Ja was kocham. A nam się często wydaje, że my, że to my jesteśmy tacy grzesznicy i to my pierwsi wpadliśmy na pomysł, żeby się nawrócić. Nam się to tak błędnie wydaje. Kiedy słuchamy dalej w tej Ewangelii: „a trzeba się cieszyć i weselić, że ten brat twój był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się” - zatem cały proces tego nawrócenia dokonuje się przez ileś tam dni, tygodni, może miesięcy, może lat.  Aby zauważyć tę jedną obecność Zmartwychwstałego Jezusa w naszej codzienności, zawsze zaskakującą nas w swojej prostocie i w swojej mądrości; czy dzisiaj, czy wczoraj, czy za miesiąc nam pokaże pewien charakter naszego życia, że coś zapominamy. I przypomni, że pierwszym, który nas woła to jest ten miłosierny Ojciec, który czeka ze swoją miłością, dobrocią, mieszkaniem, i czeka tylko na jedną rzecz. Otóż z jednej strony, my jesteśmy nauczeni jako ludzie, że sobie siedzimy, w pierwszej lub w ostatniej ławce, patrzymy i lubimy oglądać – jest krzyż, jakiś ksiądz, mądrze mówi, trzeba go posłuchać. Tak jest, ale to jest dzisiaj, moment, chwila, a codzienność wygląda inaczej. Codzienność wygląda tak, że mówiąc o obecności Jezusa Chrystusa kontekst bardzo mocno podkreśla Jego bliskość. Zauważcie, kiedy dzisiaj powiedzmy przychodzi Jezus Chrystus tak blisko i mówi – Ja ciebie kocham, jesteś dobra dziewczyną, czemu nie jesteś tak dobra dla swego męża, swoich koleżanek, dla kogokolwiek – i chodzi tylko o to, żeby zauważyć tę obecność, że Pan Jezus nie jest gdzieś daleko. Ale zauważcie teraz jak my się czujemy kiedy przychodzi, w tym wypadku konkretny ksiądz, i jest bliżej. Tu chodzi o taką obecność, taką bliską – jestem bliżej ciebie, kochana, jedna, druga córko, żono, matko, siostro w Chrystusie Panu – i o tę obecność chodzi, aby tego się nauczyć, że On tak nas zaskakuje. No bo jest aż tak blisko, a my Go nie widzimy. Szukamy cudów nie wiadomo jakich, a On po prostu pojawia się i jest tak blisko, tak jak Irenka, czy nasza Ania, Basia, Kasia, że ja się muszę zastanowić czy ja widzę tego Zmartwychwstałego Chrystusa tak blisko przy mnie. To jest jedyna Tajemnica, której musimy się nauczyć, jedyna. I o tym właśnie mówi cała Ewangelia, cały Stary Testament, gdzie ten naród przez 40 lat musiał się wyzwalać z Egiptu, aby widzieć. I  mogę sobie pomyśleć: czemu ja byłem taki głupi i nie widziałem, że ten Pan Jezus jest obok mnie, w moim domu, w moim bracie, mężu, żonie, synu, córce – tak po prostu przy mnie. To jest ten Zmartwychwstały Chrystus, nic więcej. Kiedy mądrzy ludzie, profesorowie, teologowie mówią na studiach, na uczelniach, w książkach, powiadają, że Pana Boga nie da się zamknąć w słowach Biblii, w Piśmie Świętym, bo Jezus Chrystus, Pan Bóg chrześcijaństwa to nie jest Pan Bóg Biblii, to jest Pan Bóg w naszym życiu, w naszym sercu, który mówi: <Ja jestem drogą, prawdą i życiem> w tym codziennym życiu, tak po prostu jestem tak blisko. Zatem cała tajemnica Zmartwychwstałego Chrystusa polega na tym, że ja mogę Go mieć w moim sercu i widzieć Go w moim domu tak bliziutko, czy nie jest tak? Tak blisko, wręcz dotykalnie. Ja nie muszę gdzieś lecieć na Księżyc, żeby szukać Pana Boga, ja Go mam tutaj na Ziemi, tu w tym miejscu gdzie jestem.

Tak jak, może wszyscy nie słyszeli jeszcze tego opowiadania, przypomniałem je sobie, jak mówiłem, na pustyni afrykańskiej, żyły sobie różne zwierzęta i żył też taki potężny, wielobarwny ptaszek Kimpu. Chodził on między swoimi grządkami i uważał się za najpiękniejszego, bo miał wiele różnych kolorów, barwy piór przecudowne, był silny, latał najwyżej, wszyscy przychodzili do niego, pytali o porady, bo on był taki mądry. I ten ptaszek Kimpu pomyślał: hm, skoro jestem taki mądry, takie mam pióra przepiękne, jestem taki silny, to ja muszę służyć na podwórku samego Pana Boga. No i jak pomyślał, tak uczynił. Wzbił się swoimi skrzydłami i frunie w górę, na podwórko samego Pana Boga, i myśli sobie, no już chyba tam jestem, bo tak się zrobiło jasno, słonecznie, ale gorąco i ... spadł na piach, leży, dziobem zarył, podnosi się jednak, i mówi: nie, ja jestem silny, mądry, piękny, wzbiję się kolejny raz, ja się nie poddaję. I znowu leci w kierunku podwórka Pana Boga, bo przecież tam chce służyć. I tak kilkanaście razy wzbijał się i spadał, aż pewnego razu upada i leży na tym piasku, patrzy – a tam siedzi taka mała myszka . I pyta ją: a kto ty jesteś. I ta mała szara myszka mówi: ja jestem mysz, i tu mieszkam. Ptaszek Kimpu mówi, no dobrze, myszko, ale dlaczego ty mnie nie pozdrawiasz, nie oddajesz mi pokłonów. A myszka tak spojrzała i mówi – no ale spójrz na siebie, jak ty wyglądasz. Ptaszek Kimpu spojrzał -  tyle razy wzlatał w górę, upadał, zmęczył się, więc się stał bardzo malutki i słaby, kolorowe pióra stały się szare, zniszczone, popalone od słońca – wygląda jak zwykłe, szare, brudne ptaszysko, nic więcej. Troszeczkę spokorniał ptaszek Kimpu i mówi: no dobrze, myszko, ale powiedz mi, bo wiesz, mam swoje cele w życiu, powiedz mi gdzie tutaj jest ta droga, która prowadzi na podwórko Pana Boga? Jak mam się tam dostać? A mała szara myszka, znowu zaskoczona, mówi: ale - tu jest podwórko Pana Boga, i ja służę Mu tutaj taka jaka jestem. I chyba u nas jest tak samo, nie chyba, ale na pewno, że skoro Pan Bóg nas zesłał, abyśmy tutaj żyli, w Kleosinie, w Białymstoku, w Ignatkach itd., to tutaj jest nasze podwórko Pana Boga, tu mamy Panu Bogu służyć;  to co mówiłem – nie gdzieś na odległość, jakby na Księżycu, ale tutaj, tak bliziutko, u moich braci i sióstr, takimi jakimi jesteśmy. Niech to będzie szara myszka czy piękny ptaszek Kimpu, ale taka jest ta bliskość Pana Boga, i to jest to zaskoczenie i to jest ten cud takiej prawdziwej miłości od Boga, Chrystusa Jezusa, który przyszedł do nas jako zwykły człowiek. Tylko tak jak powiedziałem w piątek – tego trzeba się uczyć w ciszy. W milczeniu. Umiejętnie słuchać, co mi mówi ten brat, siostra, tak naprawdę co mi mówi. Umiejętnie to przyjmować, a jednocześnie z radością i z pokorą służyć  - taki jaki jestem, taki normalny, jako osoba, jako siostra, jako brat – w Chrystusie Panu. Amen.

Stanisław Łucarz SJ
Wpatrzeni w Jezusa
Wyd. WAM Kraków 2001, s. 77-94

 

Jezus w chrześcijanach

 

/.../ aby patrzeć na Jezusa i słuchać Go w liturgii Kościoła potrzeba mieć wiarę. Bez wiary liturgia Kościoła zatraca swój podstawowy wymiar. Przestaje być uobecnianiem Misterium Paschal­nego, a więc śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystu­sa. Dla człowieka bez wiary liturgia pozostaje elementem kultury religijnej, pięknym rytem, którego trudno sobie odmówić (dotyczy to zwłaszcza sakramentu małżeństwa), czy też częścią tradycji narodowej. Czy jest jednak taki sposób, że może dostrzec Jezusa żyjącego i działającego ktoś, kto albo nie ma zupełnie wiary, albo też znajduje się w kryzysie wiary? Jest to problem bardzo ważny, ponieważ jest wielu ludzi niewierzących, a i nam samym zdarzają, się w życiu kryzysy wiary niekiedy tak daleko posunięte, że ani Pismo Święte, ani liturgia Kościoła nam nie pomaga. Gdzie wtedy szukać Jezusa, gdzie wtedy można Go dostrzec? Oczywiście, Pan może zawsze zainterweniować w sposób nadzwyczajny i dać nam doświadczyć swojej mocy, może wzmocnić w ten sposób naszą wiarę, czy u ludzi niewierzących ją wzbudzić. Niektórzy niewierzący, bądź też będący w poważnym kryzysie doszli, czy powrócili do wiary poprzez doświadczenie cudu. Jednym z takich ludzi był na przykład zmarły kilka lat temu Generał Jezuitów o. Pedro Arrupe. Z jego agnostycyzmu wyprowadził go cud uzdrowienia, którego był świadkiem w Lourdes. Gdybyśmy jednak zobaczyli, ilu to ludzi dochodzi, bądź powraca do wiary - czyli staje się uczniem Jezusa - poprzez takie nadzwy­czajne wydarzenia, to okazałoby się, że jest to niewielki procent.

                Jezus używa zwykle innego sposobu, aby pozyskać sobie uczniów i dać poznać siebie, dać nam doświadczyć jego mocy. Tym sposobem jest świadectwo chrześcijan. Pamiętamy jaki nakaz dał Jezus swoim uczniom przed swoim wniebowstąpieniem. Idźcie i nauczajcie wszystkie narody... A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata1. Gdybyśmy wzięli do ręki tekst oryginalny Ewangelii św. Mateusza, to zobaczylibyśmy, że słowa te brzmią nieco inaczej. Jest tam napisane tłumacząc dosłownie:Idąc czyńcie uczniami wszystkie narody... Ta niewielka z pozoru zmiana ma spore konsekwencje praktyczne. Otóż Jezus kładzie tu nacisk nie na to, że uczniowie mają iść, lecz na to, że mają czynić innych Jego uczniami. Owo idąc nauczajcie... można by przetłumaczyć też tak: żyjcie tak, aby inni (wszystkie narody) stawali się moimi uczniami, nie bójcie się takiego sposobu życia, gdyż ja jestem z wami za­wsze... Chrześcijanie mają być według Jezusa żywym świadectwem Jego obecności i to takim świadectwem, żeby inni - niewierzący, czy wątpiący - stawali się uczniami Jezusa. Tak było kiedyś w Kościele. Św. Marek pisze o tym w ostatnim zdaniu swej Ewangelii: Oni poszli i głosili Ewangelię wszędzie, a Pan współdziałał z nimi i potwierdzał naukę znakami, które jej towarzyszy­ły3. Tak też jest i dziś, bo inaczej Kościół nie byłby sobą. Te znaki, o których mówi Ewangelista, to nie tylko, a może i nie przede wszystkim, cuda. Znakami tymi było i jest przede wszystkim życie chrześcijan. W ich życiu widać było Jezusa i Jego moc. Świat pogań­ski mówił zadziwiony: Patrzcie, jak oni się miłują..., patrzcie, jak oni pracują..., patrzcie, jak oni umierają... I dziwił się, skąd u nich ta moc. Posiadamy z pierwszych wieków starochrześcijański tekst, który dotarł do nas pod nazwą Listu do Diogeneta4, gdzie jest mowa właśnie o postawach chrześcijan. List ten jest bardzo wartościowągodną polecenia lekturą, pokazującą nam jak chrześci­jaństwo pierwotne zdobywało świat i jak realizowało ównakaz Jezusa. 

Nie uświadamiając sobie tego, ówcześni poganie wi­dzieli w chrześcijanach Jezusa. Na tym bowiem polega w swej istocie świadectwo chrześcijańskie. W prawdzi­wych chrześcijanach widać Jezusa, On przebija przez ich życie i przez ich śmierć. Bardzo mocno wyczuwano to od zarania Kościoła. Dlatego pierwsi chrześcijanie, aby się umocnić w wierze, opowiadali sobie o swoich bra­ciach i siostrach, którzy świadczyli o Jezusie. Tak powstawały Martyrologia, czyli opisy męczeństw ponie­sionych dla Jezusa. Nazwa martyrologium sama w sobie nie ma nic wspólnego z męczeństwem. Ona pochodzi od  słowa /.../ martyreo, które oznacza  dawać świadectwo. Została ona jednak związana z mę­czeństwem dlatego, że w czasach pierwotnego chrześci­jaństwa rzeczywiście bardzo często dawano świadectwo o Jezusie działającym właśnie poprzez męczeństwo. Na czym to świadectwo polegało? Otóż, na tym, że było widać w tych ludziach moc Chrystusa. Chrześcijanie pierwotni nie dlatego przekazywali sobie wiadomości o świadkach /.../ (martyres), żeby się pochwalić, jakich to mają bohaterów, lecz aby zobaczyć, jak Chry­stus zmartwychwstały działa w ich braciach. Była to powszechna praktyka Kościoła pierwotnego, praktyka, która dotrwała do naszych czasów, choć w międzyczasie nabrała innego charakteru. Opisy świadectw były z cza­sem ubarwiane i to niekiedy aż do tego stopnia, że stawały się legendami  na kształt mitów pogańskich, w których prawie już nie widać było działania Jezusa. Dotarły  one  do  nas  w  postaci  Złotej Legendy,  czy Żywotów Świętych. Teksty te odpowiadające mentalności wyobrażeniom Średniowiecza tak zatraciły pierwotną inspirację, że niektóre z nich praktycznie w ogóle nie zawierają faktów historycznych. Często święci są tam przedstawiani jako ludzie niezwykli od swego urodzenia,jako tytani ascezy i długotrwałych modlitw, jako zwy­cięzcy nad namiętnościami. Element ludzki tak bardzo bywa podkreślany, że nie widać już działania Chrystusa. Ten  stan  rzeczy  spowodował,  że  wielu  patrzy  dziś podejrzliwie na teksty o świętych. Jest to rzecz bardzo niewłaściwa, ponieważ Jezus rzeczywiście jest widoczny w swoich uczniach i jest to, jak zaznaczyłem uprzywile­jowany sposób Jego objawiania się w Kościele, sposób, który nie wymaga uprzedniej wiary, i który do wiary przywołuje. Nierzetelność dawnych opisów, zresztą niezawiniona, bo wynikająca z ówczesnego sposobu myślenia, spowodowała, że wielu dzisiejszych ludzi, w tym także wierzących, nie ma do nich zaufania, odrzu­cając je w całości.

            Chrześcijaństwu pierwotnemu zależało na tym, by pokazać zwycięstwo Chrystusa pośród ludzkiej słabości. Dlatego świadków, których my nazywamy męczennikami ukazywano jako zwyczajnych ludzi, w których wielkiej przemiany dokonywał Chrystus. Stąd prefacja o męczen­nikach mówi: Ty umacniasz słabych ludzi do złożenia świadectwa wierze. To poczucie własnej grzeszności i słabości jest rzeczą powszechną wśród świętych, od św. Pawła począwszy, poprzez św. Ignacego z Antiochii, św. Augustyna, Franciszka, aż po tak bliską św. siostrę Faustynę, czy brata Alberta. Stąd też brała się ich wielka pokora. Z drugiej jednak strony posiadali doświadczenie wielkiej miłości Chrystusa do nich. Wiedzieli, że wszyst­ko, co było wielkie w ich życiu, zawdzięczają nie sobie samym, ale Jezusowi. I jest to głęboka prawda. Św. Paweł powie nawet: Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus. Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie5. A św. Jan mówiąc o świadectwie chrześcijańskim, stwierdza: A świadectwo jest takie: że Bóg dał nam życie wieczne, a to życie jest w Jego Synu. Ten, kto ma Syna, ma życie, a kto nie ma Syna Bożego, nie ma też i życia6. Owo życie wieczne, o którym mówi Apostoł, to nie życie pozagrobowe, to jest życie, którego człowiek sam z siebie nie posiada, a które może mu dać tylko Bóg, jest to życie Jezusa zmartwychwstałego w człowieku. I to ono właśnie pozwala mu przekraczać swoje granice i słabości. Jest rzeczą niezwykle umacniającą i pożyte­czną patrzeć, jak Jezus przemieniał swoich uczniów, jak dokonywał cudów w ich życiu, jak dawał im życie wieczne i czynił ich swoim znakiem. To jeden z najbar­dziej przekonywujących sposobów kontemplacji Jezusa działającego w Jego Kościele. Toteż trzeba powracać ustawicznie do lektury tekstów o naszych braciach i siostrach w wierze, w których życiu Jezus objawił się szczególnie mocno. W pierwszym rzędzie warto czytać autobiografie i teksty samych świętych, bo one zawierają najbardziej autentyczne informacje o nich samych. W nich Jezusa działającego widać najlepiej. Trzeba czytać także opracowania innych, ale niektóre z nich - zwłaszcza rodem ze Średniowiecza - często są tak ubarwione, że przesłaniają to, co najistotniejsze. Cenne są natomiast opracowania powstałe po Soborze Watykań­skim II, wraca się w nich bowiem do pierwotnej inspira­cji, do ukazywania świętości jako wielkiej pracy Boga w słabym człowieku7.

            Jednakże nie tylko poprzez czytanie żywotów świę­tych możemy widzieć Jezusa.Możemy Go widzieć także poprzez ludzi, których stawia na naszej drodze. Można go zaś w nich widzieć w dwojaki sposób. Najpierw poprzez tych, którzy Mu zaufali. Jestem przekonany, że każdy z nas takich ludzi na swej drodze spotkał. Jest rzeczą ważną, aby umieć dojrzeć w nich działającego Jezusa. Możemy bowiem być tym ludziom bardzo wdzięczni, zachwycać się ich zaletami, stawiać ich za wzór, ale nie dostrzec rzeczy najważniejszej, tej miano­wicie, iż przez nich działa Jezus, któremu zawierzyli. To bardzo poważne niebezpieczeństwo. Szatan bardzo się stara, abyśmy nie widzieli Jezusa działającego, abyśmy ludziom, ich silnej woli i wytrwałej pracy przypisywali to, co jest dziełem Jezusa. Beze mnie nic uczynić nie możecie8 - mówi Jezus. Co znaczy owo nic?  Owo nic znaczy: nic z tego, co specyficznie chrześcijańskie, nic z tego, co Jezus przykazał swoim uczniom, a czego najpełniejszy wyraz znajdujemy w Kazaniu na Górze. Chodzi tu przede wszystkim niesprzeciwianie się złu9, o miłość poświęcającą się dla innych, zwłaszcza o miłość nieprzyjaciół. Takie uczynki są niewątpliwie uczynkami, które sprawia moc Jezusa w człowieku. Nikt, kto Jezuso­wi nie zawierzył, nie może takich rzeczy czynić. W ta­kich ludziach objawia się zmartwychwstanie Jezusa. Oni wchodzą w śmierć, a Jezus ich z niej wyprowadza.

            Jest też i inne, rzec by można, negatywne doświadcze­nie Jezusa. Jest to doświadczenie poprzez tych, którzy Jezusowi nie zawierzyli, którzy są zgorzkniali, zawie­dzeni i rozczarowani. Takich ludzi również spotykamy, może nawet częściej niż tamtych pierwszych. Oni również są znakiem i dają świadectwo, które trzeba by nazwać raczej anty świadectwem. W nich też widać, kim Jezus jest, albo raczej, czym jest Jego brak. My mamy ochotę pogardzać nimi, a oni są dla nas ostrzeżeniem od Pana. Oni też mają swoją misję do spełnienia. Bóg, który jest miłością, oczywiście, nie pragnie dla nich tej misji - wręcz przeciwnie. Ale Bóg w swej mądrości i dobroci wykorzystuje także zło wynikłe z ludzkiej wolności i pychy, aby nas pouczyć. Nie wolno tej lekcji zaniedby­wać. Tak jak też nie należy zaniedbywać tamtej pierw­szej, pozytywnej. Być bowiem naprawdę radosnym, cieszyć się trudnym życiem, zachować głęboki pokój bez narzekań, zwłaszcza na starość, kochać innych mimo ich wad, to nie jest sprawa tylko ludzkiej pracy na sobą, czy dobrego charakteru. To dar Jezusa, to Jezus sam w tych, którzy mu zawierzyli. Umieć patrzeć, nie dać się oszukać pozorom, czy obiegowym opiniom, prosić o dar świa­tłych oczu serca, które widzą więcej niż się oczom ciała przedstawia. Jezus chce nas czynić swoimi uczniami poprzez naszych braci i siostry, którzy mu zawierzyli. Oni są dla nas szczególnym darem na chwile zwątpienia i ciemności.

 

Przypisy:

1 Mt 28, 19-20.

3 Mk 16, 20

4 Por. List do Diogeneta, zwłaszcza 5, 1-17

5 Ga 2, 20

6 1J 5, 11-12

7 Ma tego głęboką świadomość św. Paweł, kiedy pisze: pracowałem więcej od nich wszystkich, nie ja, co prawda, lecz łaska Boża ze mną (1Kor 15, 10)

8 J 15, 5

9 Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu drugi (mt 5, 39)

Wspólnota

 

                /.../  Człowiek wszystko przeżywa we wspólnocie. Nie jest dobrze, aby człowiek był sam...1 - czytamy w Księdze Rodzaju tuż po opisie stworzenia człowieka. Starożytny zaś filozof Arystoteles określa człowieka mianem /.../ (physei politikon zoon) — istota z natury dążąca do życia społecznego2. Człowiek żyje i z natury żyć musi w ludz­kich zbiorowiskach. Jednakże ludzkie zbiorowiska kierują się tylko w ograniczonym stopniu instynktem stadnym, tak jak to jest u zwierząt. Człowiek w dużej mierze sam kształtuje życie w „ludzkim stadzie". On sam nadaje mu reguły, rozdziela prawa i obowiązki. Oczywiście, nie są one arbitralne, lecz wynikają z ludzkiej natury. Przypad­kowa ludzka grupa wraz z jej regułami jest dziełem instynktu i pewnej wypadkowej, biorącej się ze starć i konfliktów oraz ustaleń wynikających albo z przemocy, albo z kompromisu. Wspólnota natomiast jest zasadniczo dziełem wolności, świadomym wyborem i podporządko­waniem się pewnej, duchowej hierarchii wartości, którą wybiera się jako własną. Wolne osoby wybierają tę samą drogę, aby nią wspólnie iść. Łączą je te same wspólne wartości, ten sam cel, a niekiedy i ta sama osoba, która je prowadzi, albo która jest dla nich wzorem.

                Specyficzną wspólnotą jest wspólnota chrześcijańska. Gromadzi ona wolnych ludzi, którzy uwierzyli w Ewan­gelię, czyli w Jezusa Chrystusa jako ich Zbawiciela. Ewangelia nie jest niczym innym jak ogłoszeniem Kerygmatu, to znaczy Dobrej Nowiny, że to Jezus z Nazaretu ukrzyżowany i zmartwychwstały jest Zbawi­cielem. Nie chodzi tu tyle o fakt, że jest Zbawicielem świata w ogóle, owszem, to też prawda, ale że jest moim Zbawicielem. Wspólnota chrześcijańska bowiem nie jest oparta o ideologię, czy jakąś teorię. Ona wyrasta z wyda­rzenia, przez które każdy, kto chce być chrześcijaninem, z osobna musi przejść. Nikt nie wejdzie do tej wspólnoty, jeżeli sam osobiście nie spotka się z Jezusem jako jego Zbawicielem. Brak tego doświadczenia sprawia, że ideologizuje się chrześcijaństwo, że czyni się zeń filozo­fię, czy system moralny. Owszem, i filozofia, i moralność mają swoje miejsce w chrześcijaństwie, ale ono samo nie jest ani tą pierwszą, ani tym drugim. Jest osobistą relacją z Jezusem i wejściem wraz z Nim i przez Niego w taje­mnicę Boga, który, jak pisze św. Jan,  jest miłością3.

                Wspólnota chrześcijańska nie buduje się tak jak inne ludzkie grupy, czy stowarzyszenia. Tym, co sprowadza do niej jej członków nie są ani ich zainteresowania, ani mniej czy więcej jednakowy poziom inteligencji, ani znajomość tego samego języka, ani ten sam wiek, czy cośkolwiek innego w tym rodzaju. Wręcz przeciwnie, w prawdziwej wspólnocie chrześcijańskiej w zasadzie wszystko powinno dzielić, a tylko jedno łączyć. Im więcej w niej podziałów, tym większe szansę ma ona, aby stała się wspólnotą prawdziwie chrześcijańską. Wystarczy spojrzeć jak Jezus budował pierwszą wspólno­tę chrześcijańską, jakich ludzi wybrał, aby byli dlań tworzywem. Jeśli przyjrzymy się tym, którzy mieli stanowić trzon tej wspólnoty, tzn. Dwunastu, to okaże się, że tak naprawdę nie tylko niewiele ich łączyło, ale iż przebiegały pomiędzy nimi takie podziały, które w tam­tejszych czasach wydawały się nie do przezwyciężenia. Znajdziemy tam bowiem i Szymona zelotę, (którego przydomek błędnie bywa tłumaczony jako gorliwy, chyba że tłumacz miał tu na myśli gorliwość polityczną aż do terroryzmu włącznie, bo takimi byli właśnie zeloci) ale i celnika Mateusza, sługusa Rzymian, kolaboranta i wy­zyskiwacza własnych ziomków, a takich zeloci tępili wszystkimi dostępnymi metodami. Znajdziemy tam też Judę z Kariotu, Judejczyka, prawdopodobnie wykształco­nego niezgorzej i mającego bardzo jasne poglądy teolo­giczne, także na rolę Mesjasza, jak też całą rzeszę Galilejczyków, którymi w Judei pogardzano. Będzie tam i Jakub Starszy, tradycjonalista żydowski, i Filip z Betsaidy mający nie tylko greckie imię, ale i sympatyzujący z Grekami, a więc mówiąc językiem współczesnym, progresista. Wreszcie były pomiędzy Dwunastoma spore różnice wieku: za najmłodszego uważa się Jana, który był ponoć nastolatkiem, ale znajdowali się w tym gronie również ludzie żonaci, z własnym małym przedsiębiorstwem, jak choćby Piotr, rybak, który miał własną łódź, a może i kilka, co wtedy nie było mało. Wszystkie te różnice mogły tamtą pierwszą i wzorcową wspólnotę chrześcijańską rozsadzić, więcej, rozsadzały ją. W Ewan­geliach kilkakrotnie znajdujemy zapis kłótni i sporów pomiędzy uczniami: o to kto jest najważniejszy4, o to, kto w przyszłym Królestwie Jezusa zajmie pierwsze miejsce...5 itd.

                W każdym z tych momentów wkracza Jezus i w każ­dym z nich wskazuje na siebie jako na rozwiązanie. Na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu...6 To Jezus łączy tych wszystkich ludzi i uczy ich dzień po dniu podstaw wspólnoty chrześcijańskiej. Mówi im: Nie wyście mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i ustanowiłem was...7

            To Jezus uczynił ich i nas wspólnotą. On ją ustanowił i nadał jej taki a nie inny kształt. Trzeba sobie bardzo jasno uświadomić, że wspólnota chrześcijańska nie jest naszym dziełem. To Jezus wybiera każdego i włącza go w konkretną wspólnotę... To On nadaje kształt tej wspólnocie poprzez ludzi, których wybiera i poprzez swoje Słowo, które ją ożywia i kształtuje. Bardzo żywa była ta świadomość w Kościele pierwotnym. Dla św. Pawła chrześcijanie to zawsze /.../ (koinonia en Christo) - wspólnota w Chrystusie. Zaś św. Ignacy Antiocheński ciągle będzie podkreślał, że chrześ­cijanie są  /.../  (koinonoi) - współuczestnikami „w Chrystusie", „przez Chrystusa" i „z Chrystusem", Wszystkie nasze ludzkie zabiegi, aby konkretną wspólno­tę chrześcijańską uczynić lepszą, aby przyspieszyć jej rozwój, są względne, zwykle płonne, a niekiedy nawet niebezpieczne, bo też tak naprawdę to nie one ją budują. Można by tu zająć się wieloma konkretnymi sposobami ulepszania wspólnoty chrześcijańskiej i pokazywać ich względność i niebezpieczeństwa. Dla przykładu wymienię choćby usuwanie, czy przenoszenie gdzie indziej niektó­rych, szczególnie niewygodnych członków wspólnoty, terapie psychologiczne, różne dynamiki grup itp. Nie chcę tu powiedzieć, że te sposoby są złe, ale tylko to, że są względne, iż zależą od czegoś znacznie bardziej podstawowego, i że do niczego nie doprowadzą, a mogą nawet szkodzić, jeśli zabraknie im tego fundamentu. Każdy bowiem ma swoją prywatną wizję wspólnoty i chce ją realizować, gdyż wydaje mu się, że wtedy wszyscy będą szczęśliwi. Każdy marzy o takiej idealnej wspólnocie i bywa nieszczęśliwy, że jego konkretna wspólnota nie jest właśnie taką, jak on ją sobie wyma­rzył. D. Bonhoeffer mówi w swoim dziełku „Gemein-sames Leben", że Bóg nienawidzi marzycielstwa, bo czyni ono człowieka pysznym i pełnym pretensji8. Jezus Chry­stus daje każdemu taką wspólnotę, jaka jest mu potrzeb­na.

            ... abyście szli...  i  owoc przynosili. Po co jest wspólnota chrześcijańska? Po to, aby szła i przynosiła owoc, żeby nie stała w miejscu, nie dusiła się we własnym sosie. Wspólnota chrześcijańska to nie miejsce, gdzie chrześci­janin ma się dobrze czuć, ma być dowartościowany i dopieszczony, gdzie ma sycić się stabilizacją i małym, przyjemnym ciepełkiem. Ona ma być ciągle w drodze, ma ciągle zaczynać od nowa (tzn. ciągle przebaczać). Cóż to bowiem za wspólnota chrześcijańska, która pozbywa się jakiegoś swojego członka, bo jej niewygod­ny. To wspólnota, która chce stać, która nie chce iść, która w gruncie rzeczy sprzeciwia się Jezusowi i Jego nakazowi abyście szli-.. i  owoc przynosili.

               Jaki jest podstawowy owoc wspólnoty chrześcijań­skiej, jaki jest pierwszy i podstawowy owoc każdego chrześcijanina, warunek sine qua non, aby być chrześcija­ninem? Przyzwyczajeni do wymieniania ciurkiem chrze­ścijańskich cnót myślimy od razu: miłość, pokora, dobroć... Owszem, to wszystko są owoce chrześcijań­stwa, ale jakby owoce wtórne. One wszystkie są niemo­żliwe, a jeśli mimo to się pojawiają, to są karykaturą samych siebie, jeżeli nie wyrastają z innego, bardziej podstawowego owocu, czy procesu, o który Jezusowi chodzi w pierwszym rzędzie. Jakiż to owoc? Pamiętamy, co mówi Jezus na początku swej publicznej działalności, a raczej jak Ewangeliści reasumują całą treść Jego początkowego nauczania: Czas się wypełnił, bliskie jest Królestwo Boże, nawracajcie się i wierzcie w Ewan­gelię9.  Absolutnie podstawowym owocem i celem wspólnoty chrześcijańskiej jest NAWRÓCENIE. Jezus tak konstruuje każdą wspólnotę chrześcijańską, od tej pierwszej po tę, w której żyję, abym się nawracał. Nawrócić się zaś znaczy: uwierzyć w Ewangelię, czyli w nieskończoną miłość Boga do grzeszników, Jego wrogów, objawioną w Jezusie Chrystusie ukrzyżowanym i zmartwychwstałym. Z tak pojętego nawrócenia wyrasta cała reszta: i miłość, i dobroć, i pokora, i pokój...

            W nawróceniu rzeczą pierwszą jest odkrycie i uzna­nie, iż jestem grzesznikiem. Jakże bowiem ktoś może uwierzyć w darmową miłość Boga do grzeszników, jeśli nie odkryje i nie uzna, że sam jest grzesznikiem. Można by w tym miejscu pokazywać, jak Jezus prowadził swoich uczniów do odkrywania ich własnej grzeszności, jak pokazywał im z czasem jej odmęty, jak mocno doświadczył jej Piotr, który mimo zapewnień o wierności zaparł się Jezusa, jak głęboko przeżył ją Paweł, chcący służyć Bogu, a przecież prześladujący Jego dzieło. Ten sam proces dokonuje się w każdej wspólnocie chrześci­jańskiej. A że jest to proces bolesny, więc nic dziwnego, że często jesteśmy naszymi konkretnymi wspólnotami sfrustrowani, że szukamy innych, lepszych... Wspólnota chrześcijańska jest najpierw wspólnotą grzeszników, która tak naprawdę nie potrafi kochać, jest wspólnotą egoistów, z których każdy ma swoje prywatne interesy i interesiki, dla których to zabija Jezusa we własnym sercu i w sercu brata, czy siostry. To jest punkt startu. Jeżeli się tego nie uzna, to będzie się naprawiać wspólno­tę od zewnątrz, czyniąc z niej pałac hipokryzji i faryzejstwa.

            Trzeba zabrać się za własne grzeszne, nie nawrócone serce, powiedzieć sobie: tak naprawdę to nie jestem lepszy(a) od najgorszego(ej) brata czy siostry w mojej wspólnocie. Może jestem inteligentniejszy i lepiej się ukrywam, może otrzymałem bardziej staranne wychowa­nie: nie dłubię w nosie i zmieniam codziennie skarpetki, czy zamykam cicho drzwi, albo nie używam niecenzural­nych wyrazów, ale w gruncie rzeczy mam takie samo serce jak on(a), serce egoisty. Trzeba zobaczyć to w sobie bardzo konkretnie aż do bólu. Od tego doświad­czenia wszystko się zaczyna. Ale ponieważ jest ono bolesne, ponieważ jest obumieraniem dla własnych wyobrażeń, bardzo wielu się tu blokuje. Mają pretensje do wszystkich tylko nie do siebie, nie chcą uznać własnej grzeszności. Być może uznają ją w teorii, może nawet mówią o tym wiele i z udaną pokorą, ale kiedy wspólno­ta przypomina im o ich grzechach konkretnych, bronią się, podczas kiedy grzesznym jest się bardzo konkretnie i grzeszy się bardzo konkretnie raniąc siebie i innych.

            Kolejny krok to uwierzyć w Ewangelię. Chrystus mnie takiego ukochał i za mnie takiego umarł, a miłość tę potwierdza każdego dnia. Jeśli Bóg nas tak umiłował- mówi św. Jan - to i my powinniśmy się wzajemnie miłować]0. Jest rzeczą piękną czytać i medytować nad pierwszym listem św. Jana, bo on wykłada nam podstawy wspólnoty chrześcijańskiej.

        Najważniejszą rzeczą, absolutnie pierwszą w relacjach we wspólnocie chrześcijańskiej jest przebaczenie. Chrześ­cijanin prawdziwy to mistrz w przebaczaniu. Jeśli na czymś polega doskonałość chrześcijańska, to przede wszystkim na przebaczaniu. Przebaczanie i prośba o przebaczenie - to pierwsze widoczne znaki nawrócenia - wdzięczność wobec Boga, który mi przebaczył i przebaczenie wobec innych, którzy zawinili tak jak ja. Wspólnota chrześcijańska albo staje się wspólnotą wzajemnego przebaczenia, albo przestaje istnieć, a jeżeli z jakichś racji nadal istnieje, zamienia się w odwrotność tego, czym być powinna. Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni! Przebaczajcie sobie, tak jak i Bóg nam przebaczył w Chrystusie11. Fakt, że Bóg mi przeba­czył w Chrystusie, że mnie grzesznika ukochał, jest rzeczą fundamentalną. Jeśli tego nie doznałem wyraźnie, nie będę w stanie przebaczyć innym. Musi się mieć w sobie tę moc Chrystusa, inaczej, jak o tym była mowa wcześniej, cała teoria czy teologia wspólnoty chrześcijań­skiej jest tylko ideologią, jest karykaturą chrześcijaństwa.

            Już Ojcowie Kościoła mówili, że wspólnota chrześci­jańska jest obliczem Ducha Świętego. Jeśli bowiem obliczem Boga Ojca jest stworzenie, a obliczem Syna jest twarz Jezusa z Nazaretu, to obliczem Ducha Świętego jest Kościół wyrażony w konkretnej wspólnocie chrześci­jańskiej. Owa moc Chrystusa, która uzdalnia do przebaczania, to właśnie Duch Święty, który jest duszą wspól­noty, będąc jednocześnie wewnętrznym życiem każdego z jej członków. Jeśli ktoś nie potrafi przebaczać, to niezawodny znak, że nie ma w sobie Duch Chrystusowego, czyli Ducha Świętego. Św. Jan wyraził to w słowach: Jeśli ktoś nienawidzi swego brata, jak może trwać w nim miłość Boża12. Jest bowiem rzeczą niemożliwą, aby ktoś posiadał Ducha Świętego i nie przebaczył. Jeśli więc jest ktoś, komu nie przebaczyłem, nawet gdyby ta osoba nie należała do mojej konkretnej wspólnoty, to znaczy, że tak naprawdę nie spotkałem Chrystusa, że Go nie znam, że nie jestem Jego Ducha, i że w gruncie rzeczy wyko­rzystuję wspólnotę dla swoich egoistycznych celów i niszczę ją. Jeśli ktoś dokonał takiego odkrycia, nie powinien się martwić. Nic nie jest stracone. To tylko zaproszenie do nawrócenia. Jezus Chrystus czeka na niego, aby mu przebaczyć i dać doświadczyć swej darmowej miłości. Chrześcijanin nigdy nie stoi na przegranej pozycji, nawet Judasz nie był na przegranej pozycji. On zawsze zwycięża, jeśli Chrystus w nim zwycięża. Tak też jest ze wspólnotą chrześcijańską: na tyle jest chrześcijańska, na ile Chrystus zwycięża w jej członkach.

 

Przypisy:

1  Rdz 2, 18.

2  Arystoteles, Polit. 1253a 3f.

3  1J 4, 8.

4  Mk 9, 33-37; Łk 9, 46-48.

5  Mt 20, 20-28; Mk 10, 35-45.

6  Mt 20, 28.

7  J 15, 16.

8  D. Bonhoeffer, Gemeinsames Leben, Miinchen 1988, s. 24.

9  Mk 1,15

10 1 J 4, 11.

11 Ef 4, 32.

12 1J 3, 17.

Elżbieta Czerkacz

 

Jezus Zmartwychwstały w naszej codzienności

 

Witam. Na samym początku chcę powiedzieć dlaczego tutaj jestem.  Kilka tygodni temu Jola zadzwoniła do mnie z  prośbą, czy nie powiedziałabym parę słów w temacie: Chrystus zmartwychwstały w naszej codzienności. Sama zadziwiłam się szybkością swojej pozytywnej odpowiedzi. Zmierzenie się z tym tematem potraktowałam jako dar..


Przez wiele dni chodziłam z tematem, a teraz chcę podzielić się owocami mego namysłu. Mam trochę tremy, powiem szczerze.

Zastanawiałam się od czego by zacząć  i doszłam do wniosku, że dobrym początkiem będzie przyjrzenie się jak to było z powołaniem pierwszych uczniów. Zobaczymy że może  być wiele analogii do naszego osobistego życia.

Kim byli ci, którzy poszli za Jezusem?

Jak wiemy, byli to zwykli ludzie zajmujący się ciężką, żmudną, codzienną pracą. Nie zajmowali też żadnych znaczących miejsc na szczeblach drabiny społecznej, głównie rybacy, rzemieślnicy, ot, można powiedzieć, zwykli szarzy ludzie.

Ale czy rzeczywiście zwykli?

Myślę że zwykli i nie zwykli. Niezwykli w swojej wrażliwości, niosący w swoich sercach pragnienia i tęsknoty wychodzące gdzieś poza nich samych.

Gdy spotkali Jezusa byli gotowi pójść za Nim. Ich poszukujące serce mówiło, że w Nim jest odpowiedź na ich najgłębsze tęsknoty i pragnienia.

Spotykając się z Jezusem  odczytali w Nim kogoś więcej. Odczytali, że w Nim samym mogą znaleźć odpowiedź na głębokie, ukryte potrzeby serca, takie, o których może nikomu nie mówili, może nawet sami sobie nie potrafili tego nazwać.

Dlaczego to wspominam?  

Otóż wydaje mi się że większość z nas może  doskonale odnaleźć się i podpisać pod powyższą historią   ludzi, którzy poszli za Jezusem.

Przecież my  też, tak jak i oni,  przed kilku,  kilkunastu, a może  kilkudziesięciu laty, wtedy gdy byliśmy zmęczeni, opuszczeni, niezrozumiani, bez poczucia kierunku, zostaliśmy odnalezieni na bezdrożach życia, i zaproszeni do wspólnoty opartej na Jezusie. Rozpoczęliśmy drogę poznawania Jezusa i spotkania z Nim we wspólnocie i przy pomocy wspólnoty. Przestaliśmy być sami  i  wówczas mógł się rozpocząć proces tworzenia się naszej nowej tożsamości.

We wspólnocie wielu  z nas otrzymało wiele takich dóbr, których nie było  dane wcześniej otrzymać we właściwej ilości w domu rodzinnym, w dzieciństwie, a głównie: zainteresowania, miłości, czułości, bezpieczeństwa, afirmacji.

I dla mnie również wspólnota stała się też miejscem niezwykłym. Ja również otrzymałam  wiele z tego co było dla mnie dotkliwym brakiem. To we wspólnocie otrzymałam zainteresowanie,  doświadczenie bycia osobą ważną, potrzebną, wartościową. Dla mnie  stało się to znakiem. Na dziś  mogę powiedzieć że  otrzymałam właściwy klimat do otwarcia się na obecność Zmartwychwstałego. Do takiej obecności  Zmartwychwstałego, który przychodzi, wzywa  po imieniu, dotyka  i mówi, że jesteś ważna i kochana.

Dzięki bliskim relacjom z ludźmi możliwe było doświadczać jakże innego obrazu  Boga, niż odczytywanego wcześniej przez pryzmat często surowych i chłodnych rodziców. Takich rodziców przeważnie miało  nasze pokolenie.

Pamiętajmy, że nasi rodzice przeżyli wojnę i totalitaryzm.

I tak mijały lata, przestawaliśmy być dziećmi, zaczęliśmy się stawać dorosłymi w wierze, rozwijać się w rytmie kolejnych etapów Ćwiczeń Duchowych św. Ignacego.

Dla mnie wielkim odkryciem stał się Fundament Ćwiczeń.

Odkrycie, że jesteśmy stworzeniem, że nasza zależność od Boga jest zależnością wyłączną i całkowitą, i nikt z nas nie przynależy do nikogo innego jak tylko do Boga. Zrozumieć głęboko, , że jedyną rzeczą, którą mamy czynić w życiu to służyć Bogu, a wszystko inne się nie liczy. Dla mnie była  to prawie rewolucja.

 I  tu się  na chwilę zatrzymamy.

W tym momencie chcę przejść do zasadniczego tematu  naszego spotkania -  Chrystus Zmartwychwstały w naszej codzienności.

Skupię się głównie na naszej wspólnotowej codzienności. Wydaje mi się, że doświadczenie Chrystusa Zmartwychwstałego nastręcza nam pewnych trudności. Jezus, który udzielał się nam prawie namacalnie na początku naszej wędrówki, obecnie po tych kilkunastu latach często staje się ukryty i trzeba  wysiłku i trudu, aby Go dostrzec dotrzeć i doświadczyć. Pomocne będą nam obrazy ewangeliczne.  

Przypomnijmy, w jaki sposób uczniowie spotykają Jezusa po zmartwychwstaniu.

Spotkania uczniów ze Zmartwychwstałym- to objawienia.

Przyjrzymy się dwóm scenom:

- Objawienie się Jezusa Marii Magdalenie (J20,11-18)

- Emaus (Łk. 24,13-35)

W powyższych  spotkaniach Jezus Zmartwychwstały przychodzi do sytuacji zwykłej, bardzo ludzkiej – smutku, lęku i niewiary. Magdalena płacze, uczniowie w drodze do Emaus są smutni, apostołowie w Wieczerniku są zalęknieni.

Początkiem i pierwszym momentem objawienia jest sytuacja, w której ludzie są smutni, zalęknieni lub niedowierzający.

Drugą cechą jest to, że Jezus się objawia i nie jest rozpoznany. Jezus pyta i wyjaśnia różne sytuacje. Jezus wkracza w centrum sytuacji pełnych smutku, lęku i niewiary z pytaniem.

 Magdalenę zapytał: „dlaczego płaczesz?”, uczniów w drodze do Emaus „co się stało? Dokąd zmierzacie?”

Po trzecie Chrystus się objawia i ludzie rozpoznają Go. Magdalena poznaje Go, kiedy ją woła, uczniowie z Emaus, przy łamaniu chleba, św. Jan w łodzi na jeziorze mówi: „To Pan”.

Czwarta cecha to polecenie misji. Objawienie nie jest  pocieszeniem osoby, wobec której się dokonuje. Jezus zawsze zleca danej osobie konkretną misję: głosić i dzielić z innymi radość spotkania Zmartwychwstałego.

 

1.     Objawienie się Marii Magdalenie

 

-„Czemu płaczesz? Kogo szukasz?”

W tych dwóch pytaniach skierowanych przez Jezusa do Magdaleny streszcza się wszystko, co Jezus mówi do każdego z nas. Jest to bezpośrednie i osobiste pytanie, które zadaje naszemu nieszczęściu, smutkowi, lękom, a także niewierności i braku wiary.

I drugie pytanie: „Kogo szukasz?”

Co robisz, aby wyzwolić się od nieszczęścia?

 

- „Zabrano Pana mego i nie wiem, Gdzie Go położono”

Jest to odpowiedź Marii Magdaleny.

. Nieobecność Pana jawi się tutaj jako duchowe doświadczenie dojrzałości. Jezus objawia się i nie daje się poznać. I tu jest miejsce na dojrzałość wiary.

 Zabrakło Pana-  jest to faktyczna, najgłębsza przyczyna  naszego poczucia nieszczęścia.

Ponieważ wielokrotnie nie wiem gdzie Go spotkać, rodzi się we mnie zniechęcenie w poszukiwaniu, zmęczenie, wyczerpanie, niechęć w modlitwie.

Chrystus słysząc naszą odpowiedź mówi jedyne słowo „Mario”

Woła po imieniu. Tylko Ciebie w sposób niepowtarzalny.

Maria rozpoznała Jezusa, gdy wypowiedział jej imię.

Kontemplacja objawienia Jezusa Marii Magdalenie niech pomoże rozpoznać Go gdy woła nas po imieniu.

Woła mnie i wypowiada moje imię przez usta moich bliskich, najbliższych. Jakże ważne jest spotykać ludzi wypowiadających moje imię w taki sposób żeby można było usłyszeć głos Zmartwychwstałego….

Czy w moim wypowiadaniu imienia mój bliski może usłyszeć objawiającego się  Jezusa?

 Ja również mam za zadanie być Jego głosem gdy staję wobec Drugiego i wypowiadam z miłością jego imię. Jezus objawia się Drugiemu jakże często właśnie  przez nas.

A człowiek po prostu czuje obawę przed Innym.. Jakże często boimy się tego wezwania które może zagrozić naszemu wewnętrznemu spokojowi.

A Jezus uczy nas takiej zmiany  w postrzeganiu Innego, że staje się możliwe w Obcym odnalezienie Brata.

Wówczas wypowiedziane przez nas słowo staje się zrozumiane i możliwe do przyjęcia przez Drugiego.

 

- Poszła Maria Magdalena oznajmiając uczniom:” Widziałam Pana”

Zmartwychwstanie zakłada uznanie: uznać z wiarą Chrystusa i zobaczyć Go w inny sposób. „Widziałam Pana”

Jezus objawień , to ten sam Jezus, którego spotykamy dzisiaj. Jest to Jezus wiary powierzający misję komunikowania radości ze spotkania z Panem.

Jak rozpoznać Jezusa Zmartwychwstałego?

Jak Go odnaleźć gdy nie widać i nie słychać?

Stawiam też takie pytania.

Często myślę o swoim miejscu we wspólnocie,  i o swoim  odczytywaniu znaków, odczytywaniu objawień Jezusa dzisiaj. Jak to jest?

Zatrzymałam  się nad  pytaniami skierowanymi przez Jezusa do Marii Magdaleny- Czemu płaczesz i czego szukasz?

Czego mi dzisiaj brakuje?- to tego znaku bliskości. Tego znaku, który dzisiaj doskonale pokazał o. Adam. Bo ja się pytam, czy Chrystus Zmartwychwstały w nas żyje, w naszej społeczności? Czy ten znak można zobaczyć?

Jak mocno trzeba patrzeć, aby zobaczyć, jak bardzo być  zdeterminowanym? Przyznam że czasem mam z tym bardzo duży problem. Trochę mnie podniosło w powyższym rozważaniu że  takie nie rozpoznawanie znaku zakłada dojrzałość wiary.

 Jak więc teraz dojrzale podejść, jak dojrzale się otworzyć, żeby  zobaczyć ten znak.

 Jak odczytać Jezusa, który nam o czymś mówi, coś wskazuje, do czegoś wzywa i ku czemuś pociąga.

Co chce nam dziś powiedzieć?

Myślę że wzywa nas, tych którzy „spotkali Pana” do żywej wspólnoty, do kontaktu z Drugim na poziomie egzystencjalnej głębi, gdzie w drugim człowieku odnajdziemy Brata.

Żyjemy dziś jak nigdy w świecie, w którym ludzie przestali tworzyć żywe społeczności. Jest wielka potrzeba bliskości, więzi, której w żaden sposób nie kompensuje żadna bliskość li tylko fizyczna.

Uczniowie, którzy spotykali się z Nim wszyscy  chcieli przeżywać swoją radość ze  spotkania . I tak  tworzyła się społeczność, tych, którzy zobaczyli Pana, którzy ujrzeli Go , którzy Go usłyszeli, i mogli  z Nim być, i cieszyć się  doświadczeniem nowego życia.

 Życie otwarte na Obecność jest życiem w społeczności z ludźmi i Bogiem. To  nie jest życie samotne i gnuśne. Bo tak naprawdę samotność jest przerażająca. Dzisiejszy świat to w dużej mierze świat ludzi samotnych, neurotycznie poszukujących prawdziwej bliskości, a jakże często znajdujących i zatrzymujących się przed jej namiastkami.

Powiem czego mi brakuje ostatnio.

Brakuje mi zwyczajnego  bycia ze sobą. Może też raz, czy dwa razy w roku czasu na zwykłą rekreację.

Zdaje mi się  że brakuje tu pewnej równowagi.

 Z nostalgią wspominam nasze spotkanie przed kilku laty w Hermanówce, gdzie odważnie rozmawialiśmy o nurtujących nas sprawach. Pamiętam spacer z Jarkiem, naszą rozmowę, klimat tamtego spotkania…

 Teraz, w moim odczuciu,  to jakiś cud się wydarza, że jesteśmy te trzy dni tu razem w tak licznej grupie. Jest to też pewnie znakiem że chcemy być blisko siebie, we wspólnym przeżywaniu.  Czy nie warto pomyśleć i porozmawiać (świadomie nie mówię rozeznać) jak zadbać,  żebyśmy  mogli te znaki łatwiej rozpoznać i odczytywać. Jak umacniać się Chrystusem Zmartwychwstałym, żeby dojrzale być we wspólnocie i świecie?

 Myślę tu  przede wszystkim o osobach, którzy przeszli wieloletnią formację.

Powiem o swoim obecnym doświadczeniu. W bieżącym roku formacyjnym bardzo rzadko uczestniczyłam w spotkaniach małej grupy, do pewnego stopnia przyczyną była choroba, ale nie tylko…

Przestałam doświadczać poczucia że daję coś z siebie i otrzymuję.

Ja zaczęłam szukam innych miejsc, gdzie mi serce pała. Mam poczucie że coś się wyczerpało, to też jest znakiem…

(przynajmniej dla mnie).

 W  WŻCh, otrzymałam  dużo. Otrzymałam fundament życia. Zrozumiałam kim jestem i po co żyję.  Doświadczyłam wielu afirmacji, stałam się człowiekiem, który poznał swoją godność, ale obecnie, po wielu latach zaczęłam odczuwać jakąś duszność.

Nie wiem jak inni to czują?

Myślę, że trzeba poszukiwać dalej takiej formy bycia we wspólnocie, gdzie  ludzie  po wieloletniej formacji,  żyjący w służbie Chrystusowi mogą odnaleźć nową, właściwą dla nich przestrzeń bycia ze sobą.

 Bo ja się obawiam, że ewentualne odejścia takich ludzi , albo swoiste urlopy, o których czasem słychać, nie będzie niczym pozytywnym dla wspólnoty. Nie będzie to społeczność pełna, jeśli nie będzie w niej ludzi z dużą dojrzałością życia i wiary.

W swoich osobistych poszukiwaniach zawsze poszukiwałam ludzi, którzy stanowili dla mnie ikonę Chrystusa.. Ja tych ikon szukałam i miałam szczęście znajdowania, również w WŻCh. Cały czas potrzebujemy jedni drugich, aby pomagać w odczytywaniu znaku Zmartwychwstałego.

Niech nie zabraknie nam ludzi, którzy jawią się nam jako znak.

Zdaję sobie sprawę, że w jakimś stopniu prowokuję, ale to jest we mnie, dlatego musiałam to powiedzieć.

Dziś trafiłam  na końcówkę spotkania odpowiedzialnych, gdzie  bardzo intensywnie pracowano nad poprawkami do statutu. Pomyślałam, no kurczę, tyle pracy, ale czy nie jest to jakaś ucieczka od istoty rzeczy?

 Od tego  czy  w Radzie Wykonawczej będzie sześciu, czy czterech, co to zmieni tak naprawdę?

Pytania Jezusa do Marii Magdaleny są ciągle otwarte…

Dajmy sobie szansę szukania odpowiedzi…

Mnie osobiście przebywanie w tym samym miejscu, przy tym samym stole, w tym samym domu staje się ograniczeniem również dla działania Łaski.

Tak więc sorry, że  może powiedziałam za dużo i nie to co trzeba.

 Dziękuję bardzo wam wszystkim za wysłuchanie.

Dariusz Michalski SJ



KONTEMPLACJA AD AMOREM POMOSTEM MIĘDZY REKOLEKCJAMI A CODZIENNOŚCIĄ



W: „Przyjąć miłość i we wszystkim miłować”, Wyd. WAM, Kraków, 2008, s. 219 – 229.

www.wydawnictwowam.pl



    Kontemplacja Ad amorem jest ostatnim słowem św. Ignacego Loyoli dla rekolektanta odprawiającego Ćwiczenia duchowe. Za­wiera liczne wskazówki, jak pośród codzienności żyć duchowo­ścią Ćwiczeń. Nie jest możliwe, by w ramach tego krótkiego arty­kułu wyczerpać wszystkie intuicje i rady podane nam przez św. Ignacego. Chciałbym jedynie ukazać bogactwo kontemplacji wień­czącej Ćwiczenia, która może zachęcić do dalszych osobistych poszukiwań tych elementów duchowości chrześcijańskiej, bez których nie można kształtować w sobie żywej relacji z Bogiem, bliźnimi i samym sobą. Są one niejednokrotnie poddawane sil­nym atakom ze strony współczesnej cywilizacji i kultury.

    Przyjrzyjmy się więc głównym przesłankom kontemplacji Ad amorem od strony teologicznej, by następnie przeanalizować, w ja­ki sposób mogą zostać one wprowadzone w duchowość codzien­ności. Powrót do tego rodzaju refleksji po przebytych rekolek­cjach to niejako piąty tydzień - czas, kiedy wiele łask rekolekcji może rozwinąć się w swej pełni. Z mojego doświadczenia wyni­ka, że praktyka codziennej medytacji jest jak podlewanie roślin, a czas rekolekcji jak czas sadzenia. Pośród codzienności możemy w praktyce odkryć łaskę Bożą, która w jakimś stopniu została nam ofiarowana już w trakcie Ćwiczeń.

Bóg jest dobry!


    To podstawowa prawda, którą św. Ignacy Loyola chce ugrun­tować w rekolektancie. Bóg jest dobry i najpełniej wyraził to przez dar swego Syna - Słowa, które stało się Ciałem. Stąd uwaga Igna­cego, że miłość polega bardziej na uczynkach niż na słowach. W tym kontekście moglibyśmy powiedzieć, że miłość polega na słowach, które przechodzą w czyn. Nie na samych deklaracjach, ale na postawach. Postawa Boga względem człowieka jest dla nas przykładem, jak mamy kochać. Miłości uczymy się od rodziców. Uczymy się jej także od Boga, który tak umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne (J 3, 16). Teologię Starego Testa­mentu moglibyśmy streścić w stwierdzeniu: Bóg jest dobry. Stwa­rza dobry świat i dobrego człowieka, który jednak ulega złu. Teo­logię Nowego Testamentu moglibyśmy natomiast streścić w zda­niu: „Boża dobroć najpełniej objawiła się w posłaniu Jezusa jako naszego Brata, a zarazem Syna Boga Ojca, a więc w przesłaniu: Bóg jest naszym dobrym Ojcem, my zaś nawzajem dla siebie brać­mi i siostrami".

    Św. Ignacy Loyola zachęca na początku kontemplacji Ad amorem, aby prosić o wewnętrzne poznanie tak wielkiego dobra, ja­kie otrzymałem. Dopiero doświadczenie i przyjęcie Bożej dobro­ci, którą Pan obdarza nas pośród codzienności - w słońcu, pokar­mie, schronieniu, najbliższych, trosce, życiu - przekonuje nas o Bożej miłości i uzdalnia nasze serca do odpowiedzi miłością na miłość. Najpierw tę miłość poznajemy. To właśnie dokonywało się przez całe rekolekcje. Przypatrywaliśmy się, jak miłość nas stworzyła (Fundament), jak nas odkupiła (pierwszy tydzień), jak nam pomagała dokonać wyboru (drugi tydzień), jak możemy jej towarzyszyć w czasie doli i niedoli (trzeci tydzień) i jak ostatecz­nie tryumfuje w świecie, co zapowiada jej zwycięstwo także w na­szym życiu (czwarty tydzień). Poznać ją wewnętrznie, to stać się mistykiem i kontemplatykiem - nawiązać szczególną, jedyną w swo­im rodzaju więź z Bogiem, tak by nic nas już nie mogło - jak mówi św. Paweł - odłączyć od miłości Chrystusa (por. Rz 8, 35).

    Dobroć Boga jest kluczem do wszystkiego. Tylko Bóg jest dobry. Tylko On jest Stwórcą świata i każdego człowieka. Do­broć, która rodzi, daje się i pomnaża, szukając wspólnoty. I do tego zmierza pierwszy punkt kontemplacji: „Przywieść sobie na pamięć dobrodziejstwa otrzymane: stworzenie, odkupienie, a także dary poszczególne, ważąc i [doceniając] z wielkim uczuciem [mi­łości], jak wiele uczynił Bóg, Pan nasz, dla mnie; jak wiele mi dał z tego, co posiada. A dalej, jak bardzo tenże Pan pragnie mi dać samego siebie, ile tylko może wedle swego Boskiego planu" (CD 234). Zwróćmy uwagę na słowa Ojca Ignacego. Największym dobrem jest sam Bóg, który pragnie dać mi siebie samego. Histo­ria mego życia to historia udzielania się Bożej Miłości, którą Ignacy nazywa Boskim planem.

Kontemplacja


    Zły duch nieustannie atakuje nas, krąży na zewnątrz (nie we­wnątrz!), aby nas pożreć. Oskarża o zło nas, innych ludzi i same­go Boga. Aby się temu przeciwstawić, nie dać się zniszczyć i za­chować pełnię życia, potrzeba postawy kontemplacji. Pięknie wyraził to Karl Rahner, niemiecki jezuita, mówiąc: „Chrześcija­nin trzeciego tysiąclecia albo będzie mistykiem, albo go w ogóle nie będzie". Św. Ignacy dzieli się na koniec rekolekcji tym, co ma najcenniejszego, co najcenniejszego otrzymał od Boga: kontemplatywnością. Owa kontemplatywność - czyli zjednoczenie z Bo­giem - jest nie tylko istotna w czasie rekolekcji. Ma zostać prze­niesiona w codzienność. To jedna z głównych cech ignacjańskiej duchowości: być kontemplatywnym w działaniu. Być zawsze zjed­noczonym, złączonym z Bogiem i na tej podstawie działać: słu­żyć, być przy innych, obserwować, patrzeć.

    Działanie jednak nie oznacza tylko aktywności wypływającej ze mnie w sposób świadomy1. Przeciwnie: nie chodzi jedynie o aktywność wypływającą z moich sił, wiedzy, zapału czy dobrej woli. Cokolwiek bowiem czynimy sami, wcześniej czy później zamiast przybliżyć nas do Boga, oddali nas od Niego. Św. Ignacy jest prze­konany, że nie może być samowystarczalny. Otrzymane dobra, o których wspomina w drugim punkcie kontemplacji Ad amorem (czucie, rozumowanie), a także samo Boże działanie, które zosta­je ukazane w punkcie trzecim, wykluczają możliwość zajęcia przez rekolektanta postawy samowystarczalności. Ignacy idzie za tek­stem Ewangelii św. Jana: Beze Mnie nic nie możecie uczynić (J 15, 5). Odwołując się do obrazu, który podaje Ewangelista Jan, czyli winogrona i krzewu winnego, możemy stwierdzić, że ten sam sok płynie w krzewie winnym i w owocach winogron. Św. Ignacy odwołuje się do tego podobieństwa, podając w drugim punkcie kontemplacji: „Ad amorem: czyni ze mnie świątynię, jestem bo­wiem stworzony na podobieństwo i na obraz Jego Boskiego Ma­jestatu" (CD 235). Tak jak sok, który płynie w krzewie winnym, napełnia owoc winogrona, tak ja staję się świątynią przez Bożą, duchową emanację (zamieszkiwanie) Stwórcy we mnie. Ignacy tę więź nazywa podobieństwem. Utracić podobieństwo, to przestać trwać w łączności z Bogiem. Tracimy owo podobieństwo, ilekroć próbujemy stawać się niezależni od Boga Ojca, gdy próbujemy stawać się samowystarczalni. Dlatego w tekście modlitwy Igna­cego znajdujemy następujące słowa: „Zabierz, Panie, i przyjmij całą moją wolność, pamięć moją, mój rozum i całą moją wolę, wszystko, co mam i co posiadam. Ty mi to, Panie, dałeś, Tobie to zwracam. Wszystko jest Twoje. Rozporządzaj tym według Two­jej woli. Daj mi tylko miłość Twoją i łaskę, a to mi wystarcza" (CD 234).

    Modlitwa ta jest - w moim odczuciu - ignacjańskim wyrazem zrozumienia pełnej zależności św. Ignacego od swego Stwórcy. Ojciec Ignacy nie musi niczego dla siebie zatrzymywać, ponie­waż tylko umniejszyłoby to miłość. Wszystko postrzega jako dar. Pozwala Bogu wszystkim rozporządzać. Rozumie, że Bóg musi dać, by ten proces mógł zaistnieć. Soki muszą popłynąć z krzewu do owocu. Owoc nie może zrodzić się sam. Są „rzeczy", których Ignacy nie może zdobyć dla siebie. To miłość i łaska. One na zawsze pozostaną darem, nie można ich nabyć, zdobyć czy wy­ćwiczyć w sobie.

Wszystko - cecha kontemplatywności


    Kiedy Bóg coś nam ofiaruje, zawsze daje nam nie mniej niż całego siebie. Nie potrafi inaczej. Przypomnijmy jeszcze raz sło­wa Ignacego: „Pan pragnie mi dać samego siebie, ile tylko może wedle swego Boskiego planu". Tego samego stopniowo oczekuje także od nas. W tym kontekście należy rozumieć słowo „wszyst­ko" w modlitwie Ignacego. Oczywiście nasze doświadczenie du­chowości - zażyłej i osobistej relacji z Bogiem - nie od razu wpro­wadza nas w doświadczenie oddania wszystkiego Bogu. Mamy na to całe życie, które o ile będzie realizacją Bożego planu, zgodą z naszej strony na Boga, doprowadzi nas do spotkania z Panem i Stwórcą. Trzeba jednak od samego początku mieć przed sobą perspektywę wszystkiego.

    Jezus tłumaczył swoim uczniom, że idą do Jerozolimy i że tam Jezus odda wszystko, da świadectwo miłości do końca. Podobnie Ignacy przypomina nam, że dojrzała wiara kieruje się ku oddaniu wszystkiego Bogu i przyjęciu od Niego wszystkiego. Uczniowie zrozumieli tę naukę miłości. Sami stali się świadkami miłości do końca. Oddali Bogu całą swoją wolność, pamięć, rozum, wolę i ciało... Wszystko! W relacji do Boga jesteśmy powołani do wszystkiego. Jest to możliwe nie dzięki ludzkim, ograniczonym siłom, ale dzięki Bogu i Jego łasce.

    Ignacy powraca do tego przewodniego motywu w czwartym punkcie kontemplacji Ad amorem: „wszystkie te dobra i dary zstę­pują z góry; na przykład moja ograniczona moc pochodzi z naj­wyższej i nieskończonej mocy z góry. Podobnie sprawiedliwość, dobroć, pobożność, miłosierdzie itd. pochodzą od Boga tak jak promienie ze słońca, a woda ze źródła itd." (CD 237).

Jak wprowadzić miłość w czyn?


    Jaka praktyczna nauka płynie dla nas z kontemplacji Ad Amorem? Jest to przede wszystkim nauka o pełnej zależności od Boga. Tę cechę duchowości chrześcijańskiej nazywa się dziecięctwem Bożym. Cechą dziecka Bożego jest pełna zależność od rodziców. Dziecko nie może nic uczynić samo z siebie. Jego życie w pełni zależy od rodziców. Podobnie jest z nami. Ilekroć uważamy, że coś potrafimy sami z siebie, tylekroć ubywa nam życia, życia w najgłębszym tego słowa znaczeniu. Mamy stać się jak dziecko. Ignacy wyraża tę myśl, podając zasadę ludzkiego funkcjonowania w świecie: tak ufaj (módl się), jakby całe powodzenie spraw zale­żało od Boga, a tak działaj, jakby wszystko zależało od ciebie.

    Żyjemy w świecie, który nieustannie podkreśla wartość ludz­kiej samowystarczalności, władzy i siły. Jesteśmy bombardowani wizją człowieka, który potrafi poradzić sobie ze wszystkim. Sprze­ciwia się to w dużej mierze wizji chrześcijańskiej i - można także powiedzieć - ignacjańskiej. Stąd ogromna potrzeba nieustannej kontemplacji, czyli wpatrywania się w to, co najważniejsze (łac. contemplari - „uważne rozpatrywanie czegoś za pomocą zmysłów lub ducha"). Powiedzielibyśmy, zdobywania właściwego oglądu rzeczywistości. Dla każdego wierzącego taką postawą jest posta­wa przedłużonej, osobistej modlitwy.

    Św. Ignacy zaleca, aby modlitwę medytacyjną lub kontempla­cyjną, a także modlitwę rachunkiem sumienia kończyć odmówie­niem Ojcze nasz. Nawiązuje tu wyraźnie do wspomnianej wcze­śniej postawy dziecka wobec Boga Ojca. Wejście w tę relację jest zadaniem i powołaniem każdego chrześcijanina i warunkiem au­tentycznej modlitwy zgodnie ze słowami Jezusa: Wy zatem tak się módlcie: Ojcze nasz... (Mt 6, 8-13; por. Łk 11, 2-4). Możemy więc powiedzieć, że w modlitwie kończącej medytację, kontemplację i rachunek sumienia mamy przywołać w sobie ducha dziecięctwa Bożego, prostoty i zaufania. Kontemplacja to nic innego jak wpa­trywanie się w Boga Ojca oczyma dziecka. Tej postawy mamy się uczyć w codzienności poprzez regularną praktykę przedłużonej, osobistej modlitwy.

    Postawa kontemplacyjności w działaniu znajduje swoją pod­stawę w przekonaniu, do którego Ignacy powraca w Ad amorem: podstawą wszystkiego jest Bóg, tylko On jest absolutny (jest Ab­solutem). Myśl ta znajduje wyraz u o. Wilfrida Stinissena w jego jakże sugestywnym artykule pt. Kontemplacyjne nastawienie do życia, w którym pisze między innymi: „Źródłem stałego pokoju jest świadomość, że Bóg jest zawsze pierwszą przyczyną, a ja sam tylko tym drugim"2. Cały artykuł o. Stinissena jest według mnie komentarzem do kontemplacji Ad amorem i ukazuje konkretne narzędzia, które można z powodzeniem stosować w codzienno­ści, aby się nie pogubić i wzrastać w miłości.

    Doświadczenie Ćwiczeń ma tak przemienić człowieka, by stał się kontemplatykiem. Nie chodzi tu o nadzwyczajne stany świa­domości ani towarzyszące temu cudowne zjawiska w formie na przykład lewitacji. Chodzi o coś niezwykle prostego: by patrzeć w sposób pogłębiony, refleksyjny i duchowy na wszystko, co mnie otacza, a także na to, co przeżywam w sobie. Takie spojrzenie nawet wtedy, gdy jest darem, wymaga nieustannego wysiłku i ćwi­czenia się. Stąd potrzeba chociażby milczenia i wyciszenia, które jest warunkiem niezbędnym do odprawienia Ćwiczeń duchowych oraz do kontemplacyjnego podejścia do życia. Św. Ignacy daje temu wyraz, powtarzając w kontemplacji Ad amorem: „zwrócić uwagę" (CD 230, 235), „z wielkim uczuciem rozważę" (CD 233), „zastanowić się - rozumnie i uczciwie" (CD 233), „podejmę osobi­stą refleksję" (CD 235), „podjąć osobistą refleksję" (CD 236,237).

    Być kontemplatykiem, to stać się osobą uważną. Ową uważność zdobędziemy jedynie właśnie w klimacie wewnętrznego wyciszenia i skupienia. Ignacy chce, abyśmy na modlitwie byli uważni i żebyśmy tę postawę przenosili w codzienność. Uważność łączy się z dyscypliną. Nie chodzi o surowość, ale o łagodną stanowczość wobec na przykład planu codziennej modlitwy. Świet­nie wyraził to Henri Nouwen, pisząc: „Jedynym rozwiązaniem będzie tu plan modlitw, którego nigdy nie zmienisz bez zasięgnięcia rady twojego duchowego kierownika. Ustal rozsądną porę, a gdy to zrobisz, trzymaj się jej za wszelką cenę. Uczyń z modli­twy swoje najważniejsze zadanie. Niech każdy wokół ciebie wie, że jest to jedyna rzecz, której nigdy nie zmienisz, i módl się za­wsze o tej samej porze. [...] Ustal dokładne godziny i trzymaj się ich. Wyjdź od znajomych, kiedy zbliża się ta pora. Po prostu niech wtedy będzie dla ciebie niemożliwa jakakolwiek praca, nawet gdyby wydawała ci się pilna, ważna i decydująca. Kiedy będziesz wierny temu postanowieniu, powoli się przekonasz, że nie ma sensu myśleć o wielu problemach, ponieważ i tak nie można ich roz­strzygnąć w tym czasie. I wtedy powiesz sobie w czasie tych wol­nych godzin: Ponieważ nie mam teraz nic do roboty, mogę się modlić. I tak modlitwa stanie się równie ważna jak jedzenie i spa­nie; wolny czas przeznaczony na to stanie się czasem uwalniają­cym, do którego przywiążesz się w dobrym sensie tego słowa"3.

    Sama uważność nie wystarcza, musi zostać wzmocniona dys­cypliną. Już sam tytuł - Ćwiczenia duchowe - wskazuje na dys­cyplinę wykonywania poszczególnych ćwiczeń w sposób regu­larny i z pewnym wysiłkiem duchowym, psychicznym, a czasem nawet fizycznym.

    Kolejną istotną postawą umożliwiającą nam zdrowe, to zna­czy bliskie rzeczywistości funkcjonowanie (w odróżnieniu na przy­kład od racjonalizacji) jest postawa uważnej, zmysłowej obser­wacji, kontaktu z rzeczywistością. Pisze o tym o. Franz Jalics, węgierski jezuita, w książce Rekolekcje kontemplatywne4. Myślę, że warto zwrócić uwagę na kontemplatywne podejście do prakty­ki rekolekcji ignacjańskich o. Jalicsa, którą w swoim artykule ko­mentuje o. Stinissen:

    ,,W pierwszym dniu rekolekcji podejmuje się niewiele kroków w kierunku klasycznej medytacji. Jalics rozsyła uczestników na łono przyrody i zaleca im, aby jak najmniej myśleli o spacerze. Oczy­wiście ich myśli będą się wciąż pojawiać, ale należy niezłomnie powracać do postrzegania. Pozwól oczom spocząć na drzewach, obłokach i trawie; wsłuchaj się w wiatr i ptaki; chłoń zapach przy­rody. Pozwól rzeczom być, jakimi są, nie próbuj ich porządkować na swój sposób. Wszystko jest dobre takie, jakie jest.

    Nasze patrzenie może być bardzo zróżnicowane. Normalnie patrzymy badawczo (beobachten - obserwujemy), przy czym nie respektujemy rzeczy, bierzemy je na służbę, aby coś z nimi zrobić albo by zwiększyć swoją wiedzę o nich; albo patrzymy lekcewa­żąco, bez zastanowienia i bez wewnętrznego zaangażowania. Prawdziwy sposób patrzenia (schauen - oglądanie), który przy­gotowuje nas do kontemplacji i sam w jakiś sposób jest kontem­placją, zakłada tym samym wielki szacunek wobec rzeczy i we­wnętrzną obecność i otwartość na nie. Nic z nimi nie robimy, po­zwalamy, by były sobą, by mówiły same za siebie. Wszystko ma nam coś do powiedzenia, niebiosa głoszą chwałę Boga.

    Kiedy w trakcie spaceru na łonie przyrody raz po raz stajemy spokojnie i pozwalamy naszym oczom spocząć na jakimś kwie­cie, źdźble trawy czy kropli rosy, zauważamy, jak kropla czy kwiat powoli się otwierają i jak przebłyskuje przez nie coś wiecznego. Wszystko jest we wszystkim. Kropla rosy nie jest jedynie kroplą rosy, ale i miejscem, w którym obecny jest Bóg. To nie tylko jest pewien fakt, ale misterium, tajemnica. Myślenie o tym nas nie zmienia, musimy to spostrzec zmysłami.

    Boga nie ma w naszych myślach, On jest w rzeczywistości. Tam możemy Go odkryć. Pierwszym krokiem jest odejście od myśli ku postrzeganiu"5.

    Powyższa idea pokrywa się z jednym z ćwiczeń proponowa­nych w czasie sesji „Poznaj siebie" organizowanej w Europejskim Centrum Komunikacji i Kultury w Warszawie-Falenicy6. Polega ono na uświadomieniu sobie całego ciągu poszczególnych dzia­łań, które zmierzają ostatecznie do uformowania świadomości rze­czywistości w wymiarze zarówno zewnętrznym, jak i wewnętrz­nym. Ćwiczenie rozpoczyna się od postrzegania zmysłowego, od nazwania w jak najrzetelniejszy sposób tego, co postrzegamy swo­imi zmysłami: białe światło, niebieska wykładzina, brązowe krze­sła, zielony stół, hałas za oknem itp. Pierwszy etap jest etapem zbierania informacji za pomocą zmysłów z otaczającej nas rze­czywistości. W ćwiczeniu tym pobrzmiewa echo tego, co Ignacy opisuje w kontemplacji Ad Amorem, kiedy każe rozważać, jak Bóg się dla mnie trudzi i działa we wszystkich rzeczach stworzonych na powierzchni ziemi: na niebiosach, w żywiołach, roślinach, owocach, trzodach itp. W kolejnym punkcie należy przyglądać się (hiszp. mirar). Widzimy tu jasno doświadczenie Ignacego, który był wrażliwy na otaczającą go rzeczywistość i właśnie kontem­placja, oglądanie tej rzeczywistości - a nie używanie, jak to miało miejsce przed nawróceniem - wraz z łaską Bożą doprowadza go do zmiany swego patrzenia, postrzegania i myślenia, zwraca go całkowicie ku Bogu.

    Nie trzeba szukać daleko takiej praktycznej kontemplacji rze­czywistości. Jej pięknym przykładem była twórczość ks. Jana Twardowskiego. Prostota rzeczywistości z jednej strony, a z dru­giej dobroć, wymownie wskazują każdemu uważnie stąpającemu po tym świecie człowiekowi, że wszystko pochodzi od Boga. Kontemplacja rzeczywistości prowadzi do prostoty dziecka, o któ­rej mówi Twardowski w wierszu Wyjaśnienie: „Nie przyszedłem pana nawracać / zresztą wyleciały mi z głowy wszystkie mądre kazania / [...] po prostu usiądę przy panu / i zwierzę swój sekret / że ja, ksiądz / wierzę Panu Bogu jak dziecko"7.

    Nie ma uniwersalnej dla wszystkich reguły, w jaki sposób wejść w postawę kontemplatywności pośród codzienności. Jedno jest pewne: nie można tego uczynić w zabieganiu, aktywizmie i po­goni za sukcesem. Potrzeba prostoty, a tej uczymy się na kola­nach, w czasie codziennej medytacji, ugruntowując w sobie po­stawę dziecka wobec Boga-Ojca. Potrzeba ciszy i skupienia, uważności i dyscypliny, ale nie rygoryzmu. Potrzeba akceptacji świata stworzonego, zmysłu obserwacji, szacunku dla tego, co mnie otacza, kontemplacji i wdzięczności za to, co jest. Szacunku wobec samego siebie. Inaczej nie odczujemy autentycznej radości z te­go, co będziemy czynić, a całe nasze zaangażowanie pozostanie jedynie na poziomie aktywizmu i ambicji, które nie prowadzą do zażyłej relacji z Bogiem i drugim człowiekiem. Potrzeba zwykłej prostoty dziecka.





Dariusz Michalski SJ (ur. 1970), ukończył teologię na Papieskim Wydzia­le Teologicznym „Bobolanum" w Warszawie i teologię duchowości na Uniwersytecie Comillas w Madrycie; rekolekcjonista w Europejskim Cen­trum Komunikacji i Kultury w Warszawie-Falenicy, członek zarządu Fun­dacji Pomocy Psychologicznej i Duchowej „INIGO", asystent krajowy Wspólnoty Życia Chrześcijańskiego.



Przypisy

1 Działania dzieci i niemowląt nie maj ą charakteru świadomego, a jednak przy­noszą chwałę ich
Stwórcy: Usta dzieci i niemowląt oddają Ci chwałę (Ps 8,3)

2 W. Stinissen, Kontemplacyjne nastawienie do życia, „W drodze", 3/1999, s. 21-22.

3 H. Nouwen, Dziennik z klasztoru trapistów, Warszawa 1987, s. 108.

4 Por. F. Jalics, Rekolekcje kontemplatywne, Kraków 2007.

5 W. Stinissen, Kontemplacyjne nastawienie do życia, dz. cyt., s. 29-30.

6 Sesja zatytułowana jest Poznaj siebie cz. l i prowadzona jest przez Krystynę. Kotową, psychologa i psychoterapeutkę.

7 J. Twardowski, Wiersze, Białystok 1994, s. 43.

Franz Jalics SJ

KONTEMPLACYJNA FAZA IGNACJAŃSKICH ĆWICZEŃ DUCHOWYCH


W: Przyjąć miłość i we wszystkim miłować, wyd. WAM, Kraków 2008, s. 199- 218



    Poszukiwanie1 kontemplatywnych form modlitwy stało się dzisiaj znakiem czasu. Wielu ludzi tęskni za kontemplacją, a gdy ich tęsknota nie znajduje żadnego zaspokojenia w Kościele, zwra­cają się w swoich poszukiwaniach do religii wschodnich. W cza­sach Ignacego było inaczej. Czyż nie jest wspaniałe, że Ignacy w książeczce Ćwiczeń, w zwięzły i jasny sposób, rozwinął swego rodzaju wprowadzenie do modlitwy kontemplatywnej?

    Mój sposób dawania Ćwiczeń opisałem w książce, którą opu­blikowałem przed ośmioma laty2. W książce tej starałem się uni­kać wszystkiego, co mogłoby sprawić, że czytelnik nie znający Ćwiczeń duchowych poczułby się nieswojo. Niniejszy artykuł powstał z konieczności ukazania, w jakiej relacji pozostają moje kontemplatywne rekolekcje do Ćwiczeń Ignacego. Ograniczę się do książeczki Ćwiczeń oraz literackiego rozumienia jej tekstu. [...]

Całościowa koncepcja ignacjańskich Ćwiczeń


Trzy duchowe poziomy

    Ignacy w książeczce Ćwiczeń pracuje na trzech duchowych poziomach, które się od siebie jasno odróżniają, ale zarazem na­wzajem na sobie budują. Ignacy zwraca się na tych poziomach do ludzi, którzy znajdują się w całkiem różnych sytuacjach ducho­wych. Z tego powodu są oni za każdym razem inaczej dyspono­wani i w związku z tym trzeba do nich za każdym razem inaczej podejść. Także ich sposoby modlenia i treść ich modlitwy są róż­ne. Stosownie do tego muszą oni być prowadzeni według innych reguł. Na każdym poziomie człowiek obchodzi się inaczej rów­nież z Pismem Świętym. Inaczej też przebiegają procesy dokony­wania wyboru, dlatego muszą być one odpowiednio przeprowa­dzone. Wreszcie także perspektywy, z którymi na końcu rekolek­cji Ignacy wprowadza rekolektantów w codzienność, są odmienne. Te trzy poziomy odpowiadają klasycznemu podziałowi życia du­chowego na vida purgativa, vida illuminativa i vida unitiva (dro­gę oczyszczenia, drogę oświecenia i drogę zjednoczenia; por. CD 10). Te pojęcia już w czasach Ignacego były używane na ozna­czenie podstawowych faz życia duchowego. Przyglądnijmy się poszczególnym poziomom.

Droga oczyszczenia

    Pierwszy poziom to vida purgativa. Wyrażenie to w czasach Ignacego odnosiło się do stanu ludzi, którzy żyli w mniej lub bar­dziej ciężkich grzechach. Ignacy odsyła ich na pierwszy tydzień [...]. Są oni scharakteryzowani jako: „niedoświadczeni w ducho­wych rzeczach", „grubo i otwarcie kuszeni" (CD 9) i jako idący „od grzechu ciężkiego do grzechu ciężkiego" (CD 314). Więk­szość ludzi w tym stanie nie jest zainteresowana rekolekcjami. Jeśli zostaną przekonani do wzięcia udziału w Ćwiczeniach - jak nie­którzy książęta i urzędnicy kościelni w czasach św. Ignacego - najczęściej są oni w stanie pojąć tylko rozumowe argumenty. Sposobem modlitwy na drodze oczyszczenia jest rozważanie (consideratió). Treściowo pojawiają się tutaj co prawda elementy Ob­jawienia, jak grzech i piekło - nie przedkłada się jednak rekolektantowi żadnych tekstów z Biblii. Co do tego wskazówki Ignace­go są jasne: w pierwszym tygodniu nie ma żadnego rozważania Pisma Świętego. Ludzie znajdujący się na vida purgativa nie są jeszcze do tego przygotowani i usposobieni. Dla pierwszego po­ziomu duchowego Ignacy daje reguły rozeznawania duchów (CD 314-327). Są one odpowiednie dla ludzi, którzy przechodzą w swo­im życiu od „grzechu śmiertelnego do grzechu śmiertelnego". Reguły te używa się tylko w przypadku ludzi, którzy rzeczywi­ście znajdują się w pierwszym tygodniu. Na etapie vida purgativa nie wprowadza się rekolektantów w proces podejmowania decy­zji (por. CD 18, 11). To, co należy rozstrzygnąć, jest jasne: uwol­nić się od grzechów śmiertelnych.

    Typowa forma dawania rekolekcji pierwszego tygodnia to głów­nie misje ludowe. Są one oferowane ludziom, którzy Pisma Świę­tego zazwyczaj nie biorą do ręki, nie mają czasu na bardziej za­awansowane pogłębienie życia duchowego, a jednocześnie nazy­wają siebie chrześcijanami. Ignacy przewiduje, że często rekolek­cje u takich osób będą się kończyły wraz z pierwszym tygodniem (por. CD 18). Pozwala on rekolektantom wrócić do codzienności, dając im do praktykowania pierwszy sposób modlitwy, którego treścią jest na przykład dziesięć przykazań czy grzechy śmiertel­ne. Nie ma tu jednak zalecenia, aby rozważać Pismo Święte (por. CD 238-248).

Droga oświecenia

    Na tym poziomie znajdują się osoby wykazujące zdolności i za­interesowanie tym, aby od tego, co dobre, przechodzić do lepsze­go (por. CD 315). Inaczej mówiąc, to ludzie, którzy idą drogą cnót. Z nimi można rozmawiać o „sprawach bardziej delikatnych i wzniosłych" (CD 9). Takim osobom Jezus Chrystus jest ukazy­wany jako Król Odwieczny. Oni pogłębiają swoją modlitwę po­przez rozważanie fragmentów Pisma Świętego odnoszących się do życia Jezusa i w ten sposób wprowadzeni są do naśladowania Chrystusa. Drugi duchowy poziom obejmuje ćwiczenia od roz­ważania O wołaniu Króla po kontemplację O Wniebowstąpieniu (por. CD 91-229; 261-362). Ten poziom ma też własne reguły ro­zeznawania duchów (por. CD 228-236). Ponieważ chodzi tu o pój­ście za Jezusem, podejmowanie decyzji odgrywa ważną rolę. Pro­cesy wyboru będą podejmowane poprzez rozmyślanie, rozezna­wanie, przez skupienie uwagi na pocieszeniach i strapieniach. Dla ludzi, którzy rekolekcje kończą na tym poziomie, Ignacy przewi­duje drugi sposób modlitwy (por. CD 249-257).

Droga zjednoczenia

    Trzecim duchowym poziomem jest poziom kontemplacji - vida unitiva. Chodzi w nim o zjednoczenie z Bogiem i bezpośredniość w relacji do Niego (por. CD 15). Pomiędzy Stwórcą a Jego stwo­rzeniem nie powinno stać już nic, co ową bezpośredniość mogło­by zakłócić. Pomiędzy Stworzyciela a Jego stworzenie nie powinno się wkraść żadne „uprzednie odczucie lub poznanie jakiegokol­wiek przedmiotu", żaden inny „własny akt" (CD 330). Dochodzi tu do pełnego rozwinięcia zasady, że tak naprawdę nie liczy się ilość wiedzy (por. CD 2). Gdzież jest mniej wiedzy niż w czystym patrzeniu na Boskie Osoby?

    Bycie na trzecim, kontemplatywnym poziomie to czysta łaska. Człowiek nie może jej osiągnąć przy pomocy własnych sił. Bóg daje łaskę „bez przyczyny" temu, komu chce ją dać (por. CD 175; 330). Wynika stąd, że może On tej łaski udzielić nie tyko na trze­cim poziomie, ale także na pierwszym albo drugim. Jednakże czło­wiek może siebie dysponować i przygotować na przyjęcie tej ła­ski. Na tym właśnie polega różnica między drugim a trzecim po­ziomem. Trzeci poziom uczy, jak człowiek ma siebie bezpośrednio dysponować na przyjęcie tej łaski. Dokonuje się to z jednej strony przez stanie się pustym, przez opróżnienie się z duchowych dzia­łań, czyli z aktów myślenia, chcenia, czynności pamięci (por. CD 234); z drugiej strony, poprzez ukierunkowanie się na patrzenie wyłącznie na Boskie Osoby (por. CD 258).

    Kontemplacja dla uzyskania miłości jest Zasadą i Fundamen­tem drogi zjednoczenia. Tak jak medytacja O wołaniu Króla jest zasadą i fundamentem dla kontemplacji życia Jezusa, tak Kon­templacja dla uzyskania miłości jest zasadą i fundamentem dla trzeciego duchowego poziomu. [...] Ten fundament ukazuje dro­gę opróżniania się duszy z jej władz (memoria, intellectus, voluntas), aż do punktu, w którym pozostaje tylko prosta i radykalna miłość, do punktu, w którym to już więcej nie rekolektant żyje, ale Chrystus w nim (por. Ga 2, 20). Modlitwa w tym czasie jest jasno opisana przez trzeci sposób modlitwy (por. CD 258-260). Jest ona jedynie patrzeniem na boskie Osoby, z jednym słowem przy każdym oddechu, bez myśli, rozważań, porównań, bez zaj­mowania się smakowaniem i pocieszeniami.

    Na każdym z trzech poziomów można stosować modlitwę ust­ną albo podejmować rozmyślanie Pisma Świętego. Stąd modli­twy ustne mogą dać zewnętrzne ramy czasom modlitwy (por. CD 258). Jednakże to, co jest właściwe człowiekowi na drodze zjed­noczenia, to jedynie patrzenie i kochanie - tak jak specyfiką dro­gi oświecenia była kontemplacja Pisma Świętego, a cechą drogi oczyszczenia - rozważanie. „Wybór", czyli obejmująca całe ży­cie decyzja, na drodze zjednoczenia zostaje przygotowany poprzez to, że człowiek dysponuje się na pierwszy czas wyboru (por. CD 175). Praktyka pokazuje, że istnieje pewna pedagogia owego dys­ponowania się i zdarza się często, że rekolektanci dochodzą do decyzji, które wprawdzie niecałkowicie odpowiadają pierwsze­mu czasowi wyboru, jednakże są mu bardzo bliskie.

    Na podstawie tych rozważań możemy powiedzieć, że Ignacy prowadzi Ćwiczenia duchowe przez trzy nawzajem po sobie nastę­pujące duchowe poziomy, które odpowiadają klasycznemu podzia­łowi życia duchowego na: vida purgativa, vida illuminativa i vida unitiva. Z powyżej wyszczególnionych różnic można wysnuć wnio­sek, że człowiek rzadko przechodzi wszystkie trzy poziomy w jed­nej serii rekolekcji. Ponieważ każdy z tych poziomów odpowiada pewnemu dłużej trwającemu stanowi duszy, człowiek pozostaje najczęściej długie lata na nowo osiągniętym poziomie, do czasu, aż będzie gotowy do wprowadzenia na następny. Jeśli dana osoba bierze udział w corocznych rekolekcjach, odprawia je na tym po­ziomie, na którym się w danym okresie znajduje.

Klasyczne rekolekcje indywidualne

    Jeśli uświadomimy sobie całościowy zamysł książeczki Ćwi­czeń, stanie się dla nas jasne, że klasyczne rekolekcje indywidual­ne ograniczają się do drugiego poziomu, czyli do vida illuminativa. Nie poruszają się natomiast ani na pierwszym, ani na trzecim poziomie. Nie obejmują wielu możliwości zawartych w książecz­ce Ćwiczeń duchowych. Zrozumienie tego może nam wiele pomóc w wyjaśnieniu relacji pomiędzy indywidualnymi rekolek­cjami a rekolekcjami kontemplatywnymi. Przyjrzyjmy się temu dokładniej.

    W rekolekcjach indywidualnych nie daje się pierwszego tygo­dnia. Różne racje - jak się wydaje - przemawiają za takim podej­ściem. Po pierwsze, ludzie, których Ignacy wysłałby na pierwszy tydzień, na indywidualne rekolekcje, byliby w ogóle nie przyjęci, ponieważ są oni „w duchowych rzeczach jeszcze niedoświadczeni", „jasno i często kuszeni" (CD 9) i idą „od grzechu ciężkiego do grzechu ciężkiego" (CD 314). W rozmowach przed rekolek­cjami będą raczej indywidualne rekolekcje odradzane. Jeśli dana osoba byłaby zdolna według swoich „naturalnych możliwości poj­mowania" (CD 18), a prowadzący rekolekcje miałby wystarcza­jąco czasu, można taką osobę przygotować na właściwe rekolek­cje indywidualne przez weekendy modlitewne, dni skupienia czy inne sesje.

    Po drugie, uczestnikom indywidualnych rekolekcji raczej nie podaje się reguł rozeznawania duchów pierwszego tygodnia. Dla nich są przeznaczone reguły drugiego tygodnia (por. CD 314). Nie można z osobami, które od dłuższego czasu odprawiają co­roczne rekolekcje, obchodzić się przez na przykład dwa pierwsze dni rekolekcji jak z „wielkim grzesznikiem".

    Po trzecie, prowadzący indywidualne rekolekcje uczą, jako wyłączną metodę modlitwy podczas rekolekcji, kontemplowania fragmentów Pisma Świętego. Kontemplację można także stosować do pewnych tematów pierwszego tygodnia. Uczestnik pierw­szego tygodnia, tak jak on jest opisany przez Ignacego, nie otrzy­muje właściwie Pisma Świętego do ręki, ponieważ jest on jeszcze na to nieprzygotowany i można go „poruszyć" tylko poprzez ra­cje rozumowe. Rzeczywiście, prowadzący indywidualne rekolek­cje mają często tendencje zbyt silnego forsowania użycia Pisma Świętego w modlitwie - ważny znak tego, że poruszają się oni tylko na drugim poziomie. W pierwszym tygodniu Ignacy nie daje jednakże żadnej medytacji nad Biblią - można jednak tematy pierwszego tygodnia z wielkim pożytkiem zastosować dla osób znajdujących się na vida illuminativa (drugi poziom) jako wpro­wadzenia do medytacji O wołaniu Króla. Fakt ten jednak nie prze­sądza o tym, że rekolektanci przynależą do vida purgativa. Czy nie jest tak, że zapomina się, iż oczyszczenie jest stałym składni­kiem rekolekcji oraz trwałą strukturą życia duchowego każdego człowieka? Tak jak na pierwszym poziomie mamy do czynienia z oczyszczeniem z ciężkich grzechów, tak też w vida illuminativa dokonuje się oczyszczenie z mniejszych ciemnych stron, a na trze­cim - poziomie kontemplatywnym - oczyszczenie ducha.

    Indywidualne rekolekcje wykluczają trzeci poziom duchowy. Po pierwsze, w dużym stopniu pozostaje nierozpoznany fakt, że Ignacy w czwartej adnotacji (por. CD 4) daje trzeciemu sposobo­wi modlitwy status równouprawnionego ćwiczenia duchowego. Należy on do ignacjańskich Ćwiczeń duchowych tak samo jak kontemplacje życia Jezusa. Po drugie, daje się wprawdzie w in­dywidualnych rekolekcjach Kontemplację dla uzyskania miłości (por. CD 230-237), jednakże jej właściwy sens - rezygnacja z ak­tów myślenia, chcenia i przypominania sobie - jest ignorowany. Z tej kontemplacji zostaje zatem tylko pobożne ćwiczenie. Jej wła­ściwy sens - jako zasada i fundament dla następnego poziomu - zostaje nierozpoznany. Po trzecie, w indywidualnych rekolekcjach nie uczy się trzeciego sposobu modlitwy, opartego na prostym patrzeniu na Boskie Osoby, i nie jest on praktykowany. Po czwar­te, prawie w ogóle nie mówi się o pierwszym czasie wyboru. Jeśli przelotnie wspomina się o nim, nie podaje się żadnego środka, aby rekolektant mógł się dysponować na ten czas, a jest tak, ponieważ sens Kontemplacji dla uzyskana miłości i trzeci sposób modlitwy są jeszcze, niestety, niedostatecznie rozpoznane.

    Na podstawie tych argumentów uważam, że zwyczajne reko­lekcje indywidualne ograniczają się tylko do vida illuminativa. Nie obejmują wielu możliwości oferowanych przez Ćwiczenia duchowe. Ani pierwszy, ani drugi poziom nie jest w indywidual­nych rekolekcjach praktykowany. Nie można temu zaprzeczyć. Według Ignacego i jego zasady odnoszącej się do zastosowania książeczki Ćwiczeń, taki stan rzeczy jest poprawny i właściwy, co więcej - wart pochwały. Trzeba przyznać, że indywidualne reko­lekcje wspaniale ożywiły praktykę rekolekcyjną. Powstaje jednak pytanie, czy czasem niektórzy mistrzowie indywidualnych reko­lekcji - ograniczonych do drugiego poziomu - nie stawiają znaku równości pomiędzy tymi rekolekcjami a Ćwiczeniami duchowy­mi św. Ignacego z Loyoli? Jeśliby tak było, należy się obawiać, że ze swojego punktu widzenia tylko indywidualne rekolekcje będą uważali za właściwe rekolekcje ignacjańskie. Pierwszy tydzień i kontemplatywna faza rekolekcji nie będą przez nich uznawane za ignacjańskie.

    Po tym spojrzeniu na całościową koncepcje Ćwiczeń przygląd­nijmy się dokładniej temu, co Ignacy ma do powiedzenia odno­śnie do rekolekcji kontemplatywnych.

Trzy zasady i fundamenty

    Na początku Ćwiczeń - po Adnotacjach (por. CD 1-22), a przed pierwszym ćwiczeniem - Ignacy umieścił podstawowe zdanie i za­tytułował je Zasada i Fundament (por. CD 23). W nich podaje najpierw cel rekolekcji: „Człowiek został stworzony, aby Boga, naszego Pana, wielbił, okazywał Mu cześć i służył Mu - i dzięki temu zbawił duszę swoją". Po drugie, pokazuje on trudną drogę, czyli daje niełatwe zadanie, które do tego celu prowadzi: „Toteż musimy się stawać obojętnymi wobec wszystkich rzeczy stwo­rzonych, jeżeli to zostało pozostawione całkowicie swobodnej decyzji naszej wolnej woli, a nie zostało zakazane. Tak więc chodzi o to, byśmy ze swojej strony nie pragnęli bardziej zdrowia niż choroby, bogactwa niż ubóstwa, szacunku niż pogardy, życia dłu­giego niż krótkiego...". Po trzecie, jako odpowiedź na to zadanie, Ignacy proponuje ćwiczenia, które prowadzą do jego realizacji - Ćwiczenia duchowe. W swojej strukturze tworzą one pewną „szko­łę". Na początku mamy egzamin wstępny. Ignacy podaje cel, do którego chce w tej szkole doprowadzić, i objaśnia, czego trzeba się nauczyć. Chodzi tu o obojętność. To jest ów egzamin wstępny do ignacjańskiej szkoły. Kto nie chce dążyć do tego celu, nie po­trzebuje zdawać egzaminu. Kto cel rekolekcji już osiągnął, nie potrzebuje do tej szkoły uczęszczać. Szkolenie przez rekolekcje jest dla tych, którzy chcą dążyć do podanego celu, ale którzy go jeszcze nie osiągnęli. Jeśli więc uczeń wyraża chęć i zgodę, może zacząć odprawianie Ćwiczeń duchowych. To naturalny sposób po­stępowania, jeśli chce się kogoś do czegoś doprowadzić. Jest to też sposób postępowania Ignacego, który często stawiał sobie za cel uczenie ludzi prowadzenia lepszego życia [...].

    Kiedy jednak przyjrzymy się dokładnie, zauważymy, że Igna­cy ten sam sposób postępowania powtarza w książeczce Ćwiczeń także na etapach pośrednich rekolekcyjnej szkoły. Chodzi o mo­menty, w których chce on wprowadzić osobę na nowy poziom rekolekcji: z vida purgativa do vida illuminativa. Kiedy rekolektant jest na tyle dojrzały, aby wejść w drugi tydzień, Ignacy daje mu wielką wizję w rozważaniu O wołaniu Króla Przedwieczne­go. Pójście za Królem staje się nowym celem. Następnie w mo­dlitwie ofiarowania z tego rozmyślania podaje Ignacy zadanie, z pomocą którego rekolektant ma dojść do celu (por. CD 98). To nowy sposób rozmyślania - kontemplacja (contemplatio), która zastępuje rozważanie (consideratio), oraz nowe treści (tajemnice życia Jezusa) i wybór zamiast pojedynczych refleksji. Ten cząst­kowy cel przedstawia wspaniała wizja (por. CD 92-97), droga jest wyznaczona w modlitwie (por. CD 98), a następnie zostaje wpro­wadzony nowy styl w odprawianiu ćwiczeń (por. CD 101).

    Ignacy powtarza ten sposób postępowania także na innym eta­pie pośrednim - przy przejściu z drugiego na trzeci poziom. Daje on w wielkiej wizji - Kontemplacji dla uzyskania miłości – nowy cel: patrzeć na Boga w Jego dziełach (por. CD 234-237). Następ­nie w jednej z modlitw wskazuje drogę do tego celu i daje zada­nie: uspokoić wszystkie duchowe zdolności i trwać tylko na patrzeniu (por. CD 234). Podaje także nowy sposób modlitwy i no­wą treść modlitwy (CD 258). To wszystko prowadzi do następu­jących wniosków: tak jak ma się Zasada i Fundament do całych Ćwiczeń; tak jak ma się rozważanie O wołaniu Króla Przedwiecz­nego do drugiego poziomu, do vida illuminativa (kontemplacja życia Jezusa) - w ten sam sposób ma się Kontemplacja dla uzy­skania miłości do następnego poziomu - vida unitiva (poziom kontemplatywny).

Dwa różne zadania

    Na drugim poziomie, to jest od medytacji O wołaniu Króla Przedwiecznego do kontemplacji O Wniebowstąpieniu - zadanie polega na zrobieniu czegoś dla Chrystusa. Ignacy jasno pisze o tym w modlitwie zawartej w punktach do medytacji O wołaniu Króla. W Fundamencie dla trzeciego, czyli kontemplatywnego poziomu, daje on nowe zadanie, które istotnie różni się od wszystkich wcze­śniejszych. W medytacji o Chrystusie Królu czytamy: „Odwiecz­ny Panie wszystkich rzeczy! Oto przy Twej łaskawej pomocy ofia­ruję się w obliczu nieskończonej dobroci Twojej i przed chwaleb­ną Matką Twoją i wszystkimi świętymi dworu niebieskiego. Chcę i pragnę i taka jest moja dobrze przemyślana decyzja, byle to tyl­ko było ku lepszej służbie Tobie i większej Twojej chwale, że Cię będę naśladował w znoszeniu wszystkich zniewag, w pogardzie i całkowitym ubóstwie, tak rzeczywistym jak duchowym, jeżeli Twój najświętszy Majestat zechce mnie wybrać i przyjąć do ta­kiego rodzaju życia i stanu" (CD 98)3.

    Chodzi tu o ofiarowanie się i wyrażenie tego ofiarowania w po­stępowaniu i działaniu. Rekolektant ma, z pomocą łaski i pod warunkiem że Bóg go „chce wybrać i przyjąć", naśladować Chry­stusa. Ale chodzi tu o naśladowanie poprzez własną aktywność: „ja ofiaruję; ja chcę i pragnę; moja dobrze rozważona decyzja; w znoszeniu". W Kontemplacji dla uzyskania miłości znajduje­my natomiast nowe zadanie dla rekolektanta. Tutaj rekolektant nie powinien już niczego chcieć albo czynić. Winien teraz swoje zdolności oddać Bogu: nie powinie niczego obiecywać, aktywnie angażować się dla Boga, czegoś wykonywać albo coś wyświad­czać, lecz winien pozwolić, aby jego wewnętrzne uzdolnienia ule­gły wyciszeniu, tak aby Bóg przejął aktywność jego działania: „Zabierz, Panie, i przyjmij całą moją wolność, pamięć moją, mój rozum i całą moją wolę, wszystko, co mam i co posiadam. Ty mi to, Panie, dałeś, Tobie to zwracam. Wszystko jest Twoje. Rozpo­rządzaj tym według Twojej woli. Daj mi tylko miłość Twoją i ła­skę, a to mi wystarczy" (CD 234)4.

    Nie można tej różnicy przeoczyć. Zamiast: ,ja ofiaruję; ja chcę i pragnę; moja dobrze rozważona decyzja; w znoszeniu" jest te­raz: „zabierz; przyjmij; wolność, pamięć; rozum; wolę; mam; po­siadam; zwracam; rozporządzaj; a to mi wystarczy". Konkretnie modlitwa ta mówi, że wszystkie duchowe zdolności powinny być wyciszone i uspokojone po to, aby pozostała tylko radykalna mi­łość i zwyczajne patrzenie na Boga. To jest całkiem nowa per­spektywa, która prowadzi na nowy poziom rekolekcji. Prowadzi także do zmiany sposobu modlenia. Kontemplacje życia Jezusa, tak jak do tego punktu były odprawiane, muszą zostać zawieszo­ne, ponieważ w nich władze duszy są jeszcze uaktywniane. Na miejsce tego rodzaju kontemplacji powinien wejść nowy sposób modlitwy, pewna prostsza metoda, w której rozum, wola i pamięć nie odgrywają już żadnej nowej roli. I to jest przejście od pozio­mu oświecenia na poziom kontemplatywny. Od tego punktu kon­templacja życia Jezusa przemienia się w proste patrzenie.

Nowy sposób modlenia się

Trzy sposoby modlenia się

    Pierwszy sposób modlitwy (por. CD 238-248) jest przezna­czony dla ludzi, którzy znajdują się w pierwszym tygodniu, czyli idą drogą oczyszczenia. Ignacy wierzy bowiem, że mają oni jesz­cze pewne „przyzwyczajenia" (por. CD 242), aby upadać w grze­chy (por. CD 244). Radzi im, rozmyślać nad przykazaniami (por. CD 240-243), co nie będzie już podejmowane w stosunku do rekolektantów, którzy weszli w drugi tydzień.

    Drugi sposób modlenia się (por. CD 249-257) odpowiada wy­maganiom, które nałożone są na rekolektantów na drugim pozio­mie, czyli na tych, którzy kontemplują życie Jezusa: „Człowiek na kolanach lub siedząco - zależnie od tego, co bardziej mu od­powiada i w czym znajduje większą pobożność - z oczyma za­mkniętymi lub utkwionymi w jeden punkt i nie ruszając nimi na wszystkie strony, wypowie [słowo] «Ojcze» i pozostanie przy roz­ważaniu tego słowa tak długo, póki odnajduje znaczenia, porów­nania, smak i pociechę w rozważaniu odnoszącym się do tego sło­wa" (CD 252). To odpowiada jednoznacznie kontemplacjom drugiego poziomu. Tam szuka się znaczeń, czyni porównania i przeprowadza refleksje. Tam rekolektant zajmuje się uczuciami, pocieszeniami i smakami.

    Trzeci sposób modlitwy (por. CD 258-260) jest przewidziany dla ludzi, którzy osiągnęli trzeci kontemplatywny poziom: „z każ­dym oddechem człowiek modli się myślnie, wypowiadając jedno słowo Modlitwy Pańskiej albo innej modlitwy ustnej w taki spo­sób, że między jednym oddechem a drugim wymawia się tylko jedno słowo. W tym czasie zwraca się uwagę przede wszystkim na znaczenie tego słowa albo na Osobę, do której się modlitwę wypowiada, albo na własną małość, albo wreszcie na różnicę mię­dzy taką wielkością tej osoby i własną znikomością" (CD 258). Wielką różnicą w stosunku do poprzedniego sposobu modlitwy jest nieobecność jakiegokolwiek zastanawiania się, refleksji, szu­kania znaczenia czy zabiegania o „smak" albo „pocieszenie", co było właściwe dla drugiego sposobu. Pozostaje tu jedynie zwy­czajne patrzenie, które odpowiada autentycznej kontemplacji, czyli vida unitiva - drodze zjednoczenia. To widzieliśmy już przy ana­lizowaniu Kontemplacji dla uzyskania miłości.

Patrzenie na osobę

    Szczególnie należy podkreślić moment patrzenia na samą osobę („postrzeganie", „patrzenie", „słuchanie", „bycie uważnym", „by­cie tutaj" są w tym kontekście synonimami). Chodzi nie o aktyw­ności boskiej Osoby, tajemnice życia Jezusa, obraz albo ikonę, na­wet nie o cechy Osoby. Rekolektant winien patrzeć na samą Boską Osobę. Patrzenie zastąpiło przypomnienia pamięci, refleksje rozu­mu, dążenia woli i rozeznawanie pocieszenia i strapienia.

Osobie nie można przyglądać się czy przypatrywać w sposób czysto obiektywny, ponieważ nie jest ona przedmiotem. Osobie można się przypatrywać i rozpoznawać ją tylko, jeśli jest się w re­lacji do niej. I to właśnie chce wyrazić Ignacy, gdy do momentu patrzenia na osobę dodaje: „albo na własną małość, albo wreszcie na różnicę między taką wielkością tej osoby i własną znikomością". Ignacy nie zachęca do porównania, ale prowadzi do patrze­nia na relacje, w którą rekolektant wlicza w tym samym stopniu siebie samego, jak i Boga. Aby to zrozumieć, przypomnijmy so­bie słowa mistyków: „Ja jestem niczym, Ty jesteś wszystkim". Albo modlitwę św. Franciszka, który całą noc powtarzał: „Kim Ty jesteś i kim ja jestem?". Albo odpowiedź proboszczowi z Ars pewnego modlącego się człowieka: „On patrzy na mnie, a ja pa­trzę na Niego". Paweł wyraził to samo, mówiąc: Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus (Ga 2, 20). Jeszcze wyraźniej ujął to czwarty Ewangelista: aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno (J 17, 21).

    Ignacy nie chce doradzać żadnej konfrontacji. Pobudziłaby ona bowiem myślenie rozumu, które rekolektant już dawno pozosta­wił za sobą. Pomimo kontrastu pomiędzy wysokością a niskością chodzi jedynie o patrzenie w jedynym spojrzeniu na relację, która tak samo wiąże Boga i rekolektanta. Trzeba stać się świadomym spotkania w pokorze i miłosierdziu. Rekolektant powinien patrzeć na obecność Jezusa Chrystusa w sobie samym. To przeciwstawie­nie „wysokości" i „niskości" ma szczególne znaczenie. Prowadzi do ostatniego i najgłębszego oczyszczenia: w ciemną noc ducha. Doświadczenie własnej „nicości" w lustrze obecności Boga oczyszcza z ostatnich ciemności duszy.

Trzy wymagania

    Ignacy był bardzo praktyczny i miał pedagogiczne wyczucie. Dlatego przed każdą z trzech modlących się osób, o których teraz chcę mówić, stawia pewne wymagania i każdej coś zabiera, aby poprzez swoją modlitwę mogły osiągnąć cel właściwy dla każdej z nich. Pierwszy modlący się jest człowiekiem pierwszego tygo­dnia (droga oczyszczenia). Jemu odbiera Ignacy hałas świata, aby mógł bardziej odczuć pokój: „przed rozpoczęciem modlitwy odpo­cząć trochę w duchu, siedząc lub przechadzając się odpowiednio do tego, co [odprawiający ćwiczenia] uzna za lepsze" (CD 239).

    Drugi sposób modlitwy odpowiada ludziom, którzy są na dru­gim poziom (kontemplacje życia Jezusa) i nie znają jeszcze trze­ciego poziomu. Od takiego człowieka można już więcej wyma­gać. Ignacy odbiera mu aktywności zewnętrznych zmysłów, zo­stawia mu jednak aktywności wewnętrznych zdolności: „na kolanach lub siedząco - zależnie od tego, co bardziej mu odpo­wiada i w czym znajduje większą pobożność - z oczyma zamknię­tymi lub utkwionymi w jeden punkt i nie ruszając nimi na wszyst­kie strony, wypowie [słowo] «Ojcze» i pozostanie przy rozważa­niu tego słowa". Dalej Ignacy zaleca: „Niech trwa w ten sposób przez godzinę nad Ojcze nasz. [...] Jeżeli człowiek kontemplują­cy Modlitwę Pańską odnajdzie w jednym lub dwóch słowach tyle dobrego materiału do przemyślenia, a także smak i pociechę, niech się nie stara pójść dalej, chociaż godzina przejdzie na tym, co od­najduje" (CD 253-254). Taka osoba powinna więc uspokoić się, wyłączyć aktywność oczu i wypowiadać możliwie niewiele słów. Od osób na pierwszym poziomie Ignacy jeszcze tego nie wymaga. To duże skupienie ma pomóc rekolektantowi przy jego „re­fleksjach" i innych wewnętrznych aktywnościach.

    Trzeci sposób modlitwy odpowiada trzeciemu - kontemplatywnemu poziomowi. Tutaj Ignacy odbiera modlącemu się ak­tywności wewnętrznych zdolności - pamięci, rozumu, woli, zaj­mowanie się odczuwaniem pocieszenia i strapienia -jak wcze­śniej widzieliśmy. Pozostawia mu wyłącznie zwyczajne patrzenie.

Szczególne pomoce

    Ponieważ jednak porzucenie aktów przypominania, myślenia, chcenia oraz pozostawienie zważania na pocieszenie i strapienia jest bardzo trudne, Ignacy daje rekolektantowi jeszcze jedną po­moc, która powinna go wesprzeć w porzuceniu aktywności jego wewnętrznych zdolności. Chodzi o zwrócenie uwagi na oddech: „Trzeci sposób modlitwy polega na tym, że z każdym oddechem człowiek modli się myślnie, wypowiadając jedno słowo [...] w taki sposób, że między jednym oddechem a drugim wymawia się tyl­ko jedno słowo" (CD 258). W wielu kulturach i tradycjach znane jest zwracanie uwagi na oddech, jako bardzo pomocne w porzu­caniu rozpraszających myśli i dochodzeniu do głębszego skupie­nia, w którym uwaga może się ukierunkować na niczym niezaburzone patrzenie. Ignacy nie musiał dodawać, że to słowo może być także imieniem. To wyjaśnił już przy omawianiu wcześniej­szego sposobu modlitwy. Podobnie tutaj przejmuje się z drugiego sposobu modlitwy powtarzanie pewnego słowa, które może wy­pełnić całą godzinę. Ponieważ wewnętrzny spokój rekolektantów w fazie kontemplatywnej jest jeszcze głębszy niż na drugim po­ziomie, będą oni prawdopodobnie o wiele dłużej przebywali przy tym samym imieniu niż rekolektanci na poprzednim, drugi pozio­mie: całe miesiące albo dłużej.

    Z tej perspektywy postępującego uproszczenia i uwewnętrznienia modlitwy można rozpoznać, że kontemplacje powtórkowe (por. CD 62; 118) oraz kontemplacje z zastosowaniem zmysłów (por. CD 121) proponowane w fazie kontemplowania życia Jezu­sa były przygotowaniem na trzeci, kontemplatywny poziom. Osią gniecie spoczywania pamięci, rozumu i woli jest mozolnym za­daniem, dlatego konieczne jest wcześniejsze przygotowanie.

Modlitwa Jezusowa

    Zbierzmy razem elementy trzeciego sposobu modlitwy. Za­czniemy od uspokojenia zewnętrznych zmysłów, które wpraw­dzie zostało opisane w drugim sposobie modlitwy, ale obowiązu­je także dla trzeciego sposobu: rekolektant winien uklęknąć albo usiąść (por. CD 252); powinien zamknąć oczy albo skupić je na jednym punkcie (por. CD 252); powinien wypowiedzieć jedno sło­wo (por. CD 252); może (powinien) pozostać przy tym przez jed­ną godzinę (por. CD 253). Teraz dochodzą do tego wskazówki, które są właściwe dla trzeciego sposobu modlitwy: powinien mo­dlić się tym słowem przy jednym oddechu (por. CD 258); przy wymawianiu słowa winien zwracać uwagę na osobę, do której mówi (por. CD 258); zamiast zastanawiać się, porównywać, szu­kać smaku czy pocieszeń winien po prostu pozostawać na patrze­niu (por. CD 252; 258).

    Gdy jeszcze weźmiemy pod uwagę fakt, że Ignacy miał wiel­kie nabożeństwo do Jezusa Chrystusa, można łatwo wyobrazić sobie, że słowem, które dawał rekolektantom do wypowiadania, bardzo często było imię Jezusa. Tak rozumiem trzeci sposób mo­dlitwy Ignacego i tę drogę ukazuję w książce Rekolekcje kontemplatywne5.

Znaczenie trzech sposobów modlitwy

    Ignacy zaleca trzy sposoby modlitwy jako jedno, w stosunku do innych ćwiczeń, równouprawnione exercitium. Jest to jeden z najczęściej ignorowanych fragmentów jego książeczki. Jednak dla kontemplatywnej fazy rekolekcji ma on duże znaczenie. Ten fragment jasno poleca ćwiczyć trzy sposoby modlitwy: „Następu­jące ćwiczenia duchowne trwają cztery tygodnie, co odpowiada czterem częściom, na które się ćwiczenia dzielą, to znaczy, że pierw­sza się zajmuje rozważaniem i kontemplowaniem grzechów, dru­ga - życiem Chrystusa, Pana naszego, aż do Niedzieli Palmowej włącznie, trzecia - męką Chrystusa, naszego Pana, a czwarta -zmartwychwstaniem i wstąpieniem do nieba z dodaniem trzech sposobów modlitwy" (CD 4)6.

    Ignacy nadaje - jak już wyżej powiedziano - trzem sposobom modlitwy tę samą rangę, jaka przysługuje wszystkim innym ćwi­czeniom duchownym zawartym w jego książeczce. Trzy sposoby modlitwy są więc równouprawnionymi ćwiczeniami. Trzeci spo­sób modlitwy zajmuje wśród innych ćwiczeń ostatnie miejsce. Konsekwentnie trzeba powiedzieć: jeśli rekolekcje tworzą pewien proces, wówczas trzeci sposób modlitwy jest owocującym kwia­tem rekolekcji i końcowym stanem czy też końcowym stadium, w którym Ignacy wysyła rekolektantów w życie.

Wybór w fazie kontemplatywnej

    W duchowości Ignacego ogromne znaczenie ma wybór. Zako­ny mnisze zawsze podkreślały wagę wycofania się ze świata. Igna­cy tymczasem kładzie duży nacisk na pełne zaangażowanie się w świecie. Chciał, aby człowiek uświęcał swoją aktywność i znaj­dował Boga w codziennym życiu. Decyzje są najważniejszym składnikiem aktywności. Jeśli zgodne są z wolą Bożą, czyli uświę­cone, biegną po dobrych torach. Ignacy opisuje procesy wyboru za pomocą trzech modeli.

    W pierwszym modelu Bóg sam działa i doprowadza do wybo­ru. Człowiek nic tu nie czyni. Ignacy nazywa to wyborem „bez przyczyn uprzednich". Przykładami dla tego modelu są decyzje życiowe św. Pawła czy św. Mateusza (por. CD 175). W drugim modelu działają różne stworzone „duchy" (anioły). Powodują one w człowieku pocieszenie i strapienie. Jednak także człowiek ma swój wkład w podejmowanie decyzji. Jego zadaniem jest roze­znawać owe poruszenia duchowe (motiones animae) i ustalać, dokąd prowadzi go dobry duch. Człowiek ma więc swój udział poprzez rozeznawanie pocieszenia i strapienia (por. CD 176). W trzecim modelu ani Bóg, ani anielskie siły nie są aktywne7. Człowiek sam jest „przyczyną" w zdobywaniu jasności w podej­mowaniu decyzji. To trzecia pora wyboru, czas spokoju. Człowiek jest całkowicie zdany na swoje „naturalne zdolności" (CD 177). Dla Ignacego są to takie zdolności, jak pamięć, rozum i wola.

    W jakiej relacji pozostają te modele do duchowych poziomów? Na pierwszym poziomie, czyli poziomie oczyszczenia, nie ma żadnego właściwego procesu wyboru w ignacjańskim sensie. Czło­wiek winien przede wszystkim odstąpić od śmiertelnych grzechów. Do tego potrzebuje dobrej motywacji, a to dokonuje się poprzez rozmyślania. Na drugim poziomie, poziomie kontemplacji życia Jezusa, chodzi o wybór. Dokonuje się go za pomocą drugiego albo trzeciego modelu i jest on bardzo długo przygotowywany (por. CD 135-174). Jeśli pojawiają się duchowe poruszenia, używa się drugiego modelu; jeśli natomiast człowiek znajduje się w czasie spokojnym, stosuje się model trzeci. Te dwa modele nawzajem się uzupełniają.

    Na trzecim czy też kontemplatywnym poziomie odkrywamy coś bardzo interesującego. Tutaj zarówno „naturalne zdolności" (trzeci model), jak i „zajmowanie się pocieszeniem i strapieniem" (drugi model) są doprowadzone do zupełnego spoczynku. Czło­wiek jest w stanie niewywołującym przyczyn, w stanie „bez przy­czyn", które mogłyby wpływać na decyzje lub je jakoś przygoto­wywać. Co więcej, dysponuje się on w pasywny, ale zarazem bez­pośredni sposób na łaskę pierwszego modelu, która jest udzielana „bez przyczyny uprzedniej". Nawet jeśli łaska pierwszej pory wyboru nie zostanie udzielona, to i tak stan patrzenia na Boga jest bardzo owocny. Prowadzi do głębi, w której zamieszkuje w nas Trójca Święta. Często sprawia ona napływ jasności co do decyzji i prowadzi człowieka do wyboru, chociaż nie mógłby on powie­dzieć, że została udzielona łaska pierwszej pory. Mimo to wybór był dokonany gdzieś bardzo blisko pierwszej pory.

Streszczenie w dziewięciu punktach

1.Zamysł książeczki Ćwiczeń duchowych pokazuje, że Ignacy zasadniczo pracuje na trzech, nawzajem po sobie następujących poziomach, które nieustannie ma przed oczyma: poziom oczyszczenia (vida purgativa), poziom oświecenia (vida illuminativa) i poziom zjednoczenia (vida unitiva)
2.Misje ludowe są doskonałym zastosowaniem rekolekcji na pierwszym poziomie, na drodze oczyszczenia. Istnieją pewne racje przemawiające za tym, że ważne i doskonale prowadzone rekolekcje indywidualne ograniczają się do drugiego poziomu. Rekolekcje kontemplatywne poruszają się natomiast na trzecim albo kontemplatywnym poziomie
3.Kontemplacja dla uzyskania miłości jest zasadą i fundamentem dla poziomu kontemplatywnego
4.Prowadzi ona - ze względu na miłość - do redukcji i usunięcia wszystkich aktywności, aż do punktu, w którym człowiek już nic więcej nie chce na modlitwie, więcej nie myśli, nie zajmuje się przypomnieniami czy pocieszeniami i strapieniami. Pozostają tylko miłość i proste patrzenie
5.Do osiągnięcia tego celu Ignacy proponuje pewną nową drogę, przygotowaną przez uspokojenie zewnętrznych i wewnętrznych zmysłów. Na modlitwie konsekwentnie powtarza się w rytmie oddechu jedno imię, na przykład "Ojciec". Uwaga kieruje się przy tym na osobę, której imię jest wypowiadane
6.Ignacy rozumie tę drogę jako równouprawnioną część Ćwiczeń
7.Tak więc Modlitwa Jezusowa jest na trzecim poziomie dosłownym zrealizowaniem wskazań Ćwiczeń
8.Tak opisany kontemplatywny poziom pozostaje w związku z pierwszą porą wyboru. Dysponuje ona rekolektanta na nią, przez to, że na tym poziomie rekolektanta odrywa od "przyczyn" (por. ĆD 330)
9.Starałem się, by moja książka Rekolekcje kontemplatywne była podręcznikiem osadzonym zarówno w teorii, jak i w praktyce, by każdy mógł doświadczyć kontemplatywnej fazy ignacjańskich Ćwiczeń i innych do tego wdrożyć.
    Mój przyjaciel zaangażowany w życie polityczne i gospodar­cze, widząc popularność moich kontemplatywnych rekolekcji, powiedział mi kiedyś: „Odkryłeś niszę na rynku". „Niszę na ryn­ku?!" -powtórzyłem, aby odnaleźć się w handlowym żargonie. Przyznałem mu rację, później jednak zawstydziłem się: „Nie, mój przyjacielu, nie ja odkryłem tę niszę, ale Ignacy. Jednak i on nie był pierwszy. Można sobie wyobrazić, że tego sposobu modlitwy nauczył się od jakiegoś mnicha na Montserrat albo w Salamance. Jest ona wspólnym dobrem Kościoła".

Tłumaczył Jacek Poznański SJ

Franz Jalics SJ (ur. 1927), z pochodzenia Węgier, rekolekcjonista pracują­cy w domu rekolekcyjnym w Gries (Niemcy), wcześniej wieloletni wy­kładowca dogmatyki i teologii fundamentalnej w Buenos Aires. W Pol­sce tego autora ukazały się książki: Uczymy się modlić jak Chrystus; Reko­lekcje kontemplatywne.

Przypisy:

1Artykuł jest przepracowaną wersją tekstu, jaki zamieściłem pod tym sa­mym tytułem w czasopiśmie „Geist und Leben", 71/1998, s. 12-25, 118-131. [Tłumaczenie oparto na wersji opublikowanej w: A. Schónfeld (red.), Spiritualitdt im Wandel. Leben aus Gottes Geist, Wiirzburg 2002 - przypis tłum.].

2F. Jalics, Kontemplative Exerzitien. Eine Einfiihrung in die kontemplative Lebenshaltung und in das Jesusgebet, Wurzburg 1994.

3 Podkreślenie autora.

4 Podkreślenie autora.

5 Por. F. Jalics, Rekolekcje kontemplatywne, Kraków 2008.

6 Podkreślenie autora.

7 Oczywiście Bóg uprzedza każde ludzkie dzieło i towarzyszy człowiekowi także we wszystkich konsekwencjach jego działań. Tutaj idzie o nadzwyczajne interwencje Boże.

o.Ryszard Friedrich SJ

 

Medytacja

 

Chcę zaproponować tzw. medytację prowadzoną,  będę podsuwał pewne wskazówki, pewne myśli, czy obrazy i chciałbym, żebyście sobie za nimi podążali. Natomiast czujcie się w tym wolni, to znaczy po pierwsze - nie czujcie się zobligowani, żeby dokładnie mnie słuchać,  jeśli was serce pociągnie was dalej czy w bok od moich wskazówek, to nie krępujcie się za tym podążyć. Po drugie - będę mówił będzie trochę w pośpiechu, to znaczy  mam poczucie, że będę podsuwał może zbyt wiele treści, ale to też po to żebyście mogli później do tego wracać.

Tekst biblijny, który proponuję na tę medytację, to:  Mk 12, 28nn  - "Największe przykazanie"

Przeczytam ten fragment:„Podszedł także jeden z uczonych w Piśmie, który się im przysłuchiwał, gdy rozprawiali między sobą. Widząc, że Jezus dobrze im odpowiedział, zapytał Go: <Które jest pierwsze ze wszystkich przykazań?> Jezus odpowiedział: <Pierwsze jest: Słuchaj, Izraelu, Pan Bóg nasz jest jedynym Panem. Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. Drugie jest to: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Nie ma innego przykazania większego od tych>. 

Spróbujmy spokojnie usiąść, odprężyć się, poczuć swoje ciało... W medytację trzeba wejść bez pośpiechu,  w pokoju, zwróćcie uwagę na oddech, pooddychajcie chwilę... 

Uświadomcie sobie, że stoimy przed Panem Bogiem, że chodzi nam o modlitwę, o spotkanie z Nim....

Prosimy Cię, Panie, o Twoje światło, o dar wniknięcia w twoje słowa, o to, abyś nam towarzyszył.

Jeszcze raz przywołajmy słowa: 

Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą... Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego.

Przykazanie mówi o całościowym miłowaniu Boga, w innym tłumaczeniu – "wszystkim", "całym" sercem, "wszystkimi" siłami. Serce to wszystko to, co jest wewnątrz, jest uczuciem, pragnieniem, miłowaniem....

Pomyśl o tym dobru, które dzieje się przez miłowanie Boga odczuciami, emocjami, relacjami.

Jeśli myślisz o sercu może też czujesz pewne ciemne strony, przestrzenie serca, które nie jest oczyszczone.

Te, w których odczuwasz nienawiść, lęk, niepokój...

Pomyśl o swoich troskach, ograniczeniach, lękach...,  według tego przykazania też masz miłować i tymi obszarami serca. I one mają być poddane miłości. Nawet jeśli są ciemnością....

Podobnie możesz pomyśleć o mocy – masz miłować całą mocą, czyli energią, siłą, też ciałem, pracą, działaniem, twórczością... I tutaj dostrzegasz przestrzenie dobre, gdzie działanie, twórczość, moc, skierowane są ku Bogu, ku ludziom. Za nie dziękujesz Bogu, prosisz, aby je rozwijał...

Ale też są przestrzenie, gdzie energia, moc, obumiera, gdzie jest coś z zafałszowania, ze słabości, z braku mocy, ze złej relacji, ze złej twórczości, i tymi sprawami też masz miłować Boga.

I one mają być polecone Bogu. Poddane Jego miłości.

Będziesz miłować Boga wszystkim  -  jak wszystkim - to i tym co łatwe, dobre, twórcze, ale też masz miłować Boga słabością, cierpieniem, krzywdą, złem, grzechem.... Te sprawy też mają być przestrzenią miłości.

Miłuj bliźniego jak siebie – zatrzymaj się najpierw nad miłością siebie samego.

Pomyśl o dobru, o tych przestrzeniach, sferach, sprawach gdzie czujesz, że twoja miłość do siebie jest dobra, mocna, że masz za co dziękować Bogu...

Pomyśl też o tych stronach swego życia, gdzie czujesz, że miłości do siebie ci nie dostaje.

I proś o światło, by zobaczyć czy gdzieś twoja miłość do siebie jest niedostateczna. Bo albo siebie nadmiernie kochasz, źle kochasz, pobłażasz sobie, albo też nienawidzisz siebie.

Jeśli stwierdzasz, że nie dostaje ci miłości do siebie, poproś Boga o przemianę.

 

Będziesz miłować bliźniego swego  - pomyśl o tych bliźnich, których łatwo ci kochać, których czujesz, że kochasz, wymień ich imiona, wyobraź ich sobie, uciesz się tą miłością, podziękuj Bogu....

Ale też pomyśl o tych ludziach, których trudno ci kochać, gdzie czujesz, że dominuję emocje, poczucie krzywdy, poranienia...

Pomyśl o jakiejś konkretnej osobie, wobec której trudno ci przebaczyć, pojednać się.

Wyobraź sobie, jakby ta osoba tu była, stała czy siedziała przed tobą... Pomyśl o Jezusie, który też tutaj jest między nami.

Czy możesz powiedzieć do tej osoby – przebaczam ci to, co uczyniłaś?

Jeśli możesz  - tak powiedz i usłysz jak ta osoba mówi: zwracam ci wolność.

Jeszcze raz zwróć się do Jezusa, poleć Mu to wszystko, co w tej medytacji się stało.

Porozmawiaj z Nim -  o miłowaniu - całym sercem, całą mocą, całą duszą. O trudzie tego miłowania. 
O nie-miłowaniu...

Z zawierzeniem, że On to wszystko rozumie, wszystko przyjmuje, ciągle zachęca do czynienia kroku naprzód...

Maryja jest Tą, która w pełni umiłowała, polećmy Jej nasze doświadczenia, z prośba o wstawiennictwo:

 

Pod Twoją obronę...