Ćwiczenia Duchowe
SKARB KOŚCIOŁA Ćwiczenia Duchowe w praktyce
Praca zbiorowa pod red. Ks. Tadeusza Hajduka SJ
Wydawnictwo WAM Księża Jezuici Kraków 2000, s. 28-54
Tekst publikujemy za uprzejmą zgodą Wydawnictwa WAM
ĆWICZENIA DUCHOWE DROGĄ ŻYCIA
Na początek - oczywiste, zarazem nieodzowne rozróżnienia. Ćwiczenia duchowe[1] św. Ignacego mogą znaczyć zarówno cały tekst książeczki spisanej przez Loyolę, jak i poszczególne z opisanych w niej ćwiczeń. W tym ostatnim sensie czytamy już w pierwszej z uwag wstępnych: „Pod tą nazwą «Ćwiczenia duchowne» rozumiemy wszelki sposób odprawiania rachunku sumienia, rozmyślania, kontemplacji, modlitwy ustnej i myślnej oraz innych czynności duchowych - stosownie do tego, co niżej powiemy" (CD 1). W naszych rozważaniach istotne będzie przejście - od całości Ćwiczeń do poszczególnych ich elementów, które na drodze ludzkiego życia zmieniają swoje znaczenie tak, jak zmienia się człowiek.
DROGA ŻYCIA W ĆWICZENIACH
Spójrzmy najpierw na całość Ćwiczeń i zawartej w nich drogi życia. Przede wszystkim uderza dynamiczny charakter ukazanej wizji. W pierwszym zdaniu właściwego tekstu Ćwiczeń po wspomnianych uwagach wstępnych św. Ignacy charakteryzuje Ćwiczenia duchowe przez określenie ich celu, którym jest „odniesienie zwycięstwa nad sobą i uporządkowanie swego życia tak, by nie ulegać jakiemukolwiek nieuporządkowanemu przywiązaniu" (CD 21). Realne spojrzenie na człowieka i jego możliwości wymaga stwierdzenia, że tak określony cel stanowi zadanie całego życia. Przytoczone wyrażenia mówią w formie dokonanej o „odniesieniu" zwycięstwa i „uporządkowaniu" życia, jednak dokonanie nastąpi dopiero jako... skonanie, w chwili zgonu. Nawet święci, ściślej mówiąc zwłaszcza oni mieli świadomość, że egoistyczna miłość własna, którą należy przezwyciężyć, umiera całkowicie najwyżej... w momencie śmierci. Wcześniej, tak długo, jak trwa ludzkie życie, proces zmierzający do tego celu pozostaje niedokonany; dlatego chodzi w nim o nieustanne „odnoszenie" zwycięstwa nad sobą i „porządkowanie" życia, by na końcu mogło się to dopełnić - w Bogu, który w Jezusie odniósł zwycięstwo nad śmiercią i wprowadził nowy porządek, owoc nowego stworzenia dzięki przejściu Chrystusa przez śmierć.
Ukazany dynamicznie cel ustala jakby całą drogę, która do niego prowadzi. Staje się możliwy nowy rzut oka na całość. Tak wyłania się kolejna, znana wizja ludzkiego życia w Pryncypium i fundamencie.[2] Znamienne jest najpierw słowo pryncypium, obejmujące dwa znaczenia, które w przekładach są zazwyczaj oddzielane. Mamy tu bowiem i początek, i zasadę, czyli znowu: początek pojmowany jest dynamicznie jako zasada, według której rozwija się cała dalsza droga. W tym sensie w początku kryje się tajemnica przyszłego rozwoju, przez który stopniowo - z czasem - objawia także koniec. O ile poprzednio cel został określony czysto antropologicznie, w odniesieniu do walki z sobą i do porządkowania własnego życia, o tyle teraz - w Pryncypium -otwiera się perspektywa teologiczna. Człowiek jako stworzenie Boga znajduje swój cel w tym, „aby Boga, naszego Pana, wielbił, okazywał Mu cześć i służył Mu - i dzięki temu zbawił duszę swoją" (CD 23). W ten sposób uzupełniona zostaje wcześniejsza perspektywa, która nie tylko skupiała się na samym człowieku, ale też ograniczała się do „walki" i „porządkowania", co nasuwało myśl o negatywnym tle - tego, co wymagało przezwyciężenia. Wizja teologiczna jest od początku czysto pozytywna, charakteryzując pierwotną, najbardziej fundamentalną relację stworzonego człowieka do Stwórcy jako Jego wielbienie. Zatem nie „walka z sobą", lecz oddanie siebie Bogu jest „pryncypium", czyli początkiem i zasadą ludzkiego życia, jego fundamentem, w którym ukrywa się zarazem ostateczny cel: wielbienie, błogosławienie Stwórcy. Trudno nie dostrzec w ignacjańskich słowach echa słynnej augustyńskiej maksymy, często przytaczanej, ale nie w całości, w której święty wyznaje Bogu mimo swej grzeszności: „A jednak sławić Ciebie pragnie ta cząstka świata, któryś stworzył. Ty sprawiasz sam, że sławić Cię jest błogo. Stworzyłeś nas bowiem jako skierowanych ku Tobie, i niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie".[3]
Po tym fundamentalnym określeniu celu człowieka na drodze życia następuje charakterystyka środków. Są nimi „rzeczy na powierzchni ziemi", stworzone „dla człowieka i po to, by mu służyć pomocą w zmierzaniu do celu, dla którego został stworzony". Ta pomoc obejmuje także innych ludzi, zgodnie z biblijną (jahwistyczną) wizją stworzenia, gdzie jako „pomoc odpowiednia" (Rdz 2, 20) dla pierwszego człowieka (mężczyzny) jest ukazany drugi człowiek (kobieta). Nie oznacza to naturalnie zachęty do „instrumentalnego" traktowania drugiej osoby, lecz ma wyrażać absolutny prymat Boga jako podstawowego celu człowieka. Relacji do Niego winny być podporządkowane wszystkie pozostałe relacje. Wyrazem tego podporządkowania jest dla Ignacego postawa „obojętności", którą w tym miejscu wprowadza i charakteryzuje w odniesieniu do „wszystkich rzeczy stworzonych". W każdej sytuacji decydującym motywem ludzkiego działania ma być ostateczny cel, odsłaniający się w relacji do Stwórcy - „byśmy spośród wszystkich pozostałych rzeczy pragnęli tylko tego i to wybierali, co nas bardziej prowadzi do celu, dla którego zostaliśmy stworzeni" (CD 23).
Dynamizm ukazanej tu wizji - obojętności - dochodzi do głosu w stwierdzeniu Ignacego, że „musimy się stawać obojętnymi wobec wszystkich rzeczy stworzonych".[4] Wzrastanie w tej postawie wiąże się z opisanymi wyżej elementami: teologicznym (oddaniem się Stwórcy) i antropologicznym (uporządkowaniem - przezwyciężeniem siebie). Najgłębszym uzasadnieniem tego procesu jest w Ćwiczeniach odniesienie do tajemnicy Boga-Człowieka, Jezusa Chrystusa. Dopiero w perspektywie chrystologicznej objawia się jedność obu wymiarów - teologicznego i antropologicznego. Cała droga Ćwiczeń jest oparta na Jednym, który sam nazwał siebie Drogą (por. J 14, 6), wzywając uczniów - ostatecznie wszystkich ludzi - do pójścia Jego śladem, naśladowania Go... Dotychczasowe wypowiedzi o celu drogi człowieka w Ćwiczeniach nie mówiły o Chrystusie, gdyż Ignacy wprowadza Go wyraźnie dopiero w związku z grzechem, ukazując wcielenie Syna Bożego jako decyzję Trójcy Świętej podjętą celem uratowania grzeszników.[5] Ale w tej mierze, w jakiej ukryte założenie ludzkiej grzeszności stanowiło tło wypowiedzi o konieczności przezwyciężania siebie i uwalniania od nieuporządkowanych przywiązań, ukrywał się w tym wszystkim także Chrystus, objawiający najpełniej drogę do celu - zjednoczenia człowieka z Bogiem, który ze swej strony stał się człowiekiem.
Tak oto całościowa wizja drogi życia z początku Ćwiczeń dopełnia się i wciela w Chrystusie. W Nim odsłaniają się wyraźniej etapy drogi, rozłożonej na 4 tygodnie rekolekcyjnego procesu wzrastania. Wcielony Bóg jest na każdym etapie najważniejszym odniesieniem dla „ćwiczącego" się rekolektanta. Już w pierwszym tygodniu, gdzie odwracanie się od grzechu wiąże się ze zwróceniem grzesznika do miłości Ukrzyżowanego, pojawia się pytanie, które można uznać za przewodni wątek wszystkich dalszych rozważań: „...co uczyniłem dla Chrystusa, co czynię dla Chrystusa i co powinienem uczynić dla Chrystusa" (CD 53). W drugim tygodniu pytanie prowadzi do fundamentalnego wyboru życiowego, który w gruncie rzeczy jest opowiedzeniem się w obliczu Bosko-ludzkiego Króla - za Nim albo przeciwko Niemu. Na fundamencie wyboru Chrystusa staje się możliwa dalsza droga. Pozostałe ćwiczenia drugiego, trzeciego i czwartego tygodnia służą pogłębianiu i rozwijaniu relacji do Chrystusa. Człowiek towarzyszy Mu w najważniejszych stacjach Jego życiowej drogi, dając się prowadzić i przeprowadzić w decydującym przejściu - przez śmierć do nowego, pełnego życia. Przez odprawienie Ćwiczeń rekolektant staje się prawdziwie towarzyszem Jezusa. Dar, udzielony wpierw Ignacemu, staje się udziałem innych, uczestniczących w ułożonych przez niego Ćwiczeniach duchowych.
ĆWICZENIA W ŻYCIU ŚW. IGNACEGO
Przechodząc od książeczki Ćwiczeń do ludzi, którzy przeszli przez ich szkołę, trzeba zacząć oczywiście od Ignacego. W jakim sensie Ćwiczenia były drogą jego życia? Opowieść pielgrzyma[6] opisująca tę drogę rozpoczyna się od obrony Pampeluny, w której Ignacy bronił zarazem jakby całego dotychczasowego życia. Z późniejszej perspektywy nawrócenia i związanej z nim przemiany Pielgrzym pokonany przez Boga poświęcił owemu wcześniejszemu życiu jedynie dwa zdania, wspominając, że dotąd „był człowiekiem oddanym marnościom tego świata", i precyzując: „Szczególniejsze upodobanie znajdował w ćwiczeniach rycerskich, żywiąc wielkie i próżne pragnienie zdobycia sobie sławy" (OP 1). Gdy Ignacy wreszcie zapragnął zmienić życie, w miejsce ćwiczeń rycerskich wprowadzał inne. Mówi o nich w Opowieści najpierw na tle doświadczenia zmiennych stanów duchowych w okresie rekonwalescencji: „To było jego pierwsze rozważanie o rzeczach Bożych; a kiedy potem oddawał się Ćwiczeniom[7], stąd czerpał swoje pierwsze światło do rozpoznania różnicy duchów" (OP 8). Swoich osobistych praktyk modlitewno-pokutnych w Manresie czy w drodze do Ziemi Świętej Ignacy nie nazywa ćwiczeniami. To pojęcie pojawia się dopiero wtedy, gdy Pielgrzym opisuje dzielenie się swoim doświadczeniem z innymi, w okresie filozoficznych studiów: „Podczas pobytu w Alkali zajmował się także dawaniem Ćwiczeń duchowych i wyjaśnianiem katechizmu i w ten sposób przynosił owoce dla chwały Bożej" (OP 57). Znamienne jest to, że właśnie w związku z udzielaniem Ćwiczeń pojawia się w Opowieści pierwsza wzmianka o towarzyszach Ignacego.[8]. Najwyraźniej działali wtedy wspólnie z Pielgrzymem, skoro wszyscy byli podejrzewani przez inkwizytorów o to, że należą do alumbrados (OP 58). Trudności miały im towarzyszyć i na kolejnym etapie studiów - w Salamance, gdzie jeszcze wyraźniej usiłowano im wmówić, że uznają siebie za „oświeconych" i działających pod bezpośrednim działaniem Ducha Świętego (OP 65). Gdy znaleźli się we więzieniu, wtedy Pielgrzym nie tylko „nadal odbywał swe Ćwiczenia, mówiąc o Bogu itd." odwiedzającym go osobom, ale także, gdy przyszedł sędzia, by go przesłuchać, Ignacy „dał mu wszystkie swe papiery, w których zawierały się Ćwiczenia duchowne, ażeby je zbadał" (OP 67). Mamy tu pierwszy wyraźny ślad istnienia tekstu Ćwiczeń. Pod koniec Opowieści Ignacy uzupełnił to świadectwo. W odpowiedzi na pytanie swego rozmówcy zaznaczył, „że Ćwiczeń nie ułożył całych za jednym razem, ale kiedy zauważył pewne rzeczy w swej duszy, które wydawały mu się pożyteczne, a zdawało mu się, że będąpożyteczne i dla innych, wtedy notował je, na przykład rachunek sumienia przy pomocy linii itd." (OP 99). To stopniowe redagowanie Ćwiczeń osiągnęło kolejną fazę w okresie studium w Paryżu, gdzie Ignacy pozyskał nowych towarzyszy. Tutaj inkwizytor nawet pochwalił przedstawiony mu tekst Ćwiczeń i zachował sobie kopię.[9] Nie znamy tego tekstu, nie wiemy więc, o ile różni się od zachowanej wersji, której najstarsze świadectwo dotrwało do nas w przekładzie łacińskim z 1541 roku. Było to już po zatwierdzeniu Towarzystwa Jezusowego (27IX1540). Natomiast oficjalne, papieskie zatwierdzenie tekstu Ćwiczeń miało jako podstawę poprawiony przekład i nastąpiło w dniu 31 VII 1548. Sam tekst został opublikowany niedługo potem - 11 IX tegoż roku.[10]
Św. Ignacy, jak widać w Opowieści, mówi o „Ćwiczeniach" jako całości, którą dzieli się z innymi. Na drodze jego życia złączyło się to z pozyskiwaniem towarzyszy, w końcu - z utworzeniem Towarzystwa Jezusowego. Jeszcze przed uznaniem zakonu przez papieża Pawła III towarzysze korzystali z Ćwiczeń w swym apostolstwie. Z tego właśnie okresu pochodzą przypuszczał nie Uwagi wstępne (CD 1-20) i Uwagi dodatkowe (CD 73-90), zredagowane przez Ignacego na użytek udzielających Ćwiczeń". Wiele wskazówek o ich udzielaniu zawierają także napisane później Konstytucje. Zanim o tym powiemy więcej, powróćmy do pytania o znaczenie Ćwiczeń na drodze życia naszego Świętego. Jest oczywiste, że „przećwiczył" je najpierw osobiście. Jego przejście przez „szkołę" Ćwiczeń określić można znanymi słowami z Opowieści pielgrzyma o pobycie w Manresie, gdzie „Bóg obchodził się z nim podobnie jak nauczyciel w szkole z dzieckiem i pouczał go" (OP 27). Później Ignacy „wydoroślał" i dojrzał w tej szkole tak bardzo, że wcielił w sobie ducha i literę „Ćwiczeń". Jak określił to jeden ze świadków: „Nasz Ojciec w całym swym sposobie postępowania dokładnie zachowuje wszystkie reguły Ćwiczeń tak, iż się wydaje, że najpierw zaszczepił je w swojej duszy i wydobył je następnie z osobistej postawy. ... To samo można powiedzieć o Konstytucjach, zwłaszcza o rozdziale, w którym opisuje on generała; wydaje się, że opisał tu samego siebie".[12]
Co do poszczególnych Ćwiczeń, Ignacy przywiązywał największą wagę do wymienionego na pierwszym miejscu - rachunku sumienia. Na wszystko inne mogło zabraknąć czasu, tylko nie na to.[13] Jednak rachunki nie są celem, ale - środkiem w drodze do niego. Jako szczególny rodzaj modlitwy mają skutecznie pomagać do tego, co według Ignacego jest ważniejsze od długich modłów, mianowicie do „szukania" i „znajdowania Boga we wszystkich rzeczach".[14] Taka postawa jest ukazana w Ćwiczeniach u ich kresu - w „Kontemplacji dla zyskania miłości" (CD 230nn). Wolno przyjąć, że do zdobycia tej postawy nie wystarcza jednorazowe odprawienie Ćwiczeń, ale potrzebne jest codzienne ćwiczenie. O sobie samym Ignacy zaświadczył w Opowieści pielgrzyma, że odkąd zaczął Bogu służyć, „zawsze wzrastał w pobożności, to jest w łatwości znajdowania Boga, a teraz więcej niż kiedykolwiek w swoim życiu. Za każdym razem i o każdej porze kiedy tylko chce Boga znaleźć, znajduje Go" (OP 99). Do tego świadectwa z ostatniego roku życia (z 20 X 1555) dodać można świadectwo współbrata, który spisał Opowieść, iż Ignacy najbardziej chwali ten rodzaj modlitwy, w której człowiek „ma Boga nieustannie przed oczami" (M 256).
Ignacjańskie „znajdowanie Boga we wszystkim" oznacza nie tyle ciągłe „widzenie" Go, choćby „oczami wiary", ile ćwiczenie stałego dochodzenia do tego „widzenia" w każdej sytuacji. Chodzi nie o teoretyczną wiedzę, lecz o poznanie, które przynosi człowiekowi pokój i radość w obliczu największych przeciwności. Wymowna jest wypowiedź Ignacego w odpowiedzi na stwierdzenie lekarza, że winien unikać melancholii, która mogłaby mu szkodzić. Oto co powiedział swemu współbratu: „Zastanawiałem się, co mogłoby we mnie wywołać melancholię, i nie znalazłem niczego poza przypadkiem, gdyby papież całkowicie unicestwił Towarzystwo. Jednak i wtedy, jak uważam, po usunięciu się na kwadrans modlitwy byłbym tak radosny jak przedtem albo jeszcze radośniejszy" (M 182). Jak dodaje świadek tej wypowiedzi, potwierdzeniem prawdziwości słów Ignacego była jego reakcja na wybór papieża Pawła IV, który wcześniej był znany jako wielki przeciwnik jezuitów. Istotnie, krótka modlitwa w kaplicy wystarczyła Świętemu do przezwyciężenia szoku i przyjęcia wyboru z radością.[15] W tym duchu Założyciel jezuitów mógł uczyć swych współbraci, że wydłużanie czasu poświęconego modlitwie nie jest tak ważne jak postawa wewnętrznego umartwienia: „Prawdziwie umartwionemu wystarczy kwadrans, aby w modlitwie ,0zjednoczyć się z Bogiem" (M 196).
ĆWICZENIA DROGĄ TOWARZYSZY JEZUSA
W ślad za św. Ignacym także jezuici - towarzysze Jezusa - są uczniami w szkole, którą Bóg ich prowadzi przez Ćwiczenia. Doświadczyli tego najpierw i najpełniej pierwsi towarzysze Świętego. Zasady stosowane wobec innych, przyszłych jezuitów, zostały sformułowane w zakonnych Konstytucjach, które były trzecim - po zatwierdzeniu Zakonu i tekstu Ćwiczeń - wielkim pragnieniem i osiągnięciem Ignacego.
Pierwsza wzmianka o Ćwiczeniach pojawia się w poprzedzającym Konstytucje tzw. Egzaminie, który należy „przedłożyć wszystkim proszącym o przyjęcie do Towarzystwa Jezusowego".[16] Wymieniając „sześć szczególnych prób" (eksperymentów), jakim mają być poddani nowicjusze na pierwszym roku probacji, św. Ignacy mówi najpierw: „Pierwszą próbą jest odprawienie mniej więcej przez miesiąc Ćwiczeń duchownych"". Od tego zatem rozpoczyna się droga życia zakonnego. Po dwóch latach a przed kolejnym etapem, rozpoczętym od złożenia ślubów, winno się dokonać odnowienie, najpierw przez ponowienie spowiedzi generalnej, odbytej na początku miesięcznych ćwiczeń. Ignacy dodaje: „Aby ją lepiej odbyć i utwierdzić się w swoim pierwszym postanowieniu, niech (zakonnik) odprawi na osobności przez tydzień jakieś Ćwiczenia duchowe, czy to z tych, które odprawił, lub inne, i niech złoży na koniec ofiarę z siebie samego przez śluby" (K 98).
Z tych oraz innych urywków Konstytucji wynika, że według Ignacego Ćwiczenia w zwiększonym wymiarze czasowym - miesięcznym i tygodniowym - miały być odprawione przez jezuitów jedynie w decydujących momentach ich zakonnej drogi, na początku i przed ślubami. Dla kapłanów, którzy w pierwszych latach Towarzystwa stanowili większość wstępujących do niego kandydatów, oznaczało to dwukrotne - dłużej trwające - przejście przez Ćwiczenia. Natomiast u młodych kandydatów, odbywających w Towarzystwie także studia do kapłaństwa, Konstytucje przewidywały „trzeci rok" probacji przed ostatnimi ślubami (K 71), czyli - zgodnie ze wspomnianymi zasadami - kolejne, trzecie odprawienie przez tydzień „jakichś" Ćwiczeń duchowych. Inne wzmianki Konstytucji o Ćwiczeniach odnoszą się przede wszystkim do udzielania ich przez jezuitów - innym. Ignacy zakłada niejako, że jego towarzysze nie potrzebują więcej dłuższych okresów „osobności", choćby tygodniowych, na osobiste ćwiczenia. Skoro przeszli przez nie wcześniej w ciągu miesiąca, później zaś - raz albo dwa - w ciągu tygodnia przed ślubami, to winno już im wystarczyć codzienne odprawianie najważniejszych Ćwiczeń i dzielenie się nimi z innymi. Dlatego więcej uwagi poświęca Ignacy w Konstytucjach udzielaniu Ćwiczeń. Zachęca do tego już młodych „scholastyków", czyli studiujących przed kapłaństwem: „Niech też przyzwyczajają się do udzielania innym Ćwiczeń duchowych, doświadczywszy ich wprzód na sobie samych. Wszyscy powinni starać się o to, aby mogli dobrze zdać z nich sprawę i umieli trafnie posługiwać się tego rodzaju orężem duchowym, który, jak widzimy, tak bardzo z łaski Boga przyczynia
się do Jego służby".[18] Pozostałe wzmianki w Konstytucjach o Ćwiczeniach odnoszą się także do stosowania ich w jezuickim apostolstwie.[19]
Dalsze dzieje Towarzystwa Jezusowego wniosły do tej praktyki różne modyfikacje. Zwłaszcza w Hiszpanii już od początku podnosiły się głosy jezuitów, których echo zabrzmiało we wspomnianej odpowiedzi św. Ignacego, że komuś „umartwionemu wystarczy kwadrans, aby w modlitwie zjednoczyć się z Bogiem"[20]... O ile jednak przedłużanie codziennej modlitwy nie znalazło w Towarzystwie odgórnej aprobaty, o tyle z poparciem spotkała się praktyka corocznych rekolekcji według książeczki Ćwiczeń. Zwyczaj ten został zapoczątkowany, znowu w Hiszpanii, przez Baltazara Alvareza, który przez sześć lat był kierownikiem duchowym św. Teresy od Jezusa[21]. Później wszystkich jezuitów obowiązywało każdego roku - jak obecnie - poświęcenie Ćwiczeniom ośmiu dni, a ponadto w czasie trzeciej probacji - ponowne Ćwiczenia miesięczne. Te zmiany wypływały z doświadczenia i przeświadczenia, że codzienna praktyka najważniejszych Ćwiczeń wymaga regularnej odnowy, której należy corocznie poświęcić więcej czasu w określonym okresie. Przeto na życiowej drodze każdego jezuity Ćwiczenia towarzyszą aż do końca w dwojaki sposób: z jednej strony w modlitewnej praktyce każdego dnia, z drugiej strony w postaci dorocznych rekolekcji. Dzięki temu może się dokonywać i pogłębiać odnowa życia w duchu, jaki przyświecał Ignacemu.
Połączenie regularnej praktyki codziennych i corocznych Ćwiczeń uczy „znajdować Boga we wszystkich rzeczach", uczy bowiem „kontemplacji w działaniu". Ta znana formuła wskazuje „złoty środek" ignacjańskiej duchowości - w duchu wieńczącej Ćwiczenia „Kontemplacji dla zyskania miłości". Towarzystwo Jezusowe nie jest zakonem kontemplacyjnym, ale podporządkowuje modlitwę działalności apostolskiej. Aby jednak postawa „kontemplacji w działaniu" mogła się rozwijać, nie wystarczy działanie, któremu kontemplacja tylko towarzyszy; potrzebny jest także czas oddany wyłącznie kontemplacji - w krótszym wymiarze każdego dnia, dłużej natomiast w dorocznych rekolekcjach. To czas „osobności", oderwania się od codziennego działania, czas odnowienia się w bliskości Jezusa, Jego towarzystwie. To wzrastanie w łasce, która już dla Ignacego znaczyła najwięcej: być przyłączonym do Jezusa, złączyć się z Nim najściślej, aby dzięki tej jedności sam Chrystus mógł działać przez apostoła, którego posyła. Skoro jezuita nie może sobie pozwolić każdego dnia na długie modlitwy, to przynajmniej doroczne rekolekcje pozwalają na to, by towarzysz Jezusa mógł dłużej oddać swój czas i siebie tylko Jemu.
POSTĘP NA DRODZE ĆWICZEŃ
Aby jeszcze dokładniej rozważyć ewolucję, dokonującą się w człowieku przez Ćwiczenia, trzeba rozszerzyć spojrzenie. Dotąd skupiliśmy się na znaczeniu i wcieleniu Ćwiczeń w życiu jezuitów, których droga rozpoczyna się od odprawienia ich w całości, przez miesiąc. Ignacy, jak wiadomo, nie ograniczał tej formy do swych towarzyszy, choć uważał, że całość Ćwiczeń jest raczej dla niewielu. Podkreśla to nie tylko w ich tekście[22], ale jeszcze wyraźniej w Konstytucjach, określając owych niewielu jako „takich, z których postępu można się spodziewać niepospolitych owoców ku chwale Bożej", i dodaje: „Ćwiczeniami pierwszego tygodnia można objąć wielu, a dla jeszcze większej liczby osób można głosić niektóre nauki o rachunku sumienia i o sposobach modlitwy, zwłaszcza o pierwszym z trzech podanych w Ćwiczeniach, bo każdy przy dobrej woli będzie do nich zdolny".[23] Jeśli pamiętamy, że również rachunki sumienia są dla Ignacego formą modlitwy, to z powyższej wypowiedzi wynika, że ćwiczeniami odpowiednimi dla wszystkich są według niego najprostsze modlitwy, w których liczy się wierność i wytrwałość. Umożliwiają one stopniowe wzrastanie i dojrzewanie modlącego się człowieka.
Kolejny krąg osób obejmuje tych, którzy przechodzą przez pierwszy tydzień Ćwiczeń. Ignacy zakłada tu gotowość do poświęcenia Ćwiczeniom odpowiednio więcej czasu, by nie tylko poznać wspomniane praktyki rachunków i modlitw, ale pełniej wejść w proces przemiany. Jednak istotne są także predyspozycje kandydata do Ćwiczeń. Ignacy liczy się z ograniczoną możliwością rekolektanta. Dlatego - jak stwierdza w Uwagach wstępnych - gdy „nie można się po nim spodziewać wielkiego owocu, lepiej będzie, jeśli (udzielający ćwiczeń) da mu niektóre łatwiejsze ćwiczenia ... Nie należy wchodzić w zagadnienia związane z wyborem ani inne ćwiczenia wykraczające poza pierwszy tydzień. Chodzi tu zwłaszcza o sytuacje, kiedy u innych można osiągnąć większy owoc, a dla wszystkich brakuje czasu"(ĆD 18). Torealistyczne podejście liczy się zatem i z ograniczonymi możliwościami czasowymi rekolekcjonistów!
Przejście przez sam tylko pierwszy tydzień Ćwiczeń oznacza, w świetle słów Ignacego, że nie została poruszona kwestia wyboru. Jednak oczywiście ,jakiś" wybór tkwi również u podstaw tej postawy, której człowiek uczy się w pierwszym tygodniu. Przecież odwrócenie się od grzechów, uporządkowanie życia, dochowanie wierności modlitwie i sakramentom - to wszystko jest u chrześcijanina możliwe tylko dzięki przyjęciu fundamentu - prawdy o Bogu. Więcej, trudno mówić o świadomym życiu chrześcijańskim u kogoś, kto nie przyjął Osoby Jezusa Chrystusa jako drogi, prawdy, życia... Dzisiaj - w epoce wielkiego uwrażliwienia na godność człowieka - trzeba tym bardziej przypominać o chrześcijańskim uzasadnieniu tej godności - dzięki prawdzie o Bogu, który stał się człowiekiem. A zatem nawet najbardziej elementarna, początkowa postać udzielania Ćwiczeń opierać się musi na wyborze w relacji do Chrystusa - w uznaniu, że jest On objawieniem Boga w ludzkiej postaci po to, by przez Niego wszyscy ludzie znaleźli drogę zbawienia. Chrześcijaństwo nie jest ostatecznie niczym innym jak wyborem Chrystusa! Wprawdzie cała głębia tej prawdy odsłania się stopniowo, w dalszych tygodniach, ale już pierwszy tydzień otwiera tę perspektywę - drogę fundamentalnego wyboru życia chrześcijańskiego.
Dzisiaj ograniczenie się do pierwszego tygodnia Ćwiczeń przybiera nowy sens. Owszem, uwzględnia nadal ograniczone możliwości rekolektantów i rekolekcjonistów, ale nie wyklucza z góry postępu na rozpoczętej drodze. Kto nie tylko raz przeszedł przez Ćwiczenia pierwszego tygodnia, ale także dochował im wierności w najważniejszych elementach - codziennych modlitwach złączonych z rachunkami sumienia - ten otworzył się na stopniową przemianę, której pogłębieniem może być odbycie kolejnych tygodni Ćwiczeń. Odbiciem tego jest upowszechniający się zwyczaj osobnego, przedzielonego dłuższym okresem czasu, odprawiania poszczególnych etapów Ćwiczeń. Ich dynamika zawiera się w istocie już w pierwszym tygodniu, szczególnie opartym na „pryncypium i fundamencie" całości. Jednak to „pryncypium" - zarówno początek, jak i zasada - potrzebuje czasu, by zawarte w nim „ziarno" rozwinęło się i zaowocowało. Trudno ten czas określić. Istotne jest oddanie się, poddanie Bożemu prowadzeniu. Wzrastanie jest Jego dziełem. Sam Bóg „daje wzrost" (1 Kor 3, 6), jeśli tylko człowiek nie ulega niecierpliwości, lecz otwiera się przez Ćwiczenia na Jego działanie.
Postęp na drodze Ćwiczeń oznacza w tym świetle postępowanie za prowadzącym człowieka Bogiem. Ignacy zakłada w Ćwiczeniach owo prowadzenie w odważnych słowach o bezpośredniości Bożego działania w rekolektancie. Dotyczy to zwłaszcza rekolekcyjnego szukania „woli Bożej, którą sam Stwórca i Pan przekazuje swojej pobożnej duszy". Dlatego zamiast ingerować w ten proces, rekolekcjonista „niech dozwoli, by Stwórca bezpośrednio działał ze stworzeniem, a stworzenie ze swoim Stwórcą" (CD 15). Ta bezpośredniość Bożego działania w odprawiającym Ćwiczenia jest implikacją wspomnianej wizji Pryncypium i fundamentu, gdzie człowiek określony został przede wszystkim przez swoją bezpośrednią relację do Boga, zaś „inne rzeczy" są dane jako pomoc w jej realizacji. Chodzi zatem o przywrócenie tej relacji na drodze Ćwiczeń, nie tylko jej „uporządkowanie" przez oczyszczenie przywiązań, ale też otwarcie na bezpośrednie prowadzenie przez Boga.
W miarę przebiegu Ćwiczeń okazuje się, że drogą pojednania obu wymiarów bezpośredniości wobec Boga i pośrednictwa ze strony stworzenia - jest Jezus Chrystus, niestworzony Bóg a zarazem stworzony Człowiek. Dlatego rekolekcyjny postęp w relacji do Boga dokonuje się dzięki rosnącemu zjednoczeniu z Jezusem. Idzie nie o to, by mieć subiektywne, może sentymentalne „poczucie" tego zjednoczenia. Liczy się raczej „obojętność" wobec odczuwanych stanów, które przecież ustawicznie się zmieniają, a nawet - w sytuacji bliskości krzyża - stają się szczególnie trudne, mało pociągające... Skoro przyłączenie do Jezusa na drodze Ćwiczeń znaczy - jak u Ignacego - przyjęcie pod „sztandar krzyża", u boku Jezusa dźwigającego narzędzie swej śmierci, to znaki zjednoczenia z Nim mogą być przeżywane nie w postaci pocieszenia, lecz jako strapienie, brzemię. Wszak i Jezus na krzyżu nie przeżywał „pocieszenia", choć tutaj - obiektywnie biorąc - Jego zjednoczenie z Ojcem w pełnieniu Bożej woli było całkowite... Wystarczy wytrwać przy Jezusie, by reszta spełniała się przez Niego, zgodnie z Jego zapewnieniem: „Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić" (J 15, 5).
RACHUNEK U BOKU JEZUSA
W naszych rozważaniach wyszliśmy od rozróżnienia w ignacjańskich Ćwiczeniach całości oraz elementów, które na nią się składają. Najważniejsze były, jak widzieliśmy, rachunki sumienia od strony modlitewnej, a w perspektywie całości - Osoba Jezusa Chrystusa. Kto przeszedł przez całe Ćwiczenia, ten umocnił się dostatecznie zarówno w praktyce rachunków, jak i w jedności z Jezusem. Odtąd otwiera się droga na całe życie - trwania przy Panu, który prowadzi człowieka coraz dalej - aż do końca. Pozostaje pytanie, jak owo decydujące wytrwanie przy Chrystusie ma się wyrażać na co dzień - poza czasem rekolekcji. Skoro zaś najważniejsze są rachunki, to jak akurat one mogą pomagać w umacnianiu i pogłębianiu fundamentalnej relacji do Chrystusa?
W tym miejscu, zbliżając się do końca rozważań, pozwalam sobie na ton osobisty. Już od początku, kiedy w nowicjacie Towarzystwa Jezusowego posłyszałem o praktyce rachunków sumienia, miałem z tym spore trudności. Zwłaszcza nie radziłem sobie ze „szczegółowymi" rachunkami - zalecanymi codziennie (CD 24nn) - w odróżnieniu od rachunku „ogólnego", mającego „na celu oczyszczenie się i lepszą spowiedź" (CD 32nn). Nie wchodząc tu w szczegóły, związane z ignacjańską wizją rachunku „szczegółowego", zauważę tylko: Skupienie się na poszczególnych wadach albo powtarzających się grzechach po to, by stopniowo je przezwyciężyć, odpychało mnie... Wydawało się jałowe, nudne - tym bardziej, że należało rozważać to przez kwadrans, analizując drobiazgowo, godzina po godzinie, przebieg dnia pod kątem owej wady. Czułem instynktownie, że ważniejsze od zajmowania się sobą jest ukierunkowanie na Chrystusa. Przecież On oczekuje nie tyle „walki" z sobą (ze mną!), ile przyjęcia Dobrej Nowiny o Jego miłości, której wystarczy się poddać, aby jej mocą, z jej pomocą doświadczyć owoców - udziału w odniesionym przez Niego zwycięstwie. Wprawdzie walka nadal się toczy, zło ciągle nie daje za wygraną, jednak ostateczny wynik został przesądzony przez Chrystusa. Dlatego walczyć u Jego boku, także z własną grzesznością, znaczy przede wszystkim: otwierać się na Niego, by mocą Jego miłości, która „wszystko znosi" (1 Kor 13, 7), znosić aż do końca grzeszność - w sobie i w innych. A skoro całość ignacjańskich Ćwiczeń odsłania tę perspektywę, powinny ją wcielać również odprawiane każdego dnia rachunki.
Moje trudności, jak się przekonałem z czasem jako duszpasterz i kierownik duchowy, były też udziałem innych. Uformowani przez Ćwiczenia ludzie zdawali sobie sprawę ze znaczenia rachunków, ale gubili się w ich praktykowaniu.Kojarzyły się one z nieprzyjemnym obowiązkiem i stąd - albo spełniano je „z musu", albo zaniedbywano. W tej sytuacji staram się wskazać pomoc tam, gdzie sam ją znalazłem i dalej znajduję. Na przedłużeniu dotychczasowych rozważań idzie o jedno fundamentalne ćwiczenie. Można je określić jako rachunek u boku Jezusa. Zanim opiszę konkretnie jego praktykę, sformułuję trzy zasady, które podsumowują sens ignacjańskich rachunków, i to w jedności szczegółowych i ogólnych elementów.
1. Rachunek jest modlitwą. To wydaje się oczywiste, jednak w praktyce najczęściej o tym zapominamy - stąd biorą się nasze trudności z ignacjańskim ćwiczeniem. Samo pojęcie „rachunku" - examen - nie ułatwia sprawy. Może się kojarzyć z rachowaniem, obliczaniem swoich upadków, zajmowaniem się sobą pod wąskim kątem własnej słabości. Więcej ukazuje związek rachunku z „egzaminem". Wprawdzie to skojarzenie może budzić dodatkowe opory, jednak przypomina przynajmniej, że rachunek-egzamin nie jest zajmowaniem się sobą, lecz oznacza: zdać rachunek przed innym, ostatecznie przed Bogiem. To z kolei przywodzi na myśl sąd, ale z chrześcijańskiego punktu widzenia najważniejszy jest obraz nie Boga-Sędziego, lecz Boga - „bogatego w miłosierdzie" (Ef 2, 4). Jego tajemniczy obraz objawia Jezus ukrzyżowany, Ten sam, przed którym Ignacy każe nam stawać właśnie wtedy, gdy w pierwszym tygodniu Ćwiczeń „rachujemy" się najintensywniej. Zatem rachunek jako modlitwa znaczy zwracanie się do Boga - przez Jezusa, Jego Syna i naszego Brata - do miłosiernego Ojca. Zamiast zajmować się sobą, wystarczy przyjąć przez modlitwę Jego zajmowanie się nami, Jego bliskość we wszystkich naszych problemach, z którymi sobie nie radzimy, bo skupiamy się na nich, a nie na Nim - Ojcu, pragnącym udzielić pomocy.
2. Modlitewny rachunek otwiera na dobro. Początkiem jest dziękczynienie. Ignacy przypomina o tym w pierwszym
punkcie swych uwag o rachunku ogólnym: „Dziękować Bogu, naszemu Panu za otrzymane dobrodziejstwa" (CD 43).
Znowu, teoretycznie znamy wagę dziękczynienia, ale w praktyce zapominamy o nim albo wyrażamy je zdawkowo,
zamiast istotnie połączyć rachunek z dziękczynieniem. Inaczej mówiąc, nie wystarczy krótko podziękować za dobro, by dalej długo ,,rachować" się ze złem. Obowiązuje tu raczej podobna zasada, jak w przypadku „pryncypium i fundamentu" całych Ćwiczeń: To, co jest na początku, ma przenikać jako zasada wszystko. Zatem nie „podziękować"[24] i potem porachować się z grzechami, ale: rozpocząć od rachunku doznanego dobra, by dalej - trwając w dziękczynieniu, czyli postawie otwartej na dobro - rachować się także z braków, które dopiero na tym tle stają we właściwym świetle. Tak odsłania się zaskakująca prawda: rachunek ignacjański jest na pierwszym miejscu „rachowaniem" dobra jako daru Boga! Taka modlitwa prawdziwie otwiera serce - zarówno na dobro w naszym życiu, jak i na jego źródło w Bogu. To zaś oznacza nic innego jak postawę kontemplacji dla zyskania miłości. Staje się jasne, jak właśnie rachunek dziękczynienia pozwala znajdować Boga we wszystkim...
3. W rachunku najważniejszy jest Jeden - Bóg. To właściwie jedynie dopowiedzenie, zarazem uwieńczenie dwóch pierwszych zasad. Uderza fakt, że rachunki są przedstawione w Ćwiczeniach bezpośrednio po Pryncypium i fundamencie, wskazującym jako pierwszy cel człowieka wielbienie Boga. Codzienny rachunek uczy nas tego w każdejsytuacji przez otwieranie na dobro w postawie dziękczynienia. Podobnie jak teologiczna wizja Pryncypium jest całkowicie pozytywna, tak i w rachunkach idzie bardziej o dobro niż o zło. Także wtedy, gdy musimy dostrzec braki dobra w nas samych i w naszym otoczeniu, nie mamy długo się na tym skupiać, ale raczej - odwrotnie niż w naszej „zwyczajnej" postawie - tylko krótko zauważyć zło, by zaraz, i to na dłużej, uprzytomnić sobie bliskość Boga, Jemu powierzyć swój brak i siebie, bo On jeden mocen jest uwolnić nas i zachować ode złego. To za mało, jeśli rozważamy przed Nim nasze braki, ujawnione „myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem".[25] Istotne jest raczej, aby zgodnie z „pierwszym przykazaniem", przypomnianym przez Jezusa, zwrócić się do Boga ze wszystkim: „całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą". Tylko w taki sposób odpowiadamy na wcześniejsze Jego słowo: „Słuchaj, ... Pan Bóg nasz, Pan jest jeden" (Mk 12, 29n). Oto trzy fundamentalne zasady rachunku - jako modlitwy dziękczynnej, otwartej na dobro i skupionej na Jednym. A skoro jedyną drogą ku Niemu jest Jezus, to można mówić - o rachunku przy Jego boku... Ten rodzaj modlitwy sprowadza się do prostej, ale całościowej postawy. Już opisałem ją w innym miejscu jako „praktykę medytacji", która nawiązuje do znanej z tradycji wschodnich Ojców pustyni tzw. modlitwy imienia Jezus.[26] Ignacy podaje w Ćwiczeniach podobne przykłady całościowej modlitwy w najprostszej postaci - skupienia się na jednym słowie czy nawet na samym oddechu (CD 249nn). Ponadto fakt, że całe Ćwiczenia kulminują w kontemplacji dla zyskania miłości, pokazuje wagę prostej i obejmującej wszystko modlitwy według Ignacego, który właśnie przez Ćwiczenia pragnął do niej doprowadzić, l dlatego również rachunek, utrwalający i pogłębiający tę postawę, winien uczyć jednego: znajdowania Boga we wszystkim - u boku Jezusa.
MODLITWA NA DROGĘ ŻYCIA
Mimo wszystko, także pomimo przedstawionych argumentów, można by dalej pytać o sens opisanej modlitwy jako codziennego rachunku sumienia. W odpowiedzi należy najpierw ukazać jeszcze wyraźniej oczyszczający charakter prostego trwania przy Jezusie. Wymownie wyraża to On sam w ewangelicznym obrazie winnego krzewu i latorośli (J 15, 1-11). Wynika stąd, że z naszej strony wystarczy trwanie w Jezusie jako winnym krzewie, bo wtedy sam Ojciec dokonuje w nas oczyszczenia - mocą życiodajnej więzi z Nim i Jego Duchem przez Syna. Jak odbywa się to praktycznie?
Gdy próbujemy trwać przy Jezusie, by tak oto skupić się na jednym, ostatecznie na Bogu, musimy przekonać się, że nie jest to wcale proste... Doświadczamy bowiem tylu wrażeń i spraw, aktualnie nas absorbujących i utrudniających istotnie nasze modlitewne skupienie. Ale dzięki temu zdobywamy konkretny materiał na rachunek sumienia. Nie musimy sami wyszukiwać tego, co w danym okresie przeszkadza nam w uznaniu Boga jako jedynego Pana, są to bowiem po prostu „rozproszenia" naszej modlitwy. Sygnalizują nam one sprawy, które wymagają podjęcia, jednak warunkiem uporania się z nimi jest uznanie, że nie one są najważniejsze, lecz Bóg, do którego pośród nich mamy się przybliżyć. Jeśli zatem przez krótki czas - choćby kwadrans poświęcony na prostą modlitwę trwania przy Bogu w Chrystusie - nie zatrzymujemy się przy rozproszeniach, lecz usiłujemy włączyć je w naszą modlitwę, by z nimi zwrócić się do Boga, to wzrasta szansa, że wzmocnieni w naszej relacji do Niego, właśnie dzięki Niemu zdołamy w swoim czasie lepiej podjąć owe rozpraszające nas i niepokojące sprawy.
Tak odprawiany rachunek sumienia znaczy przeto nie zajmowanie się sobą czy swoimi problemami, ale modlitewne zwracanie się - siebie ze wszystkimi sprawami - do Boga jako jedynego Pana, by w ten sposób umacniać się i wzrastać w postawie wolności dziecka Bożego, prawdziwego towarzysza Jezusa. Tego rodzaju modlitwa kształtuje postawę, z której w stosownym czasie wypłynie również odpowiednie działanie. Z jednej strony chodzi o perspektywę całego życia, proces otwierania coraz pełniej na Boga i Jego działanie. Jednak istotne są z drugiej strony pojedyncze kroki na tej drodze. Tutaj odsłania się szerokie pole możliwości, które należałoby rozważyć, wiele szczegółów do rozróżnienia. Dla kogoś, kto przeszedł przez całe Ćwiczenia, chodzi nie o wybór fundamentalny drogi życiowej, ale o sprawy związane z realizacją, wcielaniem wyboru. Są to najpierw zadania, codzienne obowiązki wykonywanego zawodu, spełnianego powołania. Tu nadal trzeba ciągłego rozeznania, decyzji co do podjęcia czy zaniechania konkretnej sprawy. Dalej istotne jest uwzględnianie trudności, czy to zewnętrznych, czy związanych z własną słabością. Czasem okoliczności zniechęcają nas... Innym razem wiemy dokładnie, co danego dnia powinniśmy wykonać, ale brakuje chęci, odwagi, zatem ulegamy pokusie, by odłożyć działanie „na później", na „jutro", które nie przychodzi... W tym wszystkim opisany rachunek może nam pomóc.
Aby jeszcze bardziej ukonkretnić ową pomoc, dołączam - na koniec - ostatnie osobiste świadectwo. Najpierw – oczasie rachunku. Tu korzystam po prostu ze wskazówki św. Ignacego. Nie pamiętamy o niej, gdy nasze codzienne rachunki przesuwamy na koniec dnia. Tymczasem Ignacy zaleca, by po krótkim porannym uprzytomnieniu sobie przedmiotu naszej uwagi powrócić do niego w „pierwszym rachunku", który winien nastąpić „po obiedzie" (CD 25). Wtedy jesteśmy w środku dnia, mając za sobą jego połowę. W tym właśnie momencie mamy na krótko - na kwadrans - oderwać się od zajęć i zdać sobie sprawę z aktualnej sytuacji. Czy udało się wykonać to, co na dany dzień zaplanowaliśmy, czy może nadal ociągamy się lub ulegamy różnym trudnościom? Właściwie jedna chwila wystarczy, by to zobaczyć... Istotne jest raczej, aby nie poprzestać na stwierdzeniu trudności, ale zwrócić się z nią – całym sobą - do Boga, źródła mocy i potrzebnej pomocy. Gdy próbuję to czynić w prostej modlitwie trwania przy Nim, odezwać się mogą zarówno przeżywane trudności, jak też inne sprawy, które głębiej we mnie tkwią jako przeszkody w relacji do Boga i bliźnich. O co chodzi? Nie o to, by się zajmować albo przejmować tym wszystkim, ale by przypomnieć sobie o Najważniejszym - o Bogu, który jest blisko, najbliżej mnie, pragnąc jedynie, bym otworzył się na Niego i Jego działanie. Reszta przyjdzie na pewno - dzięki Niemu! Tak umocniony przez modlitwę, mając przed sobą jeszcze połowę dnia, zyskuję szansę, by nie zmarnować ofiarowanego mi czasu.
Jeszcze bardziej osobiście dzielę się świadectwem o postaci mojego rachunku. To zasadnicze trwanie przy Jezusie można wyrażać albo powtarzaniem aktu strzelistego, zależnego od aktualnej sytuacji, albo przez proste wymawianie imienia JE-ZUS, opisane w „Prostej praktyce medytacji". Liczy się zwłaszcza wewnętrzna postawa - zostawiania wszystkiego, co się pojawia, by pozostawać przy samym Jezusie. W tej radykalnej postaci łączę modlitwę imienia z ranną medytacją. Natomiast w rachunku jako trwaniu przy Jezusie można zwrócić trochę więcej uwagi na pojawiające się problemy, jednak znowu nie za długo, bo najważniejsze jest zwrócić się z nimi do Jezusa. Można też, i taka jest osobista moja praktyka, dla odróżnienia rachunku od medytacji użyć jako formy trwania przy Jezusie innej prostej modlitwy. Czynię to z pomocą różańca w uproszczonej postaci, sprowadzonej do powtarzania: MARY-JA, w tym właśnie rozdzieleniu na wdech-wydech. Ale to tylko jedna z możliwości. Liczy się raczej idea, by rachunek u boku Jezusa złączyć z Jego Matką, która właśnie w tej sytuacji - w pobliżu krzyża - została nam dana przez Syna jako nasza Matka. Różaniec jako modlitewne tło rachunku może być konkretną pomocą, jakiej Matka pragnie nam udzielić w naszym codziennym ćwiczeniu się znajdowania Boga we wszystkim. Owszem, można modlić się różańcem także w innych sytuacjach, np. gdy jesteśmy w ruchu, w drodze, jednak na czas rachunku dobrze jest się zatrzymać - u boku Jezusa, gdzie stoi także Maryja. Tak, postęp w drodze nie obejdzie się bez postoju.
To już wszystko. Na drodze Ćwiczeń duchowych Ignacego zatrzymaliśmy się w końcu na jednym, określanym jako „rachunek sumienia", głębiej odsłaniającym się jako modlitwa szukania dobra - przy Jezusie. W ten sposób uwrażliwiamy się coraz bardziej na dary, jakich Bóg nam udziela, przede wszystkim jednak otwieramy się na samego Dawcę, Jednego, który w pełni zasługuje na miano dobrego (Mt 19,17). Taka modlitwa stanowi prawdziwe pryncypium. Kwadrans, który znajdziemy na nią każdego dnia w jego centrum, odnowi stopniowo naszą postawę - ugruntuje krok po kroku to, co zapoczątkowały Ćwiczenia. Droga, która nas czeka, będzie drogą całego życia. Często niepokoimy się o przyszłość, ale u boku Jezusa - Drogi, Prawdy i Życia-jesteśmy u celu pryncypialnie, zaczątkowo i zasadniczo. Trwając przy Nim, otwieramy się już obecnie na spełnienie, które dokona się przez Niego, z Nim i w Nim. A wtedy naprawdę „znajdziemy Boga we wszystkim", nie tylko przez kwadrans, ale przez wszystkie wieki wieków.
Przypisy
[1]Wolę mówić o ćwiczeniach „duchowych" aniżeli „duchownych" - w odróżnieniu także od polskich przekładów. Dalej posługuję się zasadniczo najnowszym: Św. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowne, przeł. J. Ożóg SJ, WAM Kraków 1996. Sięgam też okazjonalnie do wcześniejszego przekładu M. Bednarza SJ: Św. Ignacy Loyola, Pisma Wybrane. Komentarze, opr. M. Bednarz SJ, WAM Kraków 1968, tom II, s. 97-181.
[2] Odchodzę znowu od przekładu, na którym zasadniczo się opieram, aby zbliżyć się do oryginalnego „principium", które znaczy nie tylko „zasadę", ale też „początek"
[3]Św. Augustyn, Wyznania, przeł. Z. Kubiak, IW Pax, Warszawa 1987, s. 7 (I, 1).
[4] ĆD 23, podkreślenie moje.
[5] Por. CD 102. Więcej o tym aspekcie Wcielenia w moim: Odkrycie wyboru Boga, „Życie Duchowe" 15/1998 (lato), s. 95-106.
[6] Cytuję według: Św. Ignacy Loyola, Pisma Wybrane. Komentarze, opr. M. Bednarz SJ, WAM Kraków 1968, tom l, s. 163-265 (= OP).
[7] M. Bednarz dodaje w tym miejscu w nawiasie: „Duchownym"...
[8] L. Gonsalves da Camara, spisujący „Opowieść", dodaje od siebie, że towarzysze byli - „jak mi się zdaje" -już wcześniej w Barcelonie (OP56), jednak wyraźnie pojawiają się oni dopiero w Alkali.
[9] Por. Św. Ignacy, Pisma wybrane, t. II, s. 81.
[10]or. tamże, s.10n.; tekst brewe papieskiego: tamże, s. 243-244.
[11] Por. tamże, s. 82.
[12]Tutaj i dalej korzystam z dosłownego przekładu niemieckiego: L. Goncalves da Camara, Memoriale. Erinnerungen an unseren Vałer Ignatius, przeł. P. Knauer SJ, Frankfurt/M, n. 226 (= M 226).
[13] Por. Instrukcja dla teologów na Sobór Trydencki: Św. Ignacy Loyola, Pisma wybrane, t. l, s. 546.
[14] Por. wyrażenia w listach do A. Brandao i U. Fernandeza: tamże, s. 530.524.
[15] Por. M 93.346b.
[16] Św. Ignacy Loyola, Konstytucje Towarzystwa Jezusowego, przeł. M. Oleksy SJ, Kraków 1982, n. 1 (= K 1).
[17] Urywam w tym miejscu zdanie, którego dalszy ciąg, wyjaśniający Ćwiczenia, brzmi: „a mianowicie przez rachunki sumienia" (K 65). Opuszczam w polskim przekładzie archaiczne „już to"...
[18] K 408. Dalej Ignacy precyzuje zasady co do Ćwiczeń udzielanych przez scholastyków (K 409).
[19] Por. K 437.623n.648n.
[20]Była to odpowiedź na sytuację zastaną w 1553 roku w Hiszpanii przez o. H. Nadala; por. M 196.
[21]Por. J. Brodrick SJ, Powstanie i rozwój Towarzystwa Jezusowego, 1.1. Początki Towarzystwa Jezusowego, przeł. W. Baranowski, M. Bednarz, WAM Kraków 1969, s. 388nn.
[22] Por. ĆD 18.
[23] K 649. Wspomniany „pierwszy" sposób modlitwy jest omówiony w ĆD 238nn; według Ignacego jest to raczej przygotowaniem do modlitwy, nie zaś „formą i metodą właściwej modlitwy" (ĆD 238).
[24] Tak brzmi zawężające niestety tłumaczenie J. Ożoga, mniej dokładne i płytsze w tym przypadku niż przekład M. Bednarza.
[25]Dawna formuła mszalnego wyznania winy ograniczała się do trzech pierwszych elementów, podobnie jak Ignacy, który w uwagach do ogólnego rachunku sumienia mówi: „O myśli" (CD 33), „O mowie" (CD 38), „O uczynku" (CD 42).
[26]Por. mojego autorstwa: Prosta praktyka medytacji, Wyd. ‘m’ Kraków 1992.
ERI
„CZY MIŁUJESZ MNIE? CZY KOCHASZ MNIE?” - J 21, l -l 4
W pierwszym dniu naszych rekolekcji rozważaliśmy – co Jezus uczynił dla mnie? – po to, aby zobaczyć, odczuć, przyjąć ogrom miłości jaką nas obdarzył, miłości <do końca>. Rozważaliśmy Jego mękę, patrzyliśmy na Jego dary i działanie w naszym życiu. Dziękowaliśmy Mu za to. Było to nasze wyznanie chwały.
Drugiego dnia, w obecności Jezusa Ukrzyżowanego, patrzyliśmy na siebie z pytaniem: Co ja uczyniłem, co czynię dla Chrystusa? I przynieśliśmy Jezusowi wyznanie naszego życia, w całej prawdzie, prosząc o miłosierdzie i łaskę pojednania z Bogiem, ludźmi, samym sobą.
Dziś – mając wciąż w sercu i pamięci obraz Jezusa Ukrzyżowanego – spotykamy Go już po zmartwychwstaniu, obecnego pośród codziennych zajęć, troszczącego się o posiłek dla nas, pytającego o naszą miłość, powierzającego misję, wzywającego <Pójdź za Mną>, teraz, w swoim życiu; byśmy szli z pewnością, że to życie tutaj się nie kończy, że Zmartwychwstały Jezus jest fundamentem naszej wiary w życie wieczne, wiary w nasze powołanie do wiecznego życia w Jego Królestwie.
Dziś zmierzymy się z pytaniem: Co uczynię dla Chrystusa?
Nasza odpowiedź może być wyznaniem naszej wiary wobec Niego, wiary w Jego miłość i dalszą drogę przemiany Jego mocą. Wyznaniem naszej miłości, opartej nie tylko na słowach, ale na konkretnych czynach wobec siebie, innych ludzi i naszych środowisk.
Znajdujemy się przed Bogiem, w Jego miłującej Obecności. On patrzy na nas, czeka na to spotkanie. Stańmy przed Nim w postawie uszanowania, pokory i miłości. I skierujmy do Niego prośbę o czystość naszych intencji: „aby wszystkie moje zamiary, decyzje i czyny były skierowane w sposób czysty do służby i chwały Jego Boskiego Majestatu” (ĆD 46). Prośmy Pana Boga, by On był rzeczywiście pierwszy i jedyny w naszym życiu.
Wyobraźmy sobie scenę spotkania Jezusa z Apostołami: woda, ziemia, ogień, chleb, ryby, sieci leżące na brzegu, apostołów siedzących wokół Jezusa, i siebie – gdzie ja jestem w tej scenie, co robię?
Prośmy, aby mogli Jezusa bardziej poznać, pokochać i naśladować – w naszej codzienności.
Wsłuchajmy się w Słowo Boże:
J 21, 4-19. Apostołowie wypłynęli na połów ryb, ale przez całą noc nic nie ułowili. „A gdy ranek zaświtał, Jezus stanął na brzegu. Jednakże uczniowie nie wiedzieli, że to był Jezus. A Jezus rzekł do nich: «Dzieci, czy macie coś na posiłek?». Odpowiedzieli Mu: «Nie». On rzekł do nich: «Zarzućcie sieci po prawej stronie łodzi, a znajdziecie». Zarzucili je i z powodu mnóstwa ryb nie mogli ich wyciągnąć. Powiedział więc do Piotra ów uczeń, którego Jezus miłował: «To jest Pan». /.../
A kiedy zeszli na ląd, ujrzeli żarzące się na ziemi węgle, a na nich ułożoną rybę oraz chleb. /.../
Rzekł do nich Jezus: «Chodźcie, posilcie się». Żaden z uczniów nie odważył się zadać Mu pytania: «Kto Ty jesteś?», bo wiedzieli, że to jest Pan. A Jezus przyszedł, wziął chleb i podał im - podobnie i rybę. /...
A gdy spożyli śniadanie, rzekł Jezus do Szymona Piotra: «Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci?». Odpowiedział Mu: «Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham». Rzekł do niego: «Paś baranki moje». I znowu, po raz drugi, powiedział do niego: «Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie?». Odparł Mu: «Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham». Rzekł do niego: «Paś owce moje». Powiedział po raz trzeci: «Szymonie, synu Jana, czy kochasz Mnie?». Zasmucił się Piotr, że mu po raz trzeci powiedział: «Czy kochasz mnie?». I rzekł do Niego: «Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham!». Rzekł do niego Jezus: «Paś owce moje! /.../
Słowa, które wypowiedział Jan do Piotra: To jest Pan! Szymon Piotr usłyszawszy, że to jest Pan /.../ rzucił się w morze (J 21,6n). Te słowa „To jest Pan!" możemy powiedzieć we wszystkich sytuacjach naszej codzienności.
Św. Ignacy mówi, że „obecności Boga można poszukiwać we wszystkich rzeczach, na przykład w rozmowie z kimkolwiek, w chodzeniu, w patrzeniu, smakowaniu, słuchaniu, rozumieniu oraz we wszystkim co robimy: ponieważ Jego Boski Majestat ujawnia się /.../ we wszystkich rzeczach”.
Wierzymy, że Jego Królestwo jest już pośród nas, bo tak powiedział nam Jezus, ale często nie jest nam łatwo dostrzec, że nasza codzienność jest przepełniona Jego obecnością. Zwykle na pierwszy plan wpycha się zło, media są wręcz nim przepełnione. Czy dostrzegam ludzi uczciwych pośród panoszącego się przekupstwa? Czy widzę ludzi czystego serca obecnych wśród ludzkich brudów? Walczących z kłamstwem, zniewoleniami, niesprawiedliwością? Czy potrafię rozpoznać ludzi wiernych, cierpliwych, idących drogą obowiązku, powołania cicho, pogodnie, bez narzekania? Przypomnijmy sobie jak Bóg poprzez przyjaciół, rodzinę, wspólnotę pochylał się nad nami w trudnych chwilach.
By uczyć się coraz lepiej Go rozpoznawać warto w codziennej wieczornej refleksji nad dniem stawiać sobie pytania: Jak dziś przychodziło do mnie słowo Boga? Jak Go spotykałem (w rodzinie, pracy, wspólnocie itd.) Czego dowiedziałem się o Nim dzisiaj? Jak przychodziła do mnie Boża miłość.
Miłość - ofiarne i konkretne działanie, dar z siebie, uobecniający Boga wśród nas.
A ja – w jaki sposób ja byłem znakiem Jego Obecności dla innych? Jak kochałem...
W rozważanym dziś Słowie Jezus pyta Piotra właśnie o miłość: „Czy miłujesz Mnie bardziej aniżeli ci? (Ks. kard. C.M. Martini uważa, że Jezus zadając to pytanie: Czy miłujesz Mnie?" – pyta o miłość w znaczeniu agape - oddania siebie do końca. Piotr odpowiada „kocham” - w znaczeniu głębokiej przyjaźni.) Nie jest jeszcze w stanie odpowiedzieć tak, jak Jezus tego oczekuje i według możności jaką daje.
Bóg widzi dogłębnie serce człowieka, w całej prawdzie. I dostosowuje się, mówi takim językiem by człowiek mógł zrozumieć. Pyta więc później po prostu: „Czy kochasz mnie? Jesteś Mi przyjacielem?".
I przyjmuje odpowiedź, przyjmuje serce człowieka takim jakim jest w tej chwili, z całą słabością, nieporadnością, bezradnością i pragnieniem: „Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham”.
I każdy z nas odpowie Jezusowi z samej głębi serca, tak, jak kocha.
Po pytaniu o miłość i odpowiedzi Piotra Jezus wyznacza mu misję: „Paś owce Moje, paś baranki Moje”.
Powierzenie misji jest tu znakiem przebaczenia. Piotr w Wieczerniku usłyszał jak Jezus daje nam nowe przykazanie, przykazanie miłości. „Miłujcie się wzajemnie tak jak Ja was umiłowałem”. Nie ma większej miłości, niż oddanie życia za przyjaciół. I gdy Piotr zaparł się Jezusa, zrozumiał, że złamał to Jego przykazanie <umiłowania do końca>.
Możemy zapytać siebie: A jaka jest moja misja, gdy mi Jezus przebacza?
Kogo w szczególny sposób Jezus powierza mojej opiece i miłości, mojej trosce?
A może jest ktoś, kogo odrzucam?
Czy jest możliwe dla człowieka tak kochać jak Jezus, do końca, oddając życie? Co uczynię dla Chrystusa?
Pytanie o miłość to nie szukanie uczucia, ale pytanie o decyzję woli, to jest zmaganie się, zwyciężanie siebie, by „mieć dla Niego czas”, przyjść na spotkanie w Eucharystii, modlitwie, rachunku sumienia, po to by służyć lepiej, by dać siebie, by wytrwać teraz, w oschłości, lęku, ale i zawierzeniu. Powtarzając czasem tylko te trzy słowa najgłębszej modlitwy naszego życia - Jezu, ufam Tobie.
Tak często dotyka nas doświadczenie próżnych wysiłków trwania i wytrwania, mamy puste ręce, sieci i serce. Nieraz trudno jest spotkać i rozpoznać Jezusa w tej oschłości, smutku, pustce zapychanej byle czym.
A Jezus pyta z troską: <Dzieci, czy macie co na posiłek?> - pragnie odnowić poczucie głębokiej więzi z Nim i między nami, we wspólnocie, z innymi ludźmi. Obraz dzisiejszej medytacji to również obraz Eucharystii. To tu możemy czerpać siły ze zjednoczenia w niej z Panem Bogiem i pamiętać, że nasza rzeczywistość to jeszcze nie jest wszystko, że nasza prawdziwa ojczyzna jest w niebie, że nasze serca są zakotwiczone w Sercu Boga.
Eucharystia to najgłębsze miejsce spotkania, to Jego posiłek, przygotowany Jego rękami, dający siły, by iść dalej, razem, by móc odpowiedzieć na największe pytanie. Czy miłuję? Jak mogę żyć, kochać, służyć Bożą miłością? On wszystko o nas wie, i nadal nas kocha, i pyta o wzajemność, i powierza troskę o innych, i zaprasza do wspólnej drogi, do zjednoczenia i współ-pracy.
Jaka będzie moja odpowiedź? Co teraz uczynię dla Ciebie Panie Jezu? W moim życiu, w moim powołaniu?
Porozmawiajmy o tym wszystkim szczerze z Jezusem. Powierzmy Mu najgłębszą odpowiedź naszego serca
i słuchajmy co On nam powie.
Zakończymy modlitwą: Ojcze nasz.
Droga Krzyżowa
Na początku medytacji wyciszmy nasze myśli, uczucia. Odsuńmy wszystko co nam przeszkadza, aby spotkać się z Panem Jezusem na Jego Drodze Krzyżowej.
W modlitwie przygotowawczej skierujmy do Pana prośbę: „aby wszystkie moje zamiary decyzje i czyny były skierowane w sposób czysty do służby i chwały Jego Boskiego Majestatu”.
Wyobraźmy sobie tę Drogę Krzyżową z przed dwóch tysięcy lat... Tamten Wielki Piątek. Piątek miłości Boga do Człowieka. ...Wyobraźmy sobie Jezusa, Maryję, apostołów, żołnierzy, Piłata, tłum, poszczególne osoby i miejsca, krzyż.
Panie Jezu pragniemy po raz kolejny przejść z Tobą i za Tobą Twoją Drogą Krzyżową. Ty przyszedłeś na ziemię aby nas odnowić, przemienić, pomóc w nawróceniu i odzyskaniu radości, uczyć prawdy o Bogu. Bogu który jest miłością. Bogu, który oddaje Syna aby wykupić niewolnika. Panie czy to możliwe, że tak cenny jestem dla Ciebie? To za mnie Twój Syn gotów jest ponieść tak wielką ofiarę?
Prosić o to czego chcę i pragnę: o większą boleść duszy ..., o łzy... o skruchę.... nawrócenie....
Jezu pomóż każdemu z nas przejść tą drogą jeszcze raz, aby dziękować Ci za Twoją bezgraniczną miłość. Pomóż mi aby moja droga krzyżowa nie była jedynie pobożnym uczuciem chwili... Pomóż mi towarzyszyć Ci nie tylko szlachetnymi myślami lecz przejść Twoją drogę sercem, konkretnymi uczynkami...
I. Jezus na śmierć skazany.
Jezu, Ty jedyny święty, niewinny, Ty któryś czynił tylko dobrze, poddajesz się ludzkiemu prawu i osądowi.... Pozwalasz wydać na siebie wyrok śmierci..... Co czuję w czasie tej sceny oburzenie...., strach..., zawstydzenie..., niepokój, bezradność, wdzięczność... Osądzając i krzywdząc innych ranię i skazuję na śmierć Ciebie samego. Ty przecież tak bardzo utożsamiałeś się z krzywdzonymi, odrzuconymi....
Przepraszam Cię Panie Jezu za wszystkie skazujące wyroki jakie wydałem.
II. Jezus bierze krzyż na swe ramiona.
Jezu nie bronisz się, pokornie bierzesz krzyż. Nie protestujesz, nie krzyczysz, nie apelujesz do poczucia sprawiedliwości, sumienia. Jesteś niewinny a przyjmujesz karę jaką Ci wymierzono... Pokazujesz, że kochasz w sposób wierny, bezwarunkowy. Nie starasz się ocalić swojego życia. Wypełniasz wolę swego Ojca. Powracają słowa które kiedyś powiedziałeś „ Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje”. Mt16,24.... Spojrzę teraz na mój krzyż ... małżeństwa, samotności, choroby, odrzucenia .... Jak go niosę? Czy naśladuję Chrystusa? Bóg nie zostawia mnie sam na sam z krzyżem mojego życia ale daje mi swego Syna jako przyjaciela, który chce mnie wspierać...
III. Pierwszy upadek.
Jezu przyjmując ludzką naturę stałeś się po ludzku ograniczony. Odczuwasz zmęczenie, słabość, opadasz z sił. Przyjąłeś całe człowieczeństwo oprócz grzechu.... Widzę jak cierpisz, jak nogi odmawiają Ci posłuszeństwa, jak mdleją ręce pod coraz cięższym krzyżem, a wokoło ten tłum, gwar, szyderstwa, samotność ....Jezu i to wszystko dla mnie..?
IV. Spotkanie z Matką.
Jezu twoja Matka stoi przy drodze.... Spojrzenie pełne miłości, zrozumienia... W milczeniu współ-cierpi razem z Tobą . Chryste pomóż mi w przyszłości gdy będę przeżywać godzinę próby, być blisko Twojej Matki.
V. Szymon pomaga nieść krzyż.
Pojawia się człowiek do pomocy ..., przymuszony wpisuje się w historię Twej Drogi Krzyżowej. Ilu takich ludzi jak Szymon spotkałem na swej drodze, którzy choć na krótko, ale pomogli.... Dziękuję Ci za nich Panie.
VI. Spotkanie z Weroniką.
Weronika podchodzi do Ciebie z własnej woli, współczuje, wyciera Ci zakrwawioną i spoconą twarz. Chwila ulgi.... słony pot nie zalewa już świeżych ran, mały uczynek....ile takich drobnych rzeczy mogę uczynić codziennie....aby dobrze wypełnić to do czego jestem powołany?, Panie pozwól mi również za przykładem tej odważnej kobiety podejść do Ciebie i otrzeć Ci krople krwi i potu. ... Dziękuję Ci za wszystkie chwile w których ocierałeś z mych oczu łzy.... kiedy leczyłeś moje zranione serce... Kiedy napełniałeś pocieszeniem i dodawałeś sił do dalszej drogi.
VII. Drugi upadek Chrystusa.
Nie potrafię nie upaść Panie.... tak często mi się to zdarza... chociaż się staram .. mój krzyż podobnie jak i Twój często przygniata mnie do ziemi. Za te chwile słabości kiedy czuję, że tak niewiele mogę o własnych siłach dziękuję Ci Panie.
Pomyślę - Ile razy upadam ze zmęczenia służąc Jezusowi?
VIII. Płaczące niewiasty.
Nie potrzebujesz takich łez i współczucia które jest płytkie i powierzchowne, które za sobą nie pociąga decyzji i czynów.
Jak mam płakać Panie aby moje łzy były początkiem przemiany
Ile łez może zasłonić mi Ciebie Panie?
IX. Trzeci upadek.
Jezu jesteś tak bardzo utrudzony, cierpisz ponad siły, kolejny upadek z którego trzeba się podnieść aby wypełnić wolę Ojca, aby okazać posłuszeństwo, aby wytrwać do końca.
Jezu jakże często po kolejnym upadku chcę się poddać, zawrócić, szukać innej łatwiejszej drogi...Bądź ze mną w tych chwilach Panie nie pozwól się załamać trudem i cierpieniem...
X. Jezus z szat obnażony.
Jezu dla mnie ogołociłeś się ze wszystkiego, jesteś taki bezbronny nic cię nie chroni ... nawet ta pokrwawiona szata . A ja tak często przybieram się w „piórka”, dbam o to aby nie odczuć jakiegokolwiek cierpienia.... nie ponieść uszczerbku..., nie oddać czegoś z mojego niedostatku.
XI. Jezus do Krzyża przybity.
Rozciągnięto Jezusa na drzewie krzyża. Gwoźdźmi przybito ręce i nogi. Krzyż wkopano w ziemię. Jezus Chrystus zawisł nad ziemią między dwoma łotrami.
Czy tego bólu było za mało .... Jezu o czym myślałeś kiedy przybijano Cię do Krzyża? Modliłeś się za swoich oprawców bo nie wiedzą co czynią?... Czy ja modlę się za tych którzy nie szczędzą mi cierpień?
XII. Śmierć na Krzyżu.
„Wykonało się”....J19,30
Tylko ziarno które obumrze wyda plon.... W Chlebie Życia dajesz nam siebie codziennie.... Twoja Śmierć niczego nie kończy .. Twoja śmierć prowadzi do zmartwychwstania. Twoja śmierć Panie rodzi owoce do dziś .
Czy kończąc dzień mogę Panu powiedzieć: wykonałem to co mi powierzyłeś tego dnia... Czy w godzinę mojej śmierci będę mógł powiedzieć: wykonało się to do czego się narodziłem (zostałem posłany). Wierzę Panie, że moje umieranie każdego dnia prowadzi do nowego życia.
XIII. Ciało Jezusa z Krzyża zdjęte.
„Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” Łk.2,35
Maryjo Jezus znowu cały jest w Twych ramionach, tak jak w stajence betlejemskiej, znów tulisz jego Ciało do swego serca... Matko Najświętsza w godzinę mojej śmierci przytul mnie....
XIV. Jezus złożony w grobie trzeciego dnia zmartwychwstaje.
Jestem przy Tobie Panie, chcę Ci po ludzku oddać ostatnią posługę... Chcę pomóc Twej matce i innym kobietom obmyć Twoje poranione Ciało, nasmarować olejkami , owinąć w całun.
Dopiero teraz widzę jak wiele wycierpiałeś.
Grób nie jest klęską jest przejściem ku zmartwychwstaniu...
Na zakończenie medytacji porozmawiam z Jezusem jak przyjaciel z przyjacielem o tym co mogę dla Niego uczynić? Może chcę Go poprosić o jakąś łaskę, powierzyć Mu szczególnie jakąś sprawę, którą dźwigam a która mnie przerasta.
Tak wiele dla mnie wycierpiałeś abym ja miał życie i miał je w obfitości, abym nie lękał się już śmierci, abym nie czuł się w swoim życiu samotny. ...Czy ktoś uczynił dla mnie więcej niż Ty Panie....
Jak przeżywać każdy dzień aby dochować wierności Tobie nie z racji przykazań, czy prawa, ale z racji tej miłości, która łączy stworzenie ze swym Stwórcą, przyjaciela z przyjacielem.
Któryś za nas cierpiał rany
Jezu Chryste zmiłuj się nad nami.
Kard. Carlo Maria Martini SJ,
Życie Mojżesza, życie Jezusa, paschalne życie chrześcijanina,
Wyd. WAM, Kraków 1998, s.79-85
Duch pokuty
Chciałbym przedstawić teraz kilka uwag na temat dziesiątej addycji po pierwszym tygodniu Ćwiczeń (nr 82 nn.), czyli na temat ducha pokutnego. Odwołam się również do tego, co św. Ignacy mówi o „rachunku sumienia ogólnym w celu oczyszczenia się i lepszego odbywania spowiedzi" oraz o „spowiedzi generalnej" (nr 32-34).
To, co zamierzam powiedzieć o duchu pokutnym, chcę połączyć ze sprawą spowiedzi. Całość ujmę w trzech punktach: 1. Jak jest z duchem pokuty w Kościele Bożym dzisiaj? 2. Jak jest z duchem pokuty we mnie? 3. Jaki związek występuje między duchem pokuty, przejrzystością (jasnością, jak mówi św. Ignacy) a wspólnotą?
Jak jest z duchem pokuty w Kościele?
Bez wątpienia duch pokuty osłabł, przy czym, oczywiście, występują regionalne różnice. Są obszary, w których spowiedź zmniejsza się nie tylko dlatego, że konfesjonały na zewnątrz są puste, jako że nikt nie chce się spowiadać, ale także dlatego, że puste są wewnątrz. Jeśliby nawet ktoś chciał się spowiadać, nie znajduje nikogo, kto by go chciał wysłuchać. Czyli pustka po obydwu stronach. To zewnętrzny znak, iż duch pokuty, jako sakrament pojednania, znacznie osłabł w Kościele. W niektórych okolicach ludzie świeccy, a także kapłani i zakonnicy spowiadają się bardzo rzadko. Z drugiej strony, można zauważyć próbę ożywienia bądź odnowienia w tym sensie, że praktykuje się wspólne akty pokutne. Poszukuje się. Te nowe formy pokutne nie mogą jednak zastąpić spowiedzi dotychczasowej. W gruncie rzeczy to dość łatwa sprawa powiedzieć wspólnie: jesteśmy grzeszni. W każdym razie próby te ukazują, że Kościół nie może zagubić ducha pokuty, nawet jeśli w niektórych okresach zauważa się jego osłabienie.
Dlaczego duch pokuty tak wyraźnie osłabł? Socjologowie odpowiedzą nam na to pytanie może w dziesięciu najbliższych latach, kiedy wszystkie badania będą doprowadzone do końca. Wtedy będziemy wiedzieć. Mnie osobiście wydaje się, że istnieje kilka zrozumiałych powodów takiej sytuacji. We wcześniejszej praktyce pokutnej było zbyt wiele formalizmu. Można było rzeczywiście pytać: ile jest tutaj ewangelicznego ducha, jakie owoce płyną z tego ustawicznego przystępowania i odchodzenia ludzi od konfesjonału? Sądzę, że w niektórych krajach nastąpiła zbyt wielka reakcja na formalizm w tej dziedzinie. Gdzie indziej sprawy nie zaszły aż tak daleko, ale różnie może się zdarzyć. Dałoby się tego uniknąć, gdyby się zawczasu pomyślało, jak ów formalizm usunąć.
Oczywiście, istnieje jeszcze wiele innych przyczyn osłabienia ducha pokuty. Brak ducha wiary, brak świadomości grzechu itd. Ten ostatni brak ciąży bardzo, ponieważ, jak powiedzieliśmy odwołując się do Rz 5, 20, gdzie brakuje świadomości grzechu, tam brakuje zrozumienia ważności pokuty i łaski. Idzie przecież o istotną treść Ewangelii. Bóg, który mnie darmo odkupił, bo na to nie zasłużyłem, przyjmuje mnie na nowo. Dlatego tak ważny jest duch pokuty, a jego utrata, którą teraz przeżywamy, tak bardzo bolesna.
Jaki jest mój osobisty duch pokuty?
Rozróżniam tu dwie kategorie osób. Są ludzie zadowoleni z dotychczasowego sposobu spowiedzi. Czują się w nim dobrze, czują, że ich duch pokuty żyje dzięki dwutygodniowym bądź cotygodniowym spowiedziom, do których się przyzwyczaili i które im pomagają. Tym wszystkim chciałbym powiedzieć: czyńcie tak dalej! Ale są też inni, którzy nie czują pełnej radości i zadowolenia z takiej formy częstej spowiedzi; odkładają spowiedź na później. Sam tego doświadczałem. Zamiar zawsze był, ale podobnie jak z wszystkimi rzeczami, które czyni się niezbyt chętnie — brakowało jakoś czasu.
Wszystkim, którym zdarza się podobna rzecz, chciałbym dać pewną radę; zresztą, czyniłem to przy okazji innych rekolekcji, łącznie z rekolekcjami dla Papieża. Rada jest bardzo prosta, przynajmniej w świetle moich doświadczeń. Powiedziałem sobie: spróbujmy iść drogą paradoksu. Jeśli te krótkie spowiedzi są dla mnie tak uciążliwe i trudne, to dlaczego nie spróbować spowiedzi dłuższych. Być może, sytuacja się zmieni. I wtedy z pomocą kogoś, kto miał zrozumienie dla tej trudności, próbowałem „rozmowy pokutnej", której wszakże nie nazywałbym spowiedzią albo sakramentem pojednania.
To jest moja rada, którą chciałbym dać tym, którzy albo nie są zadowoleni ze swej obecnej praktyki spowiedzi, albo spowiadają się bardzo rzadko, na Wielkanoc tylko, a w końcu może i spowiedź wielkanocną zaniedbali, bowiem sądzą, że jest ona obowiązkowa tylko w przypadku ciężkich grzechów. I tak mijają lata. Czuje się jednak, że coś nie jest w porządku, że duch wiary nie jest ożywiany. Co wtedy czynić? Ja zalecam rozmowę pokutną.
Jak odbyć rozmowę pokutną?
Rozmowa pokutna polega na rozmowie z bratem, który dla mnie przedstawia Kościół, a więc zasadniczo z kapłanem. Ma na celu pojednanie, a więc sakrament, ale w formie rozmowy. Jak wskazuje odnowiony ryt pokutny, taka rozmowa może się zacząć od wspólnego odczytania fragmentu Biblii, na przykład psalmu. Po tej wprowadzającej modlitwie rozmowa może odbywać się według trzech punktów: confessio laudis, confessio vitae i confessio fidei. A zatem „wyznanie chwały", „wyznanie życia" i „wyznanie wiary". Te trzy rzeczy wchodzą w znaczeniowy zakres słowa confessio — „wyznanie"; w takim też szerokim sensie — a nie tylko w znaczeniu „spowiedzi" — używał go już św. Augustyn.
Co oznacza confessio laudis, wyznanie chwały? Oznacza — w duchu tego, co św. Ignacy mówi o rachunku sumienia ogólnym (nr 43) — iż na początku rozmowy, po psalmie, po modlitwie, mogę w formie dziękczynienia albo dialogu wypowiedzieć, co mi w ostatnim czasie przyniosło radość wobec Boga, za co chciałbym bardzo Bogu podziękować.eucharystycznej, albo po prostu wyznaję, że w ostatnim czasie w tej i w tej sytuacji poczułem się rzeczywiście prowadzony przez Pana. Dziękuję Mu, że spotkałem się z tą osobą, którą od dłużego czasu omijałem, że mogłem rozwiązać własny problem albo problem kogoś innego, który mnie dręczył, dziękuję, że zrozumiałem sprawę modlitwy, z którą się zmagałem i nie mogłem rozwiązać itd. Im bardziej jest się konkretnym, tym lepiej, ponieważ dobro jest konkretne, nie abstrakcyjne. Im bardziej stajemy się konkretni, tym bardziej stajemy się sobą. Tak może wyglądać confessio laudis; po nim zaś następuje confessio vitae. Rozpoczynam zatem dziękczynienie albo w formie modlitwy
Confessio vitae — wyznanie życia — jest przeciwieństwem confessio laudis. Wyznaje się przed Bogiem i przed bratem, występującym w imieniu Kościoła, wszystko, co w tym czasie nie wyszło, co nie chciałbym, żeby zaistniało. Chodzi nie tyle o to, aby odszukać grzechy we właściwym znaczeniu, lecz aby powiedzieć, czego nie chciałoby się widzieć od ostatniej
rozmowy, co przyniosło wyrzut sumienia wobec Boga, czego żałujemy, że się zdarzyło. Mogą to być zarówno wyraźne grzechy, jak i korzenie grzechu, skłonności do grzechu, grzeszność. Odczuwam silną niechęć do konkretnej osoby; chciałbym się tej niechęci pozbyć, ale ona jest we mnie; staram się ją przezwyciężyć, ale ona przy każdej okazji wychodzi ze mnie. Chciałbym zbliżyć się do tej lub tamtej osoby, ale zamiast tego unikałem jej, i jest mi przykro. Chciałbym pokonać łakomstwo i ospałość, ale czuję, że nie opanowałem mojej zmysłowości tak, jakbym powinien, i męczy mnie to,niepokoi. Wszystko to składam przed Bogiem tak, jak jest. Także tutaj jesteśmy — powtarzam znowu — o tyle bardziej sobą wobec Boga, o ile bardziej jesteśmy konkretni, i to nie w negatywnym sensie, kiedy w pełni rozgoryczenia oskarżamy się, lecz w postawie wdzięczności, kiedy mówimy: Zobacz, Panie, taki ja jestem, to jest materiał, którym rozporządzasz, to są kamienie Twojego Kościoła. Są one brudne, nieogładzone, kanciaste, ciężkie. Chciałbym, aby były inne, ale, o Panie, przynoszę je przed Twoje oblicze, ponieważ wiem, że Ty jesteś miłosierny.
Rozmowę pokutną kończy confessio fidei — która staje się wyrazem zbawczej ewangelicznej wiary:
Boże, ja wierzę, że Ty jesteś większy niż wszystkie te rzeczy, że Ty jesteś lepszy niż ja, ponieważ jesteś miłosierny i cierpliwy. Wierzę, że Ty mnie przyjmujesz, że Ty mnie przyjmujesz takim, jakim jestem. Wierzę, że Ty mnie kochasz takim, jakim jestem. Dziękuję Ci, Panie, że nie czynisz mi wymówek, lecz raczej udzielasz swego zmiłowania.
W ten sposób pogłębiamy wiarę w miłosierdzie Boże, a można to czynić wraz z bratem, który z nami się modli, który odmawia z nami ten sam psalm. Ktoś mógłby postawić zarzut, iż tego rodzaju spowiedź trwa długo. To prawda, ale jest się szczęśliwym. Zresztą, dlaczego nie mam poświęcić więcej czasu na spowiedź niż na czytanie gazety? Także mój brat chętnie poświęci więcej czasu, ponieważ rozumie, że sprawa ta jest dla mnie ważna. Jeśli został wyświęcony na kapłana, to przede wszystkim po to, aby wypełniał nie tylko służbę jednania z Bogiem i z Kościołem, lecz także z nami samymi.
Pokuta, przejrzystość i wspólnota
Słusznie narzekamy, że życie społeczne nie jest takie, jakim być powinno, że brakuje nam ducha braterstwa. Jest wiele tego przyczyn. Pierwsza polega na tym, że prawdziwe braterstwo jest ideałem nadzwyczaj trudnym, niemal nieosiągalnym, zawsze jest się w drodze do niego. Inna trudność wynika stąd, że nikt z nas nie daje się poznać takim, jakim jest. Podświadomie każdy z nas chciałby się tak przedstawić, jak inni tego oczekują. Każdy chciałby zachować pewien dystans, nie odsłaniać się całkowicie, nikomu nie dać wolnej ręki, nikomu kto mógłby to wykorzystać, choćby tylko do krytyki. I w ten sposób rodzi się nieufność, którą można ukryć pod pozorem większej uprzejmości, albo pewien rodzaj lęku. Jak można to wszystko pokonać? Otóż w ten sposób, że każdy z nas da się poznać takim, jakim jest: jako ten, który posiada swoje słabości, swoje intelektualne braki, swoją kruchość. Kiedy w ten sposób będziemy pozwalali się poznać, wtedy łatwiej będzie wybaczać, ponieważ zauważymy, że mamy równie dużo słabości, jak inni, i zrozumiemy, dlaczego ktoś w ten sposób kogoś potraktował. Przejrzystość prowadzi do wzajemnego wybaczenia i otwiera drogę do braterstwa.
Ale co to ma wspólnego z duchem pokutnym? Ma o tyle, że — jak sądzę — rozmowa pokutna wychowuje do przejrzystości. Ukazuję się bratu takim, jakim jestem, i on przyjmuje mnie takiego właśnie, ponieważ Bóg mnie przyjmuje. Kiedy więc Bóg mnie przyjmuje, przyjmują mnie także inni, ponieważ inni znajdują się zasadniczo w tej samej sytuacji, w której Bóg mnie znajduje. Mogą mnie w jakimś przypadku nie akceptować, ale zasadniczo jestem przez nich przyjęty, ponieważ jestem przyjęty przez Boga. Muszę więc wziąć na siebie ryzyko i konsekwencje takiej akceptacji. Wtedy łatwiejsze staje się to, co kiedyś nazywano braterskim poprawianiem. W istocie polegało ono na tym: odkrywam przed bratem to, czym jestem, czym chcę być i to, czym nie jestem. Nie mówię, że koniecznie musi to mieć formę publicznej spowiedzi; podkreślam tylko, że zdolność do ujawnienia przed wspólnotą własnych braków służy przejrzystości, a następnie braterstwu.
Homilia – 18 marca 2007 r. - Kleosin - o. Adam Madejczyk SVD
Staramy się przeniknąć wielką tajemnicę obecności Jezusa Zmartwychwstałego w naszej codzienności, w naszym życiu, pytając: co otrzymaliśmy od Jezusa?, a z drugiej strony: co my dajemy dla Jezusa jako podziękowanie za wszelkie otrzymane łaski? I kiedy dzisiaj, w pewnym sensie, przypadkowa, a z drugiej strony, na pewno w zamyśle Boskim – było przez Niego tak przewidziane – aby całe nasze rekolekcje nie odbywały się tydzień temu, jak było w planie, ale akurat dzisiaj, gdyśmy prawdę mówiąc nie pomyśleli nawet, że będzie Ewangelia o synu marnotrawnym. I to jest piękna Ewangelia wraz z innymi pozostałymi czytaniami, które mówią o tym, że Bóg na nowo nas pojednał ze Sobą w Chrystusie. Otóż rekolekcje, które przeżywamy teraz nazywamy rekolekcjami wielkopostnymi.
Spoglądając na obecność Jezusa Chrystusa w naszej codzienności, możemy powiedzieć, że On dość często nas zaskakuje. Pan Jezus sprawia takie sytuacje w historii naszego życia, że w pewnym sensie jesteśmy przez kilka dni, tydzień, dwa wściekli, „wkurzeni” i zdenerwowani, ale potem się okazuje, że w efekcie końcowym On tylko próbował nas, nas zaskoczył taką a nie inną formą pytania czy reagowania – jak my się zachowujemy na Jego prośbę, co możemy Mu pomóc zrobić w czasie tego zbawiania człowieka tutaj na Ziemi. Mówiąc wprost, chodzi o czas, w którym żyjemy – Wielki Post.
Rozpoczynamy każdego roku Wielki Post słynną Środą Popielcową, która brzmi pod hasłem: <pamiętaj, że z prochu jesteś i w proch się obrócisz>, albo <nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię>. Jak mówiła historia dawnych Śród Popielcowych, przypominano też hasło <memento mori> czyli pamiętaj o śmierci, pamiętaj że też kiedyś umrzesz. Dlatego też w czasie Wielkiego Postu nie ma przy ołtarzu kwiatów, wszystko jest takie jakby smutne, bo daje nam do myślenia – jakie jest to nasze życie, jaka jest ta nasza pielgrzymka tutaj na Ziemi. No bo jakby nie patrzeć, czy ja będę miał pięć, dziesięć, kilkanaście, kilkadziesiąt lat, czy osiemdziesiąt, to pewnego dnia znajdę się w trumnie, umrę. I czy jestem na to przygotowany? Zauważmy, że jak się zaczął Środą Popielcową czas Wielkiego Postu już się w pierwszą niedzielę pojawiają czytania ze Starego i Nowego Testamentu, o tym jak Pan Bóg wyzwolił, sam, naród izraelski z niewoli egipskiej. Żydzi żyli w tej niewoli. On sam wyzwolił ich, prowadził przez 40 lat przez pustynię, dał im Mojżesza i innych współpracowników, którzy pomagali wyjść tym ludziom z niewoli. Tym samym Jezus Chrystus już w pierwszą niedzielę jest pokazany, jak przebywał przez 40 dni na pustyni, nic nie jadł i nic nie pił, był kuszony przez szatana. Okazuje się, że do dzisiejszego dnia, w tej obecności Jezusa Zmartwychwstałego w naszym życiu, ten sam szatan dalej istnieje i też nam daje pokusy, aby zrobić to czy tamto, albo nie zrobić, powiedzieć lub nie, zamiast zrobić coś dobrego to lepiej zrobić coś złego, czegoś uniknąć. Ten sam diabeł i dzisiaj mówi: zamień ten kamień w chleb, skocz z góry to będziesz miał władzę. Zauważmy, że proces przemiany od samego początku tego okresu Wielkiego Postu, dokonuje się po kolei. W następną niedzielę Jezus Chrystus z uczniami znajduje się w sytuacji, kiedy modli się do Boga Ojca, i wtedy gdy się modlił Jego twarz się przemieniła i szaty stały się piękne, białe, świecące. Jezus nam pokazuje co się z Nim działo, gdy prawdziwie się modlił, przebywając z Bogiem Ojcem. Zatem jeżeli my weźmiemy sobie do serca i do sumienia, że rzeczywiście jesteśmy prochem, że musimy też pokutować przebywać te czterdzieści dni postu, a jednocześnie mamy się modlić – to to moje życie, to moje serce też się przemieni i też będzie błyszczące, radosne, uśmiechnięte, tak jakby życzliwe dla każdego człowieka. I tylko o to chodzi w Wielkim Poście, żeby to coraz bardziej zauważać.
Dochodzimy do dzisiejszego dnia, kiedy ukazany jest Ojciec miłosierny i syn marnotrawny - „a gdy był jeszcze daleko ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko, i wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go”. Nam się wydaje, że my jesteśmy synem marnotrawnym, bo przychodzimy do Pana Boga i prosimy o przebaczenie – i tak jest. To jest tak, że Pan Bóg sam w pewnym momencie widzi, kiedy my błądzimy, i On sam wychodzi i chce nas przyciągnąć do swojego Syna Zmartwychwstałego i mówi: przyjdźcie, Ja was kocham z całego serca, Ja oddaję wam Ciało i Krew mojego Syna Jedynego, Ja was kocham. A nam się często wydaje, że my, że to my jesteśmy tacy grzesznicy i to my pierwsi wpadliśmy na pomysł, żeby się nawrócić. Nam się to tak błędnie wydaje. Kiedy słuchamy dalej w tej Ewangelii: „a trzeba się cieszyć i weselić, że ten brat twój był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się” - zatem cały proces tego nawrócenia dokonuje się przez ileś tam dni, tygodni, może miesięcy, może lat. Aby zauważyć tę jedną obecność Zmartwychwstałego Jezusa w naszej codzienności, zawsze zaskakującą nas w swojej prostocie i w swojej mądrości; czy dzisiaj, czy wczoraj, czy za miesiąc nam pokaże pewien charakter naszego życia, że coś zapominamy. I przypomni, że pierwszym, który nas woła to jest ten miłosierny Ojciec, który czeka ze swoją miłością, dobrocią, mieszkaniem, i czeka tylko na jedną rzecz. Otóż z jednej strony, my jesteśmy nauczeni jako ludzie, że sobie siedzimy, w pierwszej lub w ostatniej ławce, patrzymy i lubimy oglądać – jest krzyż, jakiś ksiądz, mądrze mówi, trzeba go posłuchać. Tak jest, ale to jest dzisiaj, moment, chwila, a codzienność wygląda inaczej. Codzienność wygląda tak, że mówiąc o obecności Jezusa Chrystusa kontekst bardzo mocno podkreśla Jego bliskość. Zauważcie, kiedy dzisiaj powiedzmy przychodzi Jezus Chrystus tak blisko i mówi – Ja ciebie kocham, jesteś dobra dziewczyną, czemu nie jesteś tak dobra dla swego męża, swoich koleżanek, dla kogokolwiek – i chodzi tylko o to, żeby zauważyć tę obecność, że Pan Jezus nie jest gdzieś daleko. Ale zauważcie teraz jak my się czujemy kiedy przychodzi, w tym wypadku konkretny ksiądz, i jest bliżej. Tu chodzi o taką obecność, taką bliską – jestem bliżej ciebie, kochana, jedna, druga córko, żono, matko, siostro w Chrystusie Panu – i o tę obecność chodzi, aby tego się nauczyć, że On tak nas zaskakuje. No bo jest aż tak blisko, a my Go nie widzimy. Szukamy cudów nie wiadomo jakich, a On po prostu pojawia się i jest tak blisko, tak jak Irenka, czy nasza Ania, Basia, Kasia, że ja się muszę zastanowić czy ja widzę tego Zmartwychwstałego Chrystusa tak blisko przy mnie. To jest jedyna Tajemnica, której musimy się nauczyć, jedyna. I o tym właśnie mówi cała Ewangelia, cały Stary Testament, gdzie ten naród przez 40 lat musiał się wyzwalać z Egiptu, aby widzieć. I mogę sobie pomyśleć: czemu ja byłem taki głupi i nie widziałem, że ten Pan Jezus jest obok mnie, w moim domu, w moim bracie, mężu, żonie, synu, córce – tak po prostu przy mnie. To jest ten Zmartwychwstały Chrystus, nic więcej. Kiedy mądrzy ludzie, profesorowie, teologowie mówią na studiach, na uczelniach, w książkach, powiadają, że Pana Boga nie da się zamknąć w słowach Biblii, w Piśmie Świętym, bo Jezus Chrystus, Pan Bóg chrześcijaństwa to nie jest Pan Bóg Biblii, to jest Pan Bóg w naszym życiu, w naszym sercu, który mówi: <Ja jestem drogą, prawdą i życiem> w tym codziennym życiu, tak po prostu jestem tak blisko. Zatem cała tajemnica Zmartwychwstałego Chrystusa polega na tym, że ja mogę Go mieć w moim sercu i widzieć Go w moim domu tak bliziutko, czy nie jest tak? Tak blisko, wręcz dotykalnie. Ja nie muszę gdzieś lecieć na Księżyc, żeby szukać Pana Boga, ja Go mam tutaj na Ziemi, tu w tym miejscu gdzie jestem.
Tak jak, może wszyscy nie słyszeli jeszcze tego opowiadania, przypomniałem je sobie, jak mówiłem, na pustyni afrykańskiej, żyły sobie różne zwierzęta i żył też taki potężny, wielobarwny ptaszek Kimpu. Chodził on między swoimi grządkami i uważał się za najpiękniejszego, bo miał wiele różnych kolorów, barwy piór przecudowne, był silny, latał najwyżej, wszyscy przychodzili do niego, pytali o porady, bo on był taki mądry. I ten ptaszek Kimpu pomyślał: hm, skoro jestem taki mądry, takie mam pióra przepiękne, jestem taki silny, to ja muszę służyć na podwórku samego Pana Boga. No i jak pomyślał, tak uczynił. Wzbił się swoimi skrzydłami i frunie w górę, na podwórko samego Pana Boga, i myśli sobie, no już chyba tam jestem, bo tak się zrobiło jasno, słonecznie, ale gorąco i ... spadł na piach, leży, dziobem zarył, podnosi się jednak, i mówi: nie, ja jestem silny, mądry, piękny, wzbiję się kolejny raz, ja się nie poddaję. I znowu leci w kierunku podwórka Pana Boga, bo przecież tam chce służyć. I tak kilkanaście razy wzbijał się i spadał, aż pewnego razu upada i leży na tym piasku, patrzy – a tam siedzi taka mała myszka . I pyta ją: a kto ty jesteś. I ta mała szara myszka mówi: ja jestem mysz, i tu mieszkam. Ptaszek Kimpu mówi, no dobrze, myszko, ale dlaczego ty mnie nie pozdrawiasz, nie oddajesz mi pokłonów. A myszka tak spojrzała i mówi – no ale spójrz na siebie, jak ty wyglądasz. Ptaszek Kimpu spojrzał - tyle razy wzlatał w górę, upadał, zmęczył się, więc się stał bardzo malutki i słaby, kolorowe pióra stały się szare, zniszczone, popalone od słońca – wygląda jak zwykłe, szare, brudne ptaszysko, nic więcej. Troszeczkę spokorniał ptaszek Kimpu i mówi: no dobrze, myszko, ale powiedz mi, bo wiesz, mam swoje cele w życiu, powiedz mi gdzie tutaj jest ta droga, która prowadzi na podwórko Pana Boga? Jak mam się tam dostać? A mała szara myszka, znowu zaskoczona, mówi: ale - tu jest podwórko Pana Boga, i ja służę Mu tutaj taka jaka jestem. I chyba u nas jest tak samo, nie chyba, ale na pewno, że skoro Pan Bóg nas zesłał, abyśmy tutaj żyli, w Kleosinie, w Białymstoku, w Ignatkach itd., to tutaj jest nasze podwórko Pana Boga, tu mamy Panu Bogu służyć; to co mówiłem – nie gdzieś na odległość, jakby na Księżycu, ale tutaj, tak bliziutko, u moich braci i sióstr, takimi jakimi jesteśmy. Niech to będzie szara myszka czy piękny ptaszek Kimpu, ale taka jest ta bliskość Pana Boga, i to jest to zaskoczenie i to jest ten cud takiej prawdziwej miłości od Boga, Chrystusa Jezusa, który przyszedł do nas jako zwykły człowiek. Tylko tak jak powiedziałem w piątek – tego trzeba się uczyć w ciszy. W milczeniu. Umiejętnie słuchać, co mi mówi ten brat, siostra, tak naprawdę co mi mówi. Umiejętnie to przyjmować, a jednocześnie z radością i z pokorą służyć - taki jaki jestem, taki normalny, jako osoba, jako siostra, jako brat – w Chrystusie Panu. Amen.
Stanisław Łucarz SJ
Wpatrzeni w Jezusa
Wyd. WAM Kraków 2001, s. 77-94
Jezus w chrześcijanach
/.../ aby patrzeć na Jezusa i słuchać Go w liturgii Kościoła potrzeba mieć wiarę. Bez wiary liturgia Kościoła zatraca swój podstawowy wymiar. Przestaje być uobecnianiem Misterium Paschalnego, a więc śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa. Dla człowieka bez wiary liturgia pozostaje elementem kultury religijnej, pięknym rytem, którego trudno sobie odmówić (dotyczy to zwłaszcza sakramentu małżeństwa), czy też częścią tradycji narodowej. Czy jest jednak taki sposób, że może dostrzec Jezusa żyjącego i działającego ktoś, kto albo nie ma zupełnie wiary, albo też znajduje się w kryzysie wiary? Jest to problem bardzo ważny, ponieważ jest wielu ludzi niewierzących, a i nam samym zdarzają, się w życiu kryzysy wiary niekiedy tak daleko posunięte, że ani Pismo Święte, ani liturgia Kościoła nam nie pomaga. Gdzie wtedy szukać Jezusa, gdzie wtedy można Go dostrzec? Oczywiście, Pan może zawsze zainterweniować w sposób nadzwyczajny i dać nam doświadczyć swojej mocy, może wzmocnić w ten sposób naszą wiarę, czy u ludzi niewierzących ją wzbudzić. Niektórzy niewierzący, bądź też będący w poważnym kryzysie doszli, czy powrócili do wiary poprzez doświadczenie cudu. Jednym z takich ludzi był na przykład zmarły kilka lat temu Generał Jezuitów o. Pedro Arrupe. Z jego agnostycyzmu wyprowadził go cud uzdrowienia, którego był świadkiem w Lourdes. Gdybyśmy jednak zobaczyli, ilu to ludzi dochodzi, bądź powraca do wiary - czyli staje się uczniem Jezusa - poprzez takie nadzwyczajne wydarzenia, to okazałoby się, że jest to niewielki procent.
Jezus używa zwykle innego sposobu, aby pozyskać sobie uczniów i dać poznać siebie, dać nam doświadczyć jego mocy. Tym sposobem jest świadectwo chrześcijan. Pamiętamy jaki nakaz dał Jezus swoim uczniom przed swoim wniebowstąpieniem. Idźcie i nauczajcie wszystkie narody... A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata1. Gdybyśmy wzięli do ręki tekst oryginalny Ewangelii św. Mateusza, to zobaczylibyśmy, że słowa te brzmią nieco inaczej. Jest tam napisane tłumacząc dosłownie:Idąc czyńcie uczniami wszystkie narody... Ta niewielka z pozoru zmiana ma spore konsekwencje praktyczne. Otóż Jezus kładzie tu nacisk nie na to, że uczniowie mają iść, lecz na to, że mają czynić innych Jego uczniami. Owo idąc nauczajcie... można by przetłumaczyć też tak: żyjcie tak, aby inni (wszystkie narody) stawali się moimi uczniami, nie bójcie się takiego sposobu życia, gdyż ja jestem z wami zawsze... Chrześcijanie mają być według Jezusa żywym świadectwem Jego obecności i to takim świadectwem, żeby inni - niewierzący, czy wątpiący - stawali się uczniami Jezusa. Tak było kiedyś w Kościele. Św. Marek pisze o tym w ostatnim zdaniu swej Ewangelii: Oni poszli i głosili Ewangelię wszędzie, a Pan współdziałał z nimi i potwierdzał naukę znakami, które jej towarzyszyły3. Tak też jest i dziś, bo inaczej Kościół nie byłby sobą. Te znaki, o których mówi Ewangelista, to nie tylko, a może i nie przede wszystkim, cuda. Znakami tymi było i jest przede wszystkim życie chrześcijan. W ich życiu widać było Jezusa i Jego moc. Świat pogański mówił zadziwiony: Patrzcie, jak oni się miłują..., patrzcie, jak oni pracują..., patrzcie, jak oni umierają... I dziwił się, skąd u nich ta moc. Posiadamy z pierwszych wieków starochrześcijański tekst, który dotarł do nas pod nazwą Listu do Diogeneta4, gdzie jest mowa właśnie o postawach chrześcijan. List ten jest bardzo wartościowągodną polecenia lekturą, pokazującą nam jak chrześcijaństwo pierwotne zdobywało świat i jak realizowało ównakaz Jezusa.
Nie uświadamiając sobie tego, ówcześni poganie widzieli w chrześcijanach Jezusa. Na tym bowiem polega w swej istocie świadectwo chrześcijańskie. W prawdziwych chrześcijanach widać Jezusa, On przebija przez ich życie i przez ich śmierć. Bardzo mocno wyczuwano to od zarania Kościoła. Dlatego pierwsi chrześcijanie, aby się umocnić w wierze, opowiadali sobie o swoich braciach i siostrach, którzy świadczyli o Jezusie. Tak powstawały Martyrologia, czyli opisy męczeństw poniesionych dla Jezusa. Nazwa martyrologium sama w sobie nie ma nic wspólnego z męczeństwem. Ona pochodzi od słowa /.../ martyreo, które oznacza dawać świadectwo. Została ona jednak związana z męczeństwem dlatego, że w czasach pierwotnego chrześcijaństwa rzeczywiście bardzo często dawano świadectwo o Jezusie działającym właśnie poprzez męczeństwo. Na czym to świadectwo polegało? Otóż, na tym, że było widać w tych ludziach moc Chrystusa. Chrześcijanie pierwotni nie dlatego przekazywali sobie wiadomości o świadkach /.../ (martyres), żeby się pochwalić, jakich to mają bohaterów, lecz aby zobaczyć, jak Chrystus zmartwychwstały działa w ich braciach. Była to powszechna praktyka Kościoła pierwotnego, praktyka, która dotrwała do naszych czasów, choć w międzyczasie nabrała innego charakteru. Opisy świadectw były z czasem ubarwiane i to niekiedy aż do tego stopnia, że stawały się legendami na kształt mitów pogańskich, w których prawie już nie widać było działania Jezusa. Dotarły one do nas w postaci Złotej Legendy, czy Żywotów Świętych. Teksty te odpowiadające mentalności wyobrażeniom Średniowiecza tak zatraciły pierwotną inspirację, że niektóre z nich praktycznie w ogóle nie zawierają faktów historycznych. Często święci są tam przedstawiani jako ludzie niezwykli od swego urodzenia,jako tytani ascezy i długotrwałych modlitw, jako zwycięzcy nad namiętnościami. Element ludzki tak bardzo bywa podkreślany, że nie widać już działania Chrystusa. Ten stan rzeczy spowodował, że wielu patrzy dziś podejrzliwie na teksty o świętych. Jest to rzecz bardzo niewłaściwa, ponieważ Jezus rzeczywiście jest widoczny w swoich uczniach i jest to, jak zaznaczyłem uprzywilejowany sposób Jego objawiania się w Kościele, sposób, który nie wymaga uprzedniej wiary, i który do wiary przywołuje. Nierzetelność dawnych opisów, zresztą niezawiniona, bo wynikająca z ówczesnego sposobu myślenia, spowodowała, że wielu dzisiejszych ludzi, w tym także wierzących, nie ma do nich zaufania, odrzucając je w całości.
Jednakże nie tylko poprzez czytanie żywotów świętych możemy widzieć Jezusa.Możemy Go widzieć także poprzez ludzi, których stawia na naszej drodze. Można go zaś w nich widzieć w dwojaki sposób. Najpierw poprzez tych, którzy Mu zaufali. Jestem przekonany, że każdy z nas takich ludzi na swej drodze spotkał. Jest rzeczą ważną, aby umieć dojrzeć w nich działającego Jezusa. Możemy bowiem być tym ludziom bardzo wdzięczni, zachwycać się ich zaletami, stawiać ich za wzór, ale nie dostrzec rzeczy najważniejszej, tej mianowicie, iż przez nich działa Jezus, któremu zawierzyli. To bardzo poważne niebezpieczeństwo. Szatan bardzo się stara, abyśmy nie widzieli Jezusa działającego, abyśmy ludziom, ich silnej woli i wytrwałej pracy przypisywali to, co jest dziełem Jezusa. Beze mnie nic uczynić nie możecie8 - mówi Jezus. Co znaczy owo nic? Owo nic znaczy: nic z tego, co specyficznie chrześcijańskie, nic z tego, co Jezus przykazał swoim uczniom, a czego najpełniejszy wyraz znajdujemy w Kazaniu na Górze. Chodzi tu przede wszystkim niesprzeciwianie się złu9, o miłość poświęcającą się dla innych, zwłaszcza o miłość nieprzyjaciół. Takie uczynki są niewątpliwie uczynkami, które sprawia moc Jezusa w człowieku. Nikt, kto Jezusowi nie zawierzył, nie może takich rzeczy czynić. W takich ludziach objawia się zmartwychwstanie Jezusa. Oni wchodzą w śmierć, a Jezus ich z niej wyprowadza.
Jest też i inne, rzec by można, negatywne doświadczenie Jezusa. Jest to doświadczenie poprzez tych, którzy Jezusowi nie zawierzyli, którzy są zgorzkniali, zawiedzeni i rozczarowani. Takich ludzi również spotykamy, może nawet częściej niż tamtych pierwszych. Oni również są znakiem i dają świadectwo, które trzeba by nazwać raczej anty świadectwem. W nich też widać, kim Jezus jest, albo raczej, czym jest Jego brak. My mamy ochotę pogardzać nimi, a oni są dla nas ostrzeżeniem od Pana. Oni też mają swoją misję do spełnienia. Bóg, który jest miłością, oczywiście, nie pragnie dla nich tej misji - wręcz przeciwnie. Ale Bóg w swej mądrości i dobroci wykorzystuje także zło wynikłe z ludzkiej wolności i pychy, aby nas pouczyć. Nie wolno tej lekcji zaniedbywać. Tak jak też nie należy zaniedbywać tamtej pierwszej, pozytywnej. Być bowiem naprawdę radosnym, cieszyć się trudnym życiem, zachować głęboki pokój bez narzekań, zwłaszcza na starość, kochać innych mimo ich wad, to nie jest sprawa tylko ludzkiej pracy na sobą, czy dobrego charakteru. To dar Jezusa, to Jezus sam w tych, którzy mu zawierzyli. Umieć patrzeć, nie dać się oszukać pozorom, czy obiegowym opiniom, prosić o dar światłych oczu serca, które widzą więcej niż się oczom ciała przedstawia. Jezus chce nas czynić swoimi uczniami poprzez naszych braci i siostry, którzy mu zawierzyli. Oni są dla nas szczególnym darem na chwile zwątpienia i ciemności.
Przypisy:
1 Mt 28, 19-20.
3 Mk 16, 20
4 Por. List do Diogeneta, zwłaszcza 5, 1-17
5 Ga 2, 20
6 1J 5, 11-12
7 Ma tego głęboką świadomość św. Paweł, kiedy pisze: pracowałem więcej od nich wszystkich, nie ja, co prawda, lecz łaska Boża ze mną (1Kor 15, 10)
8 J 15, 5
9 Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu drugi (mt 5, 39)
Wspólnota
/.../ Człowiek wszystko przeżywa we wspólnocie. Nie jest dobrze, aby człowiek był sam...1 - czytamy w Księdze Rodzaju tuż po opisie stworzenia człowieka. Starożytny zaś filozof Arystoteles określa człowieka mianem /.../ (physei politikon zoon) — istota z natury dążąca do życia społecznego2. Człowiek żyje i z natury żyć musi w ludzkich zbiorowiskach. Jednakże ludzkie zbiorowiska kierują się tylko w ograniczonym stopniu instynktem stadnym, tak jak to jest u zwierząt. Człowiek w dużej mierze sam kształtuje życie w „ludzkim stadzie". On sam nadaje mu reguły, rozdziela prawa i obowiązki. Oczywiście, nie są one arbitralne, lecz wynikają z ludzkiej natury. Przypadkowa ludzka grupa wraz z jej regułami jest dziełem instynktu i pewnej wypadkowej, biorącej się ze starć i konfliktów oraz ustaleń wynikających albo z przemocy, albo z kompromisu. Wspólnota natomiast jest zasadniczo dziełem wolności, świadomym wyborem i podporządkowaniem się pewnej, duchowej hierarchii wartości, którą wybiera się jako własną. Wolne osoby wybierają tę samą drogę, aby nią wspólnie iść. Łączą je te same wspólne wartości, ten sam cel, a niekiedy i ta sama osoba, która je prowadzi, albo która jest dla nich wzorem.
Specyficzną wspólnotą jest wspólnota chrześcijańska. Gromadzi ona wolnych ludzi, którzy uwierzyli w Ewangelię, czyli w Jezusa Chrystusa jako ich Zbawiciela. Ewangelia nie jest niczym innym jak ogłoszeniem Kerygmatu, to znaczy Dobrej Nowiny, że to Jezus z Nazaretu ukrzyżowany i zmartwychwstały jest Zbawicielem. Nie chodzi tu tyle o fakt, że jest Zbawicielem świata w ogóle, owszem, to też prawda, ale że jest moim Zbawicielem. Wspólnota chrześcijańska bowiem nie jest oparta o ideologię, czy jakąś teorię. Ona wyrasta z wydarzenia, przez które każdy, kto chce być chrześcijaninem, z osobna musi przejść. Nikt nie wejdzie do tej wspólnoty, jeżeli sam osobiście nie spotka się z Jezusem jako jego Zbawicielem. Brak tego doświadczenia sprawia, że ideologizuje się chrześcijaństwo, że czyni się zeń filozofię, czy system moralny. Owszem, i filozofia, i moralność mają swoje miejsce w chrześcijaństwie, ale ono samo nie jest ani tą pierwszą, ani tym drugim. Jest osobistą relacją z Jezusem i wejściem wraz z Nim i przez Niego w tajemnicę Boga, który, jak pisze św. Jan, jest miłością3.
Wspólnota chrześcijańska nie buduje się tak jak inne ludzkie grupy, czy stowarzyszenia. Tym, co sprowadza do niej jej członków nie są ani ich zainteresowania, ani mniej czy więcej jednakowy poziom inteligencji, ani znajomość tego samego języka, ani ten sam wiek, czy cośkolwiek innego w tym rodzaju. Wręcz przeciwnie, w prawdziwej wspólnocie chrześcijańskiej w zasadzie wszystko powinno dzielić, a tylko jedno łączyć. Im więcej w niej podziałów, tym większe szansę ma ona, aby stała się wspólnotą prawdziwie chrześcijańską. Wystarczy spojrzeć jak Jezus budował pierwszą wspólnotę chrześcijańską, jakich ludzi wybrał, aby byli dlań tworzywem. Jeśli przyjrzymy się tym, którzy mieli stanowić trzon tej wspólnoty, tzn. Dwunastu, to okaże się, że tak naprawdę nie tylko niewiele ich łączyło, ale iż przebiegały pomiędzy nimi takie podziały, które w tamtejszych czasach wydawały się nie do przezwyciężenia. Znajdziemy tam bowiem i Szymona zelotę, (którego przydomek błędnie bywa tłumaczony jako gorliwy, chyba że tłumacz miał tu na myśli gorliwość polityczną aż do terroryzmu włącznie, bo takimi byli właśnie zeloci) ale i celnika Mateusza, sługusa Rzymian, kolaboranta i wyzyskiwacza własnych ziomków, a takich zeloci tępili wszystkimi dostępnymi metodami. Znajdziemy tam też Judę z Kariotu, Judejczyka, prawdopodobnie wykształconego niezgorzej i mającego bardzo jasne poglądy teologiczne, także na rolę Mesjasza, jak też całą rzeszę Galilejczyków, którymi w Judei pogardzano. Będzie tam i Jakub Starszy, tradycjonalista żydowski, i Filip z Betsaidy mający nie tylko greckie imię, ale i sympatyzujący z Grekami, a więc mówiąc językiem współczesnym, progresista. Wreszcie były pomiędzy Dwunastoma spore różnice wieku: za najmłodszego uważa się Jana, który był ponoć nastolatkiem, ale znajdowali się w tym gronie również ludzie żonaci, z własnym małym przedsiębiorstwem, jak choćby Piotr, rybak, który miał własną łódź, a może i kilka, co wtedy nie było mało. Wszystkie te różnice mogły tamtą pierwszą i wzorcową wspólnotę chrześcijańską rozsadzić, więcej, rozsadzały ją. W Ewangeliach kilkakrotnie znajdujemy zapis kłótni i sporów pomiędzy uczniami: o to kto jest najważniejszy4, o to, kto w przyszłym Królestwie Jezusa zajmie pierwsze miejsce...5 itd.
W każdym z tych momentów wkracza Jezus i w każdym z nich wskazuje na siebie jako na rozwiązanie. Na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu...6 To Jezus łączy tych wszystkich ludzi i uczy ich dzień po dniu podstaw wspólnoty chrześcijańskiej. Mówi im: Nie wyście mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i ustanowiłem was...7
To Jezus uczynił ich i nas wspólnotą. On ją ustanowił i nadał jej taki a nie inny kształt. Trzeba sobie bardzo jasno uświadomić, że wspólnota chrześcijańska nie jest naszym dziełem. To Jezus wybiera każdego i włącza go w konkretną wspólnotę... To On nadaje kształt tej wspólnocie poprzez ludzi, których wybiera i poprzez swoje Słowo, które ją ożywia i kształtuje. Bardzo żywa była ta świadomość w Kościele pierwotnym. Dla św. Pawła chrześcijanie to zawsze /.../ (koinonia en Christo) - wspólnota w Chrystusie. Zaś św. Ignacy Antiocheński ciągle będzie podkreślał, że chrześcijanie są /.../ (koinonoi) - współuczestnikami „w Chrystusie", „przez Chrystusa" i „z Chrystusem", Wszystkie nasze ludzkie zabiegi, aby konkretną wspólnotę chrześcijańską uczynić lepszą, aby przyspieszyć jej rozwój, są względne, zwykle płonne, a niekiedy nawet niebezpieczne, bo też tak naprawdę to nie one ją budują. Można by tu zająć się wieloma konkretnymi sposobami ulepszania wspólnoty chrześcijańskiej i pokazywać ich względność i niebezpieczeństwa. Dla przykładu wymienię choćby usuwanie, czy przenoszenie gdzie indziej niektórych, szczególnie niewygodnych członków wspólnoty, terapie psychologiczne, różne dynamiki grup itp. Nie chcę tu powiedzieć, że te sposoby są złe, ale tylko to, że są względne, iż zależą od czegoś znacznie bardziej podstawowego, i że do niczego nie doprowadzą, a mogą nawet szkodzić, jeśli zabraknie im tego fundamentu. Każdy bowiem ma swoją prywatną wizję wspólnoty i chce ją realizować, gdyż wydaje mu się, że wtedy wszyscy będą szczęśliwi. Każdy marzy o takiej idealnej wspólnocie i bywa nieszczęśliwy, że jego konkretna wspólnota nie jest właśnie taką, jak on ją sobie wymarzył. D. Bonhoeffer mówi w swoim dziełku „Gemein-sames Leben", że Bóg nienawidzi marzycielstwa, bo czyni ono człowieka pysznym i pełnym pretensji8. Jezus Chrystus daje każdemu taką wspólnotę, jaka jest mu potrzebna.
... abyście szli... i owoc przynosili. Po co jest wspólnota chrześcijańska? Po to, aby szła i przynosiła owoc, żeby nie stała w miejscu, nie dusiła się we własnym sosie. Wspólnota chrześcijańska to nie miejsce, gdzie chrześcijanin ma się dobrze czuć, ma być dowartościowany i dopieszczony, gdzie ma sycić się stabilizacją i małym, przyjemnym ciepełkiem. Ona ma być ciągle w drodze, ma ciągle zaczynać od nowa (tzn. ciągle przebaczać). Cóż to bowiem za wspólnota chrześcijańska, która pozbywa się jakiegoś swojego członka, bo jej niewygodny. To wspólnota, która chce stać, która nie chce iść, która w gruncie rzeczy sprzeciwia się Jezusowi i Jego nakazowi abyście szli-.. i owoc przynosili.
Jaki jest podstawowy owoc wspólnoty chrześcijańskiej, jaki jest pierwszy i podstawowy owoc każdego chrześcijanina, warunek sine qua non, aby być chrześcijaninem? Przyzwyczajeni do wymieniania ciurkiem chrześcijańskich cnót myślimy od razu: miłość, pokora, dobroć... Owszem, to wszystko są owoce chrześcijaństwa, ale jakby owoce wtórne. One wszystkie są niemożliwe, a jeśli mimo to się pojawiają, to są karykaturą samych siebie, jeżeli nie wyrastają z innego, bardziej podstawowego owocu, czy procesu, o który Jezusowi chodzi w pierwszym rzędzie. Jakiż to owoc? Pamiętamy, co mówi Jezus na początku swej publicznej działalności, a raczej jak Ewangeliści reasumują całą treść Jego początkowego nauczania: Czas się wypełnił, bliskie jest Królestwo Boże, nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię9. Absolutnie podstawowym owocem i celem wspólnoty chrześcijańskiej jest NAWRÓCENIE. Jezus tak konstruuje każdą wspólnotę chrześcijańską, od tej pierwszej po tę, w której żyję, abym się nawracał. Nawrócić się zaś znaczy: uwierzyć w Ewangelię, czyli w nieskończoną miłość Boga do grzeszników, Jego wrogów, objawioną w Jezusie Chrystusie ukrzyżowanym i zmartwychwstałym. Z tak pojętego nawrócenia wyrasta cała reszta: i miłość, i dobroć, i pokora, i pokój...
W nawróceniu rzeczą pierwszą jest odkrycie i uznanie, iż jestem grzesznikiem. Jakże bowiem ktoś może uwierzyć w darmową miłość Boga do grzeszników, jeśli nie odkryje i nie uzna, że sam jest grzesznikiem. Można by w tym miejscu pokazywać, jak Jezus prowadził swoich uczniów do odkrywania ich własnej grzeszności, jak pokazywał im z czasem jej odmęty, jak mocno doświadczył jej Piotr, który mimo zapewnień o wierności zaparł się Jezusa, jak głęboko przeżył ją Paweł, chcący służyć Bogu, a przecież prześladujący Jego dzieło. Ten sam proces dokonuje się w każdej wspólnocie chrześcijańskiej. A że jest to proces bolesny, więc nic dziwnego, że często jesteśmy naszymi konkretnymi wspólnotami sfrustrowani, że szukamy innych, lepszych... Wspólnota chrześcijańska jest najpierw wspólnotą grzeszników, która tak naprawdę nie potrafi kochać, jest wspólnotą egoistów, z których każdy ma swoje prywatne interesy i interesiki, dla których to zabija Jezusa we własnym sercu i w sercu brata, czy siostry. To jest punkt startu. Jeżeli się tego nie uzna, to będzie się naprawiać wspólnotę od zewnątrz, czyniąc z niej pałac hipokryzji i faryzejstwa.
Trzeba zabrać się za własne grzeszne, nie nawrócone serce, powiedzieć sobie: tak naprawdę to nie jestem lepszy(a) od najgorszego(ej) brata czy siostry w mojej wspólnocie. Może jestem inteligentniejszy i lepiej się ukrywam, może otrzymałem bardziej staranne wychowanie: nie dłubię w nosie i zmieniam codziennie skarpetki, czy zamykam cicho drzwi, albo nie używam niecenzuralnych wyrazów, ale w gruncie rzeczy mam takie samo serce jak on(a), serce egoisty. Trzeba zobaczyć to w sobie bardzo konkretnie aż do bólu. Od tego doświadczenia wszystko się zaczyna. Ale ponieważ jest ono bolesne, ponieważ jest obumieraniem dla własnych wyobrażeń, bardzo wielu się tu blokuje. Mają pretensje do wszystkich tylko nie do siebie, nie chcą uznać własnej grzeszności. Być może uznają ją w teorii, może nawet mówią o tym wiele i z udaną pokorą, ale kiedy wspólnota przypomina im o ich grzechach konkretnych, bronią się, podczas kiedy grzesznym jest się bardzo konkretnie i grzeszy się bardzo konkretnie raniąc siebie i innych.
Kolejny krok to uwierzyć w Ewangelię. Chrystus mnie takiego ukochał i za mnie takiego umarł, a miłość tę potwierdza każdego dnia. Jeśli Bóg nas tak umiłował- mówi św. Jan - to i my powinniśmy się wzajemnie miłować]0. Jest rzeczą piękną czytać i medytować nad pierwszym listem św. Jana, bo on wykłada nam podstawy wspólnoty chrześcijańskiej.
Najważniejszą rzeczą, absolutnie pierwszą w relacjach we wspólnocie chrześcijańskiej jest przebaczenie. Chrześcijanin prawdziwy to mistrz w przebaczaniu. Jeśli na czymś polega doskonałość chrześcijańska, to przede wszystkim na przebaczaniu. Przebaczanie i prośba o przebaczenie - to pierwsze widoczne znaki nawrócenia - wdzięczność wobec Boga, który mi przebaczył i przebaczenie wobec innych, którzy zawinili tak jak ja. Wspólnota chrześcijańska albo staje się wspólnotą wzajemnego przebaczenia, albo przestaje istnieć, a jeżeli z jakichś racji nadal istnieje, zamienia się w odwrotność tego, czym być powinna. Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni! Przebaczajcie sobie, tak jak i Bóg nam przebaczył w Chrystusie11. Fakt, że Bóg mi przebaczył w Chrystusie, że mnie grzesznika ukochał, jest rzeczą fundamentalną. Jeśli tego nie doznałem wyraźnie, nie będę w stanie przebaczyć innym. Musi się mieć w sobie tę moc Chrystusa, inaczej, jak o tym była mowa wcześniej, cała teoria czy teologia wspólnoty chrześcijańskiej jest tylko ideologią, jest karykaturą chrześcijaństwa.
Już Ojcowie Kościoła mówili, że wspólnota chrześcijańska jest obliczem Ducha Świętego. Jeśli bowiem obliczem Boga Ojca jest stworzenie, a obliczem Syna jest twarz Jezusa z Nazaretu, to obliczem Ducha Świętego jest Kościół wyrażony w konkretnej wspólnocie chrześcijańskiej. Owa moc Chrystusa, która uzdalnia do przebaczania, to właśnie Duch Święty, który jest duszą wspólnoty, będąc jednocześnie wewnętrznym życiem każdego z jej członków. Jeśli ktoś nie potrafi przebaczać, to niezawodny znak, że nie ma w sobie Duch Chrystusowego, czyli Ducha Świętego. Św. Jan wyraził to w słowach: Jeśli ktoś nienawidzi swego brata, jak może trwać w nim miłość Boża12. Jest bowiem rzeczą niemożliwą, aby ktoś posiadał Ducha Świętego i nie przebaczył. Jeśli więc jest ktoś, komu nie przebaczyłem, nawet gdyby ta osoba nie należała do mojej konkretnej wspólnoty, to znaczy, że tak naprawdę nie spotkałem Chrystusa, że Go nie znam, że nie jestem Jego Ducha, i że w gruncie rzeczy wykorzystuję wspólnotę dla swoich egoistycznych celów i niszczę ją. Jeśli ktoś dokonał takiego odkrycia, nie powinien się martwić. Nic nie jest stracone. To tylko zaproszenie do nawrócenia. Jezus Chrystus czeka na niego, aby mu przebaczyć i dać doświadczyć swej darmowej miłości. Chrześcijanin nigdy nie stoi na przegranej pozycji, nawet Judasz nie był na przegranej pozycji. On zawsze zwycięża, jeśli Chrystus w nim zwycięża. Tak też jest ze wspólnotą chrześcijańską: na tyle jest chrześcijańska, na ile Chrystus zwycięża w jej członkach.
Przypisy:
1 Rdz 2, 18.
2 Arystoteles, Polit. 1253a 3f.
3 1J 4, 8.
4 Mk 9, 33-37; Łk 9, 46-48.
5 Mt 20, 20-28; Mk 10, 35-45.
6 Mt 20, 28.
7 J 15, 16.
8 D. Bonhoeffer, Gemeinsames Leben, Miinchen 1988, s. 24.
9 Mk 1,15
10 1 J 4, 11.
11 Ef 4, 32.
12 1J 3, 17.
Elżbieta Czerkacz
Jezus Zmartwychwstały w naszej codzienności
Witam. Na samym początku chcę powiedzieć dlaczego tutaj jestem. Kilka tygodni temu Jola zadzwoniła do mnie z prośbą, czy nie powiedziałabym parę słów w temacie: Chrystus zmartwychwstały w naszej codzienności. Sama zadziwiłam się szybkością swojej pozytywnej odpowiedzi. Zmierzenie się z tym tematem potraktowałam jako dar..
Przez wiele dni chodziłam z tematem, a teraz chcę podzielić się owocami mego namysłu. Mam trochę tremy, powiem szczerze.
Zastanawiałam się od czego by zacząć i doszłam do wniosku, że dobrym początkiem będzie przyjrzenie się jak to było z powołaniem pierwszych uczniów. Zobaczymy że może być wiele analogii do naszego osobistego życia.
Kim byli ci, którzy poszli za Jezusem?
Jak wiemy, byli to zwykli ludzie zajmujący się ciężką, żmudną, codzienną pracą. Nie zajmowali też żadnych znaczących miejsc na szczeblach drabiny społecznej, głównie rybacy, rzemieślnicy, ot, można powiedzieć, zwykli szarzy ludzie.
Ale czy rzeczywiście zwykli?
Myślę że zwykli i nie zwykli. Niezwykli w swojej wrażliwości, niosący w swoich sercach pragnienia i tęsknoty wychodzące gdzieś poza nich samych.
Gdy spotkali Jezusa byli gotowi pójść za Nim. Ich poszukujące serce mówiło, że w Nim jest odpowiedź na ich najgłębsze tęsknoty i pragnienia.
Spotykając się z Jezusem odczytali w Nim kogoś więcej. Odczytali, że w Nim samym mogą znaleźć odpowiedź na głębokie, ukryte potrzeby serca, takie, o których może nikomu nie mówili, może nawet sami sobie nie potrafili tego nazwać.
Dlaczego to wspominam?
Otóż wydaje mi się że większość z nas może doskonale odnaleźć się i podpisać pod powyższą historią ludzi, którzy poszli za Jezusem.
Przecież my też, tak jak i oni, przed kilku, kilkunastu, a może kilkudziesięciu laty, wtedy gdy byliśmy zmęczeni, opuszczeni, niezrozumiani, bez poczucia kierunku, zostaliśmy odnalezieni na bezdrożach życia, i zaproszeni do wspólnoty opartej na Jezusie. Rozpoczęliśmy drogę poznawania Jezusa i spotkania z Nim we wspólnocie i przy pomocy wspólnoty. Przestaliśmy być sami i wówczas mógł się rozpocząć proces tworzenia się naszej nowej tożsamości.
We wspólnocie wielu z nas otrzymało wiele takich dóbr, których nie było dane wcześniej otrzymać we właściwej ilości w domu rodzinnym, w dzieciństwie, a głównie: zainteresowania, miłości, czułości, bezpieczeństwa, afirmacji.
I dla mnie również wspólnota stała się też miejscem niezwykłym. Ja również otrzymałam wiele z tego co było dla mnie dotkliwym brakiem. To we wspólnocie otrzymałam zainteresowanie, doświadczenie bycia osobą ważną, potrzebną, wartościową. Dla mnie stało się to znakiem. Na dziś mogę powiedzieć że otrzymałam właściwy klimat do otwarcia się na obecność Zmartwychwstałego. Do takiej obecności Zmartwychwstałego, który przychodzi, wzywa po imieniu, dotyka i mówi, że jesteś ważna i kochana.
Dzięki bliskim relacjom z ludźmi możliwe było doświadczać jakże innego obrazu Boga, niż odczytywanego wcześniej przez pryzmat często surowych i chłodnych rodziców. Takich rodziców przeważnie miało nasze pokolenie.
Pamiętajmy, że nasi rodzice przeżyli wojnę i totalitaryzm.
I tak mijały lata, przestawaliśmy być dziećmi, zaczęliśmy się stawać dorosłymi w wierze, rozwijać się w rytmie kolejnych etapów Ćwiczeń Duchowych św. Ignacego.
Dla mnie wielkim odkryciem stał się Fundament Ćwiczeń.
Odkrycie, że jesteśmy stworzeniem, że nasza zależność od Boga jest zależnością wyłączną i całkowitą, i nikt z nas nie przynależy do nikogo innego jak tylko do Boga. Zrozumieć głęboko, , że jedyną rzeczą, którą mamy czynić w życiu to służyć Bogu, a wszystko inne się nie liczy. Dla mnie była to prawie rewolucja.
I tu się na chwilę zatrzymamy.
W tym momencie chcę przejść do zasadniczego tematu naszego spotkania - Chrystus Zmartwychwstały w naszej codzienności.
Skupię się głównie na naszej wspólnotowej codzienności. Wydaje mi się, że doświadczenie Chrystusa Zmartwychwstałego nastręcza nam pewnych trudności. Jezus, który udzielał się nam prawie namacalnie na początku naszej wędrówki, obecnie po tych kilkunastu latach często staje się ukryty i trzeba wysiłku i trudu, aby Go dostrzec dotrzeć i doświadczyć. Pomocne będą nam obrazy ewangeliczne.
Przypomnijmy, w jaki sposób uczniowie spotykają Jezusa po zmartwychwstaniu.
Spotkania uczniów ze Zmartwychwstałym- to objawienia.
Przyjrzymy się dwóm scenom:
- Objawienie się Jezusa Marii Magdalenie (J20,11-18)
- Emaus (Łk. 24,13-35)
W powyższych spotkaniach Jezus Zmartwychwstały przychodzi do sytuacji zwykłej, bardzo ludzkiej – smutku, lęku i niewiary. Magdalena płacze, uczniowie w drodze do Emaus są smutni, apostołowie w Wieczerniku są zalęknieni.
Początkiem i pierwszym momentem objawienia jest sytuacja, w której ludzie są smutni, zalęknieni lub niedowierzający.
Drugą cechą jest to, że Jezus się objawia i nie jest rozpoznany. Jezus pyta i wyjaśnia różne sytuacje. Jezus wkracza w centrum sytuacji pełnych smutku, lęku i niewiary z pytaniem.
Magdalenę zapytał: „dlaczego płaczesz?”, uczniów w drodze do Emaus „co się stało? Dokąd zmierzacie?”
Po trzecie Chrystus się objawia i ludzie rozpoznają Go. Magdalena poznaje Go, kiedy ją woła, uczniowie z Emaus, przy łamaniu chleba, św. Jan w łodzi na jeziorze mówi: „To Pan”.
Czwarta cecha to polecenie misji. Objawienie nie jest pocieszeniem osoby, wobec której się dokonuje. Jezus zawsze zleca danej osobie konkretną misję: głosić i dzielić z innymi radość spotkania Zmartwychwstałego.
1. Objawienie się Marii Magdalenie
-„Czemu płaczesz? Kogo szukasz?”
W tych dwóch pytaniach skierowanych przez Jezusa do Magdaleny streszcza się wszystko, co Jezus mówi do każdego z nas. Jest to bezpośrednie i osobiste pytanie, które zadaje naszemu nieszczęściu, smutkowi, lękom, a także niewierności i braku wiary.
I drugie pytanie: „Kogo szukasz?”
Co robisz, aby wyzwolić się od nieszczęścia?
- „Zabrano Pana mego i nie wiem, Gdzie Go położono”
Jest to odpowiedź Marii Magdaleny.
. Nieobecność Pana jawi się tutaj jako duchowe doświadczenie dojrzałości. Jezus objawia się i nie daje się poznać. I tu jest miejsce na dojrzałość wiary.
Zabrakło Pana- jest to faktyczna, najgłębsza przyczyna naszego poczucia nieszczęścia.
Ponieważ wielokrotnie nie wiem gdzie Go spotkać, rodzi się we mnie zniechęcenie w poszukiwaniu, zmęczenie, wyczerpanie, niechęć w modlitwie.
Chrystus słysząc naszą odpowiedź mówi jedyne słowo „Mario”
Woła po imieniu. Tylko Ciebie w sposób niepowtarzalny.
Maria rozpoznała Jezusa, gdy wypowiedział jej imię.
Kontemplacja objawienia Jezusa Marii Magdalenie niech pomoże rozpoznać Go gdy woła nas po imieniu.
Woła mnie i wypowiada moje imię przez usta moich bliskich, najbliższych. Jakże ważne jest spotykać ludzi wypowiadających moje imię w taki sposób żeby można było usłyszeć głos Zmartwychwstałego….
Czy w moim wypowiadaniu imienia mój bliski może usłyszeć objawiającego się Jezusa?
Ja również mam za zadanie być Jego głosem gdy staję wobec Drugiego i wypowiadam z miłością jego imię. Jezus objawia się Drugiemu jakże często właśnie przez nas.
A człowiek po prostu czuje obawę przed Innym.. Jakże często boimy się tego wezwania które może zagrozić naszemu wewnętrznemu spokojowi.
A Jezus uczy nas takiej zmiany w postrzeganiu Innego, że staje się możliwe w Obcym odnalezienie Brata.
Wówczas wypowiedziane przez nas słowo staje się zrozumiane i możliwe do przyjęcia przez Drugiego.
- Poszła Maria Magdalena oznajmiając uczniom:” Widziałam Pana”
Zmartwychwstanie zakłada uznanie: uznać z wiarą Chrystusa i zobaczyć Go w inny sposób. „Widziałam Pana”
Jezus objawień , to ten sam Jezus, którego spotykamy dzisiaj. Jest to Jezus wiary powierzający misję komunikowania radości ze spotkania z Panem.
Jak rozpoznać Jezusa Zmartwychwstałego?
Jak Go odnaleźć gdy nie widać i nie słychać?
Stawiam też takie pytania.
Często myślę o swoim miejscu we wspólnocie, i o swoim odczytywaniu znaków, odczytywaniu objawień Jezusa dzisiaj. Jak to jest?
Zatrzymałam się nad pytaniami skierowanymi przez Jezusa do Marii Magdaleny- Czemu płaczesz i czego szukasz?
Czego mi dzisiaj brakuje?- to tego znaku bliskości. Tego znaku, który dzisiaj doskonale pokazał o. Adam. Bo ja się pytam, czy Chrystus Zmartwychwstały w nas żyje, w naszej społeczności? Czy ten znak można zobaczyć?
Jak mocno trzeba patrzeć, aby zobaczyć, jak bardzo być zdeterminowanym? Przyznam że czasem mam z tym bardzo duży problem. Trochę mnie podniosło w powyższym rozważaniu że takie nie rozpoznawanie znaku zakłada dojrzałość wiary.
Jak więc teraz dojrzale podejść, jak dojrzale się otworzyć, żeby zobaczyć ten znak.
Jak odczytać Jezusa, który nam o czymś mówi, coś wskazuje, do czegoś wzywa i ku czemuś pociąga.
Co chce nam dziś powiedzieć?
Myślę że wzywa nas, tych którzy „spotkali Pana” do żywej wspólnoty, do kontaktu z Drugim na poziomie egzystencjalnej głębi, gdzie w drugim człowieku odnajdziemy Brata.
Żyjemy dziś jak nigdy w świecie, w którym ludzie przestali tworzyć żywe społeczności. Jest wielka potrzeba bliskości, więzi, której w żaden sposób nie kompensuje żadna bliskość li tylko fizyczna.
Uczniowie, którzy spotykali się z Nim wszyscy chcieli przeżywać swoją radość ze spotkania . I tak tworzyła się społeczność, tych, którzy zobaczyli Pana, którzy ujrzeli Go , którzy Go usłyszeli, i mogli z Nim być, i cieszyć się doświadczeniem nowego życia.
Życie otwarte na Obecność jest życiem w społeczności z ludźmi i Bogiem. To nie jest życie samotne i gnuśne. Bo tak naprawdę samotność jest przerażająca. Dzisiejszy świat to w dużej mierze świat ludzi samotnych, neurotycznie poszukujących prawdziwej bliskości, a jakże często znajdujących i zatrzymujących się przed jej namiastkami.
Powiem czego mi brakuje ostatnio.
Brakuje mi zwyczajnego bycia ze sobą. Może też raz, czy dwa razy w roku czasu na zwykłą rekreację.
Zdaje mi się że brakuje tu pewnej równowagi.
Z nostalgią wspominam nasze spotkanie przed kilku laty w Hermanówce, gdzie odważnie rozmawialiśmy o nurtujących nas sprawach. Pamiętam spacer z Jarkiem, naszą rozmowę, klimat tamtego spotkania…
Teraz, w moim odczuciu, to jakiś cud się wydarza, że jesteśmy te trzy dni tu razem w tak licznej grupie. Jest to też pewnie znakiem że chcemy być blisko siebie, we wspólnym przeżywaniu. Czy nie warto pomyśleć i porozmawiać (świadomie nie mówię rozeznać) jak zadbać, żebyśmy mogli te znaki łatwiej rozpoznać i odczytywać. Jak umacniać się Chrystusem Zmartwychwstałym, żeby dojrzale być we wspólnocie i świecie?
Myślę tu przede wszystkim o osobach, którzy przeszli wieloletnią formację.
Powiem o swoim obecnym doświadczeniu. W bieżącym roku formacyjnym bardzo rzadko uczestniczyłam w spotkaniach małej grupy, do pewnego stopnia przyczyną była choroba, ale nie tylko…
Przestałam doświadczać poczucia że daję coś z siebie i otrzymuję.
Ja zaczęłam szukam innych miejsc, gdzie mi serce pała. Mam poczucie że coś się wyczerpało, to też jest znakiem…
(przynajmniej dla mnie).
W WŻCh, otrzymałam dużo. Otrzymałam fundament życia. Zrozumiałam kim jestem i po co żyję. Doświadczyłam wielu afirmacji, stałam się człowiekiem, który poznał swoją godność, ale obecnie, po wielu latach zaczęłam odczuwać jakąś duszność.
Nie wiem jak inni to czują?
Myślę, że trzeba poszukiwać dalej takiej formy bycia we wspólnocie, gdzie ludzie po wieloletniej formacji, żyjący w służbie Chrystusowi mogą odnaleźć nową, właściwą dla nich przestrzeń bycia ze sobą.
Bo ja się obawiam, że ewentualne odejścia takich ludzi , albo swoiste urlopy, o których czasem słychać, nie będzie niczym pozytywnym dla wspólnoty. Nie będzie to społeczność pełna, jeśli nie będzie w niej ludzi z dużą dojrzałością życia i wiary.
W swoich osobistych poszukiwaniach zawsze poszukiwałam ludzi, którzy stanowili dla mnie ikonę Chrystusa.. Ja tych ikon szukałam i miałam szczęście znajdowania, również w WŻCh. Cały czas potrzebujemy jedni drugich, aby pomagać w odczytywaniu znaku Zmartwychwstałego.
Niech nie zabraknie nam ludzi, którzy jawią się nam jako znak.
Zdaję sobie sprawę, że w jakimś stopniu prowokuję, ale to jest we mnie, dlatego musiałam to powiedzieć.
Dziś trafiłam na końcówkę spotkania odpowiedzialnych, gdzie bardzo intensywnie pracowano nad poprawkami do statutu. Pomyślałam, no kurczę, tyle pracy, ale czy nie jest to jakaś ucieczka od istoty rzeczy?
Od tego czy w Radzie Wykonawczej będzie sześciu, czy czterech, co to zmieni tak naprawdę?
Pytania Jezusa do Marii Magdaleny są ciągle otwarte…
Dajmy sobie szansę szukania odpowiedzi…
Mnie osobiście przebywanie w tym samym miejscu, przy tym samym stole, w tym samym domu staje się ograniczeniem również dla działania Łaski.
Tak więc sorry, że może powiedziałam za dużo i nie to co trzeba.
Dziękuję bardzo wam wszystkim za wysłuchanie.
Dariusz Michalski SJ
W: „Przyjąć miłość i we wszystkim miłować”, Wyd. WAM, Kraków, 2008, s. 219 – 229.
www.wydawnictwowam.pl
Kontemplacja Ad amorem jest ostatnim słowem św. Ignacego Loyoli dla rekolektanta odprawiającego Ćwiczenia duchowe. Zawiera liczne wskazówki, jak pośród codzienności żyć duchowością Ćwiczeń. Nie jest możliwe, by w ramach tego krótkiego artykułu wyczerpać wszystkie intuicje i rady podane nam przez św. Ignacego. Chciałbym jedynie ukazać bogactwo kontemplacji wieńczącej Ćwiczenia, która może zachęcić do dalszych osobistych poszukiwań tych elementów duchowości chrześcijańskiej, bez których nie można kształtować w sobie żywej relacji z Bogiem, bliźnimi i samym sobą. Są one niejednokrotnie poddawane silnym atakom ze strony współczesnej cywilizacji i kultury.
Przyjrzyjmy się więc głównym przesłankom kontemplacji Ad amorem od strony teologicznej, by następnie przeanalizować, w jaki sposób mogą zostać one wprowadzone w duchowość codzienności. Powrót do tego rodzaju refleksji po przebytych rekolekcjach to niejako piąty tydzień - czas, kiedy wiele łask rekolekcji może rozwinąć się w swej pełni. Z mojego doświadczenia wynika, że praktyka codziennej medytacji jest jak podlewanie roślin, a czas rekolekcji jak czas sadzenia. Pośród codzienności możemy w praktyce odkryć łaskę Bożą, która w jakimś stopniu została nam ofiarowana już w trakcie Ćwiczeń.
To podstawowa prawda, którą św. Ignacy Loyola chce ugruntować w rekolektancie. Bóg jest dobry i najpełniej wyraził to przez dar swego Syna - Słowa, które stało się Ciałem. Stąd uwaga Ignacego, że miłość polega bardziej na uczynkach niż na słowach. W tym kontekście moglibyśmy powiedzieć, że miłość polega na słowach, które przechodzą w czyn. Nie na samych deklaracjach, ale na postawach. Postawa Boga względem człowieka jest dla nas przykładem, jak mamy kochać. Miłości uczymy się od rodziców. Uczymy się jej także od Boga, który tak umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne (J 3, 16). Teologię Starego Testamentu moglibyśmy streścić w stwierdzeniu: Bóg jest dobry. Stwarza dobry świat i dobrego człowieka, który jednak ulega złu. Teologię Nowego Testamentu moglibyśmy natomiast streścić w zdaniu: „Boża dobroć najpełniej objawiła się w posłaniu Jezusa jako naszego Brata, a zarazem Syna Boga Ojca, a więc w przesłaniu: Bóg jest naszym dobrym Ojcem, my zaś nawzajem dla siebie braćmi i siostrami".
Św. Ignacy Loyola zachęca na początku kontemplacji Ad amorem, aby prosić o wewnętrzne poznanie tak wielkiego dobra, jakie otrzymałem. Dopiero doświadczenie i przyjęcie Bożej dobroci, którą Pan obdarza nas pośród codzienności - w słońcu, pokarmie, schronieniu, najbliższych, trosce, życiu - przekonuje nas o Bożej miłości i uzdalnia nasze serca do odpowiedzi miłością na miłość. Najpierw tę miłość poznajemy. To właśnie dokonywało się przez całe rekolekcje. Przypatrywaliśmy się, jak miłość nas stworzyła (Fundament), jak nas odkupiła (pierwszy tydzień), jak nam pomagała dokonać wyboru (drugi tydzień), jak możemy jej towarzyszyć w czasie doli i niedoli (trzeci tydzień) i jak ostatecznie tryumfuje w świecie, co zapowiada jej zwycięstwo także w naszym życiu (czwarty tydzień). Poznać ją wewnętrznie, to stać się mistykiem i kontemplatykiem - nawiązać szczególną, jedyną w swoim rodzaju więź z Bogiem, tak by nic nas już nie mogło - jak mówi św. Paweł - odłączyć od miłości Chrystusa (por. Rz 8, 35).
Dobroć Boga jest kluczem do wszystkiego. Tylko Bóg jest dobry. Tylko On jest Stwórcą świata i każdego człowieka. Dobroć, która rodzi, daje się i pomnaża, szukając wspólnoty. I do tego zmierza pierwszy punkt kontemplacji: „Przywieść sobie na pamięć dobrodziejstwa otrzymane: stworzenie, odkupienie, a także dary poszczególne, ważąc i [doceniając] z wielkim uczuciem [miłości], jak wiele uczynił Bóg, Pan nasz, dla mnie; jak wiele mi dał z tego, co posiada. A dalej, jak bardzo tenże Pan pragnie mi dać samego siebie, ile tylko może wedle swego Boskiego planu" (CD 234). Zwróćmy uwagę na słowa Ojca Ignacego. Największym dobrem jest sam Bóg, który pragnie dać mi siebie samego. Historia mego życia to historia udzielania się Bożej Miłości, którą Ignacy nazywa Boskim planem.
Zły duch nieustannie atakuje nas, krąży na zewnątrz (nie wewnątrz!), aby nas pożreć. Oskarża o zło nas, innych ludzi i samego Boga. Aby się temu przeciwstawić, nie dać się zniszczyć i zachować pełnię życia, potrzeba postawy kontemplacji. Pięknie wyraził to Karl Rahner, niemiecki jezuita, mówiąc: „Chrześcijanin trzeciego tysiąclecia albo będzie mistykiem, albo go w ogóle nie będzie". Św. Ignacy dzieli się na koniec rekolekcji tym, co ma najcenniejszego, co najcenniejszego otrzymał od Boga: kontemplatywnością. Owa kontemplatywność - czyli zjednoczenie z Bogiem - jest nie tylko istotna w czasie rekolekcji. Ma zostać przeniesiona w codzienność. To jedna z głównych cech ignacjańskiej duchowości: być kontemplatywnym w działaniu. Być zawsze zjednoczonym, złączonym z Bogiem i na tej podstawie działać: służyć, być przy innych, obserwować, patrzeć.
Działanie jednak nie oznacza tylko aktywności wypływającej ze mnie w sposób świadomy1. Przeciwnie: nie chodzi jedynie o aktywność wypływającą z moich sił, wiedzy, zapału czy dobrej woli. Cokolwiek bowiem czynimy sami, wcześniej czy później zamiast przybliżyć nas do Boga, oddali nas od Niego. Św. Ignacy jest przekonany, że nie może być samowystarczalny. Otrzymane dobra, o których wspomina w drugim punkcie kontemplacji Ad amorem (czucie, rozumowanie), a także samo Boże działanie, które zostaje ukazane w punkcie trzecim, wykluczają możliwość zajęcia przez rekolektanta postawy samowystarczalności. Ignacy idzie za tekstem Ewangelii św. Jana: Beze Mnie nic nie możecie uczynić (J 15, 5). Odwołując się do obrazu, który podaje Ewangelista Jan, czyli winogrona i krzewu winnego, możemy stwierdzić, że ten sam sok płynie w krzewie winnym i w owocach winogron. Św. Ignacy odwołuje się do tego podobieństwa, podając w drugim punkcie kontemplacji: „Ad amorem: czyni ze mnie świątynię, jestem bowiem stworzony na podobieństwo i na obraz Jego Boskiego Majestatu" (CD 235). Tak jak sok, który płynie w krzewie winnym, napełnia owoc winogrona, tak ja staję się świątynią przez Bożą, duchową emanację (zamieszkiwanie) Stwórcy we mnie. Ignacy tę więź nazywa podobieństwem. Utracić podobieństwo, to przestać trwać w łączności z Bogiem. Tracimy owo podobieństwo, ilekroć próbujemy stawać się niezależni od Boga Ojca, gdy próbujemy stawać się samowystarczalni. Dlatego w tekście modlitwy Ignacego znajdujemy następujące słowa: „Zabierz, Panie, i przyjmij całą moją wolność, pamięć moją, mój rozum i całą moją wolę, wszystko, co mam i co posiadam. Ty mi to, Panie, dałeś, Tobie to zwracam. Wszystko jest Twoje. Rozporządzaj tym według Twojej woli. Daj mi tylko miłość Twoją i łaskę, a to mi wystarcza" (CD 234).
Modlitwa ta jest - w moim odczuciu - ignacjańskim wyrazem zrozumienia pełnej zależności św. Ignacego od swego Stwórcy. Ojciec Ignacy nie musi niczego dla siebie zatrzymywać, ponieważ tylko umniejszyłoby to miłość. Wszystko postrzega jako dar. Pozwala Bogu wszystkim rozporządzać. Rozumie, że Bóg musi dać, by ten proces mógł zaistnieć. Soki muszą popłynąć z krzewu do owocu. Owoc nie może zrodzić się sam. Są „rzeczy", których Ignacy nie może zdobyć dla siebie. To miłość i łaska. One na zawsze pozostaną darem, nie można ich nabyć, zdobyć czy wyćwiczyć w sobie.
Kiedy Bóg coś nam ofiaruje, zawsze daje nam nie mniej niż całego siebie. Nie potrafi inaczej. Przypomnijmy jeszcze raz słowa Ignacego: „Pan pragnie mi dać samego siebie, ile tylko może wedle swego Boskiego planu". Tego samego stopniowo oczekuje także od nas. W tym kontekście należy rozumieć słowo „wszystko" w modlitwie Ignacego. Oczywiście nasze doświadczenie duchowości - zażyłej i osobistej relacji z Bogiem - nie od razu wprowadza nas w doświadczenie oddania wszystkiego Bogu. Mamy na to całe życie, które o ile będzie realizacją Bożego planu, zgodą z naszej strony na Boga, doprowadzi nas do spotkania z Panem i Stwórcą. Trzeba jednak od samego początku mieć przed sobą perspektywę wszystkiego.
Jezus tłumaczył swoim uczniom, że idą do Jerozolimy i że tam Jezus odda wszystko, da świadectwo miłości do końca. Podobnie Ignacy przypomina nam, że dojrzała wiara kieruje się ku oddaniu wszystkiego Bogu i przyjęciu od Niego wszystkiego. Uczniowie zrozumieli tę naukę miłości. Sami stali się świadkami miłości do końca. Oddali Bogu całą swoją wolność, pamięć, rozum, wolę i ciało... Wszystko! W relacji do Boga jesteśmy powołani do wszystkiego. Jest to możliwe nie dzięki ludzkim, ograniczonym siłom, ale dzięki Bogu i Jego łasce.
Ignacy powraca do tego przewodniego motywu w czwartym punkcie kontemplacji Ad amorem: „wszystkie te dobra i dary zstępują z góry; na przykład moja ograniczona moc pochodzi z najwyższej i nieskończonej mocy z góry. Podobnie sprawiedliwość, dobroć, pobożność, miłosierdzie itd. pochodzą od Boga tak jak promienie ze słońca, a woda ze źródła itd." (CD 237).
Jaka praktyczna nauka płynie dla nas z kontemplacji Ad Amorem? Jest to przede wszystkim nauka o pełnej zależności od Boga. Tę cechę duchowości chrześcijańskiej nazywa się dziecięctwem Bożym. Cechą dziecka Bożego jest pełna zależność od rodziców. Dziecko nie może nic uczynić samo z siebie. Jego życie w pełni zależy od rodziców. Podobnie jest z nami. Ilekroć uważamy, że coś potrafimy sami z siebie, tylekroć ubywa nam życia, życia w najgłębszym tego słowa znaczeniu. Mamy stać się jak dziecko. Ignacy wyraża tę myśl, podając zasadę ludzkiego funkcjonowania w świecie: tak ufaj (módl się), jakby całe powodzenie spraw zależało od Boga, a tak działaj, jakby wszystko zależało od ciebie.
Żyjemy w świecie, który nieustannie podkreśla wartość ludzkiej samowystarczalności, władzy i siły. Jesteśmy bombardowani wizją człowieka, który potrafi poradzić sobie ze wszystkim. Sprzeciwia się to w dużej mierze wizji chrześcijańskiej i - można także powiedzieć - ignacjańskiej. Stąd ogromna potrzeba nieustannej kontemplacji, czyli wpatrywania się w to, co najważniejsze (łac. contemplari - „uważne rozpatrywanie czegoś za pomocą zmysłów lub ducha"). Powiedzielibyśmy, zdobywania właściwego oglądu rzeczywistości. Dla każdego wierzącego taką postawą jest postawa przedłużonej, osobistej modlitwy.
Św. Ignacy zaleca, aby modlitwę medytacyjną lub kontemplacyjną, a także modlitwę rachunkiem sumienia kończyć odmówieniem Ojcze nasz. Nawiązuje tu wyraźnie do wspomnianej wcześniej postawy dziecka wobec Boga Ojca. Wejście w tę relację jest zadaniem i powołaniem każdego chrześcijanina i warunkiem autentycznej modlitwy zgodnie ze słowami Jezusa: Wy zatem tak się módlcie: Ojcze nasz... (Mt 6, 8-13; por. Łk 11, 2-4). Możemy więc powiedzieć, że w modlitwie kończącej medytację, kontemplację i rachunek sumienia mamy przywołać w sobie ducha dziecięctwa Bożego, prostoty i zaufania. Kontemplacja to nic innego jak wpatrywanie się w Boga Ojca oczyma dziecka. Tej postawy mamy się uczyć w codzienności poprzez regularną praktykę przedłużonej, osobistej modlitwy.
Postawa kontemplacyjności w działaniu znajduje swoją podstawę w przekonaniu, do którego Ignacy powraca w Ad amorem: podstawą wszystkiego jest Bóg, tylko On jest absolutny (jest Absolutem). Myśl ta znajduje wyraz u o. Wilfrida Stinissena w jego jakże sugestywnym artykule pt. Kontemplacyjne nastawienie do życia, w którym pisze między innymi: „Źródłem stałego pokoju jest świadomość, że Bóg jest zawsze pierwszą przyczyną, a ja sam tylko tym drugim"2. Cały artykuł o. Stinissena jest według mnie komentarzem do kontemplacji Ad amorem i ukazuje konkretne narzędzia, które można z powodzeniem stosować w codzienności, aby się nie pogubić i wzrastać w miłości.
Doświadczenie Ćwiczeń ma tak przemienić człowieka, by stał się kontemplatykiem. Nie chodzi tu o nadzwyczajne stany świadomości ani towarzyszące temu cudowne zjawiska w formie na przykład lewitacji. Chodzi o coś niezwykle prostego: by patrzeć w sposób pogłębiony, refleksyjny i duchowy na wszystko, co mnie otacza, a także na to, co przeżywam w sobie. Takie spojrzenie nawet wtedy, gdy jest darem, wymaga nieustannego wysiłku i ćwiczenia się. Stąd potrzeba chociażby milczenia i wyciszenia, które jest warunkiem niezbędnym do odprawienia Ćwiczeń duchowych oraz do kontemplacyjnego podejścia do życia. Św. Ignacy daje temu wyraz, powtarzając w kontemplacji Ad amorem: „zwrócić uwagę" (CD 230, 235), „z wielkim uczuciem rozważę" (CD 233), „zastanowić się - rozumnie i uczciwie" (CD 233), „podejmę osobistą refleksję" (CD 235), „podjąć osobistą refleksję" (CD 236,237).
Być kontemplatykiem, to stać się osobą uważną. Ową uważność zdobędziemy jedynie właśnie w klimacie wewnętrznego wyciszenia i skupienia. Ignacy chce, abyśmy na modlitwie byli uważni i żebyśmy tę postawę przenosili w codzienność. Uważność łączy się z dyscypliną. Nie chodzi o surowość, ale o łagodną stanowczość wobec na przykład planu codziennej modlitwy. Świetnie wyraził to Henri Nouwen, pisząc: „Jedynym rozwiązaniem będzie tu plan modlitw, którego nigdy nie zmienisz bez zasięgnięcia rady twojego duchowego kierownika. Ustal rozsądną porę, a gdy to zrobisz, trzymaj się jej za wszelką cenę. Uczyń z modlitwy swoje najważniejsze zadanie. Niech każdy wokół ciebie wie, że jest to jedyna rzecz, której nigdy nie zmienisz, i módl się zawsze o tej samej porze. [...] Ustal dokładne godziny i trzymaj się ich. Wyjdź od znajomych, kiedy zbliża się ta pora. Po prostu niech wtedy będzie dla ciebie niemożliwa jakakolwiek praca, nawet gdyby wydawała ci się pilna, ważna i decydująca. Kiedy będziesz wierny temu postanowieniu, powoli się przekonasz, że nie ma sensu myśleć o wielu problemach, ponieważ i tak nie można ich rozstrzygnąć w tym czasie. I wtedy powiesz sobie w czasie tych wolnych godzin: Ponieważ nie mam teraz nic do roboty, mogę się modlić. I tak modlitwa stanie się równie ważna jak jedzenie i spanie; wolny czas przeznaczony na to stanie się czasem uwalniającym, do którego przywiążesz się w dobrym sensie tego słowa"3.
Sama uważność nie wystarcza, musi zostać wzmocniona dyscypliną. Już sam tytuł - Ćwiczenia duchowe - wskazuje na dyscyplinę wykonywania poszczególnych ćwiczeń w sposób regularny i z pewnym wysiłkiem duchowym, psychicznym, a czasem nawet fizycznym.
Kolejną istotną postawą umożliwiającą nam zdrowe, to znaczy bliskie rzeczywistości funkcjonowanie (w odróżnieniu na przykład od racjonalizacji) jest postawa uważnej, zmysłowej obserwacji, kontaktu z rzeczywistością. Pisze o tym o. Franz Jalics, węgierski jezuita, w książce Rekolekcje kontemplatywne4. Myślę, że warto zwrócić uwagę na kontemplatywne podejście do praktyki rekolekcji ignacjańskich o. Jalicsa, którą w swoim artykule komentuje o. Stinissen:
,,W pierwszym dniu rekolekcji podejmuje się niewiele kroków w kierunku klasycznej medytacji. Jalics rozsyła uczestników na łono przyrody i zaleca im, aby jak najmniej myśleli o spacerze. Oczywiście ich myśli będą się wciąż pojawiać, ale należy niezłomnie powracać do postrzegania. Pozwól oczom spocząć na drzewach, obłokach i trawie; wsłuchaj się w wiatr i ptaki; chłoń zapach przyrody. Pozwól rzeczom być, jakimi są, nie próbuj ich porządkować na swój sposób. Wszystko jest dobre takie, jakie jest.
Nasze patrzenie może być bardzo zróżnicowane. Normalnie patrzymy badawczo (beobachten - obserwujemy), przy czym nie respektujemy rzeczy, bierzemy je na służbę, aby coś z nimi zrobić albo by zwiększyć swoją wiedzę o nich; albo patrzymy lekceważąco, bez zastanowienia i bez wewnętrznego zaangażowania. Prawdziwy sposób patrzenia (schauen - oglądanie), który przygotowuje nas do kontemplacji i sam w jakiś sposób jest kontemplacją, zakłada tym samym wielki szacunek wobec rzeczy i wewnętrzną obecność i otwartość na nie. Nic z nimi nie robimy, pozwalamy, by były sobą, by mówiły same za siebie. Wszystko ma nam coś do powiedzenia, niebiosa głoszą chwałę Boga.
Kiedy w trakcie spaceru na łonie przyrody raz po raz stajemy spokojnie i pozwalamy naszym oczom spocząć na jakimś kwiecie, źdźble trawy czy kropli rosy, zauważamy, jak kropla czy kwiat powoli się otwierają i jak przebłyskuje przez nie coś wiecznego. Wszystko jest we wszystkim. Kropla rosy nie jest jedynie kroplą rosy, ale i miejscem, w którym obecny jest Bóg. To nie tylko jest pewien fakt, ale misterium, tajemnica. Myślenie o tym nas nie zmienia, musimy to spostrzec zmysłami.
Boga nie ma w naszych myślach, On jest w rzeczywistości. Tam możemy Go odkryć. Pierwszym krokiem jest odejście od myśli ku postrzeganiu"5.
Powyższa idea pokrywa się z jednym z ćwiczeń proponowanych w czasie sesji „Poznaj siebie" organizowanej w Europejskim Centrum Komunikacji i Kultury w Warszawie-Falenicy6. Polega ono na uświadomieniu sobie całego ciągu poszczególnych działań, które zmierzają ostatecznie do uformowania świadomości rzeczywistości w wymiarze zarówno zewnętrznym, jak i wewnętrznym. Ćwiczenie rozpoczyna się od postrzegania zmysłowego, od nazwania w jak najrzetelniejszy sposób tego, co postrzegamy swoimi zmysłami: białe światło, niebieska wykładzina, brązowe krzesła, zielony stół, hałas za oknem itp. Pierwszy etap jest etapem zbierania informacji za pomocą zmysłów z otaczającej nas rzeczywistości. W ćwiczeniu tym pobrzmiewa echo tego, co Ignacy opisuje w kontemplacji Ad Amorem, kiedy każe rozważać, jak Bóg się dla mnie trudzi i działa we wszystkich rzeczach stworzonych na powierzchni ziemi: na niebiosach, w żywiołach, roślinach, owocach, trzodach itp. W kolejnym punkcie należy przyglądać się (hiszp. mirar). Widzimy tu jasno doświadczenie Ignacego, który był wrażliwy na otaczającą go rzeczywistość i właśnie kontemplacja, oglądanie tej rzeczywistości - a nie używanie, jak to miało miejsce przed nawróceniem - wraz z łaską Bożą doprowadza go do zmiany swego patrzenia, postrzegania i myślenia, zwraca go całkowicie ku Bogu.
Nie trzeba szukać daleko takiej praktycznej kontemplacji rzeczywistości. Jej pięknym przykładem była twórczość ks. Jana Twardowskiego. Prostota rzeczywistości z jednej strony, a z drugiej dobroć, wymownie wskazują każdemu uważnie stąpającemu po tym świecie człowiekowi, że wszystko pochodzi od Boga. Kontemplacja rzeczywistości prowadzi do prostoty dziecka, o której mówi Twardowski w wierszu Wyjaśnienie: „Nie przyszedłem pana nawracać / zresztą wyleciały mi z głowy wszystkie mądre kazania / [...] po prostu usiądę przy panu / i zwierzę swój sekret / że ja, ksiądz / wierzę Panu Bogu jak dziecko"7.
Nie ma uniwersalnej dla wszystkich reguły, w jaki sposób wejść w postawę kontemplatywności pośród codzienności. Jedno jest pewne: nie można tego uczynić w zabieganiu, aktywizmie i pogoni za sukcesem. Potrzeba prostoty, a tej uczymy się na kolanach, w czasie codziennej medytacji, ugruntowując w sobie postawę dziecka wobec Boga-Ojca. Potrzeba ciszy i skupienia, uważności i dyscypliny, ale nie rygoryzmu. Potrzeba akceptacji świata stworzonego, zmysłu obserwacji, szacunku dla tego, co mnie otacza, kontemplacji i wdzięczności za to, co jest. Szacunku wobec samego siebie. Inaczej nie odczujemy autentycznej radości z tego, co będziemy czynić, a całe nasze zaangażowanie pozostanie jedynie na poziomie aktywizmu i ambicji, które nie prowadzą do zażyłej relacji z Bogiem i drugim człowiekiem. Potrzeba zwykłej prostoty dziecka.
Dariusz Michalski SJ (ur. 1970), ukończył teologię na Papieskim Wydziale Teologicznym „Bobolanum" w Warszawie i teologię duchowości na Uniwersytecie Comillas w Madrycie; rekolekcjonista w Europejskim Centrum Komunikacji i Kultury w Warszawie-Falenicy, członek zarządu Fundacji Pomocy Psychologicznej i Duchowej „INIGO", asystent krajowy Wspólnoty Życia Chrześcijańskiego.
Przypisy
1 Działania dzieci i niemowląt nie maj ą charakteru świadomego, a jednak przynoszą chwałę ich
Stwórcy: Usta dzieci i niemowląt oddają Ci chwałę (Ps 8,3)
2 W. Stinissen, Kontemplacyjne nastawienie do życia, „W drodze", 3/1999, s. 21-22.
3 H. Nouwen, Dziennik z klasztoru trapistów, Warszawa 1987, s. 108.
4 Por. F. Jalics, Rekolekcje kontemplatywne, Kraków 2007.
5 W. Stinissen, Kontemplacyjne nastawienie do życia, dz. cyt., s. 29-30.
6 Sesja zatytułowana jest Poznaj siebie cz. l i prowadzona jest przez Krystynę. Kotową, psychologa i psychoterapeutkę.
7 J. Twardowski, Wiersze, Białystok 1994, s. 43.
Franz Jalics SJ
W: Przyjąć miłość i we wszystkim miłować, wyd. WAM, Kraków 2008, s. 199- 218
Poszukiwanie1 kontemplatywnych form modlitwy stało się dzisiaj znakiem czasu. Wielu ludzi tęskni za kontemplacją, a gdy ich tęsknota nie znajduje żadnego zaspokojenia w Kościele, zwracają się w swoich poszukiwaniach do religii wschodnich. W czasach Ignacego było inaczej. Czyż nie jest wspaniałe, że Ignacy w książeczce Ćwiczeń, w zwięzły i jasny sposób, rozwinął swego rodzaju wprowadzenie do modlitwy kontemplatywnej?
Mój sposób dawania Ćwiczeń opisałem w książce, którą opublikowałem przed ośmioma laty2. W książce tej starałem się unikać wszystkiego, co mogłoby sprawić, że czytelnik nie znający Ćwiczeń duchowych poczułby się nieswojo. Niniejszy artykuł powstał z konieczności ukazania, w jakiej relacji pozostają moje kontemplatywne rekolekcje do Ćwiczeń Ignacego. Ograniczę się do książeczki Ćwiczeń oraz literackiego rozumienia jej tekstu. [...]
Trzy duchowe poziomy
Ignacy w książeczce Ćwiczeń pracuje na trzech duchowych poziomach, które się od siebie jasno odróżniają, ale zarazem nawzajem na sobie budują. Ignacy zwraca się na tych poziomach do ludzi, którzy znajdują się w całkiem różnych sytuacjach duchowych. Z tego powodu są oni za każdym razem inaczej dysponowani i w związku z tym trzeba do nich za każdym razem inaczej podejść. Także ich sposoby modlenia i treść ich modlitwy są różne. Stosownie do tego muszą oni być prowadzeni według innych reguł. Na każdym poziomie człowiek obchodzi się inaczej również z Pismem Świętym. Inaczej też przebiegają procesy dokonywania wyboru, dlatego muszą być one odpowiednio przeprowadzone. Wreszcie także perspektywy, z którymi na końcu rekolekcji Ignacy wprowadza rekolektantów w codzienność, są odmienne. Te trzy poziomy odpowiadają klasycznemu podziałowi życia duchowego na vida purgativa, vida illuminativa i vida unitiva (drogę oczyszczenia, drogę oświecenia i drogę zjednoczenia; por. CD 10). Te pojęcia już w czasach Ignacego były używane na oznaczenie podstawowych faz życia duchowego. Przyglądnijmy się poszczególnym poziomom.
Droga oczyszczenia
Pierwszy poziom to vida purgativa. Wyrażenie to w czasach Ignacego odnosiło się do stanu ludzi, którzy żyli w mniej lub bardziej ciężkich grzechach. Ignacy odsyła ich na pierwszy tydzień [...]. Są oni scharakteryzowani jako: „niedoświadczeni w duchowych rzeczach", „grubo i otwarcie kuszeni" (CD 9) i jako idący „od grzechu ciężkiego do grzechu ciężkiego" (CD 314). Większość ludzi w tym stanie nie jest zainteresowana rekolekcjami. Jeśli zostaną przekonani do wzięcia udziału w Ćwiczeniach - jak niektórzy książęta i urzędnicy kościelni w czasach św. Ignacego - najczęściej są oni w stanie pojąć tylko rozumowe argumenty. Sposobem modlitwy na drodze oczyszczenia jest rozważanie (consideratió). Treściowo pojawiają się tutaj co prawda elementy Objawienia, jak grzech i piekło - nie przedkłada się jednak rekolektantowi żadnych tekstów z Biblii. Co do tego wskazówki Ignacego są jasne: w pierwszym tygodniu nie ma żadnego rozważania Pisma Świętego. Ludzie znajdujący się na vida purgativa nie są jeszcze do tego przygotowani i usposobieni. Dla pierwszego poziomu duchowego Ignacy daje reguły rozeznawania duchów (CD 314-327). Są one odpowiednie dla ludzi, którzy przechodzą w swoim życiu od „grzechu śmiertelnego do grzechu śmiertelnego". Reguły te używa się tylko w przypadku ludzi, którzy rzeczywiście znajdują się w pierwszym tygodniu. Na etapie vida purgativa nie wprowadza się rekolektantów w proces podejmowania decyzji (por. CD 18, 11). To, co należy rozstrzygnąć, jest jasne: uwolnić się od grzechów śmiertelnych.
Typowa forma dawania rekolekcji pierwszego tygodnia to głównie misje ludowe. Są one oferowane ludziom, którzy Pisma Świętego zazwyczaj nie biorą do ręki, nie mają czasu na bardziej zaawansowane pogłębienie życia duchowego, a jednocześnie nazywają siebie chrześcijanami. Ignacy przewiduje, że często rekolekcje u takich osób będą się kończyły wraz z pierwszym tygodniem (por. CD 18). Pozwala on rekolektantom wrócić do codzienności, dając im do praktykowania pierwszy sposób modlitwy, którego treścią jest na przykład dziesięć przykazań czy grzechy śmiertelne. Nie ma tu jednak zalecenia, aby rozważać Pismo Święte (por. CD 238-248).
Droga oświecenia
Na tym poziomie znajdują się osoby wykazujące zdolności i zainteresowanie tym, aby od tego, co dobre, przechodzić do lepszego (por. CD 315). Inaczej mówiąc, to ludzie, którzy idą drogą cnót. Z nimi można rozmawiać o „sprawach bardziej delikatnych i wzniosłych" (CD 9). Takim osobom Jezus Chrystus jest ukazywany jako Król Odwieczny. Oni pogłębiają swoją modlitwę poprzez rozważanie fragmentów Pisma Świętego odnoszących się do życia Jezusa i w ten sposób wprowadzeni są do naśladowania Chrystusa. Drugi duchowy poziom obejmuje ćwiczenia od rozważania O wołaniu Króla po kontemplację O Wniebowstąpieniu (por. CD 91-229; 261-362). Ten poziom ma też własne reguły rozeznawania duchów (por. CD 228-236). Ponieważ chodzi tu o pójście za Jezusem, podejmowanie decyzji odgrywa ważną rolę. Procesy wyboru będą podejmowane poprzez rozmyślanie, rozeznawanie, przez skupienie uwagi na pocieszeniach i strapieniach. Dla ludzi, którzy rekolekcje kończą na tym poziomie, Ignacy przewiduje drugi sposób modlitwy (por. CD 249-257).
Droga zjednoczenia
Trzecim duchowym poziomem jest poziom kontemplacji - vida unitiva. Chodzi w nim o zjednoczenie z Bogiem i bezpośredniość w relacji do Niego (por. CD 15). Pomiędzy Stwórcą a Jego stworzeniem nie powinno stać już nic, co ową bezpośredniość mogłoby zakłócić. Pomiędzy Stworzyciela a Jego stworzenie nie powinno się wkraść żadne „uprzednie odczucie lub poznanie jakiegokolwiek przedmiotu", żaden inny „własny akt" (CD 330). Dochodzi tu do pełnego rozwinięcia zasady, że tak naprawdę nie liczy się ilość wiedzy (por. CD 2). Gdzież jest mniej wiedzy niż w czystym patrzeniu na Boskie Osoby?
Bycie na trzecim, kontemplatywnym poziomie to czysta łaska. Człowiek nie może jej osiągnąć przy pomocy własnych sił. Bóg daje łaskę „bez przyczyny" temu, komu chce ją dać (por. CD 175; 330). Wynika stąd, że może On tej łaski udzielić nie tyko na trzecim poziomie, ale także na pierwszym albo drugim. Jednakże człowiek może siebie dysponować i przygotować na przyjęcie tej łaski. Na tym właśnie polega różnica między drugim a trzecim poziomem. Trzeci poziom uczy, jak człowiek ma siebie bezpośrednio dysponować na przyjęcie tej łaski. Dokonuje się to z jednej strony przez stanie się pustym, przez opróżnienie się z duchowych działań, czyli z aktów myślenia, chcenia, czynności pamięci (por. CD 234); z drugiej strony, poprzez ukierunkowanie się na patrzenie wyłącznie na Boskie Osoby (por. CD 258).
Kontemplacja dla uzyskania miłości jest Zasadą i Fundamentem drogi zjednoczenia. Tak jak medytacja O wołaniu Króla jest zasadą i fundamentem dla kontemplacji życia Jezusa, tak Kontemplacja dla uzyskania miłości jest zasadą i fundamentem dla trzeciego duchowego poziomu. [...] Ten fundament ukazuje drogę opróżniania się duszy z jej władz (memoria, intellectus, voluntas), aż do punktu, w którym pozostaje tylko prosta i radykalna miłość, do punktu, w którym to już więcej nie rekolektant żyje, ale Chrystus w nim (por. Ga 2, 20). Modlitwa w tym czasie jest jasno opisana przez trzeci sposób modlitwy (por. CD 258-260). Jest ona jedynie patrzeniem na boskie Osoby, z jednym słowem przy każdym oddechu, bez myśli, rozważań, porównań, bez zajmowania się smakowaniem i pocieszeniami.
Na każdym z trzech poziomów można stosować modlitwę ustną albo podejmować rozmyślanie Pisma Świętego. Stąd modlitwy ustne mogą dać zewnętrzne ramy czasom modlitwy (por. CD 258). Jednakże to, co jest właściwe człowiekowi na drodze zjednoczenia, to jedynie patrzenie i kochanie - tak jak specyfiką drogi oświecenia była kontemplacja Pisma Świętego, a cechą drogi oczyszczenia - rozważanie. „Wybór", czyli obejmująca całe życie decyzja, na drodze zjednoczenia zostaje przygotowany poprzez to, że człowiek dysponuje się na pierwszy czas wyboru (por. CD 175). Praktyka pokazuje, że istnieje pewna pedagogia owego dysponowania się i zdarza się często, że rekolektanci dochodzą do decyzji, które wprawdzie niecałkowicie odpowiadają pierwszemu czasowi wyboru, jednakże są mu bardzo bliskie.
Na podstawie tych rozważań możemy powiedzieć, że Ignacy prowadzi Ćwiczenia duchowe przez trzy nawzajem po sobie następujące duchowe poziomy, które odpowiadają klasycznemu podziałowi życia duchowego na: vida purgativa, vida illuminativa i vida unitiva. Z powyżej wyszczególnionych różnic można wysnuć wniosek, że człowiek rzadko przechodzi wszystkie trzy poziomy w jednej serii rekolekcji. Ponieważ każdy z tych poziomów odpowiada pewnemu dłużej trwającemu stanowi duszy, człowiek pozostaje najczęściej długie lata na nowo osiągniętym poziomie, do czasu, aż będzie gotowy do wprowadzenia na następny. Jeśli dana osoba bierze udział w corocznych rekolekcjach, odprawia je na tym poziomie, na którym się w danym okresie znajduje.
Klasyczne rekolekcje indywidualne
Jeśli uświadomimy sobie całościowy zamysł książeczki Ćwiczeń, stanie się dla nas jasne, że klasyczne rekolekcje indywidualne ograniczają się do drugiego poziomu, czyli do vida illuminativa. Nie poruszają się natomiast ani na pierwszym, ani na trzecim poziomie. Nie obejmują wielu możliwości zawartych w książeczce Ćwiczeń duchowych. Zrozumienie tego może nam wiele pomóc w wyjaśnieniu relacji pomiędzy indywidualnymi rekolekcjami a rekolekcjami kontemplatywnymi. Przyjrzyjmy się temu dokładniej.
W rekolekcjach indywidualnych nie daje się pierwszego tygodnia. Różne racje - jak się wydaje - przemawiają za takim podejściem. Po pierwsze, ludzie, których Ignacy wysłałby na pierwszy tydzień, na indywidualne rekolekcje, byliby w ogóle nie przyjęci, ponieważ są oni „w duchowych rzeczach jeszcze niedoświadczeni", „jasno i często kuszeni" (CD 9) i idą „od grzechu ciężkiego do grzechu ciężkiego" (CD 314). W rozmowach przed rekolekcjami będą raczej indywidualne rekolekcje odradzane. Jeśli dana osoba byłaby zdolna według swoich „naturalnych możliwości pojmowania" (CD 18), a prowadzący rekolekcje miałby wystarczająco czasu, można taką osobę przygotować na właściwe rekolekcje indywidualne przez weekendy modlitewne, dni skupienia czy inne sesje.
Po drugie, uczestnikom indywidualnych rekolekcji raczej nie podaje się reguł rozeznawania duchów pierwszego tygodnia. Dla nich są przeznaczone reguły drugiego tygodnia (por. CD 314). Nie można z osobami, które od dłuższego czasu odprawiają coroczne rekolekcje, obchodzić się przez na przykład dwa pierwsze dni rekolekcji jak z „wielkim grzesznikiem".
Po trzecie, prowadzący indywidualne rekolekcje uczą, jako wyłączną metodę modlitwy podczas rekolekcji, kontemplowania fragmentów Pisma Świętego. Kontemplację można także stosować do pewnych tematów pierwszego tygodnia. Uczestnik pierwszego tygodnia, tak jak on jest opisany przez Ignacego, nie otrzymuje właściwie Pisma Świętego do ręki, ponieważ jest on jeszcze na to nieprzygotowany i można go „poruszyć" tylko poprzez racje rozumowe. Rzeczywiście, prowadzący indywidualne rekolekcje mają często tendencje zbyt silnego forsowania użycia Pisma Świętego w modlitwie - ważny znak tego, że poruszają się oni tylko na drugim poziomie. W pierwszym tygodniu Ignacy nie daje jednakże żadnej medytacji nad Biblią - można jednak tematy pierwszego tygodnia z wielkim pożytkiem zastosować dla osób znajdujących się na vida illuminativa (drugi poziom) jako wprowadzenia do medytacji O wołaniu Króla. Fakt ten jednak nie przesądza o tym, że rekolektanci przynależą do vida purgativa. Czy nie jest tak, że zapomina się, iż oczyszczenie jest stałym składnikiem rekolekcji oraz trwałą strukturą życia duchowego każdego człowieka? Tak jak na pierwszym poziomie mamy do czynienia z oczyszczeniem z ciężkich grzechów, tak też w vida illuminativa dokonuje się oczyszczenie z mniejszych ciemnych stron, a na trzecim - poziomie kontemplatywnym - oczyszczenie ducha.
Indywidualne rekolekcje wykluczają trzeci poziom duchowy. Po pierwsze, w dużym stopniu pozostaje nierozpoznany fakt, że Ignacy w czwartej adnotacji (por. CD 4) daje trzeciemu sposobowi modlitwy status równouprawnionego ćwiczenia duchowego. Należy on do ignacjańskich Ćwiczeń duchowych tak samo jak kontemplacje życia Jezusa. Po drugie, daje się wprawdzie w indywidualnych rekolekcjach Kontemplację dla uzyskania miłości (por. CD 230-237), jednakże jej właściwy sens - rezygnacja z aktów myślenia, chcenia i przypominania sobie - jest ignorowany. Z tej kontemplacji zostaje zatem tylko pobożne ćwiczenie. Jej właściwy sens - jako zasada i fundament dla następnego poziomu - zostaje nierozpoznany. Po trzecie, w indywidualnych rekolekcjach nie uczy się trzeciego sposobu modlitwy, opartego na prostym patrzeniu na Boskie Osoby, i nie jest on praktykowany. Po czwarte, prawie w ogóle nie mówi się o pierwszym czasie wyboru. Jeśli przelotnie wspomina się o nim, nie podaje się żadnego środka, aby rekolektant mógł się dysponować na ten czas, a jest tak, ponieważ sens Kontemplacji dla uzyskana miłości i trzeci sposób modlitwy są jeszcze, niestety, niedostatecznie rozpoznane.
Na podstawie tych argumentów uważam, że zwyczajne rekolekcje indywidualne ograniczają się tylko do vida illuminativa. Nie obejmują wielu możliwości oferowanych przez Ćwiczenia duchowe. Ani pierwszy, ani drugi poziom nie jest w indywidualnych rekolekcjach praktykowany. Nie można temu zaprzeczyć. Według Ignacego i jego zasady odnoszącej się do zastosowania książeczki Ćwiczeń, taki stan rzeczy jest poprawny i właściwy, co więcej - wart pochwały. Trzeba przyznać, że indywidualne rekolekcje wspaniale ożywiły praktykę rekolekcyjną. Powstaje jednak pytanie, czy czasem niektórzy mistrzowie indywidualnych rekolekcji - ograniczonych do drugiego poziomu - nie stawiają znaku równości pomiędzy tymi rekolekcjami a Ćwiczeniami duchowymi św. Ignacego z Loyoli? Jeśliby tak było, należy się obawiać, że ze swojego punktu widzenia tylko indywidualne rekolekcje będą uważali za właściwe rekolekcje ignacjańskie. Pierwszy tydzień i kontemplatywna faza rekolekcji nie będą przez nich uznawane za ignacjańskie.
Po tym spojrzeniu na całościową koncepcje Ćwiczeń przyglądnijmy się dokładniej temu, co Ignacy ma do powiedzenia odnośnie do rekolekcji kontemplatywnych.
Trzy zasady i fundamenty
Na początku Ćwiczeń - po Adnotacjach (por. CD 1-22), a przed pierwszym ćwiczeniem - Ignacy umieścił podstawowe zdanie i zatytułował je Zasada i Fundament (por. CD 23). W nich podaje najpierw cel rekolekcji: „Człowiek został stworzony, aby Boga, naszego Pana, wielbił, okazywał Mu cześć i służył Mu - i dzięki temu zbawił duszę swoją". Po drugie, pokazuje on trudną drogę, czyli daje niełatwe zadanie, które do tego celu prowadzi: „Toteż musimy się stawać obojętnymi wobec wszystkich rzeczy stworzonych, jeżeli to zostało pozostawione całkowicie swobodnej decyzji naszej wolnej woli, a nie zostało zakazane. Tak więc chodzi o to, byśmy ze swojej strony nie pragnęli bardziej zdrowia niż choroby, bogactwa niż ubóstwa, szacunku niż pogardy, życia długiego niż krótkiego...". Po trzecie, jako odpowiedź na to zadanie, Ignacy proponuje ćwiczenia, które prowadzą do jego realizacji - Ćwiczenia duchowe. W swojej strukturze tworzą one pewną „szkołę". Na początku mamy egzamin wstępny. Ignacy podaje cel, do którego chce w tej szkole doprowadzić, i objaśnia, czego trzeba się nauczyć. Chodzi tu o obojętność. To jest ów egzamin wstępny do ignacjańskiej szkoły. Kto nie chce dążyć do tego celu, nie potrzebuje zdawać egzaminu. Kto cel rekolekcji już osiągnął, nie potrzebuje do tej szkoły uczęszczać. Szkolenie przez rekolekcje jest dla tych, którzy chcą dążyć do podanego celu, ale którzy go jeszcze nie osiągnęli. Jeśli więc uczeń wyraża chęć i zgodę, może zacząć odprawianie Ćwiczeń duchowych. To naturalny sposób postępowania, jeśli chce się kogoś do czegoś doprowadzić. Jest to też sposób postępowania Ignacego, który często stawiał sobie za cel uczenie ludzi prowadzenia lepszego życia [...].
Kiedy jednak przyjrzymy się dokładnie, zauważymy, że Ignacy ten sam sposób postępowania powtarza w książeczce Ćwiczeń także na etapach pośrednich rekolekcyjnej szkoły. Chodzi o momenty, w których chce on wprowadzić osobę na nowy poziom rekolekcji: z vida purgativa do vida illuminativa. Kiedy rekolektant jest na tyle dojrzały, aby wejść w drugi tydzień, Ignacy daje mu wielką wizję w rozważaniu O wołaniu Króla Przedwiecznego. Pójście za Królem staje się nowym celem. Następnie w modlitwie ofiarowania z tego rozmyślania podaje Ignacy zadanie, z pomocą którego rekolektant ma dojść do celu (por. CD 98). To nowy sposób rozmyślania - kontemplacja (contemplatio), która zastępuje rozważanie (consideratio), oraz nowe treści (tajemnice życia Jezusa) i wybór zamiast pojedynczych refleksji. Ten cząstkowy cel przedstawia wspaniała wizja (por. CD 92-97), droga jest wyznaczona w modlitwie (por. CD 98), a następnie zostaje wprowadzony nowy styl w odprawianiu ćwiczeń (por. CD 101).
Ignacy powtarza ten sposób postępowania także na innym etapie pośrednim - przy przejściu z drugiego na trzeci poziom. Daje on w wielkiej wizji - Kontemplacji dla uzyskania miłości – nowy cel: patrzeć na Boga w Jego dziełach (por. CD 234-237). Następnie w jednej z modlitw wskazuje drogę do tego celu i daje zadanie: uspokoić wszystkie duchowe zdolności i trwać tylko na patrzeniu (por. CD 234). Podaje także nowy sposób modlitwy i nową treść modlitwy (CD 258). To wszystko prowadzi do następujących wniosków: tak jak ma się Zasada i Fundament do całych Ćwiczeń; tak jak ma się rozważanie O wołaniu Króla Przedwiecznego do drugiego poziomu, do vida illuminativa (kontemplacja życia Jezusa) - w ten sam sposób ma się Kontemplacja dla uzyskania miłości do następnego poziomu - vida unitiva (poziom kontemplatywny).
Dwa różne zadania
Na drugim poziomie, to jest od medytacji O wołaniu Króla Przedwiecznego do kontemplacji O Wniebowstąpieniu - zadanie polega na zrobieniu czegoś dla Chrystusa. Ignacy jasno pisze o tym w modlitwie zawartej w punktach do medytacji O wołaniu Króla. W Fundamencie dla trzeciego, czyli kontemplatywnego poziomu, daje on nowe zadanie, które istotnie różni się od wszystkich wcześniejszych. W medytacji o Chrystusie Królu czytamy: „Odwieczny Panie wszystkich rzeczy! Oto przy Twej łaskawej pomocy ofiaruję się w obliczu nieskończonej dobroci Twojej i przed chwalebną Matką Twoją i wszystkimi świętymi dworu niebieskiego. Chcę i pragnę i taka jest moja dobrze przemyślana decyzja, byle to tylko było ku lepszej służbie Tobie i większej Twojej chwale, że Cię będę naśladował w znoszeniu wszystkich zniewag, w pogardzie i całkowitym ubóstwie, tak rzeczywistym jak duchowym, jeżeli Twój najświętszy Majestat zechce mnie wybrać i przyjąć do takiego rodzaju życia i stanu" (CD 98)3.
Chodzi tu o ofiarowanie się i wyrażenie tego ofiarowania w postępowaniu i działaniu. Rekolektant ma, z pomocą łaski i pod warunkiem że Bóg go „chce wybrać i przyjąć", naśladować Chrystusa. Ale chodzi tu o naśladowanie poprzez własną aktywność: „ja ofiaruję; ja chcę i pragnę; moja dobrze rozważona decyzja; w znoszeniu". W Kontemplacji dla uzyskania miłości znajdujemy natomiast nowe zadanie dla rekolektanta. Tutaj rekolektant nie powinien już niczego chcieć albo czynić. Winien teraz swoje zdolności oddać Bogu: nie powinie niczego obiecywać, aktywnie angażować się dla Boga, czegoś wykonywać albo coś wyświadczać, lecz winien pozwolić, aby jego wewnętrzne uzdolnienia uległy wyciszeniu, tak aby Bóg przejął aktywność jego działania: „Zabierz, Panie, i przyjmij całą moją wolność, pamięć moją, mój rozum i całą moją wolę, wszystko, co mam i co posiadam. Ty mi to, Panie, dałeś, Tobie to zwracam. Wszystko jest Twoje. Rozporządzaj tym według Twojej woli. Daj mi tylko miłość Twoją i łaskę, a to mi wystarczy" (CD 234)4.
Nie można tej różnicy przeoczyć. Zamiast: ,ja ofiaruję; ja chcę i pragnę; moja dobrze rozważona decyzja; w znoszeniu" jest teraz: „zabierz; przyjmij; wolność, pamięć; rozum; wolę; mam; posiadam; zwracam; rozporządzaj; a to mi wystarczy". Konkretnie modlitwa ta mówi, że wszystkie duchowe zdolności powinny być wyciszone i uspokojone po to, aby pozostała tylko radykalna miłość i zwyczajne patrzenie na Boga. To jest całkiem nowa perspektywa, która prowadzi na nowy poziom rekolekcji. Prowadzi także do zmiany sposobu modlenia. Kontemplacje życia Jezusa, tak jak do tego punktu były odprawiane, muszą zostać zawieszone, ponieważ w nich władze duszy są jeszcze uaktywniane. Na miejsce tego rodzaju kontemplacji powinien wejść nowy sposób modlitwy, pewna prostsza metoda, w której rozum, wola i pamięć nie odgrywają już żadnej nowej roli. I to jest przejście od poziomu oświecenia na poziom kontemplatywny. Od tego punktu kontemplacja życia Jezusa przemienia się w proste patrzenie.
Nowy sposób modlenia się
Trzy sposoby modlenia się
Pierwszy sposób modlitwy (por. CD 238-248) jest przeznaczony dla ludzi, którzy znajdują się w pierwszym tygodniu, czyli idą drogą oczyszczenia. Ignacy wierzy bowiem, że mają oni jeszcze pewne „przyzwyczajenia" (por. CD 242), aby upadać w grzechy (por. CD 244). Radzi im, rozmyślać nad przykazaniami (por. CD 240-243), co nie będzie już podejmowane w stosunku do rekolektantów, którzy weszli w drugi tydzień.
Drugi sposób modlenia się (por. CD 249-257) odpowiada wymaganiom, które nałożone są na rekolektantów na drugim poziomie, czyli na tych, którzy kontemplują życie Jezusa: „Człowiek na kolanach lub siedząco - zależnie od tego, co bardziej mu odpowiada i w czym znajduje większą pobożność - z oczyma zamkniętymi lub utkwionymi w jeden punkt i nie ruszając nimi na wszystkie strony, wypowie [słowo] «Ojcze» i pozostanie przy rozważaniu tego słowa tak długo, póki odnajduje znaczenia, porównania, smak i pociechę w rozważaniu odnoszącym się do tego słowa" (CD 252). To odpowiada jednoznacznie kontemplacjom drugiego poziomu. Tam szuka się znaczeń, czyni porównania i przeprowadza refleksje. Tam rekolektant zajmuje się uczuciami, pocieszeniami i smakami.
Trzeci sposób modlitwy (por. CD 258-260) jest przewidziany dla ludzi, którzy osiągnęli trzeci kontemplatywny poziom: „z każdym oddechem człowiek modli się myślnie, wypowiadając jedno słowo Modlitwy Pańskiej albo innej modlitwy ustnej w taki sposób, że między jednym oddechem a drugim wymawia się tylko jedno słowo. W tym czasie zwraca się uwagę przede wszystkim na znaczenie tego słowa albo na Osobę, do której się modlitwę wypowiada, albo na własną małość, albo wreszcie na różnicę między taką wielkością tej osoby i własną znikomością" (CD 258). Wielką różnicą w stosunku do poprzedniego sposobu modlitwy jest nieobecność jakiegokolwiek zastanawiania się, refleksji, szukania znaczenia czy zabiegania o „smak" albo „pocieszenie", co było właściwe dla drugiego sposobu. Pozostaje tu jedynie zwyczajne patrzenie, które odpowiada autentycznej kontemplacji, czyli vida unitiva - drodze zjednoczenia. To widzieliśmy już przy analizowaniu Kontemplacji dla uzyskania miłości.
Patrzenie na osobę
Szczególnie należy podkreślić moment patrzenia na samą osobę („postrzeganie", „patrzenie", „słuchanie", „bycie uważnym", „bycie tutaj" są w tym kontekście synonimami). Chodzi nie o aktywności boskiej Osoby, tajemnice życia Jezusa, obraz albo ikonę, nawet nie o cechy Osoby. Rekolektant winien patrzeć na samą Boską Osobę. Patrzenie zastąpiło przypomnienia pamięci, refleksje rozumu, dążenia woli i rozeznawanie pocieszenia i strapienia.
Osobie nie można przyglądać się czy przypatrywać w sposób czysto obiektywny, ponieważ nie jest ona przedmiotem. Osobie można się przypatrywać i rozpoznawać ją tylko, jeśli jest się w relacji do niej. I to właśnie chce wyrazić Ignacy, gdy do momentu patrzenia na osobę dodaje: „albo na własną małość, albo wreszcie na różnicę między taką wielkością tej osoby i własną znikomością". Ignacy nie zachęca do porównania, ale prowadzi do patrzenia na relacje, w którą rekolektant wlicza w tym samym stopniu siebie samego, jak i Boga. Aby to zrozumieć, przypomnijmy sobie słowa mistyków: „Ja jestem niczym, Ty jesteś wszystkim". Albo modlitwę św. Franciszka, który całą noc powtarzał: „Kim Ty jesteś i kim ja jestem?". Albo odpowiedź proboszczowi z Ars pewnego modlącego się człowieka: „On patrzy na mnie, a ja patrzę na Niego". Paweł wyraził to samo, mówiąc: Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus (Ga 2, 20). Jeszcze wyraźniej ujął to czwarty Ewangelista: aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno (J 17, 21).
Ignacy nie chce doradzać żadnej konfrontacji. Pobudziłaby ona bowiem myślenie rozumu, które rekolektant już dawno pozostawił za sobą. Pomimo kontrastu pomiędzy wysokością a niskością chodzi jedynie o patrzenie w jedynym spojrzeniu na relację, która tak samo wiąże Boga i rekolektanta. Trzeba stać się świadomym spotkania w pokorze i miłosierdziu. Rekolektant powinien patrzeć na obecność Jezusa Chrystusa w sobie samym. To przeciwstawienie „wysokości" i „niskości" ma szczególne znaczenie. Prowadzi do ostatniego i najgłębszego oczyszczenia: w ciemną noc ducha. Doświadczenie własnej „nicości" w lustrze obecności Boga oczyszcza z ostatnich ciemności duszy.
Trzy wymagania
Ignacy był bardzo praktyczny i miał pedagogiczne wyczucie. Dlatego przed każdą z trzech modlących się osób, o których teraz chcę mówić, stawia pewne wymagania i każdej coś zabiera, aby poprzez swoją modlitwę mogły osiągnąć cel właściwy dla każdej z nich. Pierwszy modlący się jest człowiekiem pierwszego tygodnia (droga oczyszczenia). Jemu odbiera Ignacy hałas świata, aby mógł bardziej odczuć pokój: „przed rozpoczęciem modlitwy odpocząć trochę w duchu, siedząc lub przechadzając się odpowiednio do tego, co [odprawiający ćwiczenia] uzna za lepsze" (CD 239).
Drugi sposób modlitwy odpowiada ludziom, którzy są na drugim poziom (kontemplacje życia Jezusa) i nie znają jeszcze trzeciego poziomu. Od takiego człowieka można już więcej wymagać. Ignacy odbiera mu aktywności zewnętrznych zmysłów, zostawia mu jednak aktywności wewnętrznych zdolności: „na kolanach lub siedząco - zależnie od tego, co bardziej mu odpowiada i w czym znajduje większą pobożność - z oczyma zamkniętymi lub utkwionymi w jeden punkt i nie ruszając nimi na wszystkie strony, wypowie [słowo] «Ojcze» i pozostanie przy rozważaniu tego słowa". Dalej Ignacy zaleca: „Niech trwa w ten sposób przez godzinę nad Ojcze nasz. [...] Jeżeli człowiek kontemplujący Modlitwę Pańską odnajdzie w jednym lub dwóch słowach tyle dobrego materiału do przemyślenia, a także smak i pociechę, niech się nie stara pójść dalej, chociaż godzina przejdzie na tym, co odnajduje" (CD 253-254). Taka osoba powinna więc uspokoić się, wyłączyć aktywność oczu i wypowiadać możliwie niewiele słów. Od osób na pierwszym poziomie Ignacy jeszcze tego nie wymaga. To duże skupienie ma pomóc rekolektantowi przy jego „refleksjach" i innych wewnętrznych aktywnościach.
Trzeci sposób modlitwy odpowiada trzeciemu - kontemplatywnemu poziomowi. Tutaj Ignacy odbiera modlącemu się aktywności wewnętrznych zdolności - pamięci, rozumu, woli, zajmowanie się odczuwaniem pocieszenia i strapienia -jak wcześniej widzieliśmy. Pozostawia mu wyłącznie zwyczajne patrzenie.
Szczególne pomoce
Ponieważ jednak porzucenie aktów przypominania, myślenia, chcenia oraz pozostawienie zważania na pocieszenie i strapienia jest bardzo trudne, Ignacy daje rekolektantowi jeszcze jedną pomoc, która powinna go wesprzeć w porzuceniu aktywności jego wewnętrznych zdolności. Chodzi o zwrócenie uwagi na oddech: „Trzeci sposób modlitwy polega na tym, że z każdym oddechem człowiek modli się myślnie, wypowiadając jedno słowo [...] w taki sposób, że między jednym oddechem a drugim wymawia się tylko jedno słowo" (CD 258). W wielu kulturach i tradycjach znane jest zwracanie uwagi na oddech, jako bardzo pomocne w porzucaniu rozpraszających myśli i dochodzeniu do głębszego skupienia, w którym uwaga może się ukierunkować na niczym niezaburzone patrzenie. Ignacy nie musiał dodawać, że to słowo może być także imieniem. To wyjaśnił już przy omawianiu wcześniejszego sposobu modlitwy. Podobnie tutaj przejmuje się z drugiego sposobu modlitwy powtarzanie pewnego słowa, które może wypełnić całą godzinę. Ponieważ wewnętrzny spokój rekolektantów w fazie kontemplatywnej jest jeszcze głębszy niż na drugim poziomie, będą oni prawdopodobnie o wiele dłużej przebywali przy tym samym imieniu niż rekolektanci na poprzednim, drugi poziomie: całe miesiące albo dłużej.
Z tej perspektywy postępującego uproszczenia i uwewnętrznienia modlitwy można rozpoznać, że kontemplacje powtórkowe (por. CD 62; 118) oraz kontemplacje z zastosowaniem zmysłów (por. CD 121) proponowane w fazie kontemplowania życia Jezusa były przygotowaniem na trzeci, kontemplatywny poziom. Osią gniecie spoczywania pamięci, rozumu i woli jest mozolnym zadaniem, dlatego konieczne jest wcześniejsze przygotowanie.
Modlitwa Jezusowa
Zbierzmy razem elementy trzeciego sposobu modlitwy. Zaczniemy od uspokojenia zewnętrznych zmysłów, które wprawdzie zostało opisane w drugim sposobie modlitwy, ale obowiązuje także dla trzeciego sposobu: rekolektant winien uklęknąć albo usiąść (por. CD 252); powinien zamknąć oczy albo skupić je na jednym punkcie (por. CD 252); powinien wypowiedzieć jedno słowo (por. CD 252); może (powinien) pozostać przy tym przez jedną godzinę (por. CD 253). Teraz dochodzą do tego wskazówki, które są właściwe dla trzeciego sposobu modlitwy: powinien modlić się tym słowem przy jednym oddechu (por. CD 258); przy wymawianiu słowa winien zwracać uwagę na osobę, do której mówi (por. CD 258); zamiast zastanawiać się, porównywać, szukać smaku czy pocieszeń winien po prostu pozostawać na patrzeniu (por. CD 252; 258).
Gdy jeszcze weźmiemy pod uwagę fakt, że Ignacy miał wielkie nabożeństwo do Jezusa Chrystusa, można łatwo wyobrazić sobie, że słowem, które dawał rekolektantom do wypowiadania, bardzo często było imię Jezusa. Tak rozumiem trzeci sposób modlitwy Ignacego i tę drogę ukazuję w książce Rekolekcje kontemplatywne5.
Znaczenie trzech sposobów modlitwy
Ignacy zaleca trzy sposoby modlitwy jako jedno, w stosunku do innych ćwiczeń, równouprawnione exercitium. Jest to jeden z najczęściej ignorowanych fragmentów jego książeczki. Jednak dla kontemplatywnej fazy rekolekcji ma on duże znaczenie. Ten fragment jasno poleca ćwiczyć trzy sposoby modlitwy: „Następujące ćwiczenia duchowne trwają cztery tygodnie, co odpowiada czterem częściom, na które się ćwiczenia dzielą, to znaczy, że pierwsza się zajmuje rozważaniem i kontemplowaniem grzechów, druga - życiem Chrystusa, Pana naszego, aż do Niedzieli Palmowej włącznie, trzecia - męką Chrystusa, naszego Pana, a czwarta -zmartwychwstaniem i wstąpieniem do nieba z dodaniem trzech sposobów modlitwy" (CD 4)6.
Ignacy nadaje - jak już wyżej powiedziano - trzem sposobom modlitwy tę samą rangę, jaka przysługuje wszystkim innym ćwiczeniom duchownym zawartym w jego książeczce. Trzy sposoby modlitwy są więc równouprawnionymi ćwiczeniami. Trzeci sposób modlitwy zajmuje wśród innych ćwiczeń ostatnie miejsce. Konsekwentnie trzeba powiedzieć: jeśli rekolekcje tworzą pewien proces, wówczas trzeci sposób modlitwy jest owocującym kwiatem rekolekcji i końcowym stanem czy też końcowym stadium, w którym Ignacy wysyła rekolektantów w życie.
Wybór w fazie kontemplatywnej
W duchowości Ignacego ogromne znaczenie ma wybór. Zakony mnisze zawsze podkreślały wagę wycofania się ze świata. Ignacy tymczasem kładzie duży nacisk na pełne zaangażowanie się w świecie. Chciał, aby człowiek uświęcał swoją aktywność i znajdował Boga w codziennym życiu. Decyzje są najważniejszym składnikiem aktywności. Jeśli zgodne są z wolą Bożą, czyli uświęcone, biegną po dobrych torach. Ignacy opisuje procesy wyboru za pomocą trzech modeli.
W pierwszym modelu Bóg sam działa i doprowadza do wyboru. Człowiek nic tu nie czyni. Ignacy nazywa to wyborem „bez przyczyn uprzednich". Przykładami dla tego modelu są decyzje życiowe św. Pawła czy św. Mateusza (por. CD 175). W drugim modelu działają różne stworzone „duchy" (anioły). Powodują one w człowieku pocieszenie i strapienie. Jednak także człowiek ma swój wkład w podejmowanie decyzji. Jego zadaniem jest rozeznawać owe poruszenia duchowe (motiones animae) i ustalać, dokąd prowadzi go dobry duch. Człowiek ma więc swój udział poprzez rozeznawanie pocieszenia i strapienia (por. CD 176). W trzecim modelu ani Bóg, ani anielskie siły nie są aktywne7. Człowiek sam jest „przyczyną" w zdobywaniu jasności w podejmowaniu decyzji. To trzecia pora wyboru, czas spokoju. Człowiek jest całkowicie zdany na swoje „naturalne zdolności" (CD 177). Dla Ignacego są to takie zdolności, jak pamięć, rozum i wola.
W jakiej relacji pozostają te modele do duchowych poziomów? Na pierwszym poziomie, czyli poziomie oczyszczenia, nie ma żadnego właściwego procesu wyboru w ignacjańskim sensie. Człowiek winien przede wszystkim odstąpić od śmiertelnych grzechów. Do tego potrzebuje dobrej motywacji, a to dokonuje się poprzez rozmyślania. Na drugim poziomie, poziomie kontemplacji życia Jezusa, chodzi o wybór. Dokonuje się go za pomocą drugiego albo trzeciego modelu i jest on bardzo długo przygotowywany (por. CD 135-174). Jeśli pojawiają się duchowe poruszenia, używa się drugiego modelu; jeśli natomiast człowiek znajduje się w czasie spokojnym, stosuje się model trzeci. Te dwa modele nawzajem się uzupełniają.
Na trzecim czy też kontemplatywnym poziomie odkrywamy coś bardzo interesującego. Tutaj zarówno „naturalne zdolności" (trzeci model), jak i „zajmowanie się pocieszeniem i strapieniem" (drugi model) są doprowadzone do zupełnego spoczynku. Człowiek jest w stanie niewywołującym przyczyn, w stanie „bez przyczyn", które mogłyby wpływać na decyzje lub je jakoś przygotowywać. Co więcej, dysponuje się on w pasywny, ale zarazem bezpośredni sposób na łaskę pierwszego modelu, która jest udzielana „bez przyczyny uprzedniej". Nawet jeśli łaska pierwszej pory wyboru nie zostanie udzielona, to i tak stan patrzenia na Boga jest bardzo owocny. Prowadzi do głębi, w której zamieszkuje w nas Trójca Święta. Często sprawia ona napływ jasności co do decyzji i prowadzi człowieka do wyboru, chociaż nie mógłby on powiedzieć, że została udzielona łaska pierwszej pory. Mimo to wybór był dokonany gdzieś bardzo blisko pierwszej pory.
Streszczenie w dziewięciu punktach
1.Zamysł książeczki Ćwiczeń duchowych pokazuje, że Ignacy zasadniczo pracuje na trzech, nawzajem po sobie następujących poziomach, które nieustannie ma przed oczyma: poziom oczyszczenia (vida purgativa), poziom oświecenia (vida illuminativa) i poziom zjednoczenia (vida unitiva)
2.Misje ludowe są doskonałym zastosowaniem rekolekcji na pierwszym poziomie, na drodze oczyszczenia. Istnieją pewne racje przemawiające za tym, że ważne i doskonale prowadzone rekolekcje indywidualne ograniczają się do drugiego poziomu. Rekolekcje kontemplatywne poruszają się natomiast na trzecim albo kontemplatywnym poziomie
3.Kontemplacja dla uzyskania miłości jest zasadą i fundamentem dla poziomu kontemplatywnego
4.Prowadzi ona - ze względu na miłość - do redukcji i usunięcia wszystkich aktywności, aż do punktu, w którym człowiek już nic więcej nie chce na modlitwie, więcej nie myśli, nie zajmuje się przypomnieniami czy pocieszeniami i strapieniami. Pozostają tylko miłość i proste patrzenie
5.Do osiągnięcia tego celu Ignacy proponuje pewną nową drogę, przygotowaną przez uspokojenie zewnętrznych i wewnętrznych zmysłów. Na modlitwie konsekwentnie powtarza się w rytmie oddechu jedno imię, na przykład "Ojciec". Uwaga kieruje się przy tym na osobę, której imię jest wypowiadane
6.Ignacy rozumie tę drogę jako równouprawnioną część Ćwiczeń
7.Tak więc Modlitwa Jezusowa jest na trzecim poziomie dosłownym zrealizowaniem wskazań Ćwiczeń
8.Tak opisany kontemplatywny poziom pozostaje w związku z pierwszą porą wyboru. Dysponuje ona rekolektanta na nią, przez to, że na tym poziomie rekolektanta odrywa od "przyczyn" (por. ĆD 330)
9.Starałem się, by moja książka Rekolekcje kontemplatywne była podręcznikiem osadzonym zarówno w teorii, jak i w praktyce, by każdy mógł doświadczyć kontemplatywnej fazy ignacjańskich Ćwiczeń i innych do tego wdrożyć.
Mój przyjaciel zaangażowany w życie polityczne i gospodarcze, widząc popularność moich kontemplatywnych rekolekcji, powiedział mi kiedyś: „Odkryłeś niszę na rynku". „Niszę na rynku?!" -powtórzyłem, aby odnaleźć się w handlowym żargonie. Przyznałem mu rację, później jednak zawstydziłem się: „Nie, mój przyjacielu, nie ja odkryłem tę niszę, ale Ignacy. Jednak i on nie był pierwszy. Można sobie wyobrazić, że tego sposobu modlitwy nauczył się od jakiegoś mnicha na Montserrat albo w Salamance. Jest ona wspólnym dobrem Kościoła".
Tłumaczył Jacek Poznański SJ
Franz Jalics SJ (ur. 1927), z pochodzenia Węgier, rekolekcjonista pracujący w domu rekolekcyjnym w Gries (Niemcy), wcześniej wieloletni wykładowca dogmatyki i teologii fundamentalnej w Buenos Aires. W Polsce tego autora ukazały się książki: Uczymy się modlić jak Chrystus; Rekolekcje kontemplatywne.
Przypisy:
1Artykuł jest przepracowaną wersją tekstu, jaki zamieściłem pod tym samym tytułem w czasopiśmie „Geist und Leben", 71/1998, s. 12-25, 118-131. [Tłumaczenie oparto na wersji opublikowanej w: A. Schónfeld (red.), Spiritualitdt im Wandel. Leben aus Gottes Geist, Wiirzburg 2002 - przypis tłum.].
2F. Jalics, Kontemplative Exerzitien. Eine Einfiihrung in die kontemplative Lebenshaltung und in das Jesusgebet, Wurzburg 1994.
3 Podkreślenie autora.
4 Podkreślenie autora.
5 Por. F. Jalics, Rekolekcje kontemplatywne, Kraków 2008.
6 Podkreślenie autora.
7 Oczywiście Bóg uprzedza każde ludzkie dzieło i towarzyszy człowiekowi także we wszystkich konsekwencjach jego działań. Tutaj idzie o nadzwyczajne interwencje Boże.
o.Ryszard Friedrich SJ
Medytacja
Chcę zaproponować tzw. medytację prowadzoną, będę podsuwał pewne wskazówki, pewne myśli, czy obrazy i chciałbym, żebyście sobie za nimi podążali. Natomiast czujcie się w tym wolni, to znaczy po pierwsze - nie czujcie się zobligowani, żeby dokładnie mnie słuchać, jeśli was serce pociągnie was dalej czy w bok od moich wskazówek, to nie krępujcie się za tym podążyć. Po drugie - będę mówił będzie trochę w pośpiechu, to znaczy mam poczucie, że będę podsuwał może zbyt wiele treści, ale to też po to żebyście mogli później do tego wracać.
Tekst biblijny, który proponuję na tę medytację, to: Mk 12, 28nn - "Największe przykazanie"
Przeczytam ten fragment:„Podszedł także jeden z uczonych w Piśmie, który się im przysłuchiwał, gdy rozprawiali między sobą. Widząc, że Jezus dobrze im odpowiedział, zapytał Go: <Które jest pierwsze ze wszystkich przykazań?> Jezus odpowiedział: <Pierwsze jest: Słuchaj, Izraelu, Pan Bóg nasz jest jedynym Panem. Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. Drugie jest to: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Nie ma innego przykazania większego od tych>.
Spróbujmy spokojnie usiąść, odprężyć się, poczuć swoje ciało... W medytację trzeba wejść bez pośpiechu, w pokoju, zwróćcie uwagę na oddech, pooddychajcie chwilę...
Uświadomcie sobie, że stoimy przed Panem Bogiem, że chodzi nam o modlitwę, o spotkanie z Nim....
Prosimy Cię, Panie, o Twoje światło, o dar wniknięcia w twoje słowa, o to, abyś nam towarzyszył.
Jeszcze raz przywołajmy słowa:
Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą... Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego.
Przykazanie mówi o całościowym miłowaniu Boga, w innym tłumaczeniu – "wszystkim", "całym" sercem, "wszystkimi" siłami. Serce to wszystko to, co jest wewnątrz, jest uczuciem, pragnieniem, miłowaniem....
Pomyśl o tym dobru, które dzieje się przez miłowanie Boga odczuciami, emocjami, relacjami.
Jeśli myślisz o sercu może też czujesz pewne ciemne strony, przestrzenie serca, które nie jest oczyszczone.
Te, w których odczuwasz nienawiść, lęk, niepokój...
Pomyśl o swoich troskach, ograniczeniach, lękach..., według tego przykazania też masz miłować i tymi obszarami serca. I one mają być poddane miłości. Nawet jeśli są ciemnością....
Podobnie możesz pomyśleć o mocy – masz miłować całą mocą, czyli energią, siłą, też ciałem, pracą, działaniem, twórczością... I tutaj dostrzegasz przestrzenie dobre, gdzie działanie, twórczość, moc, skierowane są ku Bogu, ku ludziom. Za nie dziękujesz Bogu, prosisz, aby je rozwijał...
Ale też są przestrzenie, gdzie energia, moc, obumiera, gdzie jest coś z zafałszowania, ze słabości, z braku mocy, ze złej relacji, ze złej twórczości, i tymi sprawami też masz miłować Boga.
I one mają być polecone Bogu. Poddane Jego miłości.
Będziesz miłować Boga wszystkim - jak wszystkim - to i tym co łatwe, dobre, twórcze, ale też masz miłować Boga słabością, cierpieniem, krzywdą, złem, grzechem.... Te sprawy też mają być przestrzenią miłości.
Miłuj bliźniego jak siebie – zatrzymaj się najpierw nad miłością siebie samego.
Pomyśl o dobru, o tych przestrzeniach, sferach, sprawach gdzie czujesz, że twoja miłość do siebie jest dobra, mocna, że masz za co dziękować Bogu...
Pomyśl też o tych stronach swego życia, gdzie czujesz, że miłości do siebie ci nie dostaje.
I proś o światło, by zobaczyć czy gdzieś twoja miłość do siebie jest niedostateczna. Bo albo siebie nadmiernie kochasz, źle kochasz, pobłażasz sobie, albo też nienawidzisz siebie.
Jeśli stwierdzasz, że nie dostaje ci miłości do siebie, poproś Boga o przemianę.
Będziesz miłować bliźniego swego - pomyśl o tych bliźnich, których łatwo ci kochać, których czujesz, że kochasz, wymień ich imiona, wyobraź ich sobie, uciesz się tą miłością, podziękuj Bogu....
Ale też pomyśl o tych ludziach, których trudno ci kochać, gdzie czujesz, że dominuję emocje, poczucie krzywdy, poranienia...
Pomyśl o jakiejś konkretnej osobie, wobec której trudno ci przebaczyć, pojednać się.
Wyobraź sobie, jakby ta osoba tu była, stała czy siedziała przed tobą... Pomyśl o Jezusie, który też tutaj jest między nami.
Czy możesz powiedzieć do tej osoby – przebaczam ci to, co uczyniłaś?
Jeśli możesz - tak powiedz i usłysz jak ta osoba mówi: zwracam ci wolność.
Jeszcze raz zwróć się do Jezusa, poleć Mu to wszystko, co w tej medytacji się stało.
Porozmawiaj z Nim - o miłowaniu - całym sercem, całą mocą, całą duszą. O trudzie tego miłowania.
O nie-miłowaniu...
Z zawierzeniem, że On to wszystko rozumie, wszystko przyjmuje, ciągle zachęca do czynienia kroku naprzód...
Maryja jest Tą, która w pełni umiłowała, polećmy Jej nasze doświadczenia, z prośba o wstawiennictwo:
Pod Twoją obronę...
31.03.2006.
SPOTKANIE I DIALOG W ĆWICZENIACH DUCHOWYCH ŚW. IGNACEGO LOYOLI
W: SZUKANIE JEZUSA,
METODA DIALOGU W RELACJACH POMOCY
Pomaganie innym w życiu dokonuje się przez dialog wynikający z prawdziwego spotkania osób. Prawdziwe spotkanie jest obecnością osób na siebie otwartych, obdarzających się wzajemnym szacunkiem, zaufaniem i życzliwością. Z takiego spotkania każdy odchodzi ubogacony. Pomaganie poprzez dialog jest wyrazem czynnej miłości bliźniego, jest formą bycia dla drugiego. Jest zgodą na to, aby w spotkaniu drugi człowiek nie bał się być sobą w prawdzie i bez lęku.
Zastosowanie metody dialogu zakłada pragnienie szczerego mówienia i autentycznego słuchania. W dialogu zarówno mówienie jak i słuchanie skierowane są na drugą osobę. Istotą dialogu jest skupienie się przede wszystkim na bliźnim. (Dialog rozumiany najgłębiej należy odróżnić od „rozmów”, których celem nie jest spotkanie na poziomie głębi. Różne mogą być formy takich „rozmów”: np. „luźna konwersacja” będąca wymianą opinii i informacji; „dyskusja”, która dokonuje się w klimacie rywalizacji, walki na argumenty; „wywiad”, którego celem jest zebranie wiadomości na temat osoby i jej życia; „przesłuchanie”, w którym zadający pytania stara się zdobyć szczegółowe informacje; monolog polegający na „przemocy” słownej jednego z uczestników rozmowy.) Rozpocznijmy rozważanie od uświadomienia sobie, że w życiu ludzkim jest ważne nie tylko to, co dzieje się w poszczególnych osobach dialogu, ale także to, co zachodzi „pomiędzy” - w relacji między nimi.
Istota i znaczenie komunikacji międzyosobowej
Człowiek potrzebuje i szuka kontaktu z innymi ludźmi od chwili urodzenia, aż do swojej śmierci. To jest powód, dla którego nauki humanistyczne mówią o człowieku, że jest osobą otwartą na spotkanie, że jest podmiotem relacji, że ma powołanie do życia we wspólnocie, że dla niego żyć znaczy spotykać innych. Autentyzm życia człowieka polega na współżyciu z innymi w miłości. Jest się prawdziwie człowiekiem pośród ludzi (E. Ducci).
Otwarcie na relacje z innymi ludźmi nie wyczerpuje się w komunikacji słownej. Słowo, choć jest uprzywilejowanym środkiem komunikacji, jest tylko jednym z wielu sposobów wyrażania się człowieka. Człowiek komunikuje się nie tylko słowami, ale całą osobą.
Komunikację międzyosobową możemy podzielić na komunikację słowną (werbalną) i komunikację niesłowną (niewerbalną). Kiedy człowiek w obecności innych zachowuje milczenie, nie oznacza to, że przestaje komunikować. Do głosu dochodzi wówczas język ciała: gesty, pozycja ciała, mimika itp.
Język ciała ma ogromne znaczenie nie tylko dla komunikacji międzyosobowej, ale także w życiu ogólnospołecznym. Wciąż jeszcze ludzie chętnie uczestniczą w paradach, defiladach, celebracjach religijnych i świeckich pełnych gestów i rytów. Informacje języka ciała są również istotną częścią dialogu. Słowa i komunikaty pozawerbalne przenikają się wzajemnie, dopełniają. Bywa jednak i tak, iż okazują się sprzeczne między sobą. Najczęściej prawdziwszym komunikatem jest język ciała. Język ciała nie zawsze poddaje się zamiarom i intencjom osoby mówiącej. To, co wyraża ciało, wynurza się z głębi osoby, z jej nieświadomości. Z łatwością możemy kłamać słowem. Kłamanie ciałem jest trudniejsze, czasami wręcz niemożliwe.
Dobrodziejstwo „mówienia” o sobie w dialogu
Słowo jest fundamentem międzyosobowej komunikacji; jest przekaźnikiem myśli i uczuć. Z pomocą słowa opisujemy stany duszy, oddajemy głos sumieniu. Przez słowo człowiek ujawnia własną tożsamość, wyraża swój wewnętrzny świat. Mówimy najpierw do bliźnich nie dlatego, aby przekazywać informacje, ale by wejść z nimi w kontakt.
Mówienie może być zjawiskiem fonetycznym, pozbawionym treści i przeżycia. ale mówienie jako komunikowanie siebie, jako rozmowa, jako wejście w relację, w dialog, jest aktem osobowym, duchowym, aktem objawiania siebie.
Pierwsze słowo skierowane do bliźniego jest podobne do ofiarowania gościowi krzesła: ono zaprasza do pozostania, do dialogu (L. Cian). Otworzyć się i rozmawiać z innymi, to pokazać, że istnieję, jestem obecny, chcę dialogować. Kiedy ktoś mówi do nas, to wówczas uświadamiamy sobie, że on jest obecny. Przez mówienie i bycie słuchanym bliźni otwiera własne serce przede mną; on liczy się z moją obecnością. Rozmawiać z drugą osobą to powiedzieć „tak” dla jej istnienia, dla niej samej. Człowiek dąży do tego, aby był potwierdzony przez drugiego człowieka poprzez <tak> pełne akceptacji (M. Buber).
Potrzeba relacji i rozmawiania z innymi rośnie wraz z rozwojem samej osoby. Kiedy człowiek wchodzi w pełny dialog, wtedy czuje, że żyje po ludzku. Dialog staje się stylem życia, wyrazem dojrzałości człowieka. Ludzkie szczęście objawia się zarówno w doznawanych uczuciach wewnętrznych, jak też w wypowiadanych słowach wobec naszych bliźnich.
Człowiek wie, że posiada swoje wartości, uczucia, doświadczenia i problemy, którymi chciałby się podzielić w dialogu z kimś drugim. Ludzkie słowo otwiera archiwum, skarbiec ludzkiej pamięci, w którym przechowywany jest zapis wszystkich przeżyć: tego co było nam zakazane i na co nam pozwalano, co było nagrodą i karą, przygarnięciem lub odrzuceniem.
Mówienie o swoim przeżyciu wobec drugiej osoby jest środkiem prowadzącym do głębi własnej osobowości, do źródeł podmiotowości, do własnej oryginalności i niepowtarzalności. Dzięki komunikacji z „pomocą słowa” człowiek może objawić istotę swojej osobowości: idee, motywacje, obraz siebie samego, cechy charakteru itp. Osoba ludzka może wyrazić wnętrze swojej duszy: emocje, wspomnienia, pragnienia, radości i smutki, nadzieje i lęki.
Dialog jest budowaniem życia, jest „znakiem jakości” życia, jest sposobem potęgowania zdrowia psychicznego i duchowego. Dialog oznacza wejście w rzeczywistość, w świat, w czas. Osobom zamkniętym wobec swoich najbliższych radzi się często, aby zostawiły na chwilę własny dom, zajęcia, wyjechały na kilka dni, spotkały się z innymi ludźmi, porozmawiały, napełniły się życiem innych. Człowiek doświadczający izolacji i samotności winien pamiętać, iż „życie rodzi życie”. Szkoda, że najpóźniej uczymy się mówić o naszym własnym przeżywaniu (E. Sujak).
Nasze przeżycia nie giną, ale są zarejestrowane w naszej psychice, w naszym zachowaniu, w postawach. Nosimy w sobie naszą przeszłość wraz z całym bogactwem przeżyć i doświadczeń. Mówienie o sobie w klimacie zaufania i dialogu sprawia, że jaśniej widzimy własne problemy. To, co jest opowiedziane jest jaśniejsze i bliższe rozwiązania. Wiele problemów, które nas niepokoją, rodzi się w naszej głowie, w izolacji od innych. Są one owocem naszego zamknięcia się w sobie, braku szczerego spotkania i dialogu.
Jest to rzecz zadziwiająca: doświadczenie wewnętrzne, które zostało wypowiedziane przed bliźnim, staje się inne, niż było wcześniej; staje się jaśniejsze, przejrzystsze, mniej naznaczone obawą i lękiem. Innym też staje się człowiek, który je wypowiada. Po zwierzeniu się bliźniemu doświadcza on większej wolności wewnętrznej. Zwierzanie się wprowadza pokój. Uprzednie napięcie opada. Oddramatyzowane konflikty wewnętrzne postrzegane są w sposób bardziej realistyczny. Wypowiadanie przeżyć potęguje energie życia, ponieważ „ciężar życia” niesie się już we dwóch - we dwoje - we dwie. Rośnie też odwaga pójścia w dalszą drogę.
Słuchanie w dialogu gestem gościnności i służby
Aby słowo stało się środkiem komunikacji, aby mógł zaistnieć dialog, musi znaleźć się ktoś, kto miałby czas i chęć słuchania. W przeciwnym wypadku potrzeba mówienia może zostać zablokowana. Może też prowadzić do większej samotności, smutku i izolacji. Jeśli wspominamy tych, z którymi czuliśmy się w życiu najlepiej, to okaże się, że były to osoby, przed którymi mogliśmy wypowiedzieć się szczerze, zwierzyć się i dialogować w wolności, bez zagrożeń. Ci, którzy nas przyjęli, ofiarowali nam swoją gościnność, byli ludźmi prostego, pokornego i „słuchającego” serca. Słuchać, to znaczy dać pierwszeństwo drugiemu, stworzyć dla niego przestrzeń w sobie i oddać się szczerze do dyspozycji. Jest to „gest gościnności”. Słuchający „przyjmuje” mówiącego jak we własnym domu.
Musimy przyznać, że współczesna edukacja posiada podstawowe braki: uczy pisania, czytania, mówienia, śpiewania, kochania, ale nie uczy sztuki słuchania. Nasze społeczeństwo nie przygotowuje i nie zachęca do umiejętności słuchania innych. Przeciwnie, premiuje raczej tych, którzy umieją pięknie mówić. Słuchanie drugiego uważa się za wyraz bierności osobowej; postawa słuchania uważana jest za cechę osobowości mało znaczących.
Tymczasem słuchanie obejmuje w rzeczywistości ogromną część czasu składającego się na cały proces komunikacji. W relacji pomocy słuchanie zajmuje średnio 80% czasu. Według badań Nichols-Stevens poszczególne człony komunikacji układają się w życiu codziennym następująco: na słuchanie przeznaczamy 42% czasu, na mówienie 32%, na czytanie 15%, na pisanie 11%. Pomimo takich zaskakujących proporcji czasowych filologia poświęciła w przeszłości zbyt mało uwagi słuchaniu oraz jego znaczeniu dla posługiwania się językiem.
Na czym polega słuchanie drugiego człowieka w klimacie dialogu? Słuchać, słuchanie wcale nie znaczy jedynie: słyszeć, słyszenie. Słyszenie jest zjawiskiem fonetycznym. Może być ono powierzchowne. Słyszy się uchem, natomiast słucha się całą osobą. W słuchanie, podobnie jak w rozmawianie, angażuje się cała osoba. W słuchaniu zachodzi nie tylko przyjmowanie brzmienia głosu, lecz cały „ruch osoby słuchającej” w kierunku osoby mówiącej, jej przekazu, jej sposobu myślenia i przeżywania. Słuchanie jest kontaktem na poziomie głębi. Słuchanie jest sztuką. Nie jest tylko sprawnością techniczną, ponieważ jest aktem obecności prawdziwej, cierpliwej, uważnej i wrażliwej na drugą osobę.
Aktywne i głębokie słuchanie wymaga „zapomnienia o sobie” i przekraczania własnej potrzeby mówienia na korzyść drugiej osoby. Taka postawa wymaga świadomości własnych uczuć, myśli, problemów, ale jednocześnie skierowania całej swojej uwagi na drugiego człowieka. Słuchanie wymaga pokonania ewentualnych uprzedzeń i antypatii. Wymaga ostatecznie wielkiej cierpliwości. Cierpliwość w towarzyszeniu drugiemu ma większe znaczenie i pożytek, niż wszystkie porady, których można by mu udzielić.
Prawdziwe słuchanie pomaga szukającemu uzyskać wewnętrzne uspokojenie. Pozwala ono na wypowiedzenie się do końca i dotarcie do najbardziej niedostępnych przestrzeni własnego życia. Pomaga w uświadomieniu sobie tych rzeczywistości wewnętrznych, które bywają nieraz zamglone i trudne.
W dialogu, który zachodzi w obrębie relacji pomocy, trzeba umieć słuchać tak, by być zdolnym zrozumieć głębiej. Nie można zatrzymać się na samych słowach. Trzeba chcieć i umieć docierać do wewnętrznego świata rozmówcy. W dialogu trzeba wysłuchać „pogodnie” rzeczy trudnych, szczególnie wówczas, kiedy rozmówca wypowiada je po raz pierwszy. Nierzadko są to doświadczenia bolesne, raniące. Nie należy się niczemu dziwić. Nie wolno także dramatyzować i tak już trudnej sytuacji.
Jakie są podstawowe warunki wejścia w dialog?
Każda relacja pomocy wymaga trzech postaw: a) życzliwej uwagi, b) bezwarunkowej akceptacji, c) aktywnego słuchania. Życzliwa uwaga w relacji pomocy wymaga spostrzegawczości i zainteresowania skierowanego na drugą osobę, nie wykluczając kontaktu z tym, co sam towarzyszący przeżywa.
Musimy być świadomi, iż w komunikacji między dwiema osobami zachodzą cztery warstwy znaczeniowe: a) treść rzeczowa, czyli to, o co chodzi rozmówcy, b) stosunek emocjonalny do rozmówcy, c) stosunek emocjonalny do siebie samego, d) apel, czyli to, czego rozmawiający oczekuje od słuchającego. Wchodząc w dialog musimy być „wyposażeni w te cztery rodzaje uszu”. Ludzie najbardziej uzdolnieni w dialogu to ci, którzy mają dobrze rozwinięte „ucho apelowe”.
Akceptacja w relacji pomocy winna być bezwarunkową. Bezwarunkowa akceptacja dotyczy całej przeszłości, teraźniejszości i przyszłości osoby, jej sposobu bycia, wyrażania się. Wyrazem akceptacji jest szacunek do osoby, życzliwość oraz skoncentrowanie swojej uwagi na niej oraz na tym, co ona przeżywa. Akceptacja zakłada także chęć poznania osoby i tego, czym ona żyje. Akceptacja wyrzeka się wydawania ocen o osobie. Szanuje jej wolność i autonomię. Obdarza ją zaufaniem i pobudza ją do samodzielnego rozwoju. Akceptacja jest pomocą we wzroście wewnętrznym osoby.
Akceptacja nie jest aprobatą lub dezaprobatą moralną. Akceptacja to bezwarunkowe przyjęcie, które pozwala drugiemu być w prawdzie takim, jaki jest. Prawdziwa akceptacja zakłada pragnienie, aby drugi człowiek żył i był szczęśliwy na jego własny sposób. Akceptacja pozytywna i bezwarunkowa jest synonimem głębokiej miłości. A głęboka miłość jest rozumieniem sercem, relacją „ciepłą”, pełną dobroci i szacunku.
Rozróżnia się „trzy rodzaje” słuchania: a) słuchanie bierne, b) słuchanie z zaakcentowaną uwagą, c) słuchanie aktywne. Słuchanie bierne to milczenie wyrażające gotowość usłyszenia tego, co ktoś chce powiedzieć.. Milczenie, czyli słuchanie bierne, jest ważnym narzędziem pomocy, dzięki któremu ludzie spontanicznie mówią o tym, co ich martwi, boli lub cieszy. Jeżeli ktoś ma problem i znajdzie bliźniego, który zamilknie i słucha, wówczas zaczyna mówić.
Słuchanie z zaakcentowaną uwagą polega na reagowaniu na rozmówcę porozumiewawczym spojrzeniem, skinięciem głowy lub wtrąceniem słów: „wiem”, „rzeczywiście”, „naprawdę”, „hmm”, „rozumiem”.
Słuchanie aktywne polega na komunikowaniu rozmówcy jak zrozumiałem jego wypowiedź. Nigdy bowiem nie możemy być pewni, że dobrze zrozumieliśmy drugą osobę, dlatego istotną rzeczą jest sprawdzenie dokładności naszego słuchania. Dzięki temu możemy zmniejszyć ewentualne zniekształcenia i nieporozumienia treści przekazanych nam przez bliźniego w naszym słuchaniu. Słuchanie aktywne polega na uwadze zwróconej na pełne przeżywanie drugiej osoby. Wyraża się to w komunikatach słownych i niesłownych.
Dynamika i fazy dialogu w relacji pomocy
Zanim dojdzie do zawiązania się dialogu, potrzebne są nieraz odpowiednie reakcje słuchającego wyrażane wobec mówiącego, które ułatwiają podjęcie rozmowy. Reakcje te nazywa się „otwieraczami”. Kiedy mówiący wyśle krótki i na ogół zaszyfrowany komunikat o tym, co przeżywa, często nie podejmuje dalszej rozmowy, dopóki osoba pomagająca nie wyśle mu zaproszenia do dalszego dialogu; dopóki „nie otworzy mu drzwi”. Owego „otwarcia drzwi” można dokonać krótkim zdaniem, np. „To jest ważne dla ciebie?”, „Czy chciałbyś o tym porozmawiać?”, „Opowiedz mi o tym”, „Czy chciałbyś jeszcze coś dodać?” itp. Ludzie z problemami obawiają się nierzadko narzucania się innym, zajmowania im czasu i właśnie dlatego potrzebują zaproszenia do dalszego dialogu. Otwieracze, słuchanie bierne i słuchanie z zaakcentowaną uwagą pokazują zamiar pomagającego, by zrozumieć bliźniego. Natomiast poprzez słuchanie aktywne, polegające na stosowaniu tzw. wypowiedzi zwrotnych, słuchający „daje dowód”, iż dobrze odbiera mówiącego i rozumie wysyłane przez niego komunikaty.
Technika wypowiedzi zwrotnych (feed-back) polega na skrótowym wypowiedzeniu przez słuchającego tego, co rozmówca powiedział i przeżywał; w ten sposób staje się podobny do lustra, które odbija obraz. Wypowiedzi zwrotne mogą przybierać formę wypowiedzi synonimicznych (mówi się rozmówcy to, co się zrozumiało, używając jego słów i sformułowań), wypowiedzi parafrazujących (oddanie jakości rozumienia komunikatu używając własnych sformułowań), wypowiedzi antonimicznych (komunikat zwrotny przez przeciwieństwo, np. zamiast pojęcia „za drogi” używa się słowa „tani”).
Wypowiedź zwrotna wywołuje pewne skutki w osobie słuchanej. Po pierwsze mówi jej, że jej odczucia były rzeczywiście dostrzeżone. Dzięki temu zawiązuje się ze słuchającym więź, która dodaje mu odwagi w dalszym werbalizowaniu własnych doświadczeń. Po drugie przekonuje osobę słuchaną, że to, co ona opowiedziała, zostało dobrze zrozumiane. Osoba słuchana sama natomiast osądza prawidłowość wypowiedzi zwrotnej. To ona bowiem najlepiej czuje, czy jest dobrze przyjęta i dobrze rozumiana.
Gdy zawiązał się już klimat dialogu, a pomoc staje się dłuższym procesem przewidzianym przez zawartą „umowę” pomiędzy proszącym o pomoc i pomagającym, można pójść dalej i stosować następujące wypowiedzi zwrotne: a) pytania penetrujące, b) interpretację, c) konfrontację, d) podanie informacji.
Pytania penetrujące mają na celu wydobycie wszystkich innych aspektów przeżywanego doświadczenia po to, aby lepiej zrozumieć problem. Tego typu pytania dzielą się na dwa rodzaje:
pierwsze ze względu na przedmiot, drugie ze względu na sposób sformułowania.
Ze względu na „przedmiot” wyróżnia się następujące pytania:
a) Pytania o dodatkową informację, (np. „czy chciałby pan jeszcze coś dopowiedzieć?”
b) Pytania o głębsze wyjaśnienie tego, co zostało już powiedziane, (np. „Nie zrozumiałem tego, co pan powiedział. Czy mógłby mi to pan bardziej wyjaśnić?”)
c) Pytania poszerzające widzenie rzeczywistości komunikowanej. Dobrze jest przed tym pytaniem podać jakiś rodzaj wypowiedzi zwrotnej, (np. „Jeśli dobrze zrozumiałem, nie miał pan żadnych trudności, aż do czasu rozpoczęcia studiów uniwersyteckich. Czy mógłby sobie pan przypomnieć, co wydarzyło się w tym czasie?”)
d) Pytania precyzujące główną nić wypowiadanego przekazu. Używa się ich wtedy, gdy rozmówca odchodzi od zasadniczej sprawy i zatrzymuje się na sprawach nieistotnych i drugorzędnych. W tym wypadku należy mu przez pewien czas pozwolić mówić i następnie pomóc w powrocie do tego, o czym mówił wcześniej, (np. „Może powróćmy jednak do zasadniczego toku rozmowy. Kiedy pan skończył studia, co się później wydarzyło?”)
e) Pytania naprowadzające na osobę rozmówcy. Używa się ich wtedy, gdy rozmówca opowiada o wydarzeniach w sposób bezosobowy i generalizujący. Wtedy można go zapytać: „A pan co sądzi o tej sprawie? W jaki sposób ta sprawa dotyczy pana?”
Ze względu zaś na „sposób sformułowania” wyróżnia się następujące pytania:
a) Pytania otwarte; są to pytania szerokie, pozostawiające rozmówcy całkowitą wolność wyrażania się zgodnie z własnym sposobem widzenia i odczuwania spraw. Na ogół formułuje się je używając słów: „co”, „jak”, „kiedy” itp.
b) Pytania zamknięte; zmuszają one rozmówcę do konkretnej odpowiedzi i używa się ich wtedy, gdy zachodzi konieczność poznania konkretnego faktu lub szczegółowej informacji. Pytania te można rozpocząć od słów: „Czy był pan...”, „Czy posiada pan... „ itp. Odpowiedź na te pytania może być „tak” albo „nie”.
c) Pytania pośrednie; są to pytania, poprzez które uzyskuje się ważne informacje, ale w taki sposób, że rozmawiający nie jest tego do końca świadom; np. by dowiedzieć się, czy rozmówca jest „praktykującym”, zamiast zapytać: „Czy uczestniczy pan we Mszy świętej niedzielnej?” można zadać pytanie: „Czy mógłby mi pan opowiedzieć, jak zazwyczaj spędza pan niedzielę?”
d) Pytania projektujące; są to pytania, które zamierzają obejść mechanizmy obronne w taki sposób, aby rozmówca mówił o sobie (odsłonił się), nie mając świadomości, że mówi o sobie. Pytania tego typu są korzystne szczególnie w pracy z dziećmi (np. „Powiedz mi, co zasmuca twoją lalkę?”).
Pytania są środkami służącymi do dotarcia i dotykania istoty problemu. ale wiąże się z ich używaniem wiele niebezpieczeństw. Istnieje ryzyko, że rozmowa przerodzi się w kolokwium zbyt dyrektywne lub podobne do przesłuchania. To może sprowokować u rozmówcy mechanizmy obronne.
Należy szczególnie unikać tzw. „pytań sugestywnych”, np.: „Jesteś bardzo zmęczony, prawda?”, „Zapomniałeś o danej obietnicy, prawda?” W życiu dość często posługujemy się pytaniami rozpoczynającymi się od słowa „dlaczego”. Są to jednak pytania rzadko skuteczne, gdyż mogą wiązać się z czynieniem bliźniemu wyrzutu lub z osądem jego postępowania. W relacji pomocy najlepiej jest, jeżeli unika się pytań, które rozpoczynają się od „dlaczego”. Ponadto trzeba wiedzieć, że wielką sztuką jest tak prowadzić rozmowę, aby zadawać pytania tylko wtedy, gdy są one naprawdę konieczne!
Interpretacja jest środkiem stosowanym przez pomagającego do przedstawienia pewnej hipotezy, która byłaby zgodna z postawą i postępowaniem rozmówcy. Szuka on połączenia pewnych faktów, idei, uczuć, aby wyjaśnić przekaz rozmówcy. Rozmówca ma okazję przemyśleć swoje postępowanie z innej perspektywy i lepiej zrozumieć swoją sytuację. Najlepiej rozpocząć interpretację od słów: „Być może...”, „Jest możliwe, że...”, „Wydaje się, że...”. Interpretacja powinna nastąpić dopiero w odpowiednim momencie i winna dotyczyć wyłącznie elementów przekazu. Nie powinna stać się projekcją osoby pomagającej na rozmówcę.
Konfrontacja to rodzaj wypowiedzi, która służy do pokazania dwuznaczności, nielogiczności i konfliktów rozmówcy. W konfrontacji staje się on bardziej świadomy swoich emocji i postaw. Ta metoda ma na celu pomóc w dostrzeżeniu konsekwencji swojego postępowania. Ale gdyby miała ona prowadzić do konieczności bronienia się, to wtedy byłaby szkodliwa. Najważniejszy jest dobry klimat relacji i szacunek wobec rozmówcy.
Podanie informacji jest jeszcze inną formą pogłębiającą komunikację międzyosobową w relacji pomocy. Polega ono na zakomunikowaniu doświadczeń, wydarzeń lub treści alternatywnych po to, aby rozmówca był bardziej świadomy swoich wyborów i ewentualnych konsekwencji działania. Technika ta służy do pogłębienia lub skorygowania elementów nieistotnych i nierealistycznych rozmowy. Można też z jej pomocą wydobywać argumenty i problemy, które zostały przez rozmówcę pominięte.
Dyrektywny sposób towarzyszenia i pomagania innym
Ze względu na metodę i styl pomagania rozróżnia się relacje dyrektywne i relacje niedyrektywne. Jest rzeczą ważną, by wiedzieć, czy dialog z założenia dokonuje się w klimacie zaufania, poczucia bezpieczeństwa i wolności, czy też w klimacie nacisku, warunkowej akceptacji i niepewności.
Relacje dyrektywne to takie, w których osoba towarzysząca kieruje osobą proszącą o pomoc. Używa do tego różnych środków: idei, wskazówek, metod, technik. W takiej relacji uwaga osoby pomagającej jest skierowana bardziej na siebie samą, czyli na to, co „ja” chcę, abyś ty dla mnie uczynił. Jest tu ukryta postawa autorytarna z elementami manipulacji.
Przykładami dyrektywnych relacji i sposobów pomagania są na przykład: a) pochopne interpretowanie i diagnozowanie; samo intelektualne rozjaśnienie symptomów i przyczyn nie powoduje zmiany osoby i rozwiązania jej kłopotów; b) zakazywanie i nakazywanie czegoś; jest to brak szacunku dla osoby i jej wolności; c) doradzanie według stereotypowych lub teoretycznych schematów; d) dawanie gotowych rozwiązań; jest to wyraz paternalizmu i szczególnego rodzaju autorytaryzmu.
Jedną z największych szkód jaką można wyrządzić osobom proszącym o towarzyszenie w ich rozwoju, to starać się przejąć odpowiedzialność za ich życie, wziąć w pełni na siebie ich uczucia i ich problemy, zastąpić je niejako w życiu. Wydaje się, że bardzo często ludzie borykający się z problemami skłonni są poddać się spontanicznie i bez reszty decyzjom kogoś drugiego, przerzucając na niego pełną odpowiedzialność. Celem prawdziwej pomocy jest przezwyciężanie aktualnych trudności i potęgowanie życia; jest towarzyszenie, a nie zastępowanie kogokolwiek w jego życiu.
Szkodliwość dyrektywnych sposobów pomagania tkwi w tym, że pomagający, zamykając się sztywno w świecie własnych doświadczeń, kryteriów i wyobrażeń o życiu, „projektuje” na osobę własną mentalność, zasady postępowania oraz osobiste lęki i trudności. Ponadto okazuje brak wiary w zdolność rozwijania się osoby w kierunku usamodzielnienia, zdrowej autonomii, rozbudzając w niej stan uzależnienia i bierności.
„Niedyrektywny” sposób towarzyszenia i pomagania innym
Rozmowa w relacji niedyrektywnej jest wyrazem takiego towarzyszenia, w którym pomaga się rozmówcy w poznaniu jego sposobu myślenia i działania, pomaga mu się w rozważeniu różnych aspektów przedstawionej sytuacji, w zrozumieniu jego postępowania oraz sposobu podejmowania decyzji.
Osoba towarzysząca nie naciska, nie zmusza i nie decyduje za drugiego. Dla niej najważniejsze jest to, co rozmówca przeżywa: jego stan ducha, lęki, niepokoje, pragnienia, zamiary. Pomagający, skupiając uwagę na rozmówcy wierzy, że on sam - jedynie wspomagany - przekroczy przeszkody i znajdzie drogi wyjścia dostosowane do jego sytuacji i potrzeb. Dlatego właśnie powstrzymuje się od przedwczesnych interpretacji i diagnoz, od podawania rozwiązań, od porównań z innymi ludźmi. W relacji pomocy niedyrektywnej człowiek proszący o pomoc jest przede wszystkim w pełni przyjętym, bezwarunkowo zaakceptowanym, wysłuchanym i zrozumianym do końca.
Niedyrektywne sposoby pomagania innym są owocem solidnej formacji duchowej i ludzkiej. Formacja ludzka dokonuje się między innymi przez studium, treningi, superwizję, pomoc terapeutyczną. W przygotowaniu się do pomagania innym przez dialog niedyrektywny należy skupić uwagę nie tyle na cechach osobowości pomagającego, ile na tym, czego powinien się on nauczyć. Osoba pomagająca innym powinna umieć: a) darzyć pełnym zaufaniem osobę proszącą o pomoc; b) akceptować bezwarunkowo; c) spotykać drugiego na poziomie głębi; d) posiadać zdolność wczuwającego się rozumienia (czyli rozumienia sercem); e) być autentyczną i przejrzystą w relacji pomocy.
Co znaczy darzyć osobę proszącą o pomoc z pełnym zaufaniem?
Dobra relacja pomocy opiera się na pozytywnej koncepcji natury ludzkiej. Każdy człowiek jest zdolny do istnienia i rozwijania się zgodnie z własną tożsamością. Stąd wypływa konieczność pełnego szacunku dla osoby, dla jej wolności oraz zaufanie dla jej możliwości rozwojowych. Zaufanie rodzi się zawsze na bazie szacunku. Człowiek, który kocha szczerze i bezinteresownie, ufa osobie kochanej i darzy ją szacunkiem. Kto ufa drugiemu, nie wynosi się ponad niego, nie osądza go, nie dominuje nad nim, nie upokarza go. Zaufanie do człowieka pomimo popełnionych przez niego błędów, złego wrażenia, jakie sprawia na zewnątrz, jest postawą głęboko ludzką. Zaufanie jest darem. Dar ten wymaga zapomnienia o sobie. Człowiek, który ufa, staje się pokornym sługą. Wierzy w drugiego, dostrzega i docenia w nim to, co jest najlepsze.
Czym jest bezwarunkowa akceptacja osoby?
Bezwarunkowa akceptacja dotyczy całej historii życia danej osoby. Pełna akceptacja przejawia się przede wszystkim w pozytywnym zainteresowaniu osobą, w szacunku, w życzliwym nastawieniu do osoby, w rezygnacji z osądów i ocen, które nie wynikałyby z miłości. Akceptacja pozytywna i bezwarunkowa jest synonimem głębokiej miłości. Miłość głęboka, to rozumienie sercem, które przekracza logikę słów, faktów i zdarzeń. Miłość jest relacją „ciepłą”, jest dobrocią, szacunkiem.
Czym jest spotykanie z drugim człowiekiem na poziomie głębi?
Kiedy spotyka się drugiego człowieka na poziomie estetycznym (fascynacja fizycznym pięknem osoby), wtedy widzi się go i rozmawia z nim, ale pozostaje się na poziomie powierzchownym. Spotkanie na poziomie intelektualnym pozwala poznać idee, myśli i poglądy rozmówcy, ale można się na tym zatrzymać. Natomiast spotkanie na poziomie głębi, pozwala odkryć drugiego człowieka w całości jego osoby, nie tylko wygląd i myśli, lecz całe jego bogactwo. To jest poznanie sercem, które pozwala odkryć i poznać to, co jest nieraz poza nieporadnymi sformułowaniami, czy też niepozornym wyglądem.
Czym jest wczuwające się (empatyczne) rozumienie?
Wczuwanie się, empatia jest zdolnością wniknięcia w świat przeżyć drugiej osoby i uczestnictwem w jej doświadczeniu w całej tej mierze, na jaką pozwala komunikacja słowna i niesłowna. Jest zdolnością widzenia świata tak, jak widzi go drugi człowiek. „Empatia” jest czymś więcej niż sympatią. Z pomocą empatii sięga się w drugim człowieku poza świat jego emocji. Rozumienie empatyczne musi unikać dwóch postaw ekstremalnych: utożsamienia się ze stanem duszy rozmówcy oraz przyjęcia postawy zbytniego dystansu.
Czym jest autentyzm, czyli przejrzystość pomagającego?
Chodzi tutaj o relację w prawdzie, bez masek, bez tanich kompromisów, dyplomacji, itp. Postawy obronne, granie roli, sprzeczność pomiędzy komunikatami słownymi i niesłownymi u pomagającego, uniemożliwiają szczery dialog.
Nie można wejść w spotkanie z drugim człowiekiem na poziomie głębi, jeżeli u osoby pomagającej brakuje osobistej głębi, lub też jeżeli ona zbytnio zajmuje się sobą. Autentyzm nie jest całkowitym zapomnieniem o sobie. Przeciwnie, wymaga stałej komunikacji ze sobą podczas prowadzenia dialogu.
Autentyzm zakłada również szczerość. Istnieje zasada, według której pomagający „nie zawsze powinien powiedzieć pełną prawdę, ale to, co mówi zawsze powinno być prawdą” (Ruth Cohn). Innymi słowy: nigdy nie wypowiadać niczego, co nie byłoby zgodne z moim przeżywaniem (E. Sujak). Autentyzm pomagającego domaga się także dyspozycyjności psychicznej oraz czasu. Pośpiech uniemożliwia prawdziwe spotkanie i dialog.
Milczenie w dialogu
Usta zachowują milczenie, aby słuchać serca, które mówi (A. de Musset).
W relacji pomocy nie można pominąć znaczenia, jakie posiadają chwile milczenia. Ktoś powiedział znacząco, że milczenie jest „ojcem” słowa i słuchania. Dlatego, gdy znika milczenie, znika równocześnie słowo i słuchanie. Aby móc rozmawiać, potrzebne jest wyciszenie zewnętrzne i wewnętrzne. Tylko w wyciszeniu można kogoś wysłuchać i „czuć” z nim, rozpoznać głęboką tęsknotę każdego ludzkiego serca za miłością. Kto prawdziwie słucha, ten nie boi się chwil milczenia.
Na ogół człowiek, który nie boi się ciszy w samym sobie, potrafi uszanować milczenie, które jest ważne dla rozmówcy. Milczenie jest jednym ze sposobów życia, jest pewną sztuką bycia w relacji ze sobą samym i z innymi.
Milczenie nie jest tym samym co „bycie cicho”. Istnieje milczenie sterylne, które jest ucieczką od życia, od kontaktu z rzeczami i ludźmi. Takie milczenie jest ciężkie i rodzi lęk. Istnieje także milczenie twórcze i płodne, milczenie rodzące i potęgujące życie. Tu człowiek odnajduje siebie, swoją wolność, energię, wartości, powołanie. Takie milczenie jest „życiem wewnętrznym”, życiem w którym odnajduje się własną tożsamość i powołanie.
Chwile milczenia nie zawsze są docenianym elementem komunikacji międzyosobowej. Słowo i milczenie mogą się okazać w pewnych okolicznościach narzędziami bezcennej pomocy lub tortury, wyzwolenia lub ucisku, miłości lub dominacji. Słuchanie aktywne zakłada pewne przerwy w rozmowie, które stwarzają rozmówcy przestrzeń dla pogłębionego przeżywania lub szukania sposobów wyrażenia tego, co on przeżywa.
Istnieją różne rodzaje milczenia: a) milczenie oczekiwania na pomoc. Polega ono na tym, że rozmówca kończy mówić i czeka, aby pomagający zareagował na jego przekaz; b) milczenie z poczuciem pełni. Może ono dotyczyć różnych wymiarów doświadczenia; milczenie rozprężenia i odpoczynku; bez słów analizuje się własne przeżycie schodząc w głąb; c) milczenie poszukiwania, osoba szuka szlaku na rozstajnych drogach; d) milczenie analizowania - zachodzi w nim wysiłek rozeznawania sytuacji lub wewnętrznego odczucia, aby móc go nazwać; e) milczenie integrujące - nowe elementy szukają usytuowania w całości doświadczenia.
Milczenie z poczuciem pełni rozpoznaje się z wyrazu twarzy rozmówcy. Oczy wydają się bardziej żywe i aktywne, spojrzenie wcześniej odległe i zagubione ponad horyzontem, przechodzi następnie w spojrzenie intensywniejsze, schodzące poniżej linii horyzontu. Osoba usiłuje wtedy ująć doświadczenie przeżywane, ale jeszcze nie zwerbalizowane. Milczenie pełni trwa niekiedy minutę a nawet kilka minut. Nie trzeba go wypełniać słowami na siłę, gdyż byłoby to interwencją rozbijającą przeżycie rozmówcy. Nie powinno jednak trwać zbyt długo.
Można interweniować tylko w przypadku „milczenia oczekiwania na pomoc”, aby dokonać podsumowania, rozjaśnienia lub pomocy w otwarciu się. W relacji pomocy trzeba pozostawić przestrzenie ciszy i milczenia, i umieć wycofywać się zwłaszcza wtedy, gdy osoba towarzysząca ma tendencje do mówienia za dużo, lub wyręczania rozmówcy w tym, do czego sam jest zdolny.
Chwile milczenia w dialogu pozwalają nie tylko złapać oddech, ale odczuć, że jest się dla drugiego obecnym szczerze i bez pośpiechu. Cisza, która następuje po ostatniej nucie w muzyce, czy milczenie po ostatnim słowie w dialogu, staje się dopełnieniem „wybrzmienia” komunikatu. Ta cisza jest niejako dalszym brzmieniem muzyki, to milczenie jest dalszym ciągiem mowy, a więc jest dalszym ciągiem słuchania. My nie tylko słuchamy „w ciszy”, ale słuchamy ciszy. Czy nie udajemy się na łono dziewiczej natury, aby słuchać ciszy łąk, pól i lasów, ciszy dnia i nocy?
JAK UCZYĆ SIĘ TOWARZYSZENIA INNYM W RELACJI POMOCY?
Znaczenie osobistego rozwoju oraz zdobywanych predyspozycji przez pomagającego
a) Pierwszym krokiem w uczeniu się pomagania innym w dialogu jest zaangażowanie się w osobisty rozwój i dojrzałość. Można obudzić serce innych ludzi tylko wtedy, gdy się ma odpowiednią troskę o głębię własnego serca. Najlepiej pomaga się zarażając życiem, bo tylko „radość życia jednej osoby, rodzi radosne życie drugiej osoby”.
b) Aby towarzyszyć innym w rozwoju nie wystarczy wiedza teoretyczna, lecz jest konieczna także wiedza praktyczna nabywana drogą treningów, autoanalizy, spotkań, superwizji itp. Potrzebna jest ponadto świadomość, że każda osoba ludzka jest jedyna, niepowtarzalna, i że jest tajemnicą godną odkrywania w obecności Kogoś Innego, kto wszystko przenika i ogarnia w pełni.
c) Jakość pomagania innym uzależniona jest w dużej mierze od stosunku pomagającego do siebie samego, od stopnia akceptacji siebie i zaangażowania w swoje życie jako wartościowe. Św. Teresa z Avila wyznała, że „wolałaby spowiednika bardziej rozważnego, nawet jeśli mniej pobożnego, niż bardzo pobożnego, ale niezbyt inteligentnego”. Wydaje się, że do zaakcentowanej przez Świętą inteligencji i rozważności trzeba dołączyć, dziś szczególnie, pełną akceptację siebie samego u tego, kto zamierza pomagać innym. Brak akceptacji dość szybko ujawni szkodliwe sposoby pomagania, np.: a) potrzebę dowartościowania siebie w relacji; b) przywiązanie się do osoby, której się towarzyszy; c) uleganie mechanizmowi przeciwprzeniesienia, np. jeśli pomagający miał autorytarnego ojca, to w swoim agresywnym rozmówcy, świadomie lub nieświadomie, rozpozna swojego ojca i może zareagować podobnie.
Czym jest „prawdziwe spotkanie” i „dialog”?
a) Prawdziwe spotkanie jest obecnością osób otwartych na siebie na poziomie głębi, obdarzających się szacunkiem, zaufaniem, poczuciem bezpieczeństwa i nieobłudną życzliwością. Z takiego spotkania każdy odchodzi ubogacony.
b) Pomaganie innym przez dialog jest wyrazem jak najlepiej pojętej miłości bliźniego, jest formą bycia dla drugiego człowieka, jest zgodą na to, aby drugi człowiek nie bał się być sobą w relacji ze mną w prawdzie i bez lęku. Autentyczny dialog nie polega na stosowaniu odpowiednich metod i technik, lecz jest przyjęciem i akceptacją osoby w całej jej prawdzie, bez ocen i sądów.
c) Pomagający skupia swoją uwagę w dialogu przede wszystkim na rozmówcy. Dla niego najważniejsze jest to, co on przeżywa: jego stan ducha, lęki, niepokoje, radości, pragnienia, zamiary.
d) Pomagający opiera się na pozytywnej koncepcji natury ludzkiej. Wierzy, że każdy człowiek jest zdolny do istnienia i rozwijania się zgodnie z własną tożsamością. Stąd wypływa konieczność szanowania wolności drugich oraz sprzyjania ich autonomii.
Na co zwracać szczególną uwagę w relacji pomocy?
Wystrzegać się dyrektywnego sposobu towarzyszenia: niczego nie zakazywać, nie nakazywać, nie naciskać, nie przyspieszać rozwoju, nie moralizować, nie usiłować zmieniać rozmówcy; pomagać na siłę i zmieniać rozmówcę na swój obraz, to znaczy manipulować drugim człowiekiem.
a) W towarzyszeniu drugiemu człowiekowi należy mieć otwarte oczy i uszy na poznanie między innymi następujących aspektów życia: zauważyć co przeżywa, jakie towarzyszą mu uczucia i emocje, jakie są jego oczekiwania względem mnie? Jak rozumie samego siebie, w jakiej mierze akceptuje swoje życie? Jakie znaczenie przypisuje przedstawionej przez siebie sytuacji i poszczególnym faktom? W oparciu o jakie kryteria ocenia własne postępowanie? Co myśli o innych osobach i jak je rozumie? Co uważa, że inni myślą o nim? Do jakich mechanizmów obronnych się ucieka? Jaki stopień wewnętrznej wolności już osiągnął?
b) Gdy rozmówca napotyka trudności w wypowiedzeniu przeżycia, nie starać się zgadywać, co chce powiedzieć, nie sugerować mu sformułowań czy też kierunku rozmowy.
c) Nie formułować w dialogu własnych komentarzy, przedwczesnych interpretacji, osobistych refleksji oraz porównań sytuacji rozmówcy z innymi ludźmi, lub własną sytuacją życiową.
d) Na ogół nie zabierać głosu w pierwszej fazie kontaktu, jeśli proszący o pomoc ma pragnienie dalszego mówienia o sobie. Najpierw pozwolić mu wypowiedzieć się swobodnie i w wolności. Można interweniować na przykład dopiero w sytuacjach, gdy rozmówca zagubił się lub zablokował emocjonalnie.
e) Należy pamiętać, że rozmówca jest w stanie przenieść własną uwagę na to, co powie jej osoba towarzysząca dopiero wtedy, gdy sam wystarczająco przedstawi swój stan ducha, swoje kłopoty, trudności i swój punkt widzenia.
Ważniejsze zagrożenia w relacji pomocy
a) Początkujący w towarzyszeniu innym przeżywa niekiedy „przedwczesny lęk” o to, czy potrafi pomóc drugiej osobie, czy jej nie zaszkodzi. Zamiast skupić się w pełni na tym, co przeżywa i mówi osoba, zastanawia się nad szukaniem „odpowiedzi” lub „rozwiązań” problemów osoby.
b) Pomagający powinien wiedzieć, że nie może stać się „zbawicielem” rozmówcy, lecz jedynie otwartym i życzliwym powiernikiem jego kłopotów. Życzliwe zwrócenie się ku drugiemu człowiekowi może okazać się pomocą niepełną, ale nigdy nie może mu zaszkodzić.
c) Najbardziej szkodliwe formy pomagania innym to: „wyręczanie” kogoś w tym, co może sam zrobić lub osiągnąć; „nadopiekuńczość”, która prowadzi do przywiązywania innych do siebie i uzależniania; „dramatyzowanie” sytuacji, którego efektem może stać się uruchomienie jakiegoś procesu psychotycznego; „tanie pocieszanie”, jako wyraz lęku przed trudną sytuacją lub niechęci wysłuchania i zrozumienia osoby.
d) W relacji pomocy nie powinno się promować „woluntaryzmu” wg zasady „chcieć to móc”; „perfekcjonizmu” - jego efektem jest nadmierna koncentracja na sobie i efektach swojego działania; „moralizmu” - polega on na skupieniu uwagi tylko na postępowaniu moralnym, bez poznania całej osoby; „intelektualizmu”, który błędnie utożsamia „wielką wiedzę” z „dobrym życiem”.
e) Ważną sprawą w towarzyszeniu innym jest zdolność odczytywania stopnia natężenia emocjonalnego i umiejętnego wpływania na jego ekstremalne stany. Wiele wtedy zależy od stworzenia poczucia bezpieczeństwa, oddramatyzowania sytuacji, sprzyjania uwolnieniu pozytywnych i twórczych energii osoby.
f) W towarzyszeniu innym w relacji pomocy zachodzi niekiedy zjawisko „wypalenia się” pomagającego. Może ono wynikać na przykład z nadmiernej dyspozycyjności czasowej dla wielu osób, z bezkrytycznego przejmowania na siebie cudzych uczuć i cierpień. Pomagający musi uczyć się zdrowego dystansu emocjonalnego, który nie jest nigdy umniejszeniem szacunku i empatii z rozmówcą.
Dwanaście przykładów „blokad komunikacji interpersonalnej” wg Thomasa Gordona
1. Rozkazywanie, kierowanie, komenderowanie: „Musisz to zrobić”, „Nie możesz tego zrobić”, „Oczekuję, że to zrobisz”, „Skończ z tym”, „Idź i przeproś ją”.
2. Ostrzeganie, namawianie, grożenie: „Lepiej, żebyś to zrobił, bo inaczej...”, „Jeśli tego nie zrobisz, to...”, „Lepiej nie próbuj tego”, „Ostrzegam cię, jeśli to zrobisz...”
3. Moralizowanie, mówienie kazań, prośby: „Powinieneś to zrobić”, „Powinieneś spróbować tego”, „Jesteś odpowiedzialny za zrobienie tego”, „To twój obowiązek”, „Życzę sobie, żebyś to zrobił”, „Pośpiesz się z tym, bardzo proszę”.
4. Doradzanie, sugerowanie, proponowanie rozwiązań: „Myślę, że powinieneś to zrobić”, „Pozwól mi podpowiedzieć ci...”, „Byłoby dla ciebie najlepiej, jeślibyś...”, „Dlaczego nie podejdziesz do tego inaczej?”, „Najlepsze rozwiązanie, to...”
5. Przekonywanie za pomocą argumentów logicznych, wykładu, udowadniania: „Czy zdajesz sobie sprawę, że...”, „Fakty przemawiają za...”, „Pozwól mi podać ci fakty”, „To jest właściwy sposób”, „Doświadczenie mówi nam, że...”
6. Sądzenie, krytykowanie, potępianie, strofowanie: „Postępujesz głupio”, „Nie myślisz uczciwie”, „Zszedłeś z wytyczonej drogi”, „Nie zrobiłeś tego słusznie”, „Mylisz się”, „To bezsensowne tak mówić”.
7. Chwalenie, aprobowanie, ocena pozytywna, pochlebstwo: „Twój sąd jest zawsze bardzo dobry”, „Jesteś inteligentny”, „Masz dużo możliwości”, „Zrobiłeś duże postępy”, „Zawsze to robiłeś w przeszłości”.
8. Obrzucanie wyzwiskami, wyśmiewanie, zawstydzanie: „Jesteś rozlazłym pracownikiem”, „Masz mętny sposób myślenia”, „Mówisz jak inżynier”, „Rzeczywiście postąpiłeś głupio”.
9. Interpretowanie, analizowanie, stawianie diagnozy: „Mówisz to, bo jesteś zły”, „Jesteś zazdrosny”, „To, czego naprawdę potrzebujesz, to...”, „Masz problemy z władzą”, „Chcesz robić dobre wrażenie”, „Jesteś trochę paranoiczny”.
10. Upewnianie, uspokajanie, wyrażanie współczucia, pocieszanie, podtrzymywanie na duchu: „Jutro będziesz się czuł inaczej”, „Sprawy ułożą się lepiej”, „Najciemniej jest przed świtem”, „Nie ma tego złego, co by na dobro nie wyszło”, „Nie martw się o to tak bardzo”, „Nie jest aż tak źle”.
11. Badanie, wypytywanie, przesłuchiwanie: „Dlaczego to zrobiłeś?”, „Jak długo odczuwałeś to w ten sposób?”, „Co zrobiłeś, żeby spróbować to rozwiązać?”, „Czy radziłeś się kogoś?”, „Kiedy uświadomiłeś sobie to odczucie?”, „Kto wpłynął na ciebie?”
12. Odwracanie uwagi, zmiana tematu rozmowy, zabawianie: „Myśl o stronie pozytywnej”, „Próbuj nie myśleć o tym, aż odpoczniesz”, „Chodźmy na obiad i zapomnijmy o tym”, „To przypomina mi czas, gdy...”, „Wydaje ci się, że masz problemy!”
Pochłaniając kolejną porcję lektur z racji mego zawodu i zainteresowań, zwracam ostatnio szczególną uwagę na temat naszych rekolekcji. Wynotowuję to, co o wolności znajdę. Moją uwagę przykuły wypowiedzi francuskiego pisarza, autora bestsellerowego "Oskara i pani Róży" - Erica -Emmanuela Schmitta - znalezione w ostatnim jego utworze "Małe zbrodnie małżeńskie". Chcę się nimi podzielić, gdyż warte są zastanowienia.
WOLNOŚĆ
Czym jest wolność bez zaangażowania? To wolność pusta, jałowa, nieuchwytna, wolność, która niczego nie wybiera, wolność niezdecydowana, wolność prewencyjna.
Mężczyźni bardziej marzą o wolności niż z niej korzystają, trzymają ją zazdrośnie na półce, zamiast jej używać. A ona usycha, kurczy się i umiera na długo przed nimi.
Bo wolność wtedy tylko istnieje, kiedy się z niej korzysta.
ZAUFANIE
Zaufanie to nie jest coś, co się posiada. To coś, czym się obdarza. "Darzy się" zaufaniem.
Ide na spotkanie siebie, ale czy w dobrą stronę?
MIŁOŚĆ
Żeby uczucie (miłości) trwało, trzeba zgodzić się na niepewność, wypłynąć na niebezpieczne wody, tam gdzie posuwa się do przodu tylko ten, kto ufa, odpoczywać, unasząć się na zmiennych falach zwątpienia, znużenia, spokoju, ale niegdy nie zbaczać z kursu.
Wynotowała: Grażyna
1.Pojęcie wolności
2. Klasyczna i chrześcijańska kultura wolności
3. Liberalna kultura wolności
4. Wolność w prawdzie – wolność prawdziwa
Literatura
Chrystus w polskiej wolności, IX Tydzień Społeczny 23-26. V. 2002 r., Warszawa 2002.
Dec I., Filozofia wolności. Rys historyczny, Lublin 1999.
Dec I., Idea wolności w czasach nowożytnych, w: Eucharystia świadectwem wolności, Warszawa 1997, ss. 21-38.
Dec I., Wolność naturą i prawem człowieka. Indywidualny i społeczny wymiar wolności, Sandomierz 2000
Jan Paweł II, Encyklika Veritatus splendor (1993).
Jan XXIII, Encyklika Pacem in terris o pokoju między wszystkimi narodami opartym na prawdzie, sprawiedliwości, miłości i wolności (1963), w: Dokumenty nauki społecznej Kościoła, cz. I, Rzym – Lublin 1996.
Kowalczyk S., Liberalizm i jego filozofia, Katowice 1995.
Mazurek F. J., Czy możliwy jest „liberalizm katolicki”?, „Społeczeństwo”, 1996, 1, ss. 135-164.
Papieska Akademia Nauk Społecznych, Demokracja – niektóre ważne kwestie (I). Wartość demokracji – demokracja wartości, Rzym 22-25 kwietnia 1998, „Społeczeństwo”, 2000, 4, ss. 449-510.
Possenti V., Wyzwania demokracji liberalnej, „Społeczeństwo”, 1996, 3, ss. 429-445.
Problem wyzwolenia człowieka, red. ks. T. Styczeń, ks. M. Radwan, Rzym 1987.
Wojtyła K., Osoba i czyn oraz inne studia antropologiczne, Lublin 1994 [pierwsze wydanie, Lublin 1969].
Wojtyła K., Osoba: podmiot i wspólnota, „Roczniki Filozoficzne KUL”, 24 (1976), 2, ss. 5-39.
Weszłam w trzydniowe rekolekcje pełna nadziei. Okazało się, że mimo sprzyjających okoliczności był to czas trudny. Miałam wrażenie otaczającej mnie mgły zza której dochodziły głosy.Bardziej wyrazisty obraz powstał kilka razy; podczas mszy z udziałem ojca Adama, prowadzonej medytacji ojca Ryszarda i w czasie konferencji Eli.
Beata Wasilewicz
PO REKOLEKCJACH WIELKOPOSTNYCH WŻCh (16 – 18 III 2007)
Weszłam w trzydniowe rekolekcje pełna nadziei. Okazało się, że mimo sprzyjających okoliczności był to czas trudny. Miałam wrażenie otaczającej mnie mgły zza której dochodziły głosy.
Bardziej wyrazisty obraz powstał kilka razy; podczas mszy z udziałem ojca Adama, prowadzonej medytacji ojca Ryszarda i w czasie konferencji Eli.
Pojawiło się we mnie głębokie zmęczenie i dotyczyło to mojej wewnętrznej kondycji. Mimo tego, poruszenie nastąpiło i to w sferze, wydawałoby się, już dotykanej wielokrotnie.
Nie ulega wątpliwości, że bycie we wspólnocie dało i daje mi możliwość wglądu w siebie w relacje do innych i do Pana Boga. Co to jednak znaczy jeśli ciągle potykam się o własne nogi.
Nadzieja pojawiła się i za to dziękuję.
Rekolekcje ignacjańskie wzięły swą nazwę od imienia założyciela zakonu jezuitów Św. Ignacego Loyoli, który na podstawie własnych przeżyć na drodze nawrócenia i zjednoczenia z Bogiem opracował Ćwiczenia Duchowe. Przez wieki wielu ludziom pomogły one lepiej poznać siebie samych oraz doświadczyć spotkania z miłującym Bogiem.
Ćwiczenia ignacjańskie wyjazdowe, w domach rekolekcyjnych odbywają się w całkowitym milczeniu, natomiast Ćwiczenia w życiu codziennym - jakie proponujemy - to forma, jaką przewidział Św. Ignacy dla tych, którzy nie mogą pozostawić swoich obowiązków. Nie trzeba nigdzie wyjeżdżać, ale wyznaczając w swoim życiu codziennym przestrzeń i czas na przedłużoną osobistą modlitwę, przez miesiąc, w proponowany sposób wejść w głębszą modlitwę w oparciu o Pismo Święte - medytację ignacjańską.
Będziemy uczyć się tej metody, a każdy z uczestników może spotykać się raz na tydzień z osobą towarzyszącą, żeby porozmawiać o tym, czego doświadczył na modlitwie.
Trudno jest samemu rozeznawać. Wypowiedzenie głośno tego, co przeżyliśmy, pozwala lepiej zrozumieć i obiektywniej na to spojrzeć. Może stać się ważnym, pomocnym krokiem w kierunku uporządkowania własnego życia.
Rekolekcje ignacjańskie są wyzwaniem poważnym, ambitnym, ale też dającym prawie każdemu kto je podejmie wielkie duchowe owoce. Zaangażowanie w rekolekcje będzie prowadziło do lepszego poznanie siebie, odkrycia Bożej miłości i nawiązania z Nim bliższej relacji.
Rekolekcje przeznaczone są dla osób, które pragną pogłębić swoje życie duchowe, natomiast nie mogą aktualnie pozwolić sobie na kilkudniowy wyjazd do domu rekolekcyjnego poza swoim miejscem zamieszkania.
Rekolekcje
w których „zapala się światło” – tak fajnie określiła nasze białostockie rekolekcje ignacjańskie w ciągu życia Beatka
- podoba mi się
„poczucie obecnego światła, rekolekcje, w których zapala się światło”
Coś w tym jest….
Niby nic się na nich takiego nie działo: brak klaskania, tańczenia, długiego śpiewania
A jednak:
skupienie, wyciszenie, zamyślenie,
chłonienie treści konferencji i … szybkie zapisywanie.
Niektórzy z nich przychodzili prosto z pracy zawodowej – dobrze, że jest czas na łyk kawy czy herbaty.
Niektórzy bardzo poważnie chorzy: rak, depresja,
ktoś z doświadczaniem samotności,
są małżeństwa z krótkim i długim stażem
i dziewczyna po raz pierwszy zakochana….
Czego szukają, dlaczego przychodzą, co ich pociąga?
J Ż-G
Rekolekcje
w których „zapala się światło” – tak fajnie określiła nasze białostockie rekolekcje ignacjańskie w ciągu życia Beatka
- podoba mi się
„poczucie obecnego światła, rekolekcje, w których zapala się światło”
Coś w tym jest….
Niby nic się na nich takiego nie działo: brak klaskania, tańczenia, długiego śpiewania
A jednak:
skupienie, wyciszenie, zamyślenie,
chłonienie treści konferencji i … szybkie zapisywanie.
Niektórzy z nich przychodzili prosto z pracy zawodowej – dobrze, że jest czas na łyk kawy czy herbaty.
Niektórzy bardzo poważnie chorzy: rak, depresja,
ktoś z doświadczaniem samotności,
są małżeństwa z krótkim i długim stażem
i dziewczyna po raz pierwszy zakochana….
Czego szukają, dlaczego przychodzą, co ich pociąga?
J Ż-G
Kilkanaście lat temu przeżyłam wielki kryzys. Przestałam widzieć , nie odczuwałam radości.
Nie wiedziałam co miałoby się wydarzyć, żeby życie nabrało większego sensu i blasku.
W sercu zadomowił się smutek, nostalgia i szarość.
Nie chcę myśleć jak wyglądałoby moje życie dzisiaj gdyby nie było nowego początku.
Tym nowym początkiem stały się ćwiczenia ignacjańskie odbyte w domu rekolekcyjnym w Gdyni.
Bóg wprowadził mnie wówczas na nową drogę, którą idę do dziś, a która mam nadzieję doprowadzi mnie bezpiecznie na drugi brzeg.
Otrzymałam Nowe Życie.
Jest to droga
Ma swoje etapy, nie ma skrótów
czasem jest wyboista i nie ma nic wspólnego z autostradą...
Najciekawsze jest to że nie muszę wiedzieć gdzie jest jej koniec. Najważniejsze że jestem na drodze. Dbam o to żeby na niej pozostać, a wszystko dzieje się jakby samo, poza moją kontrolą…
Jestem prowadzona….
Bóg rozmawia ze mną jak przyjaciel
Przemawia w Swoim Słowie
Wszystko jest Jego Słowem.
ECz
Miejsce i rola osoby towarzyszącej w czasie rekolekcji ignacjańskich
Towarzyszenie duchowe nie jest czymś nowym w Kościele. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa nazywano je ojcostwem duchowym – do Ojców Pustyni (kościół zachodni) czy do Starców (kościół wschodni) przychodzili młodsi pustelnicy, mnisi bądź osoby potrzebujące, aby prosić o radę, przedstawiać swoje myśli, poruszenia serca czy pokusy.
Później utarł się termin kierownictwo duchowe oraz kierownik duchowy, który to termin jest do dziś najczęściej używany w literaturze duchowej i zakonnej. Słowo kierownik kojarzy się jednak z kimś, kto organizuje, przewodzi, rządzi... A tym, który „organizuje" rekolekcje i prowadzi nas przez doświadczenie modlitwy jest przede wszystkim Duch Święty. Dlatego też chętniej dziś mówimy o towarzyszeniu duchowym, choć określając osobę, może lepiej pozostać przy słowie kierownik, gdyż słowo towarzysz będzie nam się raczej źle kojarzyło.
Jak jest więc rola kierownika w rekolekcjach i jakie jest znaczenie rozmowy rekolekcyjnej?
Łatwiej powiedzieć, czym ona nie jest. Nie jest "kierowaniem" rekolektantem (narzucaniem swoich rozwiązań, przymuszaniem, nakazywaniem…). Nie jest dokonywaniem wyborów za rekolektanta czy zmuszaniem do podjęcia określonych decyzji. Nie jest także wnikaniem w sprawy sumienia, co jasno sprecyzował Święty Ignacy: „jest pożyteczne, aby dający rekolekcje, nie starając się wybadać i poznać myśli i grzechy odprawiającego rekolekcje, dobrze wiedział o różnych poruszeniach i myślach, jakie różne duchy mu podsuwają” (Ćwiczenia duchowe, nr 17).
Celem rozmowy rekolekcyjnej ma być pomoc w poznaniu sposobu Bożego działania w człowieku, pomoc w rozpoznaniu różnych myśli, poruszeń, zachęt i oporów doświadczanych na modlitwie, jak i pomoc w wybraniu najlepszych metod, sposobów i form modlitwy. Bardzo ważne jest, aby to, co odkrywamy i doświadczamy na modlitwie, mogło być przeniesione w życie codzienne, abyśmy szukali i spełniali wolę Pana Boga w naszej – często zabieganej – codzienności. Temat ten będzie szczególnym przedmiotem rozmowy w czasie rekolekcji w ciągu życia.
Celem rozmowy jest też zwiększenie poczucia bezpieczeństwa. Każdy z nas, kiedy wchodzi na mniej znane czy nowe dla siebie tereny, pyta: „Czy ja to dobrze robię? Czy nic mi nie grozi? Czy to, czego doświadczam, jest prawdziwe?”. Prowadzący rozmowy sami przeszli już pewną drogę rekolekcji, poznali jej dobre i trudne strony, mogą więc służyć pomocą.
Celem rozmowy jest też pewna obiektywizacja naszych doświadczeń. Modlitwa medytacyjna, przedłużona, sięga do serca człowieka, do sfer, które w codziennym zabieganiu nie są często odwiedzane. Tam rodzą się zarówno „złe myśli”, jak i „poruszenia” do czynienia dobra, które podsuwa nam sam Duch Św. Chęć, aby w wolności powiedzieć o tych doświadczeniach komuś, kto mnie słucha, każe ubrać te poruszenia w słowa. Wypowiedziane słowa wprowadzają światło, pozwalają na zobaczenie swoich doświadczeń jakby z boku. I nie chodzi nawet o to, że słuchający mądrze mi poradzi, samo wypowiedzenie się wprowadza pewien ład w moje doświadczenia.
Jakie postawy wewnętrzne są ważne w rozmowie rekolekcyjnej?
zaufanie
Spotkanie rekolekcyjne musi się odbywać w klimacie zaufania: Bogu i sobie nawzajem. I kierownik i rekolektant przychodzą na rozmowę z zawierzeniem, że Bóg nam towarzyszy i że rozmowa ta ma prowadzić do Niego. Tym samym mogą też zaufać sobie nawzajem – że szukamy dla siebie dobra, że będziemy sobie pomagać, że się nie skrzywdzimy… Zaufanie to też wiara, że spotkanie pozostanie objęte klimatem intymności – to o czym mówimy, pozostanie tylko pomiędzy nami.
wolność
Klimat wolności też jest podstawą spotkania. Wolność dotyczy obu stron: rekolektant nie może czuć się przymuszonym do mówienia czegoś, o czym nie chce mówić, sam stawia granice obszarów, do których dopuszcza kierownika; a i kierownikteż musi być wolnym wewnętrznie, aby nie ulec pokusie narzucania swojego sądu i prowadzenia rekolektanta na obraz i podobieństwo swoich doświadczeń.
szczerość
Szczerość nie kłóci się z wolnością. Mówimy to, co chcemy powiedzieć, bez wybielania się czy wyolbrzymiania, bez niedomówień czy zafałszowań. Jeśli coś nam nie wyszło, coś zaniedbaliśmy czy nie zrobiliśmy medytacji, nie uciekamy od prawdy. Nasze braki, słabości, błędy czy pomyłki też są wspaniałą możliwością, aby lepiej poznać siebie i zrozumieć do czego Bóg nas zaprasza. Nazywajmy je po imieniu, bez lęku, że kierownik nas wyśmieje, czy że okażemy się gorsi w jego oczach. Dzięki szczerości sami nie będziemy tracić czasu ani sprawiać, by go tracił ktoś inny.
przejrzystość
W naszej rozmowie z kierownikiem duchowym powinniśmy zadbać o jasny i przejrzysty przekaz, unikajmy nieistotnych szczegółów i rozgadania, generalizowania czy uogólniania. Warto starać się mówić rzeczowo i prosto o wszystkim, uzewnętrzniać prawdziwy stan duszy, sugestie nieprzyjaciela, małe zwycięstwa i porażki, które przypominają nam o pokorze.
Jak praktycznie może przebiegać rozmowa rekolekcyjna?
Można powiedzieć, że na naszych rekolekcjach w ciągu życia, w rozmowie rekolekcyjnej obracamy się zasadniczo wokół trzech tematów:
1. Omawiamy nasz „sposób” modlitwy – jaką porę dnia i miejsce wybraliśmy, ile trwała, co nas wyciszało, a co przeszkadzało, jak się zaczynała, a jak kończyła…. Nie jest łatwo w naszej codzienności znaleźć najlepsze miejsce i czas, najlepszą formę. Rozmowa o tym, co pomaga, a co przeszkadza, ułatwia podjęcie właściwej decyzji.
2. Przedstawiamy to, czego doświadczyliśmy na modlitwie: poruszenia i pociągania, pokusy i trudności, chęci i zamiary, podjęte decyzje…, zawsze w duchu opisanej wyżej wolności
– mówię to, co chcę i tyle, ile chcę, ale ze świadomością celu tej rozmowy – aby lepiej poznawać sposób działania Boga we mnie i Jego wolę.
3. Zwracamy uwagę na to, czy modlitwa „przenika” nasze życie codzienne – czy i jak doświadczam jej owoców w ciągu dnia. Rekolekcje te tworzą niepowtarzalną okazję większego zjednoczenia naszej wiary i modlitwy z życiem codziennym, aby te dwie rzeczywistości – często bardzo odległe od siebie – bardziej się przenikały.
I na koniec parę uwag praktycznych: dobrze jest zacząć rozmowę znakiem krzyża, chwilą modlitwy, choćby w ciszy. Potem następuje rozmowa. Jej przebieg zależy od charakterów obu osób, od otwartości, od klimatu słuchania. Można zacząć od trochę szerszego przedstawienia się, niż to napisaliśmy w zgłoszeniu się na rekolekcje. Omówić swoje oczekiwania. Pierwsze doświadczenia modlitwy… A dalej już z pomocą Ducha Św. jakoś pójdzie.
opracował ks. Ryszard Friedrich SJ
Carlo Maria Martini, Spotkania z Biblią, Wydawnictwo „M”, Kraków 2001, ss.8-10
W jaki sposób wykorzystać tekst biblijny do rozmyślania, które zamieni się w modlitwę, a w konsekwencji w konkretne uczynki?
Jest to pytanie, na które usiłuję odpowiedzieć od bardzo dawna; pytanie, które nieustannie się odnawia, nieustannie powraca.
Przedstawię krótko kilka słów-kluczy, którymi będę się posługiwać. Są to słowa łacińskie, ponieważ nie jest łatwo znaleźć w języku włoskim odpowiedniki oddające we właściwy sposób ich znaczenie: lectio, meditatio, contemplatio, oratio, consolatio, discretio, deliberatio, actio. Są to słowa, które pozwalają mi zrozumieć, w jaki sposób następuje przejście od tekstu biblijnego do życia przez modlitwę i kontemplację.
1. Lectio (czytanie) – polega na wielokrotnym odczytaniu fragmentu tekstu biblijnego i podkreśleniu w nim elementów nośnych, dynamicznych, budowy, bohaterów, wydarzeń, przymiotów zdarzeń, kontekstu bliższego i dalszego, tekstów pokrewnych. Jest to zatem ogromna praca, która ma za cel odpowiedzieć na proste pytanie: co mówi ten tekst? Wielokrotnie zauważałem, zarówno w kaznodziejstwie jak i w homiletyce, że często - chcąc wyrazić jakąś myśl – wychodzi się od fragmentu Pisma Świętego, uwazając, że jest on oczywisty. Zapomnia się przy tym zupełnie o istotnym i absolutnie nieuchronnym pytaniu: co ten fragment mówi?
Badany w ten sposób tekst, czytany i słyszany uprzednio choćby i sto razy, ukazuje się jak nowy. Dlatego też polecam młodzieży czytanie Pisma Świętego z ołówkiem w ręku i podkreślanie występujących w nim osób, wydarzeń, idei, wartości. I nie jest do tego bynajmniej konieczna – skądinąd ważna – wiedza z zakresu retoryki. Chciałbym, aby każdy chrześcijanin nauczył się tego ćwiczenia lectio, każdy młody człowiek; jest to pierwszy jakże ważny stopień.
Carlo Maria Martini, Spotkania z Biblią, Wydawnictwo „M”, Kraków 2001, ss.8-10
W jaki sposób wykorzystać tekst biblijny do rozmyślania, które zamieni się w modlitwę, a w konsekwencji w konkretne uczynki?
Jest to pytanie, na które usiłuję odpowiedzieć od bardzo dawna; pytanie, które nieustannie się odnawia, nieustannie powraca.
Przedstawię krótko kilka słów-kluczy, którymi będę się posługiwać. Są to słowa łacińskie, ponieważ nie jest łatwo znaleźć w języku włoskim odpowiedniki oddające we właściwy sposób ich znaczenie: lectio, meditatio, contemplatio, oratio, consolatio, discretio, deliberatio, actio. Są to słowa, które pozwalają mi zrozumieć, w jaki sposób następuje przejście od tekstu biblijnego do życia przez modlitwę i kontemplację.
1. Lectio (czytanie) – polega na wielokrotnym odczytaniu fragmentu tekstu biblijnego i podkreśleniu w nim elementów nośnych, dynamicznych, budowy, bohaterów, wydarzeń, przymiotów zdarzeń, kontekstu bliższego i dalszego, tekstów pokrewnych. Jest to zatem ogromna praca, która ma za cel odpowiedzieć na proste pytanie: co mówi ten tekst? Wielokrotnie zauważałem, zarówno w kaznodziejstwie jak i w homiletyce, że często - chcąc wyrazić jakąś myśl – wychodzi się od fragmentu Pisma Świętego, uwazając, że jest on oczywisty. Zapomnia się przy tym zupełnie o istotnym i absolutnie nieuchronnym pytaniu: co ten fragment mówi?
Badany w ten sposób tekst, czytany i słyszany uprzednio choćby i sto razy, ukazuje się jak nowy. Dlatego też polecam młodzieży czytanie Pisma Świętego z ołówkiem w ręku i podkreślanie występujących w nim osób, wydarzeń, idei, wartości. I nie jest do tego bynajmniej konieczna – skądinąd ważna – wiedza z zakresu retoryki. Chciałbym, aby każdy chrześcijanin nauczył się tego ćwiczenia lectio, każdy młody człowiek; jest to pierwszy jakże ważny stopień.
Schemat medytacji – w odniesieniu do pór roku
Czas przygotowania – czas sadzenia - wiosna
- Przygotowanie osobiste – przeczytanie tekstu z Pisma Św., przeczytanie (odsłuchanie) wprowadzenia, zanotowanie paru myśli, które mnie poruszyły i od których chcę zacząć medytację (może być wcześniej niż medytacja, np. przygotowanie wieczorem medytacji rannej).
- Przygotowanie bezpośrednie – zajęcie miejsca, pozycja ciała, uświadomienie sobie przed Kim staję i w jakim celu, wyciszenie, znak krzyża.
- Modlitwa przygotowawcza: np. słowami Ignacego: aby wszystkie moje zamiary, decyzje i czyny były skierowane w sposób czysty do służby i chwały Jego Boskiego Majestatu.
- Wejście w treści medytacji:
- powrót myślą do historii, która ma być przedmiotem medytacji
- użycie wyobraźni, która tworzy klimat i skupia na wydarzeniach biblijnych
- Prośba o łaskę, aby ta medytacja wydała owoce – prosić o to, czego chcę i pragnę osobiście od tej modlitwy.
Czas medytacji właściwej – czas wzrostu i owocowania – lato
- smakowanie tekstu
- troska o zrozumienie tekstu, wydarzenia, nauki Jezusa…, przez refleksję i rozum wspomagany wiarą
- próba, aby odkryte prawdy ogólne, powszechne, zobaczyć w konkrecie swojego życia – „wejść w siebie”. Przyglądamy się swoim reakcjom, odczuciom, temu co pociąga i niepokoi.
- od medytacji do modlitwy, do przebywania w Obecności Boga.
- zaangażowanie całego bogactwa naszego człowieczeństwa: pamięci, intelektu, woli, uczuć, zmysłów, wyobraźni…
- bez pośpiechu, nerwowości, chęci wyczerpania całego tematu… zatrzymać się tam, gdzie poczuję się pociągany wewnętrznie i tam „spocząć” dopóki się nie nasycę.
Medytację kończymy serdeczną rozmową z Jezusem, z Maryją, z Bogiem Ojcem… zależnie od tego, kto był bardziej obecny w medytacji i wg tego, jak moje serce mnie prowadzi. Następnie odmawiamy znaną modlitwę: Ojcze Nasz, Zdrowaś Mario, itp.
Czas refleksji – czas zbiorów – jesień
- refleksja nad formą medytacji: jakie miejsce, pozycja ciała, co pomagało, a co przeszkadzało, ile czasu nad poszczególnymi punktami… - aby znaleźć własny, osobisty sposób medytacji
- refleksja nad treścią medytacji – czego doświadczyłem, poznałem, czego pragnę lub jakie mam postanowienia… - aby uchwycić i zachować owoce medytacji (robienie zapisków)
Czas codzienności – czas korzystania z owoców – zima
W codzienności, mniej lub bardziej świadomie, korzystamy z łask naszej modlitwy.
Miejsce i rola osoby towarzyszącej w czasie rekolekcji ignacjańskich
Towarzyszenie duchowe nie jest czymś nowym w Kościele. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa nazywano je ojcostwem duchowym – do Ojców Pustyni (kościół zachodni) czy do Starców (kościół wschodni) przychodzili młodsi pustelnicy, mnisi bądź osoby potrzebujące, aby prosić o radę, przedstawiać swoje myśli, poruszenia serca czy pokusy.
Później utarł się termin kierownictwo duchowe oraz kierownik duchowy, który to termin jest do dziś najczęściej używany w literaturze duchowej i zakonnej. Słowo kierownik kojarzy się jednak z kimś, kto organizuje, przewodzi, rządzi... A tym, który „organizuje" rekolekcje i prowadzi nas przez doświadczenie modlitwy jest przede wszystkim Duch Święty. Dlatego też chętniej dziś mówimy o towarzyszeniu duchowym, choć określając osobę, może lepiej pozostać przy słowie kierownik, gdyż słowo towarzysz będzie nam się raczej źle kojarzyło.
Jak jest więc rola kierownika w rekolekcjach i jakie jest znaczenie rozmowy rekolekcyjnej?
Łatwiej powiedzieć, czym ona nie jest. Nie jest "kierowaniem" rekolektantem (narzucaniem swoich rozwiązań, przymuszaniem, nakazywaniem…). Nie jest dokonywaniem wyborów za rekolektanta czy zmuszaniem do podjęcia określonych decyzji. Nie jest także wnikaniem w sprawy sumienia, co jasno sprecyzował Święty Ignacy: „jest pożyteczne, aby dający rekolekcje, nie starając się wybadać i poznać myśli i grzechy odprawiającego rekolekcje, dobrze wiedział o różnych poruszeniach i myślach, jakie różne duchy mu podsuwają” (Ćwiczenia duchowe, nr 17).
Celem rozmowy rekolekcyjnej ma być pomoc w poznaniu sposobu Bożego działania w człowieku, pomoc w rozpoznaniu różnych myśli, poruszeń, zachęt i oporów doświadczanych na modlitwie, jak i pomoc w wybraniu najlepszych metod, sposobów i form modlitwy. Bardzo ważne jest, aby to, co odkrywamy i doświadczamy na modlitwie, mogło być przeniesione w życie codzienne, abyśmy szukali i spełniali wolę Pana Boga w naszej – często zabieganej – codzienności. Temat ten będzie szczególnym przedmiotem rozmowy w czasie rekolekcji w ciągu życia.
Celem rozmowy jest też zwiększenie poczucia bezpieczeństwa. Każdy z nas, kiedy wchodzi na mniej znane czy nowe dla siebie tereny, pyta: „Czy ja to dobrze robię? Czy nic mi nie grozi? Czy to, czego doświadczam, jest prawdziwe?”. Prowadzący rozmowy sami przeszli już pewną drogę rekolekcji, poznali jej dobre i trudne strony, mogą więc służyć pomocą.
Celem rozmowy jest też pewna obiektywizacja naszych doświadczeń. Modlitwa medytacyjna, przedłużona, sięga do serca człowieka, do sfer, które w codziennym zabieganiu nie są często odwiedzane. Tam rodzą się zarówno „złe myśli”, jak i „poruszenia” do czynienia dobra, które podsuwa nam sam Duch Św. Chęć, aby w wolności powiedzieć o tych doświadczeniach komuś, kto mnie słucha, każe ubrać te poruszenia w słowa. Wypowiedziane słowa wprowadzają światło, pozwalają na zobaczenie swoich doświadczeń jakby z boku. I nie chodzi nawet o to, że słuchający mądrze mi poradzi, samo wypowiedzenie się wprowadza pewien ład w moje doświadczenia.
Jakie postawy wewnętrzne są ważne w rozmowie rekolekcyjnej?
zaufanie
Spotkanie rekolekcyjne musi się odbywać w klimacie zaufania: Bogu i sobie nawzajem. I kierownik i rekolektant przychodzą na rozmowę z zawierzeniem, że Bóg nam towarzyszy i że rozmowa ta ma prowadzić do Niego. Tym samym mogą też zaufać sobie nawzajem – że szukamy dla siebie dobra, że będziemy sobie pomagać, że się nie skrzywdzimy… Zaufanie to też wiara, że spotkanie pozostanie objęte klimatem intymności – to o czym mówimy, pozostanie tylko pomiędzy nami.
wolność
Klimat wolności też jest podstawą spotkania. Wolność dotyczy obu stron: rekolektant nie może czuć się przymuszonym do mówienia czegoś, o czym nie chce mówić, sam stawia granice obszarów, do których dopuszcza kierownika; a i kierownikteż musi być wolnym wewnętrznie, aby nie ulec pokusie narzucania swojego sądu i prowadzenia rekolektanta na obraz i podobieństwo swoich doświadczeń.
szczerość
Szczerość nie kłóci się z wolnością. Mówimy to, co chcemy powiedzieć, bez wybielania się czy wyolbrzymiania, bez niedomówień czy zafałszowań. Jeśli coś nam nie wyszło, coś zaniedbaliśmy czy nie zrobiliśmy medytacji, nie uciekamy od prawdy. Nasze braki, słabości, błędy czy pomyłki też są wspaniałą możliwością, aby lepiej poznać siebie i zrozumieć do czego Bóg nas zaprasza. Nazywajmy je po imieniu, bez lęku, że kierownik nas wyśmieje, czy że okażemy się gorsi w jego oczach. Dzięki szczerości sami nie będziemy tracić czasu ani sprawiać, by go tracił ktoś inny.
przejrzystość
W naszej rozmowie z kierownikiem duchowym powinniśmy zadbać o jasny i przejrzysty przekaz, unikajmy nieistotnych szczegółów i rozgadania, generalizowania czy uogólniania. Warto starać się mówić rzeczowo i prosto o wszystkim, uzewnętrzniać prawdziwy stan duszy, sugestie nieprzyjaciela, małe zwycięstwa i porażki, które przypominają nam o pokorze.
Jak praktycznie może przebiegać rozmowa rekolekcyjna?
Można powiedzieć, że na naszych rekolekcjach w ciągu życia, w rozmowie rekolekcyjnej obracamy się zasadniczo wokół trzech tematów:
1. Omawiamy nasz „sposób” modlitwy – jaką porę dnia i miejsce wybraliśmy, ile trwała, co nas wyciszało, a co przeszkadzało, jak się zaczynała, a jak kończyła…. Nie jest łatwo w naszej codzienności znaleźć najlepsze miejsce i czas, najlepszą formę. Rozmowa o tym, co pomaga, a co przeszkadza, ułatwia podjęcie właściwej decyzji.
2. Przedstawiamy to, czego doświadczyliśmy na modlitwie: poruszenia i pociągania, pokusy i trudności, chęci i zamiary, podjęte decyzje…, zawsze w duchu opisanej wyżej wolności
– mówię to, co chcę i tyle, ile chcę, ale ze świadomością celu tej rozmowy – aby lepiej poznawać sposób działania Boga we mnie i Jego wolę.
3. Zwracamy uwagę na to, czy modlitwa „przenika” nasze życie codzienne – czy i jak doświadczam jej owoców w ciągu dnia. Rekolekcje te tworzą niepowtarzalną okazję większego zjednoczenia naszej wiary i modlitwy z życiem codziennym, aby te dwie rzeczywistości – często bardzo odległe od siebie – bardziej się przenikały.
I na koniec parę uwag praktycznych: dobrze jest zacząć rozmowę znakiem krzyża, chwilą modlitwy, choćby w ciszy. Potem następuje rozmowa. Jej przebieg zależy od charakterów obu osób, od otwartości, od klimatu słuchania. Można zacząć od trochę szerszego przedstawienia się, niż to napisaliśmy w zgłoszeniu się na rekolekcje. Omówić swoje oczekiwania. Pierwsze doświadczenia modlitwy… A dalej już z pomocą Ducha Św. jakoś pójdzie.
opracował ks. Ryszard Friedrich SJ
REKOLEKCJE
Pan zaś jest Duchem, a gdzie jest Duch Pański - tam wolność.
Część V
Właśnie problem poznania prawdy jest w nauczaniu Jezusa kluczem do zrozumienia i osiągnięcia wolności.
W świadomości jawi się jako najwyższe dobro człowieka. Temu dobru wszystkie inne wartości zdają się być podporządkowane
Pytanie pomocnicze:
- Czy jestem gotowy na poznanie prawdy o mnie, o moich rodzicach, dzieciach, bliskich?
- Czy nie uciekam od prawdy?
REKOLEKCJE
Pan zaś jest Duchem, a gdzie jest Duch Pański - tam wolność.
Część IV
REKOLEKCJE (14.12.05 -- 1 02. 06)
Pan zaś jest Duchem, a gdzie jest Duch Pański - tam wolność.
(2Kor.3;17)
Część III
MIŁOŚĆ
(Pwt7;9, Pnp8;6, Iz54; 4-10, 1Kor13;1-13, Łk6;32, J17;26)
Objawiłem im Twoje imię i nadal będę objawiał, aby miłość, którą Ty Mnie umiłowałeś, w nich była i Ja w nich.
Jezus bezgranicznie oddany Ojcu- urzeczywistnia Jego miłość do człowieka. Miłość, która przybiera formę okrutnej męki i bólu. Uwieńczeniem tej miłości jest Zmartwychwstanie. Medytacja nad postawą Jezusa dla Jana Pawła II była główną drogą do zrozumienia WOLNOŚCI CZŁOWIEKA,
Pytanie pomocnicze
- Jaką formę w moim życiu przybiera miłość?
- Co dla mnie oznacza słowo miłość?
REFLEKSJE POREKOLEKCYJNE
MIŁOŚĆ we mnie zwykle obejmuje wiele poziomów. To bycie z kimś w różnych chwilach życia, wspieranie duchowe (modlitwa), ale też i nauka akceptacji innej postawy niż moja.Od jakiegoś czasu to również myślenie o sobie, o moich prawach mówienia NIE i TAK bez względu na okoliczności, zweryfikowanie swojej postawy względem różnych osób i ich postaw, szanowanie swego świata.
MIŁOŚĆ dla mnie oznacza też, przekonanie czy głębokie czucie bliskości osoby, podobnych wibracji i rezonansu na płaszczyźnie fizycznej.
MIŁOŚĆ wertykalna to poczucie harmonii z tym co czuję a z tym co robię, innymi słowy poczucie swego powołania czy jego rozpoznania. Słyszenia wewnętrznego głosu, popularnie zwanego sumieniem, i mimo trudu fizycznego realizowanie się na wielu płaszczyznach.
Kiedy dotykam swego serca zawsze czuję strach co w nim zobaczę. Skąd bierze się ten lęk? Kiedy się go jednak pokona okazuje się tylko demoniczną przeszkodą za którą rozpościera się jasność.
Myślę o WOLNOŚCI. Ta przestrzeń dla mnie jest jednoznaczna. Mogę ją zrozumieć tylko w odwołaniu do Jezusa. WOLNOŚC w innym rozumieniu nie istnieje bo musiałabym być strukturą niezależną, autonomiczną i znać współzależność ze wszechświatem.
Kiedy zapytuję siebie o dokonywanie wyborów to w końcu okazuje się, że w natłoku emocji gubię klarowność bożą i dopiero kiedy opada wzburzenie natychmiast pojawia się rozwiązanie.
PRAWDA o mnie jawi się w zetknięciu z innymi. Okazuje się czasami, że mimo licznych powtórzeń nadal pojawia się ten sam błąd. Cieszę się jednak, że jest mi dane zobaczenie, przypomnienie i możliwość zrobienia korekty.
MIŁOŚĆ odczytuję w coraz to szerszym spektrum. Zdumiewa i zachwyca mnie możliwość MIŁOŚCI.
To ona buduje GODNOŚĆ ludzką ze wszystkimi jej aspektami, uwarunkowaniami. To ona umożliwia, że podnoszę się i na powrót próbuję budować swoje życie i za każdym razem coraz bardziej rozsmakowuję się nim.
Przyglądam sobie i cieszę się, że dana jest mi możliwość dotykania coraz to szerszych obszarów mego życia w jego całej złożoności.
Rekolekcje w życiu to dla mnie jedna z trudniejszych form wglądu w siebie. Codzienność zabiera impet. Brak czasu, zmęczenie i zniechęcenie to dodatkowe obciążenie którego nigdy nie doznałam na rekolekcjach zamkniętych u oo. Jezuitów.
Beata Wasilewicz
Pan zaś jest Duchem, a gdzie jest Duch Pański - tam wolność. (2 Kor 3;17)
Sobór Watykański II: Wolność prawdziwa to szczególny znak obrazu Bożego w człowieku. Bóg bowiem zechciał człowieka pozostawić w ręku rady jego(por. Syr15;14), żeby Stworzyciela swego szukał z własnej ochoty i Jego się trzymając, dobrowolnie dochodził do pełnej i błogosławionej doskonałości. A więc wolność to znak Boga.
WOLNOŚĆ -WYBÓR DZIAŁANIA, ZNACZENIE I WARTOŚĆ PRAWDY, MIŁOŚĆ, GODNOŚĆ, DOBRO
1. WYBÓR DZIAŁANIA
Dzięki wolności człowiek dokonuje wolnych wyborów i swobodnych decyzji poprzez które umiejętnie powinien przeciwstawiać się wszelkiemu złu. Dzieje się tak, ilekroć człowiek dojrzewa w wolności, wrasta w człowieczeństwie oraz ilekroć potrafi odróżnić dobro od zła. (Rdz3;1-7 Mt19; 16, 17, 21)
Człowiek został stworzony przez Boga i przeznaczony do życia w społeczeństwie, wespół, razem. A zatem i wolność ludzka winna być zależną i ukierunkowaną do Boga, dla bliźniego i z bliźnim, z drugim. Wolność człowieka jest więc w pewnej mierze wolnością częściową-musi uwzględniać Boga i liczyć się z wolnością drugiego człowieka.
- MOJE WYBORY ZE WZGLĘDU NA CHRYSTUSA
Rozeznanie konkretnych zaangażowań
* rodzina i najbliżsi - relacje
* praca zawodowa, dom, szkoła, studia
* kościół
* Wspólnota Życia Chrześcijańskiego
* życie społeczne
Pytanie pomocnicze (o ile sam nie potrafię ich postawić).
- Czy wybory, dokonujesz w wolności Bożej czy poza nią?
- Jak mam dobrze czynić w świecie, w którym dobro nie jest w cenie. Tutaj liczą się znajomości, pieniądze, władza. Słyszalny jest ten, kto mocny w buzi. Dobro chętnie się przyjmuje, ale już trudniej oddaje lub wcale. A od tych, co dobro dają, wymaga się coraz więcej i więcej...
Pytania o owoc rekolekcyjny:
Jak emocje wpływają na moje wybory? Jak mogę ustrzec się przed zafałszowanym widzeniem rzeczywistości, która mnie otacza? Jak mogę uporządkować relacje z ludźmi, których nie lubię?
W czasie kontemplacji przychodzą do mnie obrazy w formie syntetycznej, w kolorze. Jakim znakiem mam się posłużyć, abym mogła być czytelna, a podjęta próba tłumaczenia przekazu niezniszczona?
Kontemplacja I
Obraz:
otwartej, kutej, ażurowej bramy stojącej między zamkniętą, a nieograniczoną świetlistą przestrzenią. Znajduję się wewnątrz zamkniętej przestrzeni, są tam też jakieś znaki .Coś przeszkadza mi w ich widzeniu. To zamglenie, a może rodzaj chmury.
Kontemplacja II
Obraz:
zamkniętej kuli w strumieniach światła, w nieskończonej nieokreślonej przestrzeni. Światło rozbija zamknięcie i porządkuje jego strukturę wewnątrz i na zewnątrz.
Refleksja podsumowująca
Jeśli zwracam się o pomoc, zawsze ją otrzymuję. Moje działanie wynika ze świadomości, a ona formułowana jest z stereotypów, uprzedzeń, emocji. Tylko transcendencja ratuje od zniewolenia. Bóg rozświetla i jego strumień rozbija ciemność.
Kiedy staję przed decyzją, to w pierwszym odruchu emocje biorą górę, aby po chwili po wyciszeniu, problem stał się jaskrawszy i w kilku odcieniach.
To samo dzieje się w chwilach wzburzenia, kiedy np. rozmowa, dyskusja zaczyna przybierać zbyt emocjonalny charakter. Wystarczy wtedy, abym zaczerpnęła powietrze i wyobraziła świetlisty strumień. Całe zdarzenie powoli blednie i nabiera odpowiednich proporcji. Nie zawsze tak szybko cała sprawa wraca do normy, czasami musi minąć sporo czasu abym mogła spojrzeć z dystansu na całą sprawę.
Abe
Białystok 2006-01-08
REKOLEKCJE (14.12.05 -- 1 02. 06)
Pan zaś jest Duchem, a gdzie jest Duch Pański - tam wolność.
(2Kor.3;17)
Część II
ZNACZENIE I WARTOŚĆ PRAWDY
(J 8;32, 18;37)
- W człowieku tkwi ciągle tęsknota za doskonałą wolnością… (np.: Karol Marks chciał zbudować nowy świat oparty na wolności, prawdzie i równości. Ostatecznie pogrążył go w wielkiej niewoli…).
- Kolejny problem pojawia się w konfrontacji wolności przekonań i wyborów jednostki z absolutyzmem władzy, która uchyla się od prawdy ( prześledźmy literackie ujęcie postaci Jezusa i Piłata).
- Zauważmy, że w naszych czasach narasta konflikt między wolnością a osobą. Za wszelką cenę zmierza się do wolności indywidualnej, ale nie do personalnej, osobowej. Można by powiedzieć, że mamy dziś do czynienia z konkurencją wolności indywidualnej. W ludziach pojawia się pęd, aby prześcignąć innych w samowoli.
Pytania pomocnicze:
- Jaka jest prawda o mojej wolności; czy jest to samowola, czy realizacja fantazji, fanatyzmu?
- Czy tkwi we mnie tęsknota za doskonałą wolnością? Jak się manifestuje?
BIAŁYSTOK- KLEOSIN 2003
REKOLEKCJE W CIĄGU ŻYCIA
ETAP I
SPOTKANIE Z BOGIEM
Chcemy w czasie tych rekolekcji wejść w klimat modlitwy, głębszego wyciszenia. Wyciszenie tworzy przestrzeń, w której można głębiej spotkać się z Bogiem. Ale tak naprawdę odczuwamy pragnienie spotkania się z Nim, bo On pierwszy nas zaprosił do tego spotkania. Bóg jako Pierwszy wypowiada SŁOWO; Słowo stworzenia, dzięki któremu istniejemy; Słowo Zbawienia, którym jest Jego Syn – Jezus; przychodzi do nas w Słowach Pisma Św., w sakramentach... Wkracza ze swoim Słowem w konkretne sytuacje życiowe: radości i trudu, wierności i ucieczki, rozpaczy i nadziei... Wkracza w życie człowieka ze swoją pociechą, mocą, zaproszeniem do przemiany. Jego Miłość chce towarzyszyć nam w naszym życiu.
W naszych medytacjach chcemy przyjrzeć się w jaki sposób Bóg wypowiada swoje Słowo do nas, jak nas zaprasza do Spotkania. Będziemy przyglądać się biblijnym przykładom, jak Bóg spotykał się z Mojżeszem, Eliaszem, Maryją, Samarytanką... Przyglądając się tym ludziom i rozważając jak Bóg do nich przemawiał, jak wkraczał w ich historię, zobaczymy jak On chce towarzyszyć nam w naszym życiu.
Prośmy w naszym modlitwach, aby Pan Bóg pozwolił nam odczuć głęboko w sercu Jego zaproszenie do spotkania ze Sobą.
PROPOZYCJE DO MEDYTACJI
Księga Wyjścia 3,1-15
Mojżesz, który pasie owce u podnóża gór ma już 80 lat, jest doświadczony przez los. Ma za sobą okres życia na dworze faraona w Egipcie i czas ucieczki na obczyznę, trud życia na pustyni. Podejmował wcześniej próby wyzwolenia swego narodu, ale został przez nich odrzucony. Może przypuszczać, że już nic nowego się nie zdarzy w Jego życiu. Zapewne czuje się przegranym. Ale Bóg jest Panem czasu – w każdym momencie życia człowieka ma mu coś do powiedzenia. To miejsce ucieczki staje się dla Mojżesza miejscem świętym. Co słyszy Mojżesz z krzaka gorejącego? Przede wszystkim swoje imię. Ktoś zna go po imieniu. I ma dla niego konkretną propozycję współpracy. Daje mu to samo zadanie, które wcześniej sam Mojżesz chciał podjąć.
Jak Bóg zaskoczył Mojżesza, podobnie może zaskoczyć Ciebie. Czy oczekujesz na takie spotkanie z Bogiem, wierzysz w taką możliwość? Czy dostrzegasz Boga, który chce wkraczać w Twoją codzienność?
1 Księga Królewska 19, 1-16
Eliasz jawi się jako człowiek zrezygnowany; ucieka na pustynię i pragnie umrzeć. Jest zmęczony życiem, walką o sprawy Boże. Zwyciężył fałszywych proroków, ale żarliwość gdzieś się wypaliła.
I w takiej sytuacji przychodzi Bóg by zaprosić go na spotkanie. Daje mu pokarm i napój, by dotarł do miejsca Spotkania. Zachęca do wyjścia z groty, z pozorów bezpiecznego ukrycia, by mógł spotkać Boga twarzą w twarz.
Są zawirowania życiowe, wichury; są trzęsienia ziemi, które rozwalają to, co w moim życiu wydaje się takie trwałe i stabilne; jest ogień, który wypala to co pozorne... Ale Bóg jest w łagodnym powiewie, w delikatnym zaproszeniu, które może czasem być nawet niedosłyszane.
Jak w moim życiu wyglądają ucieczki, zniechęcenia; co staję się grotą, w którą się chowam...? Jak do mnie dociera to zaproszenie Boga: Wyjdź, aby stanąć wobec Jahwe! Co oczyszcza moje spotkania z Bogiem? Jaką nową misję otrzymuję od Pana?
Księga Rodzaju 32,25-32
Przez całą noc Jakub zmaga się z Bogiem i wygrywa. Zmaga się o wypełnienie się Słowa Boga – otrzymał obietnicę Boga (por. Rdz. 28,15), a czuje, jak jego życie było często oparte o ludzkie zabiegi a nie o wierność Obietnicy. Noc, lęk przed Ezawem, stawia go w prawdzie, nie umrze tylko dlatego, że Bóg jest wierny swojemu Słowu. Bóg mu błogosławi.
Bóg często wybiera porę nocy na spotkanie z człowiekiem, gdy milkną odgłosy codziennego zabiegania, hałas miasta; gdy pojawia się bezradność, poczucie winy, lęk... Masz w takich momentach prawo spierać się z Bogiem, nie opierając się na swojej mocy i zabezpieczeniach ludzkich, ale na Słowie miłującego cię Stwórcy. Lepiej kłócić się z prawdziwym Bogiem niż kłaniać się bałwanom. Nie rezygnuj.
Ew. Łukasza 1,26-38
Scena Zwiastowania – wsłuchuj się w ten dialog, w Spotkanie, w którym Słowo staje się Ciałem. Jaka jest postawa anioła Gabriela, jak wypełnia swoją misję? A co najbardziej uderza mnie w postawie Maryi – jej wolność, prawo do zastanowienia się, rozważanie Słowa Bożego, jej zgoda?
Czy w moim życiu były momenty, kiedy szczególnie Bóg do mnie przemówił? Kiedy poczułem Jego zaproszenie do misji? Momenty, kiedy poczułem, że Słowo Boga wypełnia się przeze mnie?
W czym mogę być podobny do Maryi, abym usłyszał Boże zaproszenie?
Ew. Jana 4, 1-42
Jezus pragnie spotkać Samarytankę, czeka na nią w miejscu, do którego przychodzi ona codziennie, miejscu jej zwykłego trudu. To On rozpoczyna dialog od zwykłej prośby, możliwej dla niej do spełnienia. Jej otwartość i szczerość pozwalają Jezusowi pokazać jej coraz głębsze wymiary Życia – woda staje się symbolem życia wiecznego, życia prawdziwego; rozmowa wskazuje na Jezusa jako Zbawcę. Ale żeby kobieta „spotkała się” z Jezusem, jako Zbawicielem jej życia, musi spotkać się z prawdą o swoim życiu, musi spotkać się ze swoimi pragnieniami, rozczarowaniami, błądzeniami, grzechami... Wtedy Jezus staje się nie tylko tym, który ZNA moje życie, ale też tym, który je przemienia swoją mocą.
O co ja chcę zapytać Jezusa? Jakie fundamentalne pytania noszę w sobie?
Ew. Marka 10, 17-22 (Łukasza 18, 18-23)
Młodzieniec z przypowieści jawi się jako ktoś, kto poszukuje. Stawia pytania o to co najważniejsze, o życie wieczne. Pyta, choć ma świadomość, że jest „dobrym” człowiekiem – od młodości przestrzegającym przykazań, a jednak czuje, że to nie wystarcza, czuje w sobie jakąś pustkę. Czy jednak dla spotkania z Chrystusem jest gotów zrezygnować ze wszystkich swoich przywiązań? Przyjrzyj się jego rozmowie z Jezusem, zobacz jak On patrzył na młodzieńca z miłością. Tak samo Jezus patrzy na Ciebie, pragnie Twojej doskonałości. Jeśli Ciebie do czegoś zachęca, to nie dla Twojego potępienia, czy utrudzenia, ale dla życia z Nim w wieczności.
Czy wierzę Jezusowi, wierzę, że chce On mojego dobra, że przygotował mi niebo?
BIAŁYSTOK- KLEOSIN 2003
REKOLEKCJE W CIĄGU ŻYCIA
BÓG CIĘ ZAPRASZA
ETAP II
BÓG W MOIM ŻYCIU
W poprzednich medytacjach patrzeliśmy bardziej na Boga, który zaprasza do Spotkania. Teraz chcemy zwrócić większą uwagę na nasze życie, aby zobaczyć w nim działanie Stwórcy. Bóg stworzył nas z miłości i nieustannie JEST obecny w naszej historii. Przemawia przez wydarzenia, ludzi, wewnętrzne poruszenia. Kieruje do nas ciągle nowe wyzwania. Jest Tym, który troszczy się o nas nieustannie, pokazując drogę do pełni życia. Zachęca do współpracy w odczytywaniu Jego woli. Jest Bogiem żywym, który pragnie bliskości człowieka. W czasie proponowanych medytacji przypatrujmy się jak Bóg był obecny i działał w historii naszego życia. A jaka była moja odpowiedź?
Proś Boga, aby pokazywał Ci, że twoje życie jest żywą historią objawiającą miłość Boga do ciebie.
PROPOZYCJE DO MEDYTACJI
Księga Jeremiasza 18,1 – 6 i 2 list do Koryntian 4,7-10
1. Wyobraź sobie, że jesteś tą „gliną” w ręku Garncarza. On swoimi dłońmi delikatnie cię kształtuje. Bóg pragnie być Garncarzem mojego życia. Czy jestem podatny na kształtowanie przez Boga?
2. Jeśli naczynie uległo zniekształceniu, Garncarz nie odrzuca je a tworzy inny kształt. Każde naczynie jest dobre i ma swoje przeznaczenie. Bóg jest tym dobrym Garncarzem, który nawet z kruchego materiału potrafi stworzyć piękne naczynie. Bo glina sama w sobie jest krucha, to Garncarz nadaje jej piękno
i wartość. Moja kruchość jest ważna, bo objawia moc Boga. Naczynie jest cenne ze względu na to, co w sobie nosi. Czy bardziej troszczę się o swoją kruchość czy o noszony Skarb?
3. Nasz Skarb nosimy w naczyniach glinianych. Co w moim życiu jest Skarbem? Czym się napełniam? Jakie skarby gromadzę?
Ew. Łukasza 7, 36 - 50
1. Historia Szymona faryzeusza: zaprasza Jezusa, choć nie wydaje się, by widział w Nim Mesjasza. Nie czyni zwykłych gestów szacunku wobec drogiego gościa. Chce z Jezusem dyskutować, ale z poziomu swojej mądrości. Czy to spotkanie go zmieni?
2. Historia kobiety: jej życie pełne potępienia ze strony innych, odrzucenia, tęsknoty za miłością.... Słyszała o Jezusie i chce spotkać się z Nim twarzą
w twarz. Usłyszeć prawdę o sobie, doznać przebaczenia. To spotkanie przywraca jej godność.
3. Postawa Jezusa, który przyjmuje te dwie osoby z miłością, nie potępia żadnej. Pokazuje każdemu prawdę z nadzieją, że poznanie prawdy umożliwi przemianę. Pokazuje, że najważniejsza jest Miłość. Jezus patrzy na mnie, tak jak patrzał na Szymona, na kobietę... Co to spojrzenie budzi we mnie? W jaki sposób ja chciałbym spotkać Jezusa, co usłyszeć?
Ew. Marka 12, 28-34
1. Co jest najważniejsze? Pytanie to nie było takie teoretyczne – uczeni
w Prawie podawali 613 różnych przepisów, zakazów, przykazań...
A gdyby ciebie spytano, które przykazanie jest dla ciebie najważniejsze?
2. „Słuchaj Izraelu” – nasza miłość do Boga jest tak naprawdę tylko odpowiedzią na Jego Miłość. Czy Go słucham?
3. Miłować Boga całym swoim sercem, całą swoją duszą, ... całą swoją mocą... Jak to naprawdę, praktycznie ma wyglądać w moim życiu?
4. Miłość bliźniego a miłość samego siebie – są rozdzielne w moim życiu czy wzajemnie powiązane, wspierają się czy kłócą...?
Ew. Łukasza 4, 14 - 30
1. Misja Jezusa: przychodzi, aby nauczać, przychodzi w mocy Ducha... Przychodzi do ubogich, więźniów, niewidomych.... Pomyśl o tej Misji wypełnianej dziś: „Dziś spełniły się te słowa Pisma”.
2. Nie przyjęty w swojej ojczyźnie, w mieście, w którym się wychował. Odrzucają Go ludzie, którym jest znany; znany jako dziecko, chłopiec, młodzieniec. Zbyt znany - nie widzą w Nim Mesjasza, bo jest dla nich zbyt ludzki. Przeszkadza stereotyp, moja wizja, moje uprzedzenie... Mogę zamknąć się na Bożą miłość, niedowierzać, nie chcieć przyjąć. Jak Bóg jest przyjmowany w moim życiu? W jakich sytuacjach Go odrzucam? Jakie stereotypy przeszkadzają?
Ew. Łukasza 12, 22 - 34
1. Zatrzymaj się dłużej na oglądaniu w wyobraźni przyrody: ptaków żywiących się na polu, kwiatów... Przyroda objawia zamysły Boga, Jego troskę, bezinteresowność...
2. A jak wygląda moja codzienność? Codzienne zabieganie o sprawy świata, poczucie ciągłego niedosytu, wyścig w pogoni za dobrami materialnymi, mój rozbudzony konsumpcjonizm. Czy w moim myśleniu jest jeszcze miejsce na zaufanie Panu Bogu w sprawach dnia codziennego? Jezus pokazuje co jest najważniejsze – moje powołanie: ”Starajcie się o Jego królestwo...”
3. „Nie bój się mała trzódko” – nie dlatego, że jesteś wielka i mocna, ale dlatego, że Ojcu spodobało się dać ci Królestwo.
Psalm 139
Odczytuj ten Psalm werset po wersecie, czyniąc go twoim hymnem wyśpiewanym Bogu, wielkim dziękczynieniem za dar stworzenia
i umiłowania. Za to, że Bóg mnie zna i jest ze mną zarówno w niebie jak i w Szeolu, w dobrych i złych chwilach. Jego Miłość do mnie pozwala mi zaakceptować siebie i całą swoją historię; swoją wielkość
i ograniczenia, talenty i słabości... Wyraź Bogu wszystko, co czuje twoje serce, zwłaszcza to, co nie odbierasz jeszcze jako godne wdzięczności i dziękczynienia.
BIAŁYSTOK- KLEOSIN 2003
REKOLEKCJE W CIĄGU ŻYCIA,
BóG CIĘ ZAPRASZA
Etap III
Bóg mnie przemienia
Bóg w Jezusie Chrystusie przychodzi do ciebie, zaprasza, abyś usiadł u Jego stóp i posłuchał, co ma ci do powiedzenia. Przychodzi do twojej codzienności. Jego obecność powoduje w tobie przemianę, każde spotkanie z Nim budzi w tobie jakąś odpowiedź.
Bóg przemawia w tobie poprzez głos sumienia, jest w pragnieniach, które się pojawiają, w poruszeniach woli, w myślach, w porywach serca. Te poruszenia, które powstają w konfrontacji ze Słowem Bożym, są źródłem prawdy o tobie, o twojej odpowiedzi na Jego Słowo.
Spotkanie ze Słowem Bożym w tych dniach ma na celu przyjrzenie się uczuciom, poruszeniom duchowym.
Ważne jest, abyśmy widząc wydarzenia, umieli dostrzec ich kontekst
i zdołali do końca nazywać rzeczy „po imieniu”: dobro - dobrem, zło - złem. Nasze życie jest kształtowane poprzez wybory, jakie podejmujemy każdego dnia. Konieczna jest znajomość siebie, celów i motywacji naszego działania, naszych przeżyć wewnętrznych. Pomaga w tym stawianie pytań - co chcę uczynić? do czego dążę? za czym się opowiadam?. Warto też zapytać siebie: jak kieruję moimi uczuciami? co mnie w nich przeraża? co chciałbym w nich uporządkować? - i szukać odpowiedzi i przemiany w świetle Bożego Słowa.
Prośmy Pana Boga o łaskę poznania Jego prawdy, o przemianę serca, o pragnienie służenia Bogu.
PROPOZYCJE MEDYTACJI
Ewangelia św. Jana 15, 1-15
1. Obraz latorośli, która trwa w winnym krzewie – moje trwanie w Jezusie. Co sprzyja temu trwaniu a co stanowi przeszkodę?
2. Przynoszenie owocu jak latorośl – nie sama z siebie, ale dzięki trwaniu
w Jezusie. „Beze Mnie nic nie możecie uczynić”. „Proście a to się wam spełni... i owoc obfity przyniesiecie”. Co zamierzam swoimi ludzkimi siłami, na ile ufam w działanie Boga w moim życiu?
3. Trwać w Jego miłości to posłuszeństwo Słowom Ojca, wierność Jego przykazaniom? Ta wierność doprowadza do radości i to do radości pełnej. Czy jestem człowiekiem „wiernym, ale smutnym” czy też człowiekiem przepełnionym radością?
4. Miłość do Jezusa to miłowanie innych, to codzienne oddawanie swojego życia za przyjaciół. W jakich gestach mogę oddawać swoje życie innym?
Jakimi słowami chciałbyś się modlić – za co dziękować, o co prosić...?
Ewangelia św. Mateusza 16, 13-26
1. Wyobraź sobie tę scenę w dzisiejszym kontekście – za kogo dziś ludzie uważają Syna Człowieczego? Usłysz pytanie: „A ty za kogo Mnie uważasz?” Co to pytanie w tobie budzi? Czy jest On dla Ciebie Mesjaszem – Zbawicielem?
2. Piotr i jego odpowiedź – odpowiedź „nie z ciała i krwi” ale z objawienia Ojca. I jego druga odpowiedź płynąca z „natury”, z odrzucenia cierpienia – „Niech Cię Bóg broni...”
3. Krzyż, który wymaga zaparcia się siebie – co w moim życiu wymaga przekreślenia swoich ludzkich wizji, swojego sposobu myślenia, ucieczek, tego co łatwiejsze, a co nie rozwija...? Kiedy znajduję swoje życie, to prawdziwe i najgłębsze?
W serdecznej rozmowie poproś Chrystusa, aby pomógł ci spojrzeć w prawdzie na twoje życie, aby wskazał ci twoje ludzkie uwarunkowania i przeszkody
w prawdziwej odpowiedzi Bogu.
List do Rzymian 8,15-25; Ew. św. Jana 18-21; Psalm 32 (31) 1-5
1. Jest w nas doświadczenie grzechu, nieładu: „nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę”. Czy doświadczenie
św. Pawła jest mi bliskie?
2. „Ludzie bardziej umiłowali ciemność, aniżeli światło, bo złe były ich uczynki”. Uciekanie od prawdy o sobie rodzi coraz większe zafałszowanie swojego życia. Świadczy to o braku wiary w Miłosierdzie i przebaczenie Boga.
3. „Wyznaję nieprawość moją wobec Jahwe” – jedyna właściwa odpowiedź na doświadczenie zła, grzechu, rozdarcia... to wyznanie winy, stanięcie twarzą w Twarz wobec Boga.
Jaka jest twoja świadomość prawdy o sobie? Kiedy chcesz się skryć przed Bogiem? Kiedy najtrudniej wyznać winę?
Ewangelia św. Łukasza 15,11-24
1. Historia syna marnotrawnego – kiedy traci majątek nie chce się do tego przyznać, usiłuje odrobić stratę, choćby „nieczystą” pracą. Dopiero przyznanie się – najpierw przed samym sobą - „zgrzeszyłem...” umożliwia powrót. Niewybaczenie sobie sprawia, że dalej tkwimy w poczuciu winy, w poniżaniu siebie, w „zarabianiu” na zbawienie...
2. Wyobraź sobie siebie na miejscu syna na uczcie zgotowanej przez Ojca na twój powrót – jakie uczucia są w tobie? Czy naprawdę i w pełni potrafisz przyjąć przebaczenie Ojca? Czy też odkrywasz w praktyce swojego życia wątpliwości w możliwość takiego bezwarunkowego przebaczenia?
Ewangelia św. Mateusza 18,21-22; List do Efezjan 4, 32 - 5, 1-2
1. Przykazanie wybaczania innym – jest możliwe tylko wtedy, gdy sam przyjmujesz przebaczenie od Boga i potrafisz wybaczać sobie.
2. Przebaczenie u podstaw jest aktem woli, ale nieraz wymaga przemiany swoich uczuć, „odejścia” od otrzymanych zranień, zaprzestania przerzucania odpowiedzialności za swoje życie na innych... Co najbardziej przeszkadza mi w przebaczaniu – stłumiony gniew, żal, chęć odwetu, „korzyści” jakie z tego zranienia wynoszę...?
3. Przejdź w myślach swoich „nieprzyjaciół”– czy chcesz im przebaczyć? czy potrafisz? Jeśli nie - to proś serdecznie Ojca o tę łaskę.
Pierwszy list do Koryntian 13,1-13 .
1. Przeczytaj ten hymn o miłości w świadomości iż takim jest Bóg: Bóg cierpliwy jest, łaskawy jest... – jaką modlitwę to rodzi w twoim sercu?
2. Jeszcze raz przeczytaj go, odnosząc go do siebie – Ania (Marysia, Jerzy...) cierpliwa jest, łaskawa.... Masz jasno wytyczoną drogę – być obrazem Ojca.
BIAŁYSTOK- KLEOSIN 2003
REKOLEKCJE W CIĄGU ŻYCIA
BóG CIĘ ZAPRASZA
Etap IV
Moja odpowiedź
Bóg w Jezusie Chrystusie przychodzi do mnie, przemienia mnie, uzdrawia. Ewangelia często wskazuje, iż ludzie uzdrowieni przez Jezusa „szli za Nim” (por. np. Mt 20, 34). Ktoś, kto doświadczył spotkania
z Jezusem, Jego Miłością, sam chce odpowiedzieć swoją miłością.
Ten etap rekolekcji ma być rozważaniem, jaką odpowiedź daję Jezusowi w różnych sytuacjach mojej codzienności. Jak lepiej i bardziej naśladować Go w moim życiu..
Prośmy, abyśmy ochoczym sercem odpowiadali Jezusowi na Jego zaproszenia.
„Oto jestem, Panie”
Ty, Panie złożyłeś w moje ręce, budowę świata i Kościoła; Ty powierzyłeś mi głoszenie Ewangelii i czekasz na mnie w człowieku ubogim
i cierpiącym. Przeróżne możliwości otwierają się przede mną,
a zagłusza tyle fałszywych głosów. Natomiast Twój głos jest jak zaproszenie mocne i przyjemne, które nie ujmuje niczego z mej osobowości. Chcę całkowicie przeżyć radość i odpowiedzialność za daną odpowiedź. Jezu, nie pozwól, aby ludzie, idee albo wydarzenia miały przeszkodzić w podjęciu decyzji. Uczyń mnie bardziej wspaniałomyślnym. Wyzwól moją wolność, abym był w miejscu, do którego mnie wzywasz. Amen.
Ewangelia wg św. Łukasza 2, 39-52.
1. Trzydzieści lat w Nazarecie to nie życie pozorne lub „tylko” przygotowanie się Jezusa do działalności apostolskiej. Czas ten okryty jest tajemnicą, milczeniem. To milczenie nie oznacza, że ten czas jest mniej ważny. Milczenie tego czasu to najpiękniejsze słowa Ewangelii.
O codzienności się nie mówi, ją się przeżywa.
2. Przyglądaj się Jezusowi, jak czyni postępy w mądrości, w latach, w łasce u Boga i u ludzi, otoczony miłością Rodziny. Zobacz klimat domu rodzinnego – czułość, otwartość, zatroskanie, miłość. Jaki jest klimat twojego domu?
3. Zobacz wolność Jezusa, Jego świadomość, iż najważniejsze jest pozostawanie w sprawach Ojca, Jego troskę, aby przygotować Rodziców na swoje nieuniknione odejście z domu.
4. Wczuj się w postawę Maryi, która wszystko co się dzieje rozważa, przechowuje w sercu, stara się odczytać wolę Ojca.
Ewangelia wg św. Marka 6, 3; 2 List do Tesaloniczan 3, 10-13 .
1. Jezus w Nazarecie był znany nie tylko jako syn cieśli, ale sam jest nazwany cieślą. Nie obca mu była codzienna praca. Zastanawia, że nie przetrwały żadne ślady tej pracy – może gdyby był kamieniarzem zachowałyby się mury czy kamienie obrabiane przez Niego. Wskazuje to nam, że ważna jest przede wszystkim jakość pracy a nie jej „sukcesy”.
2. Jaka jest moja odpowiedzialność za świat w jakim żyję, moje „panowanie”, czy lepiej „gospodarzenie” (Rdz 1,28)? Czy troskę o chleb codzienny odbieram jako moją „misję”?
3. Pomyśl o dzisiejszych problemach dotyczących pracy, o braku pracy,
o pracy upadlającej, zniewalającej... Jak Jezus patrzy na te problemy, na ludzi, którzy ich doświadczają? Jak ty chciałbyś na nich patrzeć?
Księga Rodzaju 2, 1-3; Ewangelia Łukasza 10, 38-42
1. Celem mojego życia jest wejść do odpoczynku Boga (Hbr 4,1). Jak przeżywam chwile i czasy „święte”, chwile odpoczynku; czy są dla mnie przeżywanym już dziś symbolem nieba?
2. Popatrzę na scenę pobytu Jezusa w domu swoich przyjaciół (zob. J 11,5) Wśród działań apostolskich, Jezus „miał czas” na spotkania z przyjaciółmi, na doświadczanie opieki i troski ze strony innych. Czy w mojej codzienności jest miejsce dla przyjaciół?
3. Przyjrzę się bardziej postawie Marii – czy mam czas, by usiąść u stóp Pana i słuchać? Czy jest w moim życiu miejsce i czas na pogłębioną formację, na rozwijanie własnych zainteresowań, na doskonalenie się?
Ewangelia wg św. Mateusza 6, 5-15
1. Codzienność Jezusa to także życie religijne, duchowe. Popatrz na Niego – jak często odchodził, aby się modlić, nawet przez całe noce. Przeczytaj wskazane przykłady takiej modlitwy: Mt 26,36; Mk 6,46; Mk 1,12-13; Łk 4,1-2; Łk 6,12; Łk 22,39-40. W jakich sytuacjach Jezus najczęściej się modlił? O co prosił?
2. Jezus często modli się w samotności. Jest prowadzony na pustynię. Pustynia to czas samotności i decydującej walki o Królestwo Boże, pustynia to milcząca obecność Boga. Milczenie Boga zaprasza do milczenia człowieka. Pustynia to także czas kuszenia. Jakich warunków szukam dla mojej modlitwy?
3. Modlitwa jaką nauczył nas Jezus jest pełna próśb. Za co, za kogo szczególnie chcę się modlić?
Ewangelia wg św. Marka 3,13-19
1. Jezus powołuje tych, których „sam chce”. Ustanawia z nich Dwunastu – Wspólnotę. Jedną wspólnotę, w której każdy zachowuje swoje Imię, swoje jedyne i niepowtarzalne miejsce, zadanie, osobowość... Do jakiej wspólnoty Jezus mnie przywołuje, jaka jest moja wizja wspólnoty?
2. Pomyśl nad zadaniami Wspólnoty Dwunastu: towarzyszyć Jezusowi, stać przy Nim, być otwartym na możliwość posłania do głoszenia nauki, mieć władzę nad złem. Jak odczytuję zadania, które Jezus stawia przed wspólnotą (wspólnotami) do której czuję się powołany?
Ewangelia wg św. Marka 16,15-20; Mateusza 5,13-16
1. Czy jest we mnie ta świadomość, że misja Apostołów obowiązuje nas wszystkich? Niezależnie od drogi powołania (stanu życia) wszyscy jesteśmy wezwani do bycia znakiem dla innych, do głoszenia Ewangelii. Bóg posyła nas byśmy z radością dzielili się Nim z innymi.
2. Każdy otrzymuje misję jemu właściwą (1 Kor 12,28-30). Czy jestem świadomy swojej misji osobistej? Jak określiłbym zadania jakie Bóg stawia przede mną? Jak chciałbym najlepiej odpowiedzieć Bogu na Jego zaproszenie?
Florencio Segoura SJ
Dotyk Jezusa,
Wydawnictwo WAM 1999, s. 175-180
Siedem słów Jezusa na krzyżu
CEL
Zebrać razem siedem różnych cierpień naszego życia.
ROZWINIĘCIE
Refleksja nad „siedmioma słowami", które wypowiedział Chrystus na krzyżu.
Wielokrotnie rozważaliśmy te słowa, nie uważam więc za konieczne powracać do każdego z nich.
Chcę tylko w każdym z tych „siedmiu słów" wskazać jedno z cierpień: jedno z siedmiu cierpień, jakie pojawiają się i krzyżują także w naszym życiu.
Siedem słów to testament, streszczenie posłannictwa Jezusa. My także spróbujemy streścić naszych siedem cierpień.
Siedem słów - siedem różnych cierpień naszego życia.
Pierwsze słowo: „OJCZE, PRZEBACZ IM, PONIEWAŻ NIE WIEDZĄ CO CZYNIĄ"
Cierpienie, które przebacza; cierpienie, które rozumie. Przebacza, ponieważ rozumie.
Nie można przebaczyć całkowicie, nie można przebaczyć do końca, jeśli wcześniej nie zrozumiało się, nie pojęło tego, że ten który nas obraził, w rzeczywistości nie wiedział co czyni.
Jest to nasze szczere współczucie względem innych, względem tych biednych ludzi, którzy dopuszczają się zła, ze względu na słabość, by obronić się przed niepewnością. Wybierają fałszywe drogi, aby potwierdzić siebie kosztem innych.
Jest to więc zło, które w pewnym stopniu jest ślepe. Dlatego możemy powiedzieć, że nie wiedzą co czynią.
Rozumiejąc to i pochylając się nad złem, jakiego doświadczamy, aby je lepiej zrozumieć, stajemy się zdolni do przebaczenia. Możemy mówić razem z Jezusem: „Ojcze, przebacz im, ponieważ nie wiedzą co czynią".
Drugie słowo: „MATKO O TO TWÓJ SYN..., OTO MATKA TWOJA"
Cierpienie, które towarzyszy. Nie daje rozwiązań, ani nawet nie przynosi ulgi..., lecz towarzyszy w ciszy tym, którzy cierpią.
Wielokrotnie wobec niewytłumaczalnego cierpienia czujemy się bezradni, nie znajdujemy rozwiązań, nie potrafimy przynieść ulgi...
Możemy jednak towarzyszyć... Po prostu cicho towarzyszyć w cierpieniu innych.
Tak jak nasza Matka Bolesna, u stóp krzyża, Dziewica wielkiego cierpienia, Kotwica Boga.
Trzecie słowo: „DZISIAJ BĘDZIESZ ZE MNĄ W RAJU"
Cierpienie, które nas otwiera na innych, które nie zamyka, nie psuje, nie buntuje się i nie przeklina...
Dwaj ludzie po obu stronach krzyża Chrystusowego. Jednego z nich cierpienie prowadzi do skupienia się na samym sobie. Drugiego - otwiera na Jezusa.
Dlatego też Jezus odpowiada mu: „Jeśli jesteś ze mną na krzyżu, będziesz ze mną także w niebie. Jeśli mi towarzyszysz w Męce, będziesz mi także towarzyszył w zmartwychwstaniu".
Cierpienie chrześcijańskie to cierpienie przyjęte, które zawsze nas otwiera na innych.
Czwarte słowo: „BOŻE MÓJ, BOŻE MÓJ, CZEMUŚ MNIE OPUŚCIŁ?"
Cierpienie nie wytłumaczone i nie do wytłumaczenia. Cierpienie, które nas prowadzi do krzyku „dlaczego?".
Wszystkie dlaczego, które pozostają bez odpowiedzi w naszym życiu.
Nie możemy wytłumaczyć zła. Nie możemy zrozumieć zła. Często nie możemy wobec zła wyrzec słowa, które mogłoby choć trochę wyjaśnić, dać jakieś rozwiązanie.
Podobnie jak Jezus odczuwamy niewytłumaczalne cierpienie.
„Dlaczego mnie opuściłeś".
Piąte słowo: „PRAGNĘ"
Cierpienie, które potrzebuje innych. Cierpienie, które przyjmuje pomoc innych.
Ludzkie oblicze Jezusa, biednego, spragnionego człowieka.
Tak jak w psalmie 42. możemy usłyszeć słowa Pana: „Jak sucha ziemia spragniona jest wody, tak ja pragnę Ciebie".
Chrystus potrzebuje naszej wody. „Daj mi pić", jak powiedział do Samarytanki, stało się teraz prośbą spragnionego biedaka.
Chrystus potrzebuje naszej wody, jak w tajemnicy wody w Kanie. My mamy jedynie napełnić siebie wodą aż „po brzegi", aby Chrystus mógł nas zamienić w wino.
Szóste słowo: „WYKONAŁO SIĘ"
Cierpienie wierne. Małe cierpienie codzienne: spełniając nasze obowiązki, starając się o to, by być wiernymi.
Małe lub wielkie cierpienie wszystkich chrześcijan, ze względu na bycie chrześcijanami. Wysiłek, utrudzenie i zmęczenie. Cierpienie, spowodowane usiłowaniami aby być chrześcijanami.
Wysiłek związany z wypełnianiem zobowiązań, z byciem odpowiedzialnymi, robieniem tego do czego jesteśmy zobowiązani. I tak każdy dzień przemienia się powoli w łańcuch małych wysiłków i małych cierpień.
Dzieje się to dlatego, abyśmy na końcu każdego dnia i na końcu naszego życia mogli powiedzieć Chrystusowi: „Wszystko się dokonało".
Siódme słowo: „OJCZE, W RĘCE TWOJE POWIERZAM MEGO DUCHA"
Cierpienie związane z naszą niepewnością. Najbardziej radykalne cierpienie, ponieważ wyraża naszą radykalną niepewność.
To czucie się zagubionym, czucie się ograniczonym, czucie się człowiekiem - człowiekiem nagim i bezbronnym.
To nasze cierpienie podstawowe. Cierpienie związane z naszą naturą stworzenia... trzeba abyśmy się oddali w ręce stwórcy - Ojca.
Jest to ogołocenie całkowite i radykalne. Jest to stracenie życia, po to, aby je zyskać. To uznanie, że nasze życie ma sens tylko wtedy, kiedy złożone jest w rękach Boga.
„Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego".
Rozważanie męki jest łaską, albowiem nikt się łatwo na to nie decyduje. Nasze uczestnictwo w tej łasce jest wyłącznie darem Pana.
W „trzecim tygodniu” modlitwa ma nadal charakter kontemplacji życia Jezusa, lecz obecnie skupia się ona na Jego męce i śmierci. Niełatwo towarzyszyć osobie, która cierpi. Jeśli cierpiący należy do grona bliskich przyjaciół, jest członkiem rodziny, to nie możemy pozwolić sobie na bycie po innej stronie niż właśnie on lub ona.
Podobnie jak ci, którzy kochali Jezusa i chcieli towarzyszyć Mu, tak też i my będziemy mocno pragnęli, aby być tam, gdziekolwiek On jest. Kiedy ten, którego kochamy cierpi, to wiemy, że musimy być przy nim. Jakkolwiek chęć bycia u Jego boku i znalezienie się przy Nim, to są dwie różne sprawy. Przez lęk możemy być kuszeni do ucieczki, lecz musimy pozostać.
W „trzecim tygodniu” Ignacy zachęca rekolektantów, aby prosili o łaskę „bólu, współczucia i zawstydzenia, ponieważ z powodu moich grzechów Pan idzie na mękę”. Prosząc o tę łaskę, rekolektant nie szuka poczucia winy, lecz zrozumienia tajemnicy Bożej miłości, czyli upewnia się, że Chrystus kocha człowieka tak mocno, iż godzi się za niego cierpieć i umrzeć. W tym doświadczeniu Chrystus nadal pozostaje w centrum uwagi.
Rozważanie męki jest łaską, albowiem nikt się łatwo na to nie decyduje. Nasze uczestnictwo w tej łasce jest wyłącznie darem Pana.
Michael Harter SJ, Rozpaleni miłością, wyd. WAM, Kraków 2003, s. 85-86, 101
ZAWIERZAJĄC SIEBIE DŁONIOM JEZUSA
Myślę, że jedyną i najlepszą modlitwą,
jaką możemy ofiarować w tym czasie,
gdy droga przed nami jest spowita ciemnością,
są słowa naszego Mistrza na krzyżu:
„W Twoje ręce powierzam ducha mojego”.
Dłoniom, które łamały i dawały chleb życia,
Które błogosławiły i pieściły, które zostały przybite...
Dobrotliwym i silnym, które sięgają
samego dna mej duszy – które kształcą i tworzą –
dłonie, które tak cudownie przekazują miłość.
To tym dłoniom, dobrze jest powierzyć naszą duszę,
przede wszystkim wtedy, kiedy lękamy się i cierpimy.
W tym jest wielka radość i zasługa.
Pierre Teilhard de Chardin SJ
Rok V-A zaoczny ISNaR
Wychowanie do wolności, jako najlepszy program profilaktyki uzależnień.
Ks. Wolski K., Autorytet wychowawcy a prawo dziecka do wolności, w: Studia nad rodziną. ATK, Warszawa 2 (1998), s.39.
Carlo Maria Martini
w: Dawid. Grzesznik i człowiek wiary. Wyd. WAM, Kraków 1998, s. 31-40
Inspiracją do modlitwy na początku tego wprowadzenia będzie dla mnie Psalm 18, znany też pod tytułem Te Deum regale. Można tam przeczytać: „Bo Ty, Panie, każesz świecić mojej pochodni: Boże mój, oświecasz moje ciemności" (w. 29). To samo wyrażenie znajdujemy w pieśni dziękczynnej z 2 Księgi Samuela: „Bo Ty, o Panie, jesteś moim światłem: Pan rozjaśnia moje ciemności" (22, 29).
Starsza prawdopodobnie jest wersja z 2 Księgi Samuela 22: „Bo Ty, o Panie, jesteś moim światłem".
Proszę, Cię, Panie, przede wszystkim o rozjaśnienie pochodni mojej modlitwy. Modlitwy, która z trudem się rozpala, która nie świeci jak chciałbym. Proszę Cię, Panie, o rozjaśnienie jej, bo pragnąłbym z większą śmiałością uczynić moimi słowa Dawida: „Ty jesteś moim światłem!". Nie chcę więc troszczyć się zbytnio o moją modlitwę, a nawet o rekolekcje, które przeżywamy, bo mam pewność, że Ty jesteś moim światłem, słońcem mojego życia. Daj nam, Panie, nasz Boże, zrozumieć tajemnicę naszej modlitwy, tajemnicę ćwiczeń duchownych, tajemnicę pobożności w blaskach Twojego światła, które nas oświeca. Daj mi uprawiać moją ziemię z pokorą i prostotą serca, na wzór Niepokalanej Maryi. Prosimy Cię o to przez Chrystusa Jezusa, Twojego Syna i naszego Pana.
W tej medytacji będziemy mówić o celach ćwiczeń duchownych, których jest przynajmniej trzy: szukanie woli Bożej, kultywowanie pobożności, uczenie się na nowo modlitwy.
Szukanie woli Bożej
W klasycznej wizji Ćwiczeń duchownych chodzi o jeden cel, fundamentalny, który jest początkiem wszystkiego: szukanie woli Bożej.
Św. Ignacy pisze, że wszelka praca rekolekcyjna zmierza „do szukania i znalezienia woli Bożej w takim uporządkowaniu swego życia, żeby służyło dla dobra i zbawienia duszy" (Uwagi wstępne, nr 1).
Taki cel powraca również w kluczowych medytacjach, na przykład drugiego tygodnia (nr 150), kiedy to mówi się o trzech kategoriach ludzi, którzy chcą się zbawić i znaleźć pokój w Bogu. I tak trzecia kategoria ludzi „chce jej [rzeczy nabytej] lub nie chce odpowiednio do tego, jak Bóg, Pan nasz, postanowi o tym w swojej woli...". Są także inne sposoby, aby wyrazić intencję „szukania woli Bożej".
Lecz jak wyjaśnić teologicznie, co znaczy ta formuła, która dla św. Ignacego jest poszukiwaniem woli Bożej, jaśniejącej w Jezusie Chrystusie?
Rozpoczniemy od tego, jak nie powinno się rozumieć poszukiwania woli Bożej w czasie rekolekcji.
Na przykład Dawid szuka woli Bożej radząc się Pana: „Czy mam wyruszyć i czy pokonam tych Filistynów?" (l Sm 23, 2). Jest to poszukiwanie po trochu magiczne, jakby uciekanie się do jakiejś wyroczni, swego rodzaju poszukiwanie znaków, aby mieć pewność. To tak, jakby wola Boża została ukryta w jakimś miejscu, i w końcu znalazłoby się ją.
Nie jest to sposób szukania woli Bożej właściwy dla Ćwiczeń. Był on odpowiedni dla Dawida, lecz św. Jan od Krzyża pisze, że w Nowym Prawie ewangelicznym nie ma już powodów, żeby dopytywać się Boga, ani też On nie przemawia i nie odpowiada jak w czasie Starego Prawa. W Jezusie bowiem objawia się cała wola Boża (por. Wyjście na Górą Karmel, księga II, rozdz. XXII, 3).
Przedstawię więc małe tezy teologiczne, aby wytłumaczyć, co oznacza wola Boża, która jaśnieje w Jezusie Chrystusie. Bóg chce udzielać się, chce sam się dawać. Jest to tajemnica jego woli. „Spodobało się Bogu w swej dobroci i mądrości objawić siebie samego i ujawnić nam tajemnicę woli swojej, dzięki której przez Chrystusa, Słowo Wcielone, ludzie mają dostęp do Ojca w Duchu Świętym i stają się uczestnikami boskiej natury". W tym objawieniu „Bóg niewidzialny w nadmiarze swej miłości zwraca się do ludzi jak do przyjaciół i obcuje z nimi, aby ich zaprosić do wspólnoty z sobą i przyjąć ich do niej" (Dei Verbum, 2). Ta wola Boga, żeby się nam udzielać, doskonale urzeczywistnia się w Jezusie, który jest środkiem, celem, pełnią boskiego udzielania się nam, owocem boskiej woli. Jezus Chrystus jest wolą Boga przekazaną w sposób absolutny i ostateczny. Wola Boga, doskonale urzeczywistniona w Chrystusie,
spełnia się na sposób uczestnictwa w jedności Chrystusa z nami i z ludzkością. Zamysłem Boga jest Jezus z nami i my z Jezusem, ludzkość z Jezusem. Zatem to nie my jednoczymy się z Jezusem, lecz to On nas przyciąga.
- Jak urzeczywistnia się jedność ludzkości z Jezusem? Przez pośrednictwo Ducha Świętego.
Św. Tomasz z Akwinu w związku z powyższym ma wspaniałe określenie: „Prawo Nowego Testamentu zawiera się zasadniczo w Duchu Świętym", Bożej mocy, która jednoczy ludzi z Chrystusem.
Wolą Bożą jest Duch Święty jako zasada uświęcenia i jedności ludzi z Jezusem Chrystusem.
- Czym jest jedność ludzi z Jezusem, tworzona przez Ducha Świętego? Jest Kościołem i niczym innym; święty Kościół wytryskujący z Ducha w historii. Bóg chce Kościoła.
- Dokładniej jeszcze mówiąc, Duch Święty chce Kościoła lokalnego, który jest zjednoczeniem tych określonych ludzi z Chrystusem.
Wolą Boga dla mnie jest więc mój sposób bycia wewnątrz Kościoła, i winienem szukać tego, do czego Duch Święty przynagla mnie: żeby przez moją aktywność Kościół rozszerzał się i stawał się pełną komunikacją Boga. Przede wszystkim Duch przynagla mnie do coraz większego mojego zjednoczenia się z Chrystusem Jezusem, aby następnie stać się narzędziem jednoczenia ludzi z Nim.
Wszystkie inne rzeczy: literatura, sztuka, ekonomia itd. są podporządkowane takiemu poszukiwaniu woli Bożej w moim życiu, w Kościele. Normalnie dokonuje się to jeden raz, w sposób ostateczny: jest to powołanie. Dla tej racji Ćwiczenia zasadniczo są sposobem wyboru własnego powołania.
Co więc znaczy poszukiwanie woli Bożej w rekolekcjach rocznych? Znaczy po prostu: powrócić znów do wierności powołaniu, zaangażować się z całą powagą i w odnowiony sposób w spełnianie tego, czego Duch Święty chce ode mnie: abym był i działał w Kościele lokalnym, abym się stał jednością z Jezusem i pomagał w tym wszystkim innym ludziom.
Poprzez milczenie, słuchanie Słowa i medytację sprawdzamy, jaka jest nasza codzienna wierność zamysłowi Bożemu, nasza wierność w jednoczeniu się z Chrystusem i z Kościołem. Bóg nie chce i nie żąda niczego innego.
Kultywowanie pobożności
W rekolekcjach rocznych jest i drugi cel, bardziej specyficzny; wyrażę go słowami wielkiego ojca duchownego, ojca Michela Ledrus, w swoim czasie profesora teologii duchowości na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Używał on ciągle następującego sformułowania: „Rekolekcje roczne są kulturą pobożności".
W klasycznym słownictwie pobożność jest żywotnością, świeżością, ochoczą gotowością, służenia Bogu, z radością i z odwagą. Jest to więc postawa bardzo istotna, najpiękniejszy kwiat życia duchowego.
Niekiedy spotykamy ludzi, którzy przeżywają własne powołanie z nudą, w smutku, a przecież życie według Ducha domaga się radości i entuzjazmu.
Pobożność oznacza przyjęcie z ochotą codziennej ofiary, frustracji dnia, naszego trudu apostolskiego, oschłości w modlitwie i w sercu. I dlatego też może być ona tylko darem Bożym.
Bywa, że dobrze spełniamy nasze obowiązki, słuchamy Boga, ale bez pobożności, bez światła.
„O Boże, Ty jesteś moim światłem": pobożność jest światłem Bożym w życiu. Często wierzymy, po różnych doświadczeniach, że liczy się dobre wykonanie każdej rzeczy, i że to wystarczy. Jest to prawdą, lecz w rzeczywistości nie da się czynić dobra innym, jeśli brakuje pogody ducha, uprzejmości, serdeczności.
Pobożność jest drugą stroną ryzyka, o którym mówiliśmy. Ryzykować na przykład wtedy, gdy spotyka się sytuacje lub osoby trudne i mówi się: „Dziękuję Ci, Panie, ponieważ coś się komplikuje!". Lub: „Dziękuję Ci, ponieważ od długiego czasu nie natknąłem się na trudności".
Wydaje się to dziwne, ale w tym właśnie okazuje się siła życia duchowego. Kiedy mam dobry humor i przychodzi do mnie ksiądz usprawiedliwiając się, że mówi mi o swoich trudnościach, bo przecież - dorzuca - „ojciec ma ich wiele", to odpowiadam mu: „Ależ nie, wręcz dziękuję księdzu, ponieważ jestem tutaj po to, aby mieć trudności!".
Jak widzicie, niełatwo jest wyrazić w pełni, czym jest pobożność. Niemniej jednak winniśmy pielęgnować ją, bo nie przychodzi ona sama z siebie, lecz przychodzi od Pana.
Same z siebie przychodzą frustracje, nerwy, zmęczenie, wyczerpanie.
Natomiast darami Boga są: szczęście, radość, zdolność upraszczania trudnych spraw.
Być może pobożność jest właśnie zdolnością upraszczania problemów skomplikowanych.
Aby kultywować ją, aby przygotować nasz teren na dar pobożności, konieczny jest długi czas poświęcony modlitwie, spokojnemu słuchaniu Słowa oraz przedłużony czas medytacji biblijnej.
Z przedłużonej modlitwy nad Pismem Świętym niejako wytryska Duch Święty jako woda źródlana dla duszy.
Wytrwać w modlitwie, ofiarować Bogu własny czas modlitwy, stracić czas dla Boga, mając pewność, że wcześniej czy później naszą oschłość rozpuści rosa Ducha świętego. To wszystko oznacza kultywowanie pobożności i nie ma na to czasu bardziej odpowiedniego niż rekolekcje roczne.
Praktyczna szkoła modlitwy
Trzecim celem rekolekcji jest więc ćwiczenie się w praktycznej szkole modlitwy, uczenie się modlitwy na nowo.
Wszyscy już dawno nauczyliśmy się modlić, lecz później zatraciliśmy tę umiejętność, zagubiliśmy smak modlitwy.
W Liście do Rzymian jest bardzo tajemniczy i ważny fragment. Prosiłem o jego objaśnienie sławnych egzegetów i ciągle słyszałem odpowiedź, że jest on bardzo trudny. Św. Paweł pisze: „Podobnie także Duch przychodzi z pomocą naszej słabości. Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami. Ten zaś, który przenika serca, zna zamiar Ducha, [wie], że przyczynia się za świętymi zgodnie z wolą Bożą" (Rz 8, 26-27).
Wierzę, że słowa Apostoła mogą nam pomóc w rozpoczęciu drogi modlitwy, unaoczniając trzy rzeczy: modlitwa, której się uczymy na nowo podczas rekolekcji rocznych, jest przede wszystkim owocem pokory; jest darem Ducha; jest radością serca. Przyznajemy, że zapomnieliśmy o ćwiczeniu się w modlitwie, kiedy wyznajemy naszą niezdolność. Rzeczywiście, jak mówi św. Paweł: „nie umiemy się modlić tak, jak trzeba". Zakładał to mistyk, który umiał się modlić! Być może oznacza to, że nie wiemy, jakie pragnienia są do wyrażenia przed Bogiem. W każdym razie wyznanie tego jest dobrym początkiem, jeśli na nowo chcemy nauczyć się modlić.
Dalej: „Duch przychodzi z pomocą naszej słabości". Jesteśmy słabi, tak jak ktoś, kto nie ma zdrowia; chcielibyśmy się modlić, lecz nie mamy siły, mocy wytrwania. Przychodzi myśl o tym, co jest do zrobienia, przypominają się rany otrzymane we wspólnocie lub od innych ludzi, wypływa gorycz, jaką mamy w sercu, i nie znajdujemy sposobu, żeby rozpocząć modlitwę. Mówi się tu o rodzaju słabości, która składa się na ludzką ułomność. Nie przypadkiem w tekście greckim pojawia się termin astheneia, taki sam, jakiego używa Apostoł, kiedy mówi: „Chrystus bowiem umarł za nas, jako za grzeszników, w oznaczonym czasie, gdyśmy [jeszcze] byli bezsilni (asthenes)" (Rz 5, 6).
Jest to ułomność naszego serca, pełnego narzekań, osądzania innych, niezadowolenia; kiedy zaczynamy modlić się, cały ten bagaż może się otworzyć.
Jest więc rzeczą konieczną zdać sobie sprawę, że we wnętrzu każdego z nas jest coś nieczystego, są myśli nie według serca Bożego. Wyznając to, czynimy dobry początek i uczymy się na nowo modlić; zaczynamy modlitwę, jak sugeruje św. Ignacy, od aktu głębokiej adoracji: Panie, nie jestem godzien, nie jestem zdolny modlić się, jestem jak nicość przed Tobą. Panie, rozjaśnij moje serce, Ty bądź moim światłem, bo nie jest prawdą, że to ja mogę pokierować moją modlitwą; jedynie Twój Duch Święty wie, co znaczy modlić się.
- „Podobnie także Duch przychodzi z pomocą naszej słabości... Sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami". Ten fragment jest jeszcze bardziej tajemniczy.
„Podobnie" - podobnie do czego? Jest tutaj odniesienie do poprzedniego wiersza: „Sam Duch wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi" (Rz 8, 16). Duch, który zaświadcza z nami, że jesteśmy dziećmi Bożymi, modli się także za nas w błaganiach, których nie można wyrazić słowami.
Egzegeci wysuwają różne hipotezy, aby wyjaśnić „błagania, których nie można wyrazić słowami". W każdym razie chodzi o doświadczenie realne i głębokie: Duch modli się w nas i za nas, wstawia się za świętymi. Ten, który przenika serca, zna zamiar Ducha. „Zamiar" - w tekście greckim jest tophronema, czyli mentalność Ducha, która jest też mentalnością Chrystusa.
„Przyczynia się za świętymi zgodnie z wolą Bożą"; modli się właściwie. My nie możemy wiedzieć, czy nasza modlitwa jest właściwa lub czy też jest skierowana na nas samych, czy nie jest monologiem lub halucynacją.
Powinniśmy dlatego powierzyć się Duchowi, jeśli chodzi o rozumienie Jego daru modlitwy w każdym z nas. Jeśli więc jesteśmy zmęczeni, oschli, możemy po prostu trwać przed Najświętszym Sakramentem, nie wysilając się na formułowanie nie wiadomo jakich myśli, wiedząc z wiary, że Duch modli się w nas tak, jak trzeba.
Zdarza mi się odczuwać zmęczenie, kiedy podczas wizyt pasterskich muszę na przykład odprawiać drugą Mszę św. pontyfikalną w tym samym dniu. I wtedy odnawiam akt wiary, usiłuję zachować spokój, spełniać dobrze czynności liturgiczne, pozostawiając resztę Duchowi Świętemu.
Św. Paweł zapewnia, że modli się On w nas; jest to prawda, a nie jakiś pobożny wymysł, bo Duch Jezusa, który jest wolą
Bożą, został nam dany, aby upodobnić nas do Syna, który ciągle „przyczynia się za nami" (Rz 8, 34).
Oczywiście potrzeba z naszej strony długiego i intensywnego trwania na modlitwie; powoli doświadczać będziemy obecności Ducha, który modli się w nas.
Myślę, że Dawid w Psalmie 63 wyraża właśnie modlitwę Ducha, który w nim woła do Boga „tak, jak trzeba".
- Modlitwa jest radością serca, a ponowne jej uczenie się - to rozsmakowanie się w Bogu.
Przed przybyciem do Czadu odbyłem moje rekolekcje roczne z biskupami regionu lombardzkiego, głoszone przez jednego z teologów. Mówiąc nam o modlitwie, powiedział, że jako mały chłopiec, a później w seminarium nauczył się, że modlitwa to obowiązek, lecz po latach doświadczeń pojął, że modlitwa jest radością.
Przede wszystkim radością Psalmów, ponieważ w nich smakujemy radość Dawida, Jezusa, ponieważ zawierają doprawdy słowa, jakie chcielibyśmy powiedzieć przed Bogiem.
To odkrycie zostaje nam dane z czasem i nie oznacza modlenia się z łatwością czy bez wysiłku. Radość oznacza głębię ducha, oznacza smakowanie Boga, wnikanie w serce Chrystusa.
Pobożność, o której wpierw mówiliśmy, jest doświadczaniem tej prostej i tajemniczej radości Bożej. Jej maleńka iskierka warta jest więcej niż wszelkie dobra świata i kiedy zakosztowało się jej jeden jedyny raz, nie zostaje nigdy wymazana z życia.
Podsumowanie
Zachęcam was do kontynuowania medytacji o trzech powołaniach Dawida, w ten sposób, żeby przed Najświętszym Sakramentem wejrzeć w historię naszego życia.
Jako rozwinięcie tego proponuję, abyście zapytali samych siebie: jaki jest cel, który zakładam sobie w tych rekolekcjach, jakie inne cele widzę oprócz trzech, które zostały przypomniane? Co znaczy dla mnie pielęgnowanie pobożności lub uczenie się na nowo modlitwy? Może Pan pozwoli dostrzec jakiś szczególny cel, który ma dla mnie?
Niepokalana Maryja niech nam pomoże znaleźć jasno ten cel, abyśmy mogli przynajmniej zbliżyć się do niego.